Poprzednie częściKruki - prolog

Kruki - rozdział piąty

//Z przyczyn prywatnych muszę zawiesić publikacje na jakiś czas, na razie nieokreślony. Mam nadzieję, że nie potrwa to zbyt długo i będę mogła wrócić do regularnego wstawiania rozdziałów.

 

Kiedy wchodzili po schodkach do hotelu, Ryan postanowił przerwać panującą między nimi ciszę, która zapanowała od momentu wyjścia z lokalu. Brown, myśląc, że należy nieco zatrzeć wizerunek aroganckiego agenta, aby nie wyjść na totalnego chama, postanowił zagaić rozmowę:

 

— Ile masz lat? — Zerknął na nią ukradkiem.

 

— Sądziłam, że czytałeś moje akta przed rozpoczęciem współpracy — mruknęła pod nosem, otwierając przeszklone drzwi hotelu. Minęli recepcję i skierowali się do dalszej części budynku.

 

— Próbowałem być miły — usprawiedliwił się Ryan.

 

— Coś ci nie wyszło. — Wzruszyła ramionami.

 

— To… od jak dawna pracujesz? — zapytał, przytrzymując typowo przeciwpożarowe skrzydło luźnych drzwi.

 

— Abrams, bycie miłym nie polega na przesłuchaniu — odparła i korzystając z okazji, przeszła przed nim.

 

— Nie znam innego sposobu. — Zrównał z nią krok.

 

— Twoja strata. Co się zmieniło, że nagle zachciałeś nawiązać kontakt? Wcześniej robiłeś z siebie buraka — podkreśliła wyraźnie ostatnie słowo. Dotarłszy na odpowiednie piętro, zaczęła grzebać po kieszeni w poszukiwaniu elektronicznej karty. Zanim jednak ją wyciągnęła, Ryan już odblokowywał pokój i wchodził do środka. Zapalił światło i zatrzymał się tak gwałtownie, że prawie wpadła mu na plecy. Nawet się nie zorientowała, kiedy wyciągnął pistolet i wycelował w osobę, która znajdowała się w pomieszczeniu. Niemalże usłyszała, jak zatrzymał powietrze w płucach, widziała jego mięśnie, które spięły się momentalnie. Przełknął cicho ślinę, co również zobaczyła po ruchu jego gardła.

 

— Co się dzieje? — szepnęła, nie mogąc przedostać się do wnętrza pomieszczenia. Brown był zbyt rosłym facetem, aby mogła go wyminąć w wąskim przejściu.

 

— Kim jesteś? — warknął najwyraźniej do intruza, zupełnie zbywając pytanie agentki. Olivia zrezygnowała z prób zajrzenia do środka, więc po prostu wyjęła swoją broń i stanęła plecami do niego, zabezpieczając tyły. Zmarszczyła brwi, nasłuchując odpowiedzi włamywacza.

 

— Halo, proszę opuścić pukawkę, nic nie zrobię — rozległ się kobiecy głos z wnętrza pomieszczenia. Olivia szybko go rozpoznała, schowała broń i siłą przepchnęła się do środka. Ryan nic nie rozumiał, kiedy podbiegła do kobiety stojącej przy jego łóżku i objęła ją szczelnie. Sięgnął dłonią w tył i zamknął drzwi, jednak wciąż nie opuszczał pistoletu.

 

— Kto to? — zapytał wyraźnie zdezorientowany.

 

— Przyjaciółka — wyjaśniła Olivia, odlepiając się od brunetki. Roztrzepała jej krótkie, czarne włosy, co spotkało się z oburzeniem ze strony nieznajomej. — Co ty tu robisz? — zapytała.

 

— Dostałam zlecenie. Mam cię pilnować — wyjaśniła, podpierając się pod boki.

Olivia spojrzała, unosząc brwi. — A tak naprawdę?

 

— Nudziło mi się, więc poprosiłam znajomą sekretarkę, by wpisała mi do bazy akcję — odparła jakby od niechcenia nowo przybyła. Ryan szybko zdał sobie sprawę, że musi być z Europy, ponieważ nigdy w życiu jej na oczy nie widział, a — jak widać — zna się bardzo dobrze z Olivią.

 

— Czy nie mogłabyś choć raz zostawić mnie samą sobie? — parsknęła Thompson. — Przecież nie zginę.

 

— No, nie wiem. Wolę dmuchać na zimne — powiedziała bardzo poważnym tonem brunetka. Ryan patrzył to na nią, to na Olivię, zastanawiając się, co ma teraz zrobić. Wciąż trzymał jednak broń wymierzoną, tak w razie czego. Przecież zawsze mu powtarzano, żeby nie ufać tym, których się nie zna, a nawet zachowywać dystans wobec poznawanych agentów; zawsze może być to wróg w przebraniu.

 

Lilia, zerkając na niego, w końcu skontaktowała, że jeszcze nie przedstawiła przyjaciółki swojemu partnerowi.

 

— Abrams, to Czarna Mamba — zreflektowała się, uśmiechając szeroko. Ryan zmrużył oczy, patrząc na gościa. Powoli schował broń za pas. Nie odłożył go na stolik, jak zrobiła to Olivia, co zresztą uważał w tym momencie za głupotę. „Broń to twój towarzysz, nie zostawiaj go samego” — rozbrzmiały słowa trenera w jego głowie.

 

— Mamba? Jak ta guma rozpuszczalna dla dzieci sprzed czterdziestu lat? — parsknął, przypominając sobie, jak babcia zawsze mu przynosiła do pokoju długie opakowanie słodyczy. Rozpieszczała go.

 

Mówiąc to, obserwował uważnie reakcję brunetki. Jej twarz z roześmianej stała się chłodna.

 

— Przykro mi, ptaszku, że musisz z nim pracować — powiedziała, kładąc dłoń na ramieniu Olivii. Potem zwróciła się do Abramsa: — Słyszałeś o mambie czarnej?

 

— Jedyna czarna, jaka przewija mi się przez myśli, to Czarna Wdowa — wytłumaczył. Uśmiechnął się na znany już Thompson ten obrzydliwy, pogardliwy sposób.

 

— Ten pająk? — Mamba zamrugała dwukrotnie, nie rozumiejąc.

 

— Nie? — Ryan zmarszczył brwi. — To moja ulubiona agentka.

 

— A. — Przyjaciółka Olivii pacnęła się w czoło. — Zapomniałam, że takie przerośnięte dziecko jak ty musiało wychować się na bajeczkach Marvela.

 

— Zgaduję, że ty na tkliwych romansach? — Wzruszył ramionami.

 

— Dla twojej wiadomości, nie. Czytałam bardzo dużo książek. Zaś mamba czarna to jadowity wąż. Skoro wolałeś zajmować się komiksami zamiast uważać w szkole, to tłumaczy twoją zaściankowość. — Uśmiechnęła się triumfalnie. Olivia, która do tej pory przysłuchiwała się rozmowie, weszła między nich.

 

— Nie pozabijać mi się tu — warknęła, spoglądając raz na jedno, raz na drugie.

 

— Pozabijać? Myszko, my tylko dyskutujemy o odmiennych światopoglądach — uspokoiła ją Mamba, wbijając chłodne spojrzenie w Ryana.

 

— Miło spotkać kogoś, z kim można porozmawiać bez słodzenia sobie nawzajem — dodał Brown, wyciągając dłoń do Czarnej. — Abrams — przedstawił się. Uścisnęła krótko jego rękę, a potem cofnęła się o kilka kroków, jakby chciała dać do zrozumienia, że dotknięcie go ugodziło ją w jej kobiecą godność.

 

— Skąd wiedziałaś, gdzie stacjonujemy? — zapytała tymczasem Olivia, siadając na swoim łóżku. Ryan oparł się o ścianę.

 

— Muszę cię jeszcze wiele nauczyć, żabko — odparła Mamba, wyciągając z torby Olivii telefon. — Ostatnie logowanie: dwie godziny temu, Norfolk, w stanie Wirginia. Chyba nie uważałaś na lekcjach mówiących o szyfrowaniu swojego sygnału. — Triumfalnie odrzuciła aparat na pościel obok nogi Olivii.

 

— Przecież…

 

— Do licha, wysyłanie SMSa do brata było najgłupszą rzeczą, jaką mogłaś zrobić — ofukała ją. Abrams rozłożył bezradnie ramiona.

 

— Dlatego tak nie lubię kobiet na akcjach — mruknął mimochodem.

 

— Przepraszam, co? — Mamba odwróciła się w jego kierunku.

 

— Zawsze coś spierniczą — wyjaśnił.

 

— Najwyraźniej trafiasz na same pierdoły — odparła Czarna, również uśmiechając się w odpowiedzi. Zmierzyli się wzrokiem.

 

— Skoro jesteś taka mądra, powiedz mi lepiej, co mam wpisać w raporcie. — Odbił temat Ryan. — „Nagle okazało się, że cały czas na naszym ogonie siedziała agentka z MZB-Wschód, niejaka Czarna Mamba. Kiedy wróciliśmy do hotelowego pokoju, już w nim siedziała”? Wyobrażasz to sobie? — zapytał Ryan, wbijając mordercze spojrzenie w brunetkę. — Nawet nie pokazałaś mi swojego identyfikatora.

 

— O ile dobrze mi wiadomo, nie muszę się przed tobą legitymować bez wyraźnej potrzeby. Wystarczy chyba, że Olivia mnie zna.

 

— Taak? — przeciągnął Ryan. — Za to ja ją znam niecały dzień. I myślisz, że to odpowiednie zabezpieczenie?

 

— Zależy, dla kogo — odpowiedziała Czarna, wzruszając ramionami. Podeszła do okna, odsuwając zasłonkę.

 

— Flanner mnie zabije za tę wpadkę… — Ryan pokręcił zrezygnowany głową. — Jak mogłem pozwolić wejść uzbrojonej kobiecie do wynajmowanego przeze mnie pokoju?

 

— Zapominasz o mnie — upomniała się Olivia. Wycelował w nią palcem.

 

— Ciesz się, bo w przeciwnym wypadku kazałbym ci się wynosić z agencji i nie wracać.

Roześmiała się.

 

— Myślisz, że jesteś taki ważny? — Wstała, chcąc zrównać się z nim wzrostem.

 

— Myślę, że jesteś problemem — wycedził przez zęby.

 

— Za to ja myślę — odezwała się niespodziewanie Mamba, odsuwając się od okna — że to akurat twoje najmniejsze zmartwienie.

 

Machnęła ręką. Dała tym sygnał Ryanowi, aby do niej podszedł.

 

Kiedy tylko pojawił się przy parapecie i wyjrzał na ulicę, poczuł na sobie wzrok jakiegoś przechodnia. Szybko go namierzył, zdając sobie sprawę, że to nie jest pierwszy lepszy człowiek. Na chodniku stała bowiem ta sama kobieta, którą widział w restauracji. Wciąż patrząc na niego, uniosła swoją szczupłą dłoń, przykładając palec do ucha ukrytego za bujnymi włosami. Z jej nadal mocno umalowanych ust wydobyło się kilka słów, których nie miał jak usłyszeć. Chwilę później spuściła z niego spojrzenie i skierowała się w stronę wejścia do hotelu.

 

— Cholera jasna — fuknął Ryan. — Namierzyli nas. Musimy uciekać — zakomunikował, odsuwając się szybko od okna. Otworzył swoją sportową torbę i wyciągnął z niej awaryjny plecak. Przed każdą misją marzył, żeby nie był mu potrzebny, tym razem jednak się nie udało spełnić tego życzenia.

 

Wrzucił do niego telefon, wpadł do łazienki i zabrał jeszcze kilka hotelowych kosmetyków oraz kilka skrawków papieru toaletowego. Następnie wbiegł z powrotem do głównej części pokoju.

Obrzucił spojrzeniem Olivię, która grzebała w swojej walizce. Złapał jej ramię i podniósł ją do góry.

 

— Nie rozumiesz? Mówiłem, że musimy uciekać, a nie myśleć, czy lepiej wziąć różowy błyszczyk czy czerwony, bo do kieszeni zmieści się jeden! — ryknął na nią. Momentalnie się wyszarpała.

 

— Masz mnie za amatorkę? — wrzasnęła w odpowiedzi. — Czy może powinnam powiedzieć: kompletną idiotkę?

 

— Przestańcie! — przerwała im Mamba, która wcześniej zajęta była obserwacją korytarza przez wizjer.

 

— W porządku — przystał niespodziewanie Ryan, prychając pogardliwie na stojącą nadal w miejscu Olivię. Podszedł do Czarnej. — Suń się — rozkazał.

 

— Czy ty serio chcesz uciekać głównym wejściem? — parsknęła.

 

— Zamierzałem dostać się do łazienki i uciec oknem.

 

— Bez szans, obstawili hotel z każdej strony.

 

— Skąd ta pewność? — zapytał, powątpiewając.

 

— Nie są głupi. Jeśli mają przechwycić zdobyte przez nas kody, nie zaryzykują naszej ucieczki. Proponuję wyjść na dach, ponieważ na pewno nie zdążyli jeszcze się tam dostać. Mamy przewagę jednego piętra, oni muszą kombinować od zewnątrz lub kluczyć we wnętrzu — wyjaśniła przyjaciółka Oliviii, podchodząc do okna. Otworzyła je, a wtedy powiew ciepłego, letniego powietrza wpadł do środka, młócąc zasłonę według własnego pomysłu.

 

— Zaufaj jej — szepnęła Lilia. Brown zmroził ją spojrzeniem.

 

— Ty już się nawet nie odzywaj.

 

Tymczasem Czarna sięgnęła po swój zostawiony przy śmietniku mały plecaczek i wyciągnęła z niego podręczny harpun. Była to rurka długa na około dziesięć centymetrów, z której wystawały haki. Wychyliła się za okno i wycelowała w dach, a następnie — wykorzystując potęgę powietrza pod ciśnieniem — wystrzeliła ją w górę. Kiedy się zaczepiła, pociągnęła za nią, upewniając się, że na pewno się nie oberwie. Zaczepiła na linkę mały uchwyt, który blokował się, kiedy sunął w dół, ale z łatwością poruszał się w górę. Zarzuciła plecak na jedno ramię, a linkę podała Olivii.

 

— Nie odwracaj się, tylko szybko wchodź na dach — poinstruowała ją, a potem pomogła jej zyskać stabilizację, gdy ta wchodziła na parapet. Kiedy blondynka zniknęła za krawędzią okna, Mamba odwróciła się do Ryana. — Na co czekasz? — zapytała, widząc jego gniewne spojrzenie.

 

— Jeśli myślisz, że będziesz się tutaj rządzić, to grubo się mylisz — warknął, ściągając brwi.

 

— A ty znowu swoje. — Przewróciła oczami. — Słuchaj, ja wiem, że bardzo afiszujesz się ze swoją postawą totalnego chama, ale chociaż raz możesz przymknąć swoją jadaczkę i posłuchać kogoś, kto nie raz i nie dwa wychodził z tego typu sytuacji. Śmigaj na linę bez gadania i już cię nie widzę — rozkazała. Zmierzył ją wzrokiem od stóp do głowy.

 

— Dlaczego nie na rurze, która znajduje się obok okna? — zapytał, próbując ją zagiąć. Jej pewność siebie pozostała jednak niezaburzona. Odpowiedziała:

 

— Nadpiłowana od dołu. Nie widziałeś?

 

Tym jednym pytaniem podważyła jego kompetencje. „Nie do pomyślenia”, westchnął Ryan w głowie, ale nie odezwał się już. Wszedł na parapet i sprawnie dostał się na linę. Podpierając stopy o wystające cegiełki szybko wspiął się pod sam płaski dach. Olivia podała mu dłoń, jednak zignorował ją i wszedł sam. Chwilę później pojawiła się również Mamba.

 

— Co tak długo? — zapytała Olivia, patrząc na elektroniczny zegar na najbliższej wieży jednego z biurowców.

 

— Musiałam wyjaśnić twojemu partnerowi, że inni ludzie również myślą, a nie tylko on dostąpił tego zaszczytu, myszko — wyjaśniła Czarna, łapiąc Olivię za nadgarstek, aby odsunęła się od gzymsu.

 

— Co teraz? — Olivia wyglądała na nieco zagubioną.

 

— Przebiegniemy się po dachach, a potem wrócimy pod hotel z nadzieją, że ich zgubiliśmy — zabrał głos Ryan, poprawiając ułożenie swojego plecaka na plecach. Mamba spojrzała na niego.

 

— W porządku — zgodziła się, kiwając do niego głową. Abrams rozejrzał się po najbliższych zabudowaniach i ruszył truchtem, do pobliskiego budynku. Wziął rozbieg i przeskoczył nad małą przerwą między hotelem a sąsiednią kamienicą. Lądując, zrobił przewrót, roznosząc swój ciężar równomiernie na ciało zamiast tylko na kolana. Zatrzymał się i poczekał, aż dwie kobiety zrobią to samo, a on w międzyczasie rozejrzał się po chodniku.

 

To był błąd.

 

Przez to zauważyło go dwóch mężczyzn, którzy obstawiali wschodnią ściankę. Szybko dali znać swoim kolegom o ich odkryciu, a sami ruszyli w kierunku Ryana, wbiegając w zaułek.

 

— Niech ich piorun strzeli — warknął Ryan, odsuwając się od krawędzi dachu.

 

— Nie zatrzymuj się, tylko biegnij! — krzyknęła do niego Mamba, będąc oddalona już o kilka metrów. Abrams podniósł się szybko i pobiegł za kobietą. Za jego plecami rozległy się niespokojne głosy. Jego oddech niknął przy równym tupocie ich kroków.

 

Gdy przymierzał się do skoku na kolejny budynek, domyślał, że przeciwnicy dostali się na poprzedni. Strzały, jakie rozległy się z tyłu tylko go w tym utwierdziły.

 

— I coś ty narobił? — zapytała Mamba, zatrzymując się na krawędzi. Widząc, że Ryan już otwiera usta, zgasiła go: — Nawet się nie odzywaj. Olivia! — zawołała po przyjaciółkę, która od razu stanęła obok niej. — Słuchaj, ja złapię za barierkę, a ty zejdziesz po mnie na najbliższy balkon i złapiesz mnie, kiedy będę się odczepiać.

 

— Co ze mną? — upomniał się Ryan.

 

— Ty broń naszych pleców.

 

Kiedy więc Czarna obsunęła się na tyle, aby Olivia mogła spokojnie zejść, Abrams obserwował otoczenie. Problem był w tym, że kiedy Thompson dopiero sięgała stopami do balkonu, na horyzoncie pojawili się wrogie jednostki. Było ich znacznie więcej niż wcześniej. Krzyknęli coś, jednak odległość zniekształciła słowa.

 

— Radzę się nieco pospieszyć — powiedział, zwracając się do Mamby.

 

— Szybciej się nie da, chyba że chcesz skończyć na chodniku — sapnęła, próbując się utrzymać na cienkim pręcie ogrodzenia dachu. Sylwetki wrogich agentów obrysowało słońce, powoli schodzące ze szczytu nieboskłonu. Ponownie echo poniosło okrzyki, po czym musiał odskoczyć, aby nie dostać z wiązki. Wyjął swoją broń i wymierzył.

 

Pamiętał, jak tata uczył go strzelać. Wtedy chodzili na strzelnicę, teraz jego cele znajdowały się przed nim i biegły w jego stronę. Nacisnął spust, a broń odrzuciła jego rękę nieco w tył. Rozległ się świszczący głos pchniętego przez powietrze chemicznego pocisku, który trafił w samą pierś przeciwnika. Żrąca substancja w okamgnieniu rozlała się po jego stroju, wniknęła w niego i natychmiast doprowadziła do skurczu, który powalił go na ziemię.

Sięgnął do paska, wyjął kolejną kulkę, przeładował broń. Nadeszło znajome szczęknięcie i oddał kolejny strzał, równie precyzyjny, co pierwszy. Jednocześnie przeniósł się o kolejny krok w prawo.

 

Po chwili dłoń Czarnej puściła metal, a Ryan usłyszał ciężkie tąpnięcie na balkon poniżej. W następnym przeładowaniu włożył kilka nieco mniejszych kulek i strzelił niemalże na oślep, aby zyskać trochę czasu. Odwrócił się i zrobił to, co Mamba, po czym zapukał w okno mieszkania, licząc na to, że ktoś im otworzy od środka. Oczekując na właściciela, przywarli plecami do ściany. Z sercami w gardłach prosili, aby wrogi agent, który właśnie zaglądał z dachu, nie zauważył ich ukrytych w cieniu budynku. Na szczęście dach kończył się dopiero po krawędzi balkonu, więc byli stosunkowo bezpieczni. Gdyby ich przyuważył, Ryan musiałby go zestrzelić, jednak to wywołałoby niepotrzebne zamieszanie.

 

Drzwi otworzyły się niespodziewanie. Ryan, Mamba i Olivia bez pytania wparowali do mieszkania i zamknęli je za sobą. Napotkali przerażone spojrzenie młodej kobiety.

 

— Przepraszam, co państwo… — zaczęła, ale Ryan jej przerwał:

 

— Dziękujemy za pomoc, była nieoceniona.

 

I tyle ich tylko kobieta widziała, ponieważ dosłownie kilka sekund później dostali się już na klatkę i zbiegli na dół po schodach, nie czyniąc zbędnego rumoru na korytarzu.

Wypadli na ulicę. Mamba szybko nadała kierunek biegu, pozostała dwójka jej się nie sprzeciwiała. Chcąc nie chcąc, Ryan musiał oddać jej dowództwo i przestać się spierać, bo i tak by skończyło się na tym samym.

 

Wmieszali się perfekcyjnie w tłum, stając się jego częścią. Olivia trzymała się blisko Mamby, a nawet wprawiony obserwator nie mógł dostrzec między nimi jakiegokolwiek powiązania. Ryan utrzymywał za nimi równy odstęp, wciąż nie spuszczając ich z oczu. W ten sposób przedostali się na sąsiednią ulicę, a potem przeszli na drugą jej stronę i oddzielili się od większej grupy ludzi. Przystanęli na moment, chcąc ustalić dalsze działania.

 

— Chyba ich zgubiliśmy — mruknął Ryan, rozglądając się.

 

— Nie spoczywajmy na laurach — odparła Mamba, wyjmując z plecaka małe urządzenie. Już kilkanaście lat temu papierowe mapy stały się przeżytkiem, a na rynek weszły małe tablety, które w działaniu były bardzo podobne do czytników e-booków, jednak zawierały w sobie mnóstwo danych o mapach z całego świata, i — co najważniejsze — nie potrzebowały do funkcjonowania w warunkach plenerowych wi-fi, tak jak mapy w telefonach.

 

Mamba znalazła wzrokiem tabliczkę z nazwą ulicy i równie szybko odnalazła ją na mapie. Byli niecałe dwa kilometry od hotelu.

 

— Możemy pójść okrężną drogą — powiedziała, wskazując na ekran tabletu. — Zajdziemy od strony parkingu.

 

— Flanner mówił, że będzie tam na nas czekało auto, którym wrócimy na lotnisko. Kazał nie kontaktować się z poprzednim kierowcą — przypomniał sobie Ryan.

 

— W takim razie weźmiemy je, Abrams nas wykwateruje, a potem znajdziemy jakieś inne lokum — zaproponowała Olivia.

 

— Wykwaterować mogę się zdalnie, przez internet — poinformował Brown.

 

— Lepiej nie — zaprotestowała Mamba. — Mogą nas namierzyć.

 

— Okej — przyznał Ryan, chowając telefon do kieszeni. Podrapał się po łysej głowie, a potem dotknął palcami zarostu na ostro zakończonej szczęce. — Znasz drogę? — zapytał Czarną.

 

— Nie, ale będę improwizować. Mam prowadzić? — zapytała.

 

— Tak będzie najlepiej — zgodziła się Olivia, szukając poparcia w Abramsie, jednak ten nie skomentował tej decyzji. Po chwilowym akcie współpracy najwyraźniej znów się wycofał.

 

— Więc za mną — odparła przyjaciółka Olivii, po czym wszyscy ruszyli spokojnym krokiem w wyznaczonym przez nią kierunku. Starali się, aby dla pierwszego lepszego przechodnia wyglądali jak znajomi idący do pobliskiego kina.

 

Po półgodzinnym marszu dotarli na hotelowy parking. Kiedy przeskakiwali przez ogrodzenie, słońce powoli zachodziło. Olivia, która lepiej od Ryana znała akta ich akcji, wiedziała, gdzie powinien stać wypożyczony im samochód. Kiedy jednak do niego dotarli, okazało się, że ich plan nie może się powieść.

 

Wszystkie opony były przebite i zostały z nich tylko błagające o litość pozbawione powietrza gumy. Ryan kucnął i dotknął nacięć.

 

— Stawiam na nóż myśliwski — powiedział po krótkich oględzinach. — Musielibyśmy wymienić cały zestaw kół, żeby gdziekolwiek pojechać. Przykro mi, ale plasterek nie załatwi sprawy.

 

— Jedynym sensownym wyjaśnieniem jest to, że ktoś oprócz nas, pana Flannery’ego i jego ludzi miał wgląd w dokumenty — zasępiła się Olivia.

 

— Myślę, że macie kreta — mruknęła Mamba, opierając się o maskę auta. Wzrok skierowała w stronę zachodzącego słońca, które leniwie chowało się za budynkami.

 

— Tak, też to podejrzewam — stęknął Ryan, próbując otworzyć chociaż bagażnik.

 

— Kluczyki miały być za felgą — poinformowała Olivia. Abrams spojrzał na nią, unosząc brew.

 

— Dzięki, sprawdziłem wszystkie cztery.

 

Thompson nie skomentowała tego, jedynie spojrzała na hotel. W pewnym momencie coś przykuło jej uwagę, ponieważ zamiast przesunąć wzrok na kolejne okno, zatrzymała go na poprzednim. Zasłonka poruszyła się niespokojnie, światło w środku było zapalone.

Mamba dostrzegła jej zainteresowanie. Trąciła ją.

 

— Daj spokój, to pewnie zwykli goście.

 

— Coś jest nie tak — Olivia zaprzeczyła. Chwilowa obserwacja się opłaciła; ludzie będący w tym pokoju ponownie spojrzeli na parking, a wtedy wszystko stało się jasne. Ci, którzy chcieli ewidentnie przeszkodzić im w wykonaniu misji, nadal byli w hotelu i właśnie patrzyli prosto na wypożyczone auto.

 

Wiedzieli, że się zjawią.

 

— Ryan… musimy się zmywać — zakomenderowała Lilia, zeskakując z maski samochodu.

 

— Co? O co chodzi? — zapytał zdezorientowany. Olivia widziała, jak ludzie zajmujący tamto konkretne pomieszczenie je opuszczają.

 

— Oni wciąż tu są. Widzieli nas.

 

Nie trzeba było mu powtarzać. Wstał, wyjął swój miotacz i złapał za jego uchwyt, który był, według niego, zdecydowanie najmocniejszą częścią broni. Wziął zamach i uderzył kilkukrotnie w tylną szybę, rozbijając ją w drobny mak. Sięgnął ręką do środka, zdjął siedzenie i wyciągnął czarną sportową torbę.

 

— Jesteś pewny, że tamci się do tego nie dorwali? — mruknęła Mamba, obserwując jego poczynania.

 

— Prawie — odparł, wyjmując z kieszeni malutkie urządzenie. Przytknął je do zamka bagażu i chwilę odczekał, aż cyfry na wyświetlaczu skończą się generować. Ryan zmarszczył brwi, widząc ujawniony kod. — Dorwali — poinformował, wrzucając torbę do środka. — Szyfr miał być inny. Musimy się stąd jak najszybciej wynosić.

 

— Brawo, geniuszu. Tylko dokąd? — zapytała Czarna, odsuwając się od samochodu. Brown się rozejrzał, mrużąc oczy. Wyglądał jakby myślał intensywnie.

 

— Może na dworzec? Pewnie nikt się nas tam nie będzie spodziewał — zaproponowała Olivia, wpatrująca się w ścianę hotelu. Światło w pokoju, w którym wcześniej widziała nerwowo poruszających się mężczyzn, pozostawało zgaszone, za to było widać na korytarzu kilka biegnących sylwetek.

 

— Mam lepszy pomysł. Musicie mi zaufać — odparł Ryan, odsuwając się od auta o kilka kroków.

 

— Nie wiem, czy chcę — mruknęła przyjaciółka Olivii, ostrożnie do niego podchodząc. Ryan złapał je obie za nadgarstki i pociągnął do krzaków rosnących obok parkingu, aby ukryć całą trójkę przed wzrokiem wrogich jednostek, które właśnie opuściły budynek.

 

— Znam kogoś, kto może nam pomóc — wyjaśnił jedynie Abrams.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania