Poprzednie częściKruki - prolog

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Kruki - rozdział pierwszy

Matthew Flannery był tym typem człowieka, który nie lubił opowiadać o swojej przeszłości, choć nadzwyczaj często o niej myślał. Brodzenie w swoich wspomnieniach sprawiało mu dziwną przyjemność. Lubił ten ból, który mógł porównać do rozdrapywania strupów czy uciskania siniaków. Nie był jakiś dotkliwy, i może właśnie to sprawiało, że tak często wracał pamięcią do chwil, które już dawno minęły.

 

Jego ulubionym miejscem do tego typu rozmyślań był ciemny gabinet. Zamykał wtedy drzwi na klucz, dbając o to, aby nikt do niego nie wchodził, zaś jedyny kontakt, jaki można było z nim nawiązać, odbywał się przez połączenie holograficzne. Do tego miała jednak wyłączne prawo Sally, jego asystentka.

 

Również i tym razem postanowił odkurzyć półki w swoim umyśle, odegnać tę mgłę, która spowijała jego pamięć. Zawsze, kiedy sądził, że już wszystko zapomniał, tak się nie działo. Za każdym razem sobie przypominał.

 

Stanął przy oszklonej ścianie. Skierował wzrok pod swoje stopy, dostrzegając tych maleńkich ludzi, którzy kłębili się na ulicach. Wyglądali jak mrówki i zdawali się być tacy delikatni, jakby każdy podmuch wiatru mógł ich zmieść.

 

Ich ruchy zmieniły się gwałtownie, kiedy po szybie zaczęły ściekać pierwsze krople dawno zapowiadanego deszczu, a panorama miasta stała się jakby zakurzona i nieprzejrzysta. Obserwował, jak woda ścieka coraz szybciej i szybciej, bębniąc o okno — zupełnie jakby pozornie kulturalnie pytała go o możliwość wdarcia się do gabinetu — i jak ludzie, którzy jeszcze przed chwilą spokojnie zajmowali się swoimi sprawami, teraz z kapturami na głowach i świeżo rozłożonymi parasolami przyśpieszali krok. Pewnie nie spodziewali się, że deszcz spadnie dziesięć minut wcześniej niż przewidywały to prognozy.

 

Patrząc na nich, przypomniał sobie, jak kiedyś przysięgał, że zrobi wszystko, aby ochronić właśnie tych zwykłych ludzi — czasem sam wątpił, czy słowa dotrzymał. Starał się jak mógł, jednak nie zawsze wszystko szło po jego myśli, niektóre błędy wciąż gryzły mu sumienie.

 

Nie dało się ukryć, że jego reputacja była ogromna, a nazwisko znane w niemalże wszystkich zrzeszonych krajach. Przecież to on odpowiadał za względny pokój na świecie. Ileż odbył już różnorakich konferencji; można było posunąć się do stwierdzenia, że jego nazwisko było równie popularne jak Einsteina lub Hawkinga.

 

Matt usiadł na chybotliwym fotelu i przysunął się do jasnego biurka. Jego wzrok zawisł na ścianie, na której nie wisiał żaden obraz. Nie lubił zbędnych zdobień — uważał, że minimalizm jest dla niego odpowiedni, z tego też powodu w jego… firmie, o ile tak ją można nazwać, świeciły wszędzie gołe ściany.

 

Jego siedzenie zaskrzypiało, kiedy rozsiadł się wygodniej. Sięgnął pamięcią do chwil, kiedy zaczynał. Wbrew pozorom, było to dość niedawno, przynajmniej dla niego. Dla innych była to niemalże jedna trzecia życia.

 

Przed oczami stanął mu zimny las i otoczony jaskrawą taśmą teren. Wypalona trawa wciąż dymiła jej swąd docierał do jego nozdrzy. Wiatr wiał niespokojnie, poruszając jego przydługimi włosami. Słońce oświetlało mu plecy, jednak jego ciepło nie było tak dotkliwe. Wymalowana krwią czaszka na pobliskiej brzozie spoglądała na niego złowrogo; miał wrażenie, że jej puste oczodoły upatrzyły dokładnie jego.

 

Na to dziwne miejsce zostali zwołani technicy, którzy zaczęli przeczesywać zagrodzone koło, uważając, aby nie zatrzeć jakichkolwiek śladów, a mogło być nimi dosłownie wszystko.

Flannery pracował wtedy w portugalskich służbach specjalnych i jego przełożony zlecił mu przebadanie tej świeżej, bo sprzed ledwo dwóch dni, sprawy. Zaniepokojeni sąsiedzi zgłosili zaginięcie młodej pary, która ledwo co rozgościła się w wynajętym domku — Matthew nie był w stanie teraz określić, gdzie to konkretnie było.

 

Pamiętał, że bardzo zaangażował się w sprawę. Bardzo chciał zaimponować przełożonemu, który jednak pozostawał ślepy na jego starania o awans. Miał już dość bycia popychanym pionkiem, chciał działać na własną rękę, zlecać działania, jednocześnie mogąc brać w nich udział. Jego przełożony, którego jak na złość nazwiska teraz nie potrafił sobie przypomnieć, nie chciał jednak o tym słyszeć.

 

Po około miesiącu zdarzył się kolejny wypadek. Jakiegoś mężczyznę dosłownie rozerwało na stacji metra w zupełnie innej części kraju. Stało się to tak późno w nocy, że nikt nie miał prawa go zobaczyć; zdarzenie zarejestrowały kamery. Wyglądał tak, jakby w żołądku eksplodowała mu bomba; głowa oderwała się i poleciała kilka metrów dalej, kończyny wpadły do torowiska, korpus zmienił się w kilkanaście oderwanych od siebie szczątków. Porozrywane na strzępy fragmenty wnętrzności znajdowały się nawet w promieniu dwunastu metrów od miejsca eksplozji. Krew stworzyła wyjątkowo wymyślne wzory na zimnej posadce, rozpływając się w kształt zawijasów i płatków róży, liści oraz innych, niezidentyfikowanych plam.

 

Od razu przydzielono sprawę zespołowi Flannery’ego. Pobojowisko, istny Mordor, jaki się zadział na tamtej stacji… Nigdy jeszcze nad czymś takim nie pracował.

 

Nie udało się ustalić, kim był człowiek, którego tak brutalnie pozbawiono życia. Nie znaleziono żadnych dokumentów — prawdopodobnie wybuchły — nie pojawiał się zbyt często na kamerach umieszczonych w innych częściach miasta. Jedynym elementem, który zwrócił uwagę drużynie Matthew, był czarny znak odciśnięty na ścianie owego metra. Przypominał obrzydliwą, nienaturalnie ukształtowaną dłoń z długimi palcami i pazurami, które wbiły się lekko w tynk. Ślad był większy trzy razy od dłoni zwykłego człowieka, co jednoznacznie wskazywało na obecność jakiegoś nieznanego im bytu, który postanowił z mieszkańca Ziemi zrobić zabawkę. Również substancja, która została pozostawiona na ścianie, nie była pochodzącą z tego świata.

Flannery pamiętał, jak — mimo że nie powinien — ucieszył się z tej sprawy. Prawda, był przerażony i zaskoczony, że taka sytuacja naprawdę się zdarzyła i nie została jedynie ustawiona — co wyszło w trakcie śledztwa — ale również upatrywał w niej szansę na swój awans.

 

Następny wypadek zdarzył się w Hiszpanii. Tym razem padło na kobietę, której również nie zidentyfikowano pomimo wielu prób. Jeśli chodziło o nią, do wypadku doszło na parkingu. Sklepowe kamery zarejestrowały jedynie ułamek chwili, kiedy po godzinie pierwszej w nocy po pustym terenie przeleciał jakiś… duch? Przypominał pędzącą kometę, której wnętrze płonęło czerwienią, warkocz zaś był cały czarny, skrzący się delikatnie, przez co praktycznie nie było go widać.

 

Pocisk wpadł wprost na idącą kobietę i dosłownie rozsmarował ją po wylanym betonie. Przybyli na miejsce technicy długo nie mogli się pozbierać po tym widoku; jej głowa była zmiażdżona, kości czaszki pękły i przebiły skórę, dosłownie rozrywając ją na kawałki. Z oczodołów wypłynęła dziwna, czarna maź zamiast oczu. Nogi i ręce pozostały przyczepione do korpusu, jednak rozciśnięte na podłożu. Korpus zaś przy zmiażdżeniu pękł podobnie jak czaszka, wnętrzności zaś rozlały się jak ciepłe lody. Ponownie masakra, ponownie Mordor, zbrodnia tak zatrważająca, że służby nie mogły opanować medialnej sensacji. I ponownie znak czarnej, ogromnej dłoni, odciśnięty nieopodal.

 

Właściwie to ta substancja była jednym z niewielu elementów, które wiązały obie sprawy. Flannery mimo usilnych prób, nie mógł jednak znaleźć żadnego logicznego powiązania z pierwszym wypadkiem, a co dopiero z zaginięciem nowożeńców.

Ważnym faktem był również ten, że atak na tamtą kobietę nie był ostatnim tego typu. Minął zaledwie miesiąc, kiedy do następnego incydentu doszło nie w Europie, lecz w Australii. Tym razem padło na czarnoskórego chłopca. Dwa tygodnie później w Chinach pozbawiona życia została nastoletnia Azjatka. Po kwartale media obiegła wiadomość o starszej kobiecie wywodzącej się z plemienia Indian, która zginęła przez oderwanie głowy we własnym mieszkaniu.

 

Wszystkie te ofiary były ze sobą niepowiązane, nie było wspólnego mianownika, który mógłby pozwolić na wytypowanie kolejnej ofiary. Co prawda za każdym razem znajdowano odcisk czarnej dłoni, substancję nawet dogłębnie zbadano, jednak nie mieli nic, co mogłoby naprowadzić ich na trop mordercy.

 

Tamto zabójstwo było ostatnie. Mijały miesiące, o kolejnych wypadkach nie było słychać. Drużyna Flannery’ego trzymała rękę na pulsie, nie dało się jednak ukryć, że również ich zaangażowanie stopniowo malało. Matthew nie chciał tak łatwo odpuścić, jednak jego przełożony skutecznie wybijał mu każdy pomysł z głowy. Zupełnie jakby chciał, aby Flannery w końcu się zniechęcił i przestał myśleć o jakimkolwiek awansie, o którym mężczyzna przecież tak marzył.

 

Wypadkową tego podejścia przełożonego, niezakończonego śledztwa i chorobliwego przeświadczenia Flannery’ego o powinności udowodnienia wszystkim, że jest dobrym śledczym, było złożenie wypowiedzenia. Z dumą rozstał się ze swoim przełożonym, poszedł spakować swoje rzeczy. Zwinął wtedy akta spraw, którym poświęcił tyle czasu, a które teraz, po tylu latach, leżały zakurzone na dnie szafy w gabinecie Flannery’ego. Bał się je wyrzucić, w dodatku na bieżąco śledził wszelkie wiadomości, mając nadzieję, że porzucona sprawa kiedyś się wyjaśni, a on ponownie będzie mógł udowodnić byłemu szefowi, że nie doceniając swojego pracownika, popełniał ogromny błąd.

 

Matthew odchylił się na fotelu, opierając głowę o zagłówek. Przywołał obraz ogromnej auli, w której ważyły się jego przyszłe losy. Czuł się wtedy jak taki młody szczeniak, który dopiero miał poznać, jak działa świat.

 

Niespodziewanie Flannery’ego z zamyślenia wyrwał delikatnie pobrzękujący sygnał obwieszczający połączenie hologramowe. Wcisnął przycisk pod blatem swojego biurka, a z zakładki w brzozowej desce wysunęło się małe urządzenie. Następnie przed jego twarzą pojawiła się postać kobiety wielkości jego dłoni. Była to Sally, jego asystentka.

 

— Szefie, mam nadzieję, że nie przeszkadzam — odezwał się mechaniczny głos. Matthew chwilę ociągał się z odpowiedzią.

 

— Jest w porządku. Czegoś potrzebujesz?

 

— Chciałabym uzyskać twoją zgodę na udostępnienie akt Dixonowi. Prosił o to przed chwilą — wyjaśniła urocza blondyneczka. Ciężko było stwierdzić, czy powodem, dla którego zajęła tak ważne miejsce, był jej niewinny wygląd czy kompetencje, które jednoznacznie wskazywały na znaczący intelekt młodej studentki.

 

— Których konkretnie? — dopytał, pochylając się do przodu. Jego wysłużone krzesło ponownie skrzypnęło niebezpiecznie. Sally wielokrotnie sugerowała mu, aby je wymienił, jednak Matt uparcie pozostawał przy swoim. Szczerze powiedziawszy, nawet sam tego nie rozumiał. Może był po prostu sentymentalny.

 

— Chodzi o akta dotyczące misji agenta Millera sprzed dwóch tygodni. Ron tłumaczył, że potrzebuje ich do sporządzenia sprawozdania dla rządu, ponieważ przyczepił się do niego o naruszenie neutralności Holandii.

 

— Nie ma sprawy, niech się broni — odpowiedział po chwili Matt. — Przypomnij, proszę, Abramsowi, że czekam na niego od pół godziny i chciałbym go widzieć prędzej niż za trzy lata. Przy okazji przekaż Dixonowi, że niech się nie przejmuje Holandią, lepiej żeby skupił się na ostatnich podejrzanych działaniach we Włoszech.

 

— Jasna sprawa, szefie — Sally przytaknęła i zakończyła rozmowę.

 

Matthew wrócił do swoich myśli, odchylając się na fotelu.

 

Kiedy po kilkuletniej batalii otrzymaniu odpowiednie zezwolenia, Matthew razem z Ronem złożyli wniosek o pozwolenie na utworzenie agencji antyterrorystycznej. W całym tym zamieszaniu nie zdążyli poznać dokładnej odpowiedzi Timothy’ego. Ciągle coś było według niego nie tak, ciągle sprzeczał się o jakieś drobnostki, w dodatku tak długo migał się od podjęcia ostatecznej decyzji o współtworzeniu agencji, że nie mogli już dłużej czekać. Wypełnili resztę potrzebnych dokumentów, a zaraz po wydaniu przez ONZ oświadczenia, że Matthew Flannery i Ron Dixon pełnoprawnie mogą rozpocząć tego typu działalnoścć, na świat zstąpił Międzynarodowy Związek Bezpieczeństwa. Początkowo obaj obejmowali część USA, później jednak Ron przeniósł się do Europy, tworząc tym samym odłam Wschód. Matthew został w Stanach Zjednoczonych, dodając do nazwy MZB „Zachód”. W ten sposób ich działaniami zostały objęte Ameryka i Europa, chociaż około połowa państw podjęła decyzję o odsunięciu się z ich działań. Z tego też powodu w agencji nie znajdowali się agenci pochodzący z krajów chcących zachować neutralność wobec ich decyzji.

 

Timmy zaraz po tym fakcie usunął się w cień. Matthew i Dixon do tej pory nie potrafili zrozumieć tego, co się stało. Zawsze przecież dobrze się z nim dogadywali. Flannery podejrzewał, że czuł się gorszy przez swoje odbiegające od normy myślenie. Może gdyby poważnie z nim porozmawiali, ich znajomość dałoby się jeszcze naprawić.

 

Ale tego nie zrobili.

 

Matthew nazywał w myślach tę chwilę jako przełomową. Miał wrażenie, że to właśnie wtedy zrodził się jego śmiertelny wróg: zapomniany przez przyjaciół Timmy, który postanowił mścić się na nich, uprzykrzając im życie.

 

Od tych chwil minęło już ponad dwadzieścia lat. Matthew nie był już tak młody i energiczny jak w pierwszych latach działalności MZB. Jego podwładni mówili, że powoli pożerają go jego własne grzechy. Była to oczywiście prawda, nawet on widział swoje podkrążone oczy po kolejnej nieprzespanej nocy. Męczyły go koszmary.

 

Westchnął. Nieubłaganie zbliżał się do siedemdziesiątki i chcąc nie chcąc, musiał zacząć myśleć o swoim następcy. Miał nawet kilku kandydatów i choć zdecydowanie wysuwający się na prowadzenie Ryan Brown był dobrym — ba, świetnym wręcz — agentem, nie zaliczał się do nich. Ciężko było stwierdzić, w jaki sposób Matthew naprawdę o nim myślał. Z jednej strony darzył go zaufaniem i pozwalał na dużo rzeczy. Wiedział, że Abrams — gdyż taki pseudonim wybrał sobie Ryan — wykonuje swoją pracę jak najlepiej umie, i Matt naprawdę to doceniał, jednak relacje między nimi nie należały do najlepszych. Nie było ich rozmowy bez kłótni, nigdy nie skończyło się bez aroganckich odzywek, zawsze któryś z nich wychodził rozbity emocjonalnie lub kompletnie zdenerwowany.

 

O wilku mowa.

 

Ryan Brown, który dosłownie kilka minut temu wszedł do gabinetu swojego szefa i zajął miejsce dla gości, chrząknął, aby dać znać o swojej obecności zamyślonemu Mattowi.

 

— Flanner, długo mam jeszcze czekać, aż przestaniesz bujać w obłokach? — zapytał swoim szorstkim, głębokim głosem. Obserwował ciemnymi oczami postać dowodzącego MZB-Zachód.

 

— Szczerze powiedziawszy, zrobiłbym wiele, aby móc odwlec moment rozmowy z tobą — odparł na zaczepkę Matthew.

 

— Wiem, ja za tobą też nie przepadam — mruknął Ryan, delikatnie drapiąc się po swojej łysej głowie. No, może nie całkiem łysej, jego niedawno golone włosy urosły na tyle, żeby mógł wyczuć je pod palcami. Niedługo będzie musiał przejść się do swojej fryzjerki, aby poprawiła mu jego znaną wszystkim fryzurę, której na dobrą sprawę nie miał.

 

— Czasem mi się wydaje, że możemy odnaleźć wspólny język — zastanowił się Flanner.

 

— A wiesz, że mi też to przechodzi przez myśl? — podzielił jego spostrzeżenie Ryan. — Szkoda, że szybko mi mija. — Wydął usta w podkowę.

 

— Przejdźmy może do rzeczy.

 

— Zanim znowu odlecisz?

 

— Prosiłem cię o uwagę? Czas na uprzejmości się skończył.

 

— Nie prosiłeś, ale cisnęło mi się na język — odpowiedział Ryan, patrząc wyzywająco w oczy szefowi. Po chwili przeniósł wzrok na jego włosy. — Czyżbym widział kolejne siwe włosy? Chyba osiwiejesz przeze mnie szybciej niż sądziłem, staruszku. — Roześmiał się trzydziestolatek.

 

Flanner cofnął w myślach wszystko, co pomyślał. Zdecydowanie nie znajdą nici porozumienia. Matthew jednak postanowił nie dać się sprowokować.

 

— Chciałem z tobą porozmawiać, ponieważ szykuje się kolejna akcja — wyjaśnił Matt, zmieniając temat. Ryan cmoknął powietrze.

 

— Brzmi zachęcająco. Co dla mnie masz? — Abrams pochylił się do przodu, chcąc zajrzeć do komputera Flannera stojącego na biurku. Tak właściwie słowo komputer przestało funkcjonować już dawno, ponieważ komputery oddane do użytku w ostatnich latach przypominały raczej rozwijany monitor z myszką i wyświetlaną na blacie biurka klawiatura, zaś sam system operacyjny — nazywany właściwie komputerem — mieścił się w podłużnej listwie ochronnej, wokół której zwijało się monitor.

 

W ciągu ostatnich lat technika zdecydowanie poszła do przodu bardziej niż zakładały to prognozy jeszcze dekadę temu.

— Nie wiem, czy słyszałeś o czymś takim, jak wymiana agentów — zagaił Flanner, gasząc z refleksem ekran. Ryan usiadł z powrotem na wygodny fotel, unosząc brew.

 

— Przecież ci mówiłem, że jedyne, co ta nazwa mi przypomina, to szkolne wycieczki do innych krajów.

 

— Znowu czepiasz się szczegółów — warknął Flanner.

 

— Co bardzo działa ci na nerwy, a to z kolei bardziej mnie zachęca do robienia tego po raz kolejny, tak. Już to przerabialiśmy. — Abrams uśmiechnął się półgębkiem.

 

Matthew po raz kolejny przypomniał sobie, dlaczego tak bardzo nie lubi rozmów z Ryanem. Policzył w myślach do pięciu. „Nie daj się sprowokować”, pomyślał.

 

— Wracając, jak co pięć lat wymieniamy się agentami z MZB-Wschód. Tak się składa, że…

 

— Że się mnie pozbywasz? — wciął się Brown.

 

— Chciałbym, ale jeszcze nie w tym momencie — wyjaśnił spokojnie Flanner.

 

— Szkoda.

 

— W każdym razie, nowi agenci pojawią się u nas jutro, a w przyszłym tygodniu zamierzam wysłać cię na akcję. Wysłałem ci na konto wszystkie szczegóły. Będziesz pracować z agentką Thompson.

 

— Ładna jest? — zapytał bezpardonowo Abrams, nawiązując kontakt wzrokowy z Mattem.

 

— Myślałem, że już nigdy więcej nie będziesz chciał związać się z jakąś dziewczyną — mruknął kąśliwie Matthew.

 

— Owszem, nie chcę. Wciąż jestem wierny jednej, jednak chciałbym wiedzieć, czy będę pracować w duecie ze szkaradą czy może z kimś bardziej przyjemnym dla oka — odparł Ryan, nie zdradzając żadnych uczuć w głosie. Twarz miał chłodną, ale jego oczy niebezpiecznie błysnęły. Matthew dobrze wiedział, że tamtymi słowami poruszył jego serce i teraz Brown będzie czekał na idealny moment do ataku.

 

— Widzę, że lubisz towarzystwo ładnych kobiet — mruknął Flanner. — Agentka Thomson ma prawie nieskazitelne konto, tylko jedna ofiara od początku kariery. Dobrze się zapowiada, jest sumienna i ostrożna. Przeszła kurs rozkodowywania plików, co będzie niezbędne w przeprowadzeniu do końca waszej misji.

 

— Będę szczery, nie chce mi się czytać tej ściany tekstu — odezwał się Ryan, zakładając ręce za głowę. Flanner zignorował ten ruch; dobrze wiedział, że Abrams czuł się, czuje i będzie czuł u niego jak w swoim domu mimo ich napiętych relacji. Chciał mu robić na złość, jednak nie dawał się tak łatwo sprowokować.

 

Tak, zdecydowanie ich kontakty były dziwne.

 

— Może to wyjaśnia, dlaczego zawsze musisz odwalić jakąś głupotę na akcji — mruknął pod nosem Matt.

 

— A może to tylko sugestia, że czas zwolnić gości, którzy piszą ci dokumenty — odparł Abrams.

— Ludzie, których zatrudniam, są dobrzy w swojej robocie — wyjaśnił Matthew, cudem zachowując spokój.

 

— W przeciwieństwie do mnie, co, Flanner? — zagadnął prowokująco Ryan.

 

— Tego nie powiedziałem.

 

— Przecież to każdy wie. — Brown przewrócił oczami. — Zastanawia mnie, czemu jeszcze mnie nie wylałeś na zbity pysk.

 

— Wróćmy lepiej do głównego tematu naszej rozmowy, Abrams. — westchnął Matthew.

 

— Skoro to dla ciebie takie ważne. — Wzruszył ramionami agent.

 

— Razem z agentką Thompson, która przybędzie do nas jutro w ramach wymiany międzykontynentalnej odbywającej się co pięć lat — zaczął Matt, podsumowując krótko wcześniejsze informacje — zostaniesz wysłany na misję. Wszystkie szczegóły znajdują się już na twoim koncie, radzę do nich zajrzeć.

 

— A co jeśli mi się nie chce?

 

— Będziesz niedoinformowany — odparł Flanner.

 

Ryan przewrócił oczami, wyjął telefon i włączył na nim stronę agencji. Zalogował się swoim kodem, przeszedł przez uwierzytelnienie skanem siatkówki, a następnie wszedł w denerwujące czerwone powiadomienie o nowej akcji. Przeleciał szybko wzrokiem ścianę tekstu.

 

— Chcesz mi powiedzieć, że moim jedynym zadaniem będzie zdobyć jakiś plik od informatora, rozkodować go i dostarczyć ci wszystko, co w nim jest? — zapytał Ryan, unosząc brew.

 

— Otóż to.

 

— Zaskakujące. Spodziewałem się czegoś bardziej odjechanego.

 

— Zdarza się.

 

— Czy to już wszystko? — Ryan podniósł się z fotela, szurając nim po podłodze.

— Tak. Słuchaj, bardzo cię proszę: nie zawal tej misji, jest bardzo ważna — dodał nieco ciszej Flanner. Brown, który był już przy drzwiach, stanął w miejscu, trzymając dłoń na klamce. Chwilę milczał, a potem odwrócił się do swojego szefa.

 

— Czy ta prośba ma coś wspólnego z… — Pozostawił w domyśle końcówkę zdania. Przekaz był jednak zrozumiały dla obojga.

 

— Zawsze szukasz jakichś niedopowiedzeń. Idź już — warknął Flanner. Zabawne było, jak oboje operowali ogólnikami, jednak doskonale rozumieli, o jaki incydent z przeszłości chodzi.

 

I jaki ich bolał do dnia dzisiejszego.

 

— Nie, zostanę — odparł Ryan. — Żeby zrobić ci na złość — dodał chłodnym tonem.

 

— Abrams, wyjdź. To rozkaz.

 

— A to nie wojsko — odparował agent. — Zadałem proste pytanie i chciałbym znać na nie odpowiedź.

 

Flanner westchnął ciężko.

 

— Agentka Thompson jest ulubienicą Rona i ma wśród agentów swoich przyjaciół. Proszę cię, abyś miał na nią oko, to wszystko. — Utrzymywali kontakt wzrokowy. Ryan zmrużył powieki.

 

— Zobaczy się — mruknął od niechcenia, otwierając drzwi. Kiedy agent wyszedł na korytarz i zamknął za sobą wejście do gabinetu szefa, Matthew wstał. Przeszedł po miękkim, granatowym dywanie i otworzył drzwi do małej łazienki. Stanął przed lustrem i włączył zimną wodę w kranie. Nalał jej sobie w dłonie i przemył dokładnie twarz. Musiał ochłonąć.

Miał szczęście, że tym razem nie doszło między nimi do większej sprzeczki; ostatnio Sally musiała wejść do gabinetu i wyprosić Ryana. Poszło o to samo, co zwykle. Praktycznie nie było między nimi spotkania bez poruszania tego jednego feralnego tematu. Czasem Mattowi zdawało się, że Ryan ma tym punkcie jakąś obsesję, jakby ciągle szukał winnych, kiedy tak naprawdę odpowiedzialność ponosi tylko ich dwójka.

 

Spojrzał w szklaną taflę na wysokości jego głowy. Zauważył, że pojawiło się więcej siwych włosów odkąd ostatni raz się sobie przyglądał. Jego wzrok był również bardziej zmęczony niż ostatnio. Pomyślał, że niedługo musi sobie wpisać jakiś dłuższy urlop, bał się jednak zostawić jego życiowy dorobek samemu sobie.

 

Wyszedł powoli z łazienki i usiadł na skrzypiącym krześle, które niemal błagało go o litość. Zignorował ten rozpaczliwy pisk starych śrub i dosunął się do biurka, po czym podparł głowę dłonią. Oczy same mu się zamykały i pozwolił im na to. Potrzebował odpoczynku, zarówno fizycznego jak i psychicznego. Czasem sam się zastanawiał, dlaczego jeszcze nie wylał Ryana, jednak za każdym razem z bólem sobie przypominał, że kiedy to zrobi, poważnie nadszarpnie skuteczność jego wydziału. W życiu nie widział tak skutecznej w działaniu osoby jak Abrams, musiał mu to przyznać. Jego zasługi poniekąd przyćmiewały błędy, które popełniał zdecydowanie częściej niż inni. W sumie wychodził na zero. Gdyby się tak zastanowić, byli w pewnych aspektach podobni.

 

„Dość już jednak myślenia”, postanowił Flanner. Włączył ekran monitora i wcisnął przycisk pod blatem, przywołując holograficzny obraz Sally. Niebieskie wiązki układające się w jej twarz uśmiechnęły się słabo zaraz po tym, jak odebrała.

 

— Wszystko w porządku, szefie? Wygląda pan na zmarnowanego — zapytała zatroskana.

 

— Zaraz mi przejdzie. Powiadom, proszę, agenta Huna, że oczekuję na niego w swoim gabinecie. Muszę wyjaśnić z nim kilka kwestii — rozkazał Matt i kiedy przyjął potwierdzenie komunikatu przez Sally, rozłączył się i rozsiadł wygodniej. Westchnął ciężko, przecierając twarz dłonią. Postanowił, że weźmie tabletkę z kofeiną, aby jakoś dotrwać do końca dnia, sięgnął więc do szuflady biurka. Kiedy tylko to zrobił, spojrzały na niego łagodne oczy dziewczyny ze zdjęcia, które trzymał tutaj już od kilku lat. Przez moment je obserwował, dostrzegając nowe zgięcia od trzymania fotografii wśród innych przedmiotów. Wyjął ją i otrzepał z jakichś okruchów.

 

Chciał dziewczynie ze zdjęcia powiedzieć tak wiele, ale na wszystko było już za późno. Zdecydowanie za późno.

Średnia ocena: 4.3  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (21)

  • Zaciekawiony 19.05.2019
    "Przecież to on, odpowiadał" - bez tego przecinka

    "jak Einsteina lub Hawkinsa. " - i pewnie też często piszą je z błędem. Hawkinga.

    " Matt usiadł na chybotliwym krześle(...) Jego fotel zaskrzypiał" - no to usiadł na krześle czy na fotelu?

    Zupełnie nie rozumiem jak zaginięcie dwójki ludzi spowodowało, że nagle wszystkie kraje na świecie zgodziły się zmienić system rządzenia. I że poszło im to tak szybko.
  • Melanie Reyes 19.05.2019
    To nie było takie zwykłe zaginięcie. Mowa o anomalii, zachwianiu równowagi, czymś zupełnie nowym i niespotykanym. Pojawiły się teorie, pytania ludzi o bezpieczeństwo kraju, świata. System rządzenia pozostał ten sam, jedynie osoby, które podejmują się przejęcia roli prezydenta, premiera i innych osób zasiadających w parlamencie, powinny być bardziej wykwalifikowane do tego typu posady, o ile tak to można nazwać. Wszystko po to, aby starać się nie dopuścić do podobnej sytuacji.
    Co do zaangażowania — była mowa, że nie wszystkie państwa zgodziły się brać w tym udział. Poza tym, od tamtych wydarzeń minęło trzydzieści lat, a przez ten czas mogło się wiele zmienić.
    Ponadto szybko im poszło, ponieważ coraz bardziej zaniepokojona społeczność nalegała i naciskała. To też jeden z powodów, z których Centrum tak szybko upadło.
    Natomiast za wskazanie błędów dziękuję, już poprawiam.
  • Zaciekawiony 19.05.2019
    Melanie Reyes
    To nielogiczne w tej wersji o której piszesz. Nie ma nic o tym, aby wydarzenie sprzed wielu lat miało jakieś następstwa. Ot jeden incydent, którego nikt nie widział, i zaraz od razu szok. To tak jakby z pełną powagą stwierdzić, że upadek meteorytu w Czelabińsku spowoduje zamianę Rosji w państwo kościelne. Im bardziej realistyczny ma być dany utwór, tym bardziej powinien realistycznie przedstawiać sytuację, teraz to wygląda na zabieg deus ex machina, szybko szybko, byle dojść do sytuacji głównego bohatera
  • Melanie Reyes 19.05.2019
    Zaciekawiony Okej, już zrozumiałam. Zajmę się tym.
  • Zaciekawiony 19.05.2019
    Melanie Reyes
    Potencjalnie najbardziej logiczną drogą byłoby rozdzielenie obu wydarzeń - jakieś tajemnicze zaginięcie kiedyś się zdarzyło, tajne służby je badały i trzymają rękę na pulsie, a z kolei w międzyczasie ONZ zaakceptował pomysł głównego bohatera odnośnie miejsca szkoleń dla przyszłych polityków - rządzących lub tylko ich doradców, na bazie kandydatów wysyłanych przez państwa zrzeszone. Bądź co bądź, ale organizacja zrzeszająca 193 kraje to lepsza okazja dla stworzenia takiej szkoły, niż nowa inicjatywa.
  • Melanie Reyes 19.05.2019
    Zaciekawiony Spadłeś mi z nieba. Zaczęłam kombinować coś, że tak, jak pisze poniżej Kapelusznik, takie zdarzenia zaczęły występować częściej, ale wtedy musiałabym zmienić koncept na dalszą część (ponieważ wszystko mam już zaplanowane odgórnie wraz ze wszystkimi szczegółami) i to konkretne pierwsze zaginięcie ma ogromny wpływ na dalszą akcję. Myślisz, że wypaliłoby, gdyby to trzymanie ręki na pulsie przeszłoby pod "opiekę", że tak to nazwę, Flannera? Rzecz w tym, aby to zaginięcie było powiązane dość mocno z agencją Matthew.
  • Kapelusznik 19.05.2019
    Melanie Reyes
    Dzięki że o mnie wspomniałaś. :)
    Możesz wprowadzić tajemnicze zniknięcia i anomalie ogólnoświatowe - tak jak Zaciekawiony wskazuje- ręka na pulsie, wielu uważa że to prawda, inni są sceptyczni i uważają że to jakaś międzynarodowa organizacja terrorystyczna która gra im na nosie etc.

    Możesz wprowadzić aspekt cenzury - nie wszystkie anomalie muszą pochłaniać ludzi jako te demony z prologu - inne mogą ich rozszarpywać, wysadzać, rozrywać - innymi słowy - brutalne sceny - które musiałby być cenzurowane.

    Do tej postaci szefa pasowałby ból głowy związany z zatajaniem tych wszystkich incydentów - nie wiem - człowiek wybuchł na stacji londyńskiego metra późno w nocy, kiedy nikogo tam nie było - i cały problem cenzury, uciszania mediów, szukania poślad itd.

    Baw się koncepcją - ale pamiętaj - nawet w opowieści fantastycznej istnieją pewne zasady i prawa świata - nie można tejże logiki - nawet świata fantastycznego łamać - ponieważ opowieść traci wiarygodność.

    Pozdrawiam
    Kapelusznik
  • Melanie Reyes 19.05.2019
    Kapelusznik Problem jest w tym, że - nie chcąc zbyt dużo zdradzać, rzecz jasna - późniejsze zaginięcia, ponieważ występują, nie wynikają bezpośrednio z inicjatywy demona, lecz człowieka, który nad nim zapanował. A to, czemu ów człowiek chce siać zniszczenie, wynika z osobistych utarczek Flannera. Również ofiary nie są przypadkowe, jest jedna metoda, bohaterom póki co nieznana. Stąd problem w proponowanych innych ofiarach - kłóci się to z ogólną koncepcją całej intrygi. Mogę pójść w kierunku rozdzielenia tych dwóch wydarzeń, jak proponuje Zaciekawiony, jednak nadal powinnam pozostać w kręgu MZB.
  • Melanie Reyes 19.05.2019
    Kapelusznik Póki co muszę się jednak z tym przespać i porządnie przemyśleć, jak to logicznie rozegrać, bo na tę chwilę mam mętlik i bałagan w głowie. Serdecznie dziękuję za zwrócenie uwagi, bo przez cały okres pracy nad historią wydawało mi się to dość logiczne, a jednak okazuje się inaczej.
  • Kapelusznik 19.05.2019
    Melanie Reyes
    Luzik :)
    Prześpij się i pracuj dalej...

    Co do przekonań o "dobrym" dziele jakie piszesz...
    he he
    Wyrzucałem już projekty po 200 stron - bo logika świata zaczynała się łamać na lewo i prawo - a naprawić się świata już nie dało - więc...

    Życzę ci byś nie doszła do podobnych wniosków co Ja

    Jeśli chcesz zobaczyć jak wygląda porzucony projekt - masz moją serię Demon (SW) - Stara Wersja - teraz piszę nową - i w końcu świat działa!

    Więc - nie zniechęcaj się~!
    Przerób historię w głowie - zastanów się - i baw się dobrze :)

    Pozdrawiam i kłaniam się nisko
    Kapelusznik
  • Zaciekawiony 19.05.2019
    Melanie Reyes
    Jeśli Lanner poza tym, że był pomysłodawcą szkoleń dla polityków, którego ofertę przyjęło ONZ, w międzyczasie pracował dla tajnych służb, to wówczas wszytko by się kleiło. Ze względu na stanowisko docierały do niego sygnały, że jakiś oddział służb bada tamten incydent i ma jakieś źródła informacji, przez które sytuacja jest poważnie traktowana, oraz że są w gotowości szybko zadziałać w razie gdyby znów coś się zdarzyło, choć może bez specjalnego zaangażowania bo minęło już tyle lat bez następstw. Może wtedy wyglądałoby to tak, że w miarę upływu lat początkowy zespół trzymany w gotowości się wykruszył i Flanner jest ostatnią osobą, którą to zdarzenie jeszcze żywo interesuje, może nawet drąży temat w zasadzie bez zgody przełożonych, na zasadzie starej sprawy, która nie miała finału. To by był w sumie taki klasyczny motyw kryminałów. Tłumaczyłoby to czemu czasem wraca w myślach do tych zdarzeń, mimo że w sumie ma dużo na głowie z zupełnie innym zajęciem.
  • Melanie Reyes 19.05.2019
    Zaciekawiony Nie wiem, skąd tak silne przywiązanie do tego, żeby pomysłodawcą projektu był Flanner, aczkolwiek bardzo spodobał mi się pomysł, żeby Matthew był w tajnych służbach. Również ten pomysł z wykruszeniem zespołu badawczego pasuje do jednego z ostatnich wątków.

    Mam jednak pytanie; ponieważ samej ciężko jest zadbać o logikę, zwłaszcza podczas ingerowania w fabułę, czy mogłabym prosić zarówno Zaciekawionego, jak i Kapelusznika o jakiś kontakt? Oczywiście, jeśli zechcecie odrobinę pomóc zbłąkanej duszyczce.
  • Kapelusznik 19.05.2019
    Melanie Reyes
    Czemu nie... zobaczy się
  • Zaciekawiony 19.05.2019
    Melanie Reyes Najpierw zobaczymy jak będzie wyglądał ten kawałek po przeróbkach i co będzie w następnym rozdziale, a potem się zobaczy.
  • Melanie Reyes 26.05.2019
    Zaciekawiony Kapelusznik (nie wiem, niestety, jak oznaczać kogoś w komentarzach — o ile się da — więc po prostu napisałam nazwę użytkownika) zaktualizowałam właśnie pierwszy rozdział. Nie da się ukryć, że wasze komentarze niesamowicie mnie zainspirowały. Teraz pozostaje pytanie, czy udało się naprawić błąd logiczny i nie spowodować innych. Również przepraszam za tak długi czas oczekiwania.
  • Zaciekawiony 26.05.2019
    Melanie Reyes
    Wstępnie powiem, że jest dużo lepiej.
  • Kapelusznik 19.05.2019
    Sorry - ale zaginięcie dwójki i reakcja świata (ŚWIATA) nie ma najmniejszego sensu.
    Sposób w jaki to opisałaś wynika - dwójka ludzi znika - świat w panice
    Gdybyś napisała że z perspektywy tego szefa oni byli "Najpewniej" pierwszymi ofiarami anomalii - które rozeszły się niczym rak po całym świecie - to miałoby sens - i wyjaśniłoby międzynarodową reakcję - tak - nie ma to najmniejszego sensu - nikogo nie było kiedy zniknęli - jak sama wskazałaś - nie było więc świadków - z ich więc perspektywy mogli zostać porwani czy coś innego - a wszyscy wiedzą że mafia jest w stanie ukryć ciała w taki sposób że i po dekadzie się ich nie znajdzie

    Koncept że powstała szkoła ucząca przyszłych liderów - idiotyczna - nikt by na to nie poszedł. Szkoła dla danego państwa, sojuszu, projektu - tak - ale nie dla całego świata - zbyt wiele państw sprzeciwiałoby się takiej akcji - głównie państwa post-kolonialne - w obawie przed neo-kolonizacją
    Wiem że ta seria to fantastyka - ale jest ona zbudowana na fundamencie naszego świata - obraz jaki przedstawiasz jest tak nierealny że aż idiotyczny.

    Wiem brutalna ocena - ale musi się pojawić
    Z pozytywów - moim zdaniem nadal utrzymujesz dobry styl

    zostawiam 3 - i mam nadzieję na jakąś poprawę
    Jak wejdziesz w "publikacje" na swoim profilu masz opcję "edycji" na prawo od tytułu tekstu - proponuję użyć tej opcji jeśli zdecydujesz się poprawić logikę swojego uniwersum

    Pozdrawiam
    Kapelusznik
  • Melanie Reyes 19.05.2019
    Na pewno się tym zajmę. Dziękuję.
  • Kapelusznik 05.06.2019
    No widzę że wprowadziłaś kilka pomysłów
    DOBRZE
    Dziwi mnie że jednak zdecydowałaś się wybrać tak małą ilość incydentów
    Ale pomysł z ręką i płynem - bardzo dobry - tajemniczy punkt który łączy sprawy
    Możesz też wprowadzić to - że ktokolwiek, lub cokolwiek, doprowadza do tych incydentów - ma też sojuszników którzy je ukrywają
    Czymkolwiek jest ten byt - świetnie go przedstawiłaś
    Przypadkowy, nienaturalny, skuteczny jak diabli
    Oceny nie da się poprawić na opowi - ale w komentarzu daję ci 4 w dobrej wierze
    Pozdrawiam
    Kapelusznik
  • Kapelusznik 05.06.2019
    A i sorry że nie zajrzałem wcześniej
    Trochę miałem na głowie i twoja praca mi umknęła z głowy
    Ale jestem
    przypomniałem sobie
  • Melanie Reyes 07.06.2019
    Kapelusznik Nie ma sprawy. Cieszę się, że udało się wybrnąć z tamtego błędu, naprawdę mi teraz ulżyło. :')
    Co do ilości incydentów, będzie to miało swoje wyjaśnienie.
    Miłego dnia!

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania