Poprzednie częściKruki - prolog

Kruki - rozdział trzeci

Od samego rana w agencji panował niespotykany zazwyczaj ruch, który był obojętny chyba tylko Ryanowi i kilku innym agentom. Tamci zaszyli się w swoich gabinetach i wychodzili tylko wtedy, kiedy naprawdę musieli. Jeśli natomiast chodziło o Abramsa, ten siedział w głównej sali i popijał spokojnie kawę, wpisując dane do formularza na laptopie. Kiedy nie wyjeżdżał na akcje, zajmował się głównie wypełnianiem dokumentów i szczegółowym opisywaniem ostatnich wypadów, co zazwyczaj zajmowało mu czas aż do następnego wyjazdu. Jeśli robił to systematycznie — a zaczął, odkąd postanowił wieść życie samotnika — nie miał większych problemów i była to jedna z niewielu rzeczy, za które dostawał pochwałę od szefa. „Systematyczność to chyba jedyna twoja cecha, która mi imponuje, Abrams” — mawiał Flanner.

 

Brown co jakiś czas spoglądał nad ekran, aby rozeznać się w sytuacji, a kiedy zyskiwał pewność, że nikt go nie zamierza zaczepiać, wracał do pracy. Był to swego rodzaju nawyk, którego nabył już w szkole, aby przygotować się na ewentualnie zaczepki kolegów z klasy. Wolał wiedzieć, kiedy ktoś ewidentnie chce coś od niego niż zostać wyrwanym do nagłej odpowiedzi.

Tak też było i teraz, kiedy dostrzegł idących w jego stronę swoich jedynych przyjaciół. Bill usiadł, zamykając dłonią laptopa Ryana, a Sven tylko uśmiechnął się delikatnie, przysuwając sobie krzesło do dwuosobowego stolika.

 

— Stary, przepraszam, że wczoraj nie miałem dla ciebie czasu — zaczął od razu Bill Ortego, poprawiając swoje jasnobrązowe włosy. — Byłem zajęty, wiesz, Flanner nie tylko sobie istnieje, ale też i wymaga. Słyszałem w każdym razie, że wziął cię niedawno na rozmowę. Coś poważnego? Ciągle zapominam, aby cię przepytać w tej sprawie — wyjaśnił, opierając łokieć o blat.

Ryan odsunął laptop na bok, aby nie przeszkadzał w rozmowie.

— Nic specjalnego.

 

— Czyli nie przenosi cię do Europy? Cała nasz oddział o tym huczał. — Bill wydawał się być zaaferowany sytuacją.

 

— Dzisiaj odwalają jakieś przyjęcie dla przyjeżdżających. Gdyby mnie przenosił, nie siedziałbym w stołówce, tylko od kilku godzin w samolocie — wyjaśnił Ryan jak małemu dziecku. Sven wstał od stołu.

 

— Pójdę po herbatę. Billy, też chcesz? — Mężczyzna trącił drugiego po ramieniu.

 

— Co? A, nie, nie chcę — odparł po chwili Ortego, po czym wrócił do rozmowy z Abramsem: — Wiesz, bo byłoby mi smutno bez ciebie i twoich odzywek do Flannera.

 

Kiedy szefa nie było na horyzoncie, właściwie nikt nie silił się na nazywanie go szanownym szefem czy chociaż mówienie per pan, Matthew był jedynie Flannerem.

 

Ryan zawiesił na moment spojrzenie nad głowę Billa, noszącego pseudonim Mario. Wziął się właściwie od jego obcego akcentu i charakterystycznego zarostu. Jego wąsy były niemal identyczne. Z jednej strony nie było to złe, przynajmniej się wyróżniał, z drugiej jednak na bardziej utajonych akcjach przeszkadzało. Łatwiej było wskazać mężczyznę z charakterystycznym wąsem niż po prostu faceta z kilkudniowym zarostem.

 

Bill się odwrócił.

 

— Co tam widzisz? — zapytał, spoglądając ponownie na Ryana.

 

— Wiesz może, co to za poruszenie pod oknem? Dawno nie widziałem analityków tak czymś podnieconych.

 

— A, to… jeden z detektywów spod trójki zmarł — wyjaśnił przyciszonym głosem Ortego. Abrams upił łyk kawy.

 

— I co w tym dziwnego? — mruknął zdziwiony Brown. — Nie zrozum mnie źle, ale podejmując pracę tutaj, każdy musi liczyć się z niebezpieczeństwem.

 

— Ja wiem, wiem, ale to druga ofiara w przeciągu dwóch tygodni.

 

— Co? — Ryan wydał się zaciekawiony, nawet odstawił trzymany od kilku minut kubek.

 

— W Europie doszło do podobnej sytuacji, znaleziono gościa z dziurą między żebrami i podpalonym ciałem. Z tym od nas było identycznie, ta sama metoda. Patolodzy się już tym zajęli, jednak niewiele mogli powiedzieć — wyjaśnił Sven, który dosiadł się ze swoją herbatą. Westchnął ciężko. — Coś strasznego, tyle stać w kolejce. Chyba wszystkim się nagle zachciało wypić coś ciepłego.

 

— Przerwa, czyli godziny szczytu — odparł Ryan, zerkając na zegarek w telefonie leżącym na blacie stolika. Następnie odniósł się do wcześniejszej wypowiedzi Svena: — Dużo u ciebie słychać w tej jaskini.

 

— Powiedzmy, że mam swoje informujące mnie nietoperze. — Sven Biermann uśmiechnął się mimochodem. W agencji robił za wynalazcę, właściwie głównego technika. Każdy wydział miał swój sztab ludzi odpowiadających za sprzęt, a na poziom Ryana trafił się właśnie Sven. Abrams umiłował sobie nazwę „jaskinia” i kiedy tylko ją mówił, miał na myśli warsztat Biermanna.

 

Ryan przeleciał wzrokiem całą salę, aż jego spojrzenie spoczęło na podnoszącym się z krzesła Billym. Mruknął pytająco, skupiając na nim wzrok.

 

— Wracam do pracy, muszę skończyć robotę — wyjaśnił zakłopotany Ortego, dosuwając swoje siedzisko do stołu.

 

— Rozumiem — odparł Ryan.

 

— To… ja będę spadać. W razie czego, jestem pod ręką — pożegnał się Bill i wyszedł ze stołówki. Abrams chwilę milczał, zastanawiając się, jaki temat mógłby jeszcze poruszyć. Między nim a Svenem zapanowała niezręczna cisza. Na szczęście dla Browna, Biermann zawsze wiedział, co należy zrobić. Znał już zresztą Abramsa od kilku lat i wiedział, że ten na pozór arogancki człowiek potrzebuje czasami chwili samotności. Wstał więc, biorąc swoją herbatę w dłoń.

 

— Zobaczę, czy mam coś do zrobienia w warsztacie. Wiesz, może ktoś potrzebuje mojej pomocy. — Uśmiechnął się przepraszająco, dotykając dłonią ramienia Ryana.

— Jasne. A, Sven — Ryan zaczepił odchodzącego już mężczyznę. — Mógłbyś coś pokombinować z moim miotaczem? Wolałbym, żeby nie zacinał się tak, jak na ostatniej misji. Mało nie przypłaciłem życiem.

 

— Pewnie coś w mechanizmie padło. Gdzie jest?

 

— W przechowalni. Powiedz, że upoważniłem do odbioru, uwierzą — odparł Brown, przysuwając do siebie laptopa. Kiedy spojrzał ponownie w miejsce, gdzie przed chwilą stał Sven, już go tam nie było. Wypuścił powoli powietrze nosem i otworzył komputer. Na ekranie pojawił się ostatnio zamknięty dokument. Wyjął słuchawki z kieszeni i włożył sobie do ucha, aby maksymalnie zlikwidować hałas z pomieszczenia.

 

Zazwyczaj przesiadywał w stołówce, która w większości przypadków stanowiła główne miejsce w całym budynku. Mieściła się na dziesiątym piętrze, powyżej były już tylko pomieszczenia gospodarcze. To właśnie tutaj mieściło się centrum życia w agencji, co dało się zobaczyć już od pierwszych chwil. Posiłki można było zamówić niemalże przez całą dobę, ale warunek był taki, że zabronione było wynoszenie talerzy poza stołówkę. Powód był prosty: agenci mieli pozwalać sobie na chwilę odpoczynku od treningów czy wypełniania dokumentów (większość tutaj była pracoholikami w każdym aspekcie), a że człowiek jeść musi — skutek był łatwy do przewidzenia. Flanner nie wziął jednak pod uwagę, że wszyscy mieli swoje laptopy i przenosili się z pracą po prostu w inne miejsce; w tym wypadku do stołówki.

 

Niemniej jednak pomieszczenie tętniło życiem. Znajdowało się po południowej stronie budynku, dzięki czemu w ciągu dnia było tutaj jasno. Cztery ściany trzymały między sobą niezliczone ilości stolików i krzeseł. Znajdował się również specjalny kącik z pufami dla tych, co wolą wypić kawę daleko od zgiełku i hałasów. Każdy, kto niedawno dołączył do sztabu ludzi pracujących dla Flannera, mógł zauważyć prostą zależność:

 

W kąciku z pufami siedziały zazwyczaj kobiety, które korzystając z przerwy chciały trochę poplotkować, pod ścianami przy jednoosobowych (ewentualnie dwuosobowych) stolikach miejsce znajdowali samotnicy chcący popracować przy obiedzie. Przy oknach siedzieli młodzi agenci, którzy po latach życia w mieście nadal nie mogli przestać zachwycać się widokami za oszkloną ścianą, zaś w środku siedzieli wszyscy, którzy przejawiali cechy ekstrawertyków. Jeśli ktoś chciał posłuchać opowieści z akcji, żartów lub zabawnych rozmów pomiędzy starymi wyjadaczami, szukał miejsca w środku sali.

 

Jeśli chodziło o Ryana, zajmował zazwyczaj stolik na obrzeżach, który charakteryzował się tym, że był trzyosobowy i znajdował się blisko centrum. Był więc jednocześnie razem z innymi oraz mógł liczyć na trochę prywatności. Zazwyczaj razem z nim siadało dwóch mężczyzn: Bill i Sven, którzy właśnie zmyli się do swoich zajęć.

 

Niespodziewanie statyczny obraz stołówki przerwał wchodzący do pomieszczenia pochód. Ryan zapisał dokument i podniósł wzrok nad ekran, szybko uzmysławiając sobie, co to właściwie za wydarzenie. Zupełnie wyleciało mu z głowy, że mniej więcej w tych godzinach miała przyjechać wymiana z drugiego odłamu Międzynarodowego Związku Bezpieczeństwa. Grupka przybyłych agentów rozglądała się niezbyt zaciekawiona. Wiedzieli jednak, że obchód po podstawowych pomieszczeniach agencji jest wymagany.

 

— To jest stołówka, gdzie wasi współpracownicy spędzają zazwyczaj większość swojego wolnego czasu. Zasady są wypisane przy wejściu, jeśli ktoś nie chce mieć kłopotów z kucharzami, radzę się zapoznać — tłumaczyła Sally, która przewodziła grupą. Znając życie, Flanner wynajął ją do roli przewodniczki.

 

Ryan przewrócił oczami, usiłując skupić się na dokumentach, jednak ktoś ewidentnie próbował mu w tym przeszkodzić. Poczuł na sobie czyjś wzrok, studiujący go całego. Zagryzł lekko dolną wargę i wyjął słuchawki z kieszeni. Połączył je ze swoim laptopem i już włączał sobie muzykę, kiedy nagle podskoczył, zaskoczony dźwiękiem szurającego obok niego krzesła. Dosiadła się do niego jakaś szatynka, gestem prosząc o zdjęcie słuchawek.

 

— Cześć, ty to pewnie jesteś Abrams? — zagaiła, a kiedy Ryan zmrużył nieufnie oczy, dodała szybko: — Sally mnie nakierowała, mam z tobą akcję.

 

— Ty pewnie jesteś Lilia? — zapytał, dostrzegłszy plakietkę z pseudonimem na personalizowanym kombinezonie kobiety. Opinał jej wysportowane ciało, jasno dając do zrozumienia, że pracuje w terenie, nie za biurkiem. Odłożył słuchawki na bok.

 

— Tak, ale bardziej mi odpowiada, kiedy mówią mi po imieniu. Olivia. — Wyciągnęła do niego rękę, jednak Ryan to zignorował. Nieco zmieszana położyła ją więc na swoim kolanie. Wydawała się zbita z tropu. Jej jasne policzki pokrył delikatny rumieniec, zmrużyła szare oczy.

 

— Nie dziwię się, kto by chciał być kojarzony z jakimś kwiatkiem? Nie boisz się, że potraktują cię niepoważnie? Ojej, mała, słodka lilcia, bardzo straszne — sparodiował.

 

— Zabawne — obruszyła się.

 

— Bardzo — odparł, uśmiechając się szorstko. „Jeśli to z nią mam pracować, szykuje się niezły weekend”, pomyślał.

Niespodziewanie dosiadła się do nich kolejna osoba. Brown spojrzał na nią z wyrazem zniecierpliwienia. Teraz z kolei postanowiła się do niego doczepić asystentka Flannera, która oprowadzała grupę.

 

— Niech pani wybaczy, Lilio, że pani nie ostrzegłam. Agent Abrams nie jest zazwyczaj zbyt skory do rozmowy i gdybym tylko wiedziała wcześniej, na pewno zawnioskowałabym do pana Flannery’ego, żeby panią zmienił — wypaliła od razu, będąc szczerze zakłopotaną. Ryan chrząknął.

 

— Niezły wykład, Sally. Nie uważasz jednak, że nieco przeinaczyłaś fakty? — Uniósł krzywo kąciki ust, nieprzyjemnie wręcz. Lilia się mu przyglądała.

 

— Po prostu chciałam jej oszczędzić twojego chamstwa — mruknęła pod nosem tak cicho, żeby Ryan nie mógł tego usłyszeć. Po chwili jednak powiedziała głośniej, również z krzywym uśmiechem: — Możliwe. Przepraszam.

 

— Nie szkodzi — odparł Abrams, łącząc słuchawki za pomocą umieszczonych na nich magnesów, a potem schował je do kieszeni. Złożył laptopa i wcisnął go do torby, do tej pory leżącej przy jego nodze. — Ja będę już zmykał. Jeśli drogie panie zechcą coś sobie zamówić, zdecydowanie polecam faszerowane kajzerki — dodał, podnosząc się. Następnie jak gdyby nigdy nic, wyszedł z pomieszczenia, kierując się do swojego biura.

 

Sally patrzyła, jak się oddala. Potem westchnęła.

 

— Naprawdę mi przykro. Agent Abrams jest niezbyt przyjemnym typem, a już na pewno nie w stosunku do nowo poznanych dziewczyn — próbowała się wytłumaczyć. — Jeśli pani to przeszkadza, mogę…

 

— Nie — przerwała jej szatynka, która do tej pory tylko się przysłuchiwała całej wymianie zdań. — Jest w porządku, niech pani się nie fatyguje.

 

— Na pewno? Myślę, że pan Flannery na pewno zrozumie…

 

— Tak, na pewno. Gdzie mogłabym znaleźć toaletę? — zapytała agentka ze wschodniego odłamu. Sally ją pokierowała odpowiednio, a potem wiedząc, że może już z czystym sumieniem zostawić grupę, wróciła do swojego przestronnego gabinetu tuż obok pokoju jej szefa i zajęła się swoimi sprawami.

 

Tymczasem Ryan zdążył już rozbić obóz w swoim biurze i ze słuchawkami na uszach kontynuował perfidnie przerywaną mu w stołówce robotę. Nie był jakoś szczególnie zadowolony, wypełniając kolejne wiersze w tabelach, jednak nie miał jakiegoś lepszego zajęcia, którym mógłby wypełnić swój czas. Owszem, mógł iść na trening, ale jeśli miał być szczery, niezbyt uśmiechała mu się wizja spędzenia trzech godzin na salce śmierdzącej potem.

 

Kiedy usłyszał odgłos otwierających się drzwi, zdążył tylko podnieść głowę, zanim Bill zatrzasnął mu klapkę laptopa przed nosem.

 

— Witam ponownie — przywitał się z beztroskim uśmiechem Ortego. Ryan westchnął pod nosem.

 

— Dlaczego wszyscy muszą mi dzisiaj przeszkadzać? Nie mogę mieć chwili spokoju?

 

— Już nie przesadzaj. Przychodzę z dobrymi wieściami.

 

— Zaskocz mnie — mruknął zniecierpliwiony Abrams.

 

— Sven prosi cię na przymiarki twojego ulepszonego stroju.

 

— Przecież prosiłem tylko o naprawę miotacza — zdziwił się Ryan.

 

— Ale on cię bardzo kocha i uznał, że trochę podrasuje ci kostium — wyjaśnił Bill. Brown westchnął i podniósł się z krzesła. Schował laptopa do szafki, zamknął ją na klucz, który wrzucił sobie do kieszeni. Następnie obaj wyszli z jego gabinetu i udali się do windy. Wcisnęli przycisk, który miał zagwarantować im dostanie się prosto na poziom prywatnych wynalazców Flannera.

 

— Widziałeś nowych? — zagaił Ortego, kiedy maszyna ruszyła. Przez kilka chwil podróży Ryan milczał i dopiero, kiedy wyszli na korytarz, odezwał się:

 

— Tak, widziałem.

 

— Moim zdaniem dupy nie urywa.

 

Ryan zgodził się z nim kiwnięciem głowy. Weszli do nowocześnie urządzonego pomieszczenia. Sven od razu wypatrzył ich spomiędzy walających się na blatach urządzeniach. Pomachał do nich ręką, przywołując mężczyzn do siebie. Kiedy tylko Ryan się zbliżył, od razu pociągnął go do kapsuły, a kiedy program odczytał budowę ciała Abramsa, wyświetlił jego hologram na przygotowanym wcześniej podeście. Biermann w skupieniu nałożył na postać obraz nowego stroju. W ten sposób dokonywano przymiarek jeszcze zanim wszystko było tworzone już ostatecznie.

 

Manipulując obrazem, Sven dopasował kombinezon i po kilku minutach otworzył kapsułę. Ryan wyszedł z niej i przeciągnął się, patrząc na własny hologram.

 

— Mógłbyś zlikwidować kolory? Czarny byłby lepszy — zasugerował po krótkiej obserwacji prototypu.

 

— Jasne — odparł technik, wprowadzając odpowiednie poprawki. — Słyszałem, że jakaś z wymiany się do ciebie dosiadła — mruknął mimochodem, pracując w programie graficznym.

 

Bill, który do tej pory bardziej interesował się telefonem, zerknął zaciekawiony.

 

— O tym mi w windzie nie mówiłeś — powiedział oskarżycielskim tonem. Ryan wzruszył zakłopotany ramionami.

 

— Wydawało mi się to mało ważne — odparł na usprawiedliwienie.

 

— Mało ważne? Chyba żartujesz — parsknął Bill.

 

— Po prostu poznała mnie ta, z którą mam jutro jechać na akcję. To wszystko.

 

— A pierwsze wrażenie? Jaka jest? — dopytywał Ortego, ciągnąc za język Ryana.

 

— Jeśli chcesz mnie swatać, możesz o tym zapomnieć. Moim zdaniem ubiera się tandetnie, a zachowuje jak małolata, która nie zna świata — wypalił od razu Abrams. Sven zapisał gotowy projekt stroju Abramsa.

 

— Słyszałem o niej coś innego.

 

— O, czyli nie tylko ja coś ukrywałem — obruszył się Brown.

 

— To tylko pogłoski, zresztą nie wiem, czy prawdziwe. — Bill uniósł dłonie do góry. — Dotarły mnie wieści, że młoda jest raczej panikarą, ale na akcjach można na niej polegać. To wszystko.

 

— Okaże się na dniach — skwitował Sven. — Abrams, stary, liczę, że nie będzie tak źle i może nawet poznasz kogoś nowego. Na akcje wyjeżdżałeś dotąd tylko z ludźmi z naszego odłamu i na nikim oka nie zawiesiłeś na dłużej.

 

— Jeśli mam być szczery — zaczął Ryan — wcale nie chcę, aby do tego doszło.

 

— Życie jest pełne niespodzianek — odparł Bill, podnosząc się z krzesła. — Chodź, Ryan. Odprowadzę cię do twojej zatęchłej dziury i nie będę już więcej przeszkadzać, bo boję się, że mnie przy następnym razie ugryziesz.

 

— Nie przesadzaj — mruknął Brown, trzepiąc go przyjacielsko w ramię. Również się podniósł.

 

— Zaleć jutro do recepcji po odbiór stroju, na telefon wyślę ci potwierdzenie. Przy okazji weźmiesz pistolety. Wystarczyło pogrzebać w mechanizmie — wydał dyspozycje Biermann, odprowadzając gości do drzwi.

 

— Nie ma sprawy. Dzięki wielkie. — Ryan się delikatnie uśmiechnął.

 

— To była przyjemność. No, a teraz już lećcie — pożegnał ich, a kiedy zniknęli w głębi korytarza, wrócił do swojej roboty, zwiększając uprzednio głośność lecącej w tle muzyki.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Zaciekawiony 16.06.2019
    Nadprogramowe linijki odstępu między akapitami niepotrzebnie wydłużają kolumnę tekstu, podejrzewam że to efekt skopiowania z edytora tekstu.
  • Melanie Reyes 17.06.2019
    Czytając tekst bez odstępów mam wrażenie, że wszystko zlewa się w jedną ścianę i to, osobiście, utrudnia mi czytanie.
  • Kapelusznik 01.07.2019
    Zgadzam się z zaciekawionym co do odstępów
    Część opisów przedłużasz, niewielka ilość błędów
    Broń laserowa? Ta jest idiotycznie niepraktyczna - Laser strzelałby promieniem, nie pociskami, jak w gwiezdnych wojnach - musi być też bardzo silnej mocy by od razu zadawać obrażenia i jest wiele praktycznych sposobów ochrony. Broń by się też szybko nagrzewała, a awaryjność mogłaby doprowadzić do małej eksplozji - uważam że taka broń, nawet w przyszłości - by nie wypaliła.
    zostawiam 4 i czytam dalej
    W końcu po egzaminach więc mam trochę czasu
    Pozdrawiam
  • Melanie Reyes 01.07.2019
    Właśnie nie wiedziałam, jak inaczej ująć tę broń, jak ją nazwać. Pokombinuję nad tym.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania