Krwawy most (fragment BF)

Wydarta kartka na wietrze szybuje

Raz leci w niebo , raz ku wodzie pikuje

Na brzegu morza człowiek zamglony

Puszcza na wiatr kolejne strony

Pomięty zeszyt ze wspomnień odarty

Krzyczy gdy traci kolejne karty

Z twarzą zbielałą , trzęsącą ręką

Wyrywa człowiek kartkę kolejną ...

 

 

Slieve Donard otulony chmurami niczym rozdartą rzadką cukrową watą królował nad całą okolicą. Najwyższa góra w Irlandii Północnej, mierzy 850 metrów ponad poziom morza . Ciemnobrunatny kolor skał, przebijał się przez warstewkę zielonych traw i górskich porostów . Od podnóża góry, aż po sam szczyt biegła szarobrązowa rysa. Ktoś kto był tu pierwszy raz mógłby odnieść wrażenie , że to wielkie skalne pęknięcie, ciągnące sie od szczytu aż do samego podnóża góry. Jednak nie było to nic innego jak kamienny mur, który od nazwy łańcucha gór wziął nazwę Mur Mourne. W świetle przedpołudniowego wrześniowego słońca wyciekała z góry tu i ówdzie woda, z dołu wyglądająca niczym strużki rtęci spływające po zboczach. Owce z daleka wyglądające niczym białe punkciki bakterii widziane pod mikroskopem, to zbierały się

w małe stadka, to z jakiegoś powodu rozchodziły sie pojedynczo penetrując całą górę aż po szczyt.

Marek stał na moście spojrzał na strumień płynący w dole. Wiedział, że ta woda, która właśnie tu uchodzi do oceanu, lub jak mówili tutejsi, do Morza Irlandzkiego, pochodzi z tych niewielkich szczelin krwawiących krystalicznie czystą wodą. Mijał ich dziesiątyki, być może nawet setki, gdy wchodził na szczyt z kolegami . Zdawać by się się mogło, że było to w zamierzchłych czasach, nie kilka lat temu, ale w innym życiu. Most na którym się obecnie znajdował, z którego oglądał znane już sobie widoki, nosił mroczną nazwę Krwawy Most. Po jednej z irlandzkich nieudanych rebelii, angielscy żołnierze dokonali tu egzekucji powstańców. Po egzekucji, zrzucili jako przestrogę ciała z mostu do strumienia poniżej. Woda w rzeczce zabarwiła się czerwienią i tak przylgnęła do niego ta niesławna nazwa.

Marek po chwili podziwiania widoków z mostu postanowił ruszyć na klif. Uwielbiał tam wcześniej przesiadywać na trawie, i gapić się na horyzont. Spędzał tam każdą wolną chwilę jeśli tylko miał trochę czasu , zwłaszcza od momentu kiedy dowiedział się o swojej chorobie. Ruszył w kierunku celu, który sobie wyznaczył. Pchając przed sobą swój wózek inwalidzki z położoną w poprzek kulą. Gdy tylko mógł, traktował swój wózek jak balkonik dla niepełnosprawnych. Opierał się na nim wspomagając swoje niepełnowartościowe ciało. Mimo, że było to dla niego bardziej niewygodne i męczące, to jednak pozycja stojąca, nawet jeśli nie samodzielna, była dla niego sprzeciwem przeciw temu co za chwile go czeka, przeciw chorobie z którą nie mógł wygrać.

Przywiózł go tutaj, zaraz po wizycie pielęgniarki, jego znajomy taksówkarz Liam. Marek korzystał z jego usług, już tak często, że tamten liczył go znacznie taniej niż normalnie. Liam zdziwił się, kiedy Marek postanowił zostać na takim odludziu zupełnie sam. Zaoferował, że zaczeka na niego lub przyjedzie za jakiś czas. Marek pomyślał sobie wtedy "Ciekawe, czy gdybym nie miał swojej kuli i wózka, i czy gdybym był całkiem zdrowy, czy wtedy Liam w ogóle zastanowiłbyś się po co tu przyjechałem ?"

Marek sprzedał swojemu zaprzyjaźnionemu kierowcy tę samą historie o kuzynie, którą wcześniej uraczył pielęgniarkę. I tak jak chciał, został tu sam ze swoimi myślami. Gdy zszedł z Krwawego Mostu wszedł na parking, który musiał przebyć, aby dotrzeć do ścieżki, która prowadziła do jego ulubionego miejsca widokowego. Normalnie dostanie się tam nie nastręczało większych problemów. Jednak teraz w jego stanie, pchając wózek po polnej, dość stromej, skalistej ścieżce, to było spore wyzwanie.

Pomyślał sobie, że jest tu już na pewno ostatni raz. Już na pewno wiecej sam nie da rady pokonać tej ścieżki zwłaszcza, że z każdym dniem jego zdolności motoryczne słabły. Był jak przedziurawione sakwa na wodę. Z każdą chwilą coraz więcej wody uciekało z tej sakwy. Usiadł w końcu w swoim fotelu na kółkach, w swoim ulubionym miejscu widokowym. Znajdował się kilka metrów od klifu. Słońce było już dość wysoko, była piękna pogoda. Przed sobą miał widok na ocean. W twarz wiał mu ciepły wiatr, który pchał w jego kierunku zagubioną samotną chmurę. Przesuwała się wolno i majestatycznie. Była wciąż dobre dwadzieścia kilometrów od brzegu. Obserwował zbliżającego się olbrzyma. Przyglądał się cieniowi, który sunął za nią po wodzie. Można było odnieść wrażenie, że wielka góra przesuwała się pod powierzchnią wody i lada chwila wynurzy się w całej okazałości .

Marek wiedział, że już niedługo nie będzie miał możliwości opuszczenia wózka. Co gorsza, lekarz uprzedził go, że grozi mu życie wegetującej rośliny. Czuł się jak skazaniec, który wypalał swojego ostatniego papierosa przed egzekucją. Przyszli mu na myśl ludzie straceni kiedyś, tu na tym moście. "Czy mieli też taką piękną pogodę ? Czy błagali o życie ? Czy po prostu czekali na nieuniknione patrząc na piękno przyrody ?"

Otworzył mały schowek przytwierdzony pod oparciem fotela. Po otwarciu schowka zobaczył tam swoją, ukochaną róże. Obok róży leżał plastikowy woreczek pełen tabletek. Za różą i tabletkami całą tylna powierzchnie schowka zajmował gruby, zielony zeszyt złożony bezceremonialnie na pół. Marek wyciągnął zeszyt ostrożnie , tak aby róża i pigułki zostały wewnątrz skrytki . Wcisnął przycisk w oparciu fotela, ten zaczął się miarowo kołysać. Kołysząc się na leciutkim ciepłym wietrze, muskany przez aksamitne promienie słońca zaczął przeglądać stare kartki swojego dziennika. Nie był to dziennik z prawdziwego zdarzenia. Marek zapisywał tam tylko rzeczy, które w znaczący sposób odciskały znak w jego życiu. Te dobre ale nie tylko. Czasem nie zaglądał do dziennika nawet kilka lat. Na pierwszej stronie była narysowana mapa, z zaznaczoną tajną bazą należącą do niego i jego przyjaciela z dzieciństwa. Pod mapką znajdował się rysunek pręgowanej ryby z charakterystyczną płetwą grzbietową. Twarz Marka rozpogodziła się. Zaczął słyszeć znajome, miłe szepty z przeszłości .

Od dłuższego czasu przeglądał swój dziennik. Jego twarz raz jaśniała, raz posępniała niczym płyta nagrobna. W pewnej chwili zdał sobie sprawę, że się ochłodziło, przeszył go nieprzyjemny zimny dreszcz. Podniósł głowę, słońce gdzieś zaginęło. Po chwili dotarło do niego że chmura którą obserwował jeszcze pół godziny temu nad morzem musiała dotrzeć do brzegu. Otrzeźwiło go chłodniejsze powietrze. Zdał sobie sprawę, że być może już niedługo każdy kto zechce będzie mógł poznać jego najskrytsze myśli i sekrety, a on nic nie będzie mógł zrobić aby temu zapobiec. Nie mógł pozwolić, aby tak się stało. W powietrzu unosiły się drobiny wody, coś pomiędzy mgłą a kapuśniaczkiem. Wcale go to nie zrażało, wiedział,że za chwilę pogoda najprawdopodobniej znów się odmieni. Wstał ze swojego fotela i przy pomocy kuli do kuśtykał na samą

krawędź klifu. Spojrzał w dół. Do morza było około trzydziestu metrów. Z powodu zamglenia ledwo widział przybrzeżne skały w dole. Oparł się o kule, otworzył zeszyt i zaczął go ponownie przeglądać. Tym razem jednak co i rusz wyrywał kolejną

kartę ze swojego notesu puszczając ją na wiatr w dół klifu. Wiatr podrywał maleńkie kartkowe latawce, to ku górze, to znów ciskając je w dół ku falom. Marek przyglądał się targanymi wiatrem kartkom. Wyglądało to tak, jakby jego myśli wylane na papier walczyły o swoje istnienie. Zdawało się, że robią wszystko aby nie pochłonęło ich morze. Marek pomyślał sobie, że to nie takie złe skończyć w morzu . Zrobił jeszcze jeden mały krok do przodu, mimo, że i tak już był nad samą krawędzią. Spojrzał w dół. Zamglone otulone przez mgłę nabrzeże obiecywało czułe i delikatne powitanie go, gdyby tylko zrobił jeszcze jeden mały krok. To nic, że planował inne zakończenie. Miał swoje tabletki. To nic, że jego pomysł na zakończenie tej historii, jego historii, był inny. Wcześniej już obgadał wszystko z bratem aby ogarnął jego sprawy jak już go nie będzie. W ciągu sekundy miał setkę myśli. Wszystkie mówiły, że to najlepsze, najprostsze rozwiązanie. Jeszcze tylko jeden mały krok. Wyrzucił kolejną kartkę wyrwaną z zeszytu, gdy już zabierał się aby wykonać ostatni krok w swoim życiu, niczym grom z nieba odezwał się głos .

-Tu nie wolno śmiecić !

Markiem aż zatrzęsło. Przez chwile nie mógł zrozumieć co się stało.Podświadomie spodziewał się interwencji jakiejś siły wyższej. Może Boga samego nawet . Ale to ? Rozumiał co usłyszał, ale spodziewał się czegoś raczej w rodzaju "Synu mój miej wiarę, czuwam nad tobą !" a nie , " Tu nie wolno śmiecić! ". "Co to z Bóg tak gada ? I kurwa dlaczego nie po polsku ?" Po pewnym momencie dotarło do niego, że nie jest już sam. Odwrócił się. Przy jego wózku stał ośmioletni może dziesięcioletni chłopiec. W jednym ręku trzymał białe duże plastikowe wiadro, a w drugiej złożoną wędkę. Ubrany był w zielony deszczak i niebieskie gumowce. Marek spojrzał na chłopca. Wyglądało to tak jakby jedna z jego kartek którą wyrwał nagle ożyła. Oczywiście chłopiec ubrany był inaczej niż on kiedyś. Miał wielkie, chyba dwudziestolitrowe wiadro, a jego wędka to nie był stary tradycyjny bambus, a nowoczesna wędka teleskopowa z kompozytów węglowych. Mimo tych różnic Markowi zdawało się, że patrzy na siebie z dawnych lat. Chwile wpatrywali się w siebie na wzajem, w końcu młody wędkarz powtórzył.

-Tu nie wolno śmiecić. Za rzucanie śmieci grozi osiemdziesiąt funtów mandatu.

Powiedział chłopiec i pokazał palcem tabliczkę informacyjną. Marek nie wiedział jeszcze co się dzieje. Nie wiedział o co chodzi. W końcu powiedział.

-A tak, mandat. Tak, tak rozumiem.

Mały obrońca przyrody odezwał się znowu.

-Tam przy wyjściu jest śmietnik. Tam można wszystko powyrzucać. Chcesz żebym wyrzucił tam twoje śmieci ?

Marek spojrzał na zeszyt trzymany w ręku, który przed chwilą stracił sporo kartek. Podniósł wzrok na chłopca i powiedział z cichym westchnieniem.

-Nie dziękuje. Resztę moich śmieci zabiorę już ze sobą.

Odwrócił się jeszcze raz w stronę przepaści nad którą stał, jeszcze raz spojrzał w dół. Skalisty brzeg, jeszcze przed chwilą był jak miękkie gąbczaste brunatne łóżko, oblane błękitną

pościelą wody. To miękkie łoże, jeszcze chwile temu zachęcało do złożenia tam jego zmęczonego ciała, i obiecywało ukojenie. Teraz z dołu patrzyła na niego najeżona kamiennymi zębami poczwara, mlaskająca i gotującą się do pochwycenia swojej ofiary. Markowi lekko zakręciło się w głowie. Zrobił kilka bezwładnych małych kroczków w do tylu. Spojrzał jeszcze raz w przepaść od której teraz dzieliło go dobre kilka metrów i odetchnął głęboko . Pomyślał sobie. "To tak jest z tymi wszystkimi biedakami. Coś niedobrego ciśnie ich tak bardzo, że skok w przepaść wydaje się wybawieniem." Kiedyś, kiedy myślał, że wie i rozumie wszystko, zawsze twierdził, że nic nigdy nie zmusiło by go do targnięcia się na swoje życie. Teraz dopiero zdał sobie sprawę jak bardzo się mylił. Pokuśtykał do swojego fotela, gdy usiadł schował zeszyt do skrytki .Wymamrotał pod nosem.

-Wszystko ok, wszystko ze mną ok.

Chłopiec przez chwilę przyglądał mu się w milczeniu, po czym bez słowa podszedł do miejsca gdzie przed chwila stał Marek. Postawił wiadro na ziemi, i zaczął rozkładać swoją wędkę. Marek, któremu jeszcze serce nie zaczęło normalnie pracować po wizycie na krawędzi klifu, teraz patrzył na to co wyczynia tam młody miłośnik przyrody. Kiedy już nie miał watpliwości, że chłopak właśnie w tym miejscu chce łowić, zawołał.

-Hej chłopcze ! A ty ryby masz zamiar łapać właśnie tu ? !

Chłopak odwrócił się w stronę człowieka na wózku i tylko mruknął .

-Ye .

Marek czuł, że zaczyna się irytować.

-Ale tu jest bardzo niebezpiecznie, możesz spaść !

-Ty rzucałeś tu swoje papiery i nie spadłeś. Ja też nie spadnę. Nie jestem dzieckiem.

Marek pomyślał sobie " Mam do czynienia z małym cwaniakiem " . W pierwszej chwili chciał stąd odejść, wezwać taksówkę i odjechać . Potem pomyślał , że to jest czyjś syn. Przypomniały mu się krzyki z dalekiej przeszłości, matki krzyczącej z bólu po stracie dziecka. Może gdyby wtedy, lata temu, nie zrobili ze Zbyszkiem wędki na koluchy dla małego Frania, ten być może by się wtedy nie utopił kilka dni pózniej. A jeśli teraz Marek się odwróci i odejdzie, być może jakaś nieznana mu matka będzie krzyczała z bólu bo straci syna, tylko dlatego, bo on nic nie zrobił .

W głowie zaczęły mu dzwonić słowa matki. " Czasem gdy coś planujesz zrobić poświęcasz temu uwagę czas i swoje siły. W końcu okazuje się że wszystko poszło na marne. Zmarnowałeś tylko czas i siły. Ale czy na pewno ? Kiedy za jakiś czas, spotka cię podobne zadanie, podobne wyzwanie, już będziesz wiedział jak czegoś nie robić. Niektórzy mówią, że tak się zdobywa doświadczenie. Ja uważam synu, że to Bóg pokazuje nam ile kosztują nasze pomyłki. Nawet jeśli czasem kosztują cię bardzo dużo, to kiedyś być może wysoka cena którą raz zapłaciłeś może uchronić pomyłką kosztującą jeszcze więcej. Są chwile, że Bóg może dać ci naprawić nienaprawialny błąd. Po prostu, wtedy nie pomyl się po raz drugi."

Marek siedzący w swoim wózku spojrzał w niebo zaczął mruczeć pod nosem . Wcześniej tego nie robił . Odkąd dowiedział się, że jego życie już ma napisane zakończenie, i to takie z którym nie chciał się pogodzić, często rozmawiał z Bogiem, czy z innymi siłami, które mógł obarczyć winą za swoje położenie.

-Widzisz, słucham się matki nawet teraz, a Ty mnie tak załatwiłeś.

To rzekłszy wskazał siebie, swoją na wpół sparaliżowaną ręką .

-I żeby było jasne, ja załatwię żeby ten gówniarz nie spadł w tą przepaść i nic od Ciebie nie chcę. Zatrzymaj sobie te swoje cuda dla innych.

Po krótkiej "wymianie " zdań z Bogiem, Marek podjechał swoim wózkiem troche bliżej chłopaka. Postanowił rozegrać to tak żeby młody wędkarz sam chciał zmienić stanowisko łowieckie na bardziej bezpieczne.

-Hej mały jak masz na imię ? Ja jestem Mark.

Chłopiec rzucał blaszaną imitację rybki, w morze po czym zwijał zawzięcie żyłkę, nawet nie zwrócił uwagi na Marka.

-Hej zapytałem jak masz na imię, chyba masz imię ?

Młody odwrócił się spojrzał na Marka, nic nie odpowiedział tylko wrócił do kontynuowania ciskania przynęty w morze.

Marek spojrzał w niebo. Cicho pod nosem powiedział .

-Widzisz, że próbowałem. On mnie po prostu olewa. Mógłbyś coś zrobić? Cokolwiek ?

Nie zagrzmiały gromy, nie odezwał się żaden głos. Spojrzał na młodego ten właśnie zwijał wcześniej wyrzuconą żyłkę .

-Ech .

Marek westchnął i zrezygnowany machnął wykrzywioną ręką. Nikt go nie słuchał, ani ten mały cwaniak tu, ani Bóg tam u góry. Już miał się odwrócić, gdy chłopiec podjął kolejną próbę rzutu. Zamachnął się, jak tyle razy dotąd swoją wędką. Tym razem jadnak Marek zamiast usłyszeć prace zwijającego żyłkę kołowrotka usłyszał niewybredne słowa młodego.

-Damn bait !

W pierwszej chwili Marek nie wiedział co się stało. Po chwili już wszystko rozumiał.

Przy kolejnym wyrzucie, błystka urwała się i poleciała w morze.

Marek spojrzał w niebo uniósł brwi zrobił minę która mogła mowić "A jednak ".

Młody nie zrażając się utratą przynęty, wyciągnął z wiadra plastikowe pudełeczko z którego wyłuskał kolejną małą, srebrną blaszaną rybkę. Marek przyglądał się jak młody zakłada przynętę, już miał coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili ugryzł się w język .

Po założeniu przynęty młody, dumnie, bez słowa pokazał Markowi przynętę i zajął pozycję do rzutu. Marek tylko spojrzał i wzruszył ramionami. Gdy chłopiec zamachnął się Marek krzyknął.

-Tą tez stracisz !

W tym samym momencie, chłopiec wykonał zamach, kolejna jego srebrna przynęta urwała się i poleciała daleko w morze. Tym razem młody się zdenerwował i powiedział.

-Skąd wiedziałeś ?! Po co tu jesteś ? Może byś już sobie poszedł ?

"Po co tutaj jesteś ?" Odbijało się w Marka głowie niczym echo w głębokiej studni. Nie przyznawał się sam przed sobą, ale dziś chciał już tu zostać na zawsze. Chciał zrobić ostatnią rzecz na którą miał jeszcze wpływ. Chciał odejść na swoich warunkach. Marek potrząsnął głową. Odegnał tłoczące się myśli. Odezwał się w końcu do chłopca.

-Po co tu jestem ? Może ktoś mnie przysłał po to żeby powiedzieć ci jak się łowi ryby ?

Chłopiec popatrzył na Marka, wyraz niedowierzania malował się na jego twarzy.

-Znałeś mojego tatę ?! To przez niego tu jesteś ?! To dlatego, że byłeś chory nie mogłeś przyjść wcześniej ?!

Marek zgłupiał, nie spodziewał się takich pytań. Nie wiedział o co chłopcu chodzi.

-Gdzie jest twój ojciec ? Dlaczego myślisz, że mógłbym go znać ?

Twarz chłopaka pobielała, oczy się zaszkliły.

-Mój tata nie żyje. Kupił mi wędkę , a potem... miał wypadek. W szpitalu powiedział, że nie umrze! Powiedział, że zabierze mnie na ryby. Potem powiedział, że nawet jak nie będzie mógł sam, to załatwi kogoś, kto nauczy mnie łowić. Ale on umarł ! I nikt nie przyszedł, żeby mi pokazać jak się łowi ryby !

Chłopcu zaczęły płynąć łzy po policzkach. Patrzył na Marka z wyrzutem, jakby to, że stracił ojca było jego winą. Marek zupełnie nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Najprościej było by okłamać młodego, ze znał jego ojca. Wiedział, że mały tego oczekuje.

-Bardzo mi przykro, że straciłeś tatę. Niestety nie znałem go. Ale może tak być, że to on jakoś sprawił, że spotkaliśmy się tu razem. Wiesz, ja nie wierze w te rzeczy niebo, piekło, ale...

-Ja też nie wierzę... w głupie niebo, głupie piekło, głupie anioły i głupie diabły ! Wiem dokładnie gdzie jest mój tata. Widziałem jak go zakopywali.

Widać było, że chłopiec dusił w sobie uraz po tym co przeszedł. Marek postanowił jak najszybciej przerzedzić atmosferę, która zgęstniała niczym zalążek tajfunu.

-Wiesz, nigdy nie łowiłem w morzu, ale kiedyś ktoś nauczył mnie jak się łowi w rzece. Myślę, że wiem co robisz źle. Chcesz spróbować po mojemu ?

Chłopak wyglądał jakby para z niego wyszła. Przetarł rękawem twarz. Przez chwilę Marek sadził, że młody się do niego nie odezwie. Myślał, że pozabiera swoje rzeczy i to będzie koniec ich znajomosci. Jednak po chwili chłopak odezwał się znacznie spokojniej.

-Naprawdę mógłbyś mnie nauczyć ?

Markowi aż ulżyło. Nie chciał, mimo że go nie znał, aby chłopiec rozstawał się z nim w takim stanie.

-Myślę, że możemy spróbować. Ale najpierw musisz mi powiedzieć jak masz na imię. Muszę wiedzieć jak mam do ciebie mowić. Ja jestem Mark. Pamiętasz przedstawiłem ci się ?

-Mam na imię Ryan, Ryan McKee.

Najwidoczniej lody zostały przełamane.

-Miło mi cię poznać Ryan. Jeśli chcesz złapać rybę, musisz myśleć jak ryba. Spójrz w dół. W miejscu gdzie rzucałeś swoją blachę woda aż kipi. Tam zderzają się pewnie prądy wodne z różnych kierunków, woda się tam kotłuje. Gdybyś był rybą, chciałbyś się znajdować w takiej pralce ?

Młody spojrzał w dół, na kipiącą morską zupę.

-Yyy, no nie wiem.

-To ja ci powiem, nie chciałbyś. Wiesz, ja tu przychodzę już od dłuższego czasu. Jestem prawie pewny, że ryby bedą tam na dole, po prawej stronie ujścia strumienia. Zobacz, jak tamte dwie skały odgradzają cześć wody od morza.

Mówiąc to Marek wskazał miejsce o którym mówił. Ryan spojrzał we wskazanym kierunku i dostrzegł kilkadziesiąt metrów spokojnej wody.

-Ale tam ? Przecież tam jest plaża , i tam jest tak... no tak spokojnie ? Ty chyba się nie znasz na łapaniu ryb w morzu ? Sam mówiłeś, że nigdy nie łowiłeś w morzu. Morze mi tylko powiedz co źle robię ?

Marek spojrzał na chłopaka wzrokiem wściekłego chrząszcza. Przecież właśnie mu mówił co robi źle .Odetchnął w końcu głębiej i zatrzeszczał.

-Widzę, że jesteś ekspertem w łowieniu ryb ? Powiedz mi, jak jak masz zamiar wciągnąć większą rybę, trzydzieści metrów do góry ? Tu gdzie teraz stoisz, jeśli nawet coś byś złapał ?

Chłopak zmieszał się, i powiedział.

-Yyyee no jakoś tak.

Wykonał gest niczym dyrygent w filharmonii.

-No nie wiem, jeszcze nigdy nie złapałem żadnej.

Marka ta ignorancja mało do apopleksji nie doprowadziła. Miał się spierać z kimś kto nie miał zielonego pojęcia o łapaniu ryb.

-Chłopcze, jeśli chcesz się czegoś nauczyć, to zacznij słuchać. Tu jedynie możesz spaść. Ryby są tam gdzie mówię.

Marek wiedział, że rzeka ciągnie ze sobą do morza mnóstwo składników odżywczych, ryby przybywają tu jak do jadłodajni. Nie będzie wykładał chłopakowi wszystkich podstaw, mogło by zabraknąć mu resztek jego życia.

-Poszedłbym z tobą na dół , ale niestety nie dam rady tam zejść . Jest przypływ, najlepsza pora na połów. Jeśli tam nie ma ryb to znaczy, że nie ma ich tu w ogóle !

Młody spojrzał na Marka, na miejsce które mu pokazał i powiedział .

-A gdybym ci pomógł zejść ? Proszę. Potem pomógłbym ci z powrotem dostać się na górę. Pójdziesz tam ze mną ? Bardzo proszę.

Zmiana tonu chłopca uspokoiła Marka. Pomyślał sobie, że i tak nie ma nic innego do roboty. Po chwili wachania, w końcu.

-No dobra. Leć zanieś tam swoje rzeczy. A potem wróć po mnie.

Operacja przetransportowania Marka na kamienistą plaże była trudniejsza niż ten sadził. W końcu jednak siedział w swoim wózku obok Ryan-na na wybranym przez siebie łowisku. Wytłumaczył chłopcu jak zawiązać błystkę, żeby ta się nie odwiązywała. Kiedy wszystko było gotowe powiedział.

-Teraz rzuć tam, pod tą skałe na lewo. Nie zwijaj od razu. Policz do pięciu, niech błystka opadnie głębiej. Potem zwijaj chwilę, policz do trzech, niech znów opadnie głębiej. Twoja przynęta ma wyglądać jak ranna rybka. Drapieżniki atakują takie najszybciej. Rozumiesz ?

Ryan słuchał z otwartą buzią. Tym razem nie próbował forsować swoich pomysłów.

-Ale jak zahaczy o jakiś głaz ?

Marek szybko odpowiedział .

-Nie ma ryzyka nie ma zabawy.

I uśmiechnął się szeroko, na ile pozwoliła mu zesztywniała twarz. Ryan nie uznał tego za zabawne. Bez większego przekonania zaczął wykonywać instrukcje swojego nowego nauczyciela. Po kilku nieudanych próbach rzucenia we właściwe miejsce, kilku zaczepach o skały, które o włos nie spowodowały zerwania przynęty Ryan powiedział.

-Może to dlatego, że mam złą wędkę? Może kołowrotek jest niedobry ?

Marek bez namysłu odpowiedział.

-Twój sprzęt jest bardzo dobry. Twój tata kupił ci najlepsze wyposażenie jakie jest dostępne na rynku. Widać, że musiał się znać.

Ryan przerwał na chwilę zwijanie żyłki, spojrzał poważnym wzrokiem na Marka i powiedział.

-Mój tata był najlepszy we wszystkim. Był najlepszym wędkarzem w Irlandii, a może i na całym świecie.

Marek poczuł, że wkraczają na kruchy lód. Postanowił jednak pociągnąć temat.

-Czym zajmował się twój tata ? Jak to się stało, że umarł ?

Ryn zaczerpnął głębiej powietrza aby coś powiedzieć, ale Marek szybko rzucił jeszcze .

-Ale zwijaj, bo naprawdę zahaczysz o dno. Może sobie pogadamy ? Może połowisz pózniej ?

Ryan zaczął zwijać.

-Nie, ok. Możemy rozmawiać tak. Mój tata pracował na platformie wiertniczej. Kiedy wracał w zeszłym roku do domu zeszła lawina kamieni, zasypała drogę którą wracali z kolegami do domu z portu. Jego koledzy zginęli na miejscu. Tata dwa tygodnie późnej w szpitalu. Przecież lekarze mówili, że... że ma szansę. Nie powiedzieli, że umrze ! Dlaczego kłamali ?!

Ryan znów przestał zwijać. Teraz Marek głębiej odetchnął nim się odezwał .

-Może tak miało być ? Może nie ? Nie

wiem. Można powiedzieć, że miał pecha. Tylko patrząc na to z drugiej strony... Pomyśl o rodzinach jego kolegów. Nie mogli pożegnać swoich rodzin, nie mogli powiedzieć im jak bardzo je kochają. Ty i twój tata mieliście dodatkowe dwa tygodnie. Myślałeś kiedyś o tym w ten sposób ? Czy w ciągu tych dwóch tygodni tata powiedział ci coś ważnego ? Może powiedział jak bardzo cię kocha ? Może właśnie to było powodem, że przeżył wypadek. Może miał ci jeszcze coś powiedzieć ? Tylko ty wiesz co to było.

Ryan spojrzał na Marka dużymi oczami. Widać,,że nie spodziewał się takich słów po kalece na wózku. Jego błystka już na pewno opadła na dno, zupełnie zapomniał o zwijaniu żyłki.

-Skąd ty to wszystko wiesz ? Przecież cię tam nie było. Skąd możesz wiedzieć co mówił mój tata ?

Marek westchnął znów głębiej, nim zaczął mowić.

-Ja nie wiem co on ci wtedy powiedział . Może myśle podobnie jak on wtedy bo... bo jestem chory. Powiesz mi co ci powiedział ?

-Powiedział...powiedział, że mam być dobry dla mamy ! Powiedział, że jak go nie będzie mam słuchać mamy. Jak mu powiedziałem, że nie chce żeby umierał... on obiecał... obiecał że nie umrze ! Dlaczego on mnie okłamał ?!

Marek popatrzył na chłopca, już wszystko rozumiał. Zastanawiał się co powinien teraz powiedzieć. Nie wiedział czy dobrze robi , ale postanowił powiedzieć chłopcu szczerze co myśli.

-Wy obaj wtedy wiedzieliście, że on odchodzi. Wiedziałeś, że on umiera. On wiedział, że ty wiesz . Może obaj nie byliście gotowi spojrzeć prawdzie w oczy. Wtedy chciałeś usłyszeć, że twój tata nie umrze, a on nie miał siły nie dać ci tego czego chciałeś.

Ryan patrzył na Marka, otworzył usta ale nie mógł wykrzesać słowa. Nikt nigdy z nim tak nie rozmawiał. Ten człowiek nie rozmawiał z nim jak z małym chłopcem. Nie próbował wciskać mu rzeczy o Bogu, czy innym życiu. Mówił tak naprawdę wszystko co on i tak już wiedział, chociaż nie mógł wcześniej tego poskładać w całość.

Ryan trzymając wędkę wpatrywał się w człowieka na wózku . Nie wykonywał żadnego ruchu. Marek odezwał się znowu.

-Jest taki czas , że trzeba się pogodzić ze stratą bliskiej osoby. Przyjąć, że już teraz, od tej chwili będziesz musiał żyć bez niej. Chociaż nie wiem jak bardzo ją kochałeś. Chociaż nie wiem jak bardzo nie chcesz się z tym pogodzić.

Ryan patrzył na Marka , który patrzył na horyzont. Nie był pewny czy on mówi do niego, czy sam do siebie. Słowa, które teraz słyszał dochodziły do jego świadomości od dłuższego czasu. Nie chciał ich wpuścić, nie chciał przyznać, że tak musi być. Teraz słyszy je z ust osoby która go w ogóle nie zna, a mówi jakby wszystko o nim wiedziała. Ryan powiedział .

-Kiedy pomyślę, że taty już nie będzie to wydaje mi się , że to wszystko było wczoraj. Ciągle pamietam o tym jak był w szpitalu tym, jak wszyscy płakali na pogrzebie...

-Może powinieneś starać się myśleć o tacie jaki był przed wypadkiem ? O tych wszystkich fajnych chwilach, które razem spędziliście ? Może powinieneś próbować spełnić jego prośbę ?

Ryan spojrzał na Marka pytającym wzrokiem .

-Prośbę ? Przecież ja wtedy zrobiłem wszystko o co tylko mnie prosił. O czym ty mówisz ?

Marek popatrzył na Ryana, zastanowił się chwile i powiedział .

-Zanim ci powiem o co mi chodzi , powiesz mi coś ? Gdzie mieszkasz ? Jak tu się dostałeś ?

Okolica porucz kilku samotnie rozsianych domów była nie zamieszkała . Najbliższe miasto Newcastle leżało około ośmiu mil, od miejsca gdzie teraz byli. Ryan bez zastanowienia odpowiedział z nutą dumy w głosie.

-Mieszkam w Newcastle, przyjechałem na rowerze.

Newcastle w Irlandii Północnej to piękny kurort turystyczny malowniczo położony pomiędzy górami Mourne a Morzem Irlandzkim. Marek domyślał się dlaczego Ryan nie chciał łowić w Newcastle a jechał tak daleko rowerem, ruchliwą wijącą się niebezpiecznie miedzy oceanem a górami drogą.

-A czy ktokolwiek wie gdzie teraz jesteś ?

Ryan zmieszał się, zaczynał rozumieć do czego zmierzają pytania Marka.

-No tak właściwie to nie . Ale co to ma wspólnego z moim tatą ?

-Sam mówiłeś, że prosił cię żebyś był dobry dla mamy. Pomyśl, jeśli tobie jest cieżko po stracie taty, co ona czuje ? Nikt pewnie nie wie gdzie teraz jesteś ? Nie powinieneś być teraz w szkole ?

-Nooo powinienem być w szkole, ale już nie raz nie chodziłem. Mama nigdy mocno na mnie nie krzyczy.

-To,?że nie krzyczy to nie znaczy, że się bardzo nie martwi. Jechałeś bardzo niebezpieczną drogą. Mógł cie potrącić samochód. Spójrz na to miejsce gdzie próbowałeś łowić ryby wcześniej.

Marek pokazał urwisty szczyt klifu, gdzie jeszcze jakiś czas temu byli.

-Pomyśl, co byś poczuł gdybyś teraz jeszcze stracił jeszcze mamę ? Pomyśl , co by ona poczuła gdyby teraz coś ci się stało ? Wiem, że przecież jesteś już duży i że przecież uważasz. Możesz mi tylko powiedzieć co by było gdybyś jednak spadł ? Co by czuła twoja mama ? I teraz jeszcze jedno pytanie. Nie odpowiadaj mi. Odpowiedz sobie. Czy robisz to o co cię prosił twój tata ? Jesteś dobry dla mamy ?

Ryan nie odzywał się, patrzył w wodę jakby coś tam zaraz miało wypłynąć. Po dłuższej chwili Marek odezwał się znowu.

-Wiesz gdybym nie wiedział, że to tylko przypadek, że się tu spotkaliśmy to mógłbym pomysleć... Nieważne. To co złapiemy jakąś rybę ?

Marek celowo zmienił temat , żeby chłopiec nie czuł, że jest atakowany .

Ryan poruszył się, jakby właśnie został odczarowany z kamiennego letargu. Zaczął zwijać żyłkę. Ta gdzieś jednak ugrzęzła w głębinach, stawiała silny opór.

Marek zobaczył, jak wędka się wygina wiec krzyknął.

-Spokojnie ! Zahaczyłeś o coś!

Ryan opuścił wędkę i zapytał .

-Co teraz ? Myślisz, że uda się ją jeszcze odhaczyć ?

-Spróbuj kilku mocniejszych szybkich szarpnięć, jeśli to wodorosty, to może puszczą.

Ryan zrobił jak mu kazano.

-Jest ! Idzie!

Kiedy wyciągnął błystkę z wody okazało się, że jest opleciona pękiem morskiego zielska.

-Oczyść i sprawdź haczyk. Sprobuj jeszcze raz w tamto miejsce obok skały co wcześniej.

Ryan wykonał polecenie, spojrzał na Marka i powiedział.

-Wiesz, nigdy o tym tak nie myślałem. O mamie, że ona też tęskni za tatą. Zawsze widziałem tylko siebie.

Marek spojrzał na chłopca i powiedział.

-Medal ma zawsze dwie strony, wystarczy to tylko zapamiętać. A teraz już zwijaj.

To rzekłszy Marek uśmiechnął się lekko. Ryan zaczął zwijać ponownie żyłkę gdy nagle zaklął.

-Cholerne krzaki, znów się zahaczyło !

Marek zobaczył, że wędka Ryana wygięła się w kabłąk. Spojrzał w miejsce gdzie Ryan zarzucił swoją błystkę i krzyknął.

-Krzaki nie pływają raz w prawo, raz w lewo ! Masz branie ! To coś sporego ! Dobrze trzymaj wędkę, nie strać równowagi !

Ryan trzymał podekscytowany wygiętą w parabole wędkę. Próbował chaotycznie zwijać żyłkę, jednak ledwo dawał radę przekręcić rączką kołowrotka.

-Spokojnie, nie na sile. Jeśli poczujesz, że możesz to zwijaj . Po prostu ciagle trzymaj naciągniętą żyłkę. Pozwól jej się zmęczyć.

Ryan zawzięcie walczył z czymś co było jeszcze głęboko w wodzie. Po chwili poczuł, że ryba słabnie. Powoli zaczął zdobywać przewagę. Po kilku minutach około dwadzieścia metrów od brzegu zamajaczył złotobrązowy, wierzgający rybi kształt.

-Ryba ! Ryb, zobacz! Mam rybę !

Marek rzucił szybko.

-Bardzo dobrze ! Skup się, jeszcze jej nie masz ! Pomału delikatnie wyholuj ją na brzeg.

Marek patrzył jak Ryan podekscytowany walczył z rybą. Słuchał jego okrzyków euforii. Cieszył się szczęściem, które tamten odczuwał. W jego głowie powstało wrażenie, że już to kiedyś przeżywał. Dokładnie znał to uczucie adrenaliny, tę chwile kiedy pierwszy raz łapiąc rybę, udowodnił sobie i całemu światu że już jest mężczyzną. Patrząc na Ryana poczuł, że jest w innym miejscu, dawno temu. Jedyna różnica to taka, że teraz obserwował ze swojego wózka dawnego siebie i swojego przyjaciela krzyczącego na niego...

"-Coś ty narobił ! Dlaczegoś szarpał tak mocno ! Jak my ją z tamtąd teraz zdejmiemy ?!

Młodzi chłopcy stali i wpatrywali się w gałąź cztery metry nad ich bazą. Wsiała i trzepotała tam bezwładnie, zawieszona ryba . Marek zbytnio się tym nie przejmował . Powiedział tylko .

-To mój okoń ! Aaallle suuper nie !

Zbyszek ochłonął trochę po pierwszej fali euforii i powiedział .

-Nom super, ale wysoko jest.

Chłopaki stali tak, dłuższą chwilę gapili się na pręgowaną rybę. W końcu Zbyszek powiedział.

-Zdejmem ci jom ale, za to to ja bendem tera łowić. Zgoda ?

-Sam sobie zdejmę, żebyś nie mógł potem rozgadać, że mi mojego okonia pomagałeś ściągać.

-Ale dasz połowić, obiecałeś pamiętasz ?

-Dobra, dobra dam ci połowić. Tylko muszę haczyk odzyskać, bo to zagraniczny, prawdziwy jest. Taki specjalny.

-Specjalny ? Jak to specjalny ?

-Bo to jest, nie gniotsa nie łamiotsa. No taki specjalny !

-Aaa. A co to znaczy, bo ja nie wiem ?

Marek popatrzał na kolegę z politowaniem .

-Pewnie, że nie wiesz ty głupku, bo to po rusku jest. A to znaczy, że to bardzo dobry haczyk jest. Wujek Krzyś mi powiedział.

Marek, wdrapał się na drzewo którego korona zwisała z brzegu, częściowo nad wodą a częściowo nad ich bazą. Zawiesił się głową w dół, oplatając gałąź tylko nogami. Kiedy tak wisiał , obie race miał wolne, aby pracować nad odczepieniem ryby. W pewnej chwil zawołał z góry.

-Dobra rzucam, tylko żebyś ją złapał !

-Dobra, dawaj !

Marek rzucił. Zbyszek oczywiście nie złapał, ale bardzo szybko naprawił swój błąd i wyciągnął trzepoczącą rybę z trawy. Kiedy już ją wrzucił do wiaderka, krzyknął .

-Pływa !

Marek szybko odwinął żyłkę z gałęzi i po dwóch minuta stał już obok Zbyszka gapiąc się na rybę .

-No pływa. Wielka jest nie ?

Zbyszek pokiwał głową.

-Nom wielgaśna. Chyba ze dwadzieścia centymetrów, nie ?

Marek się zirytował .

-Ty to się nic na rybach nie znasz? Dwadzieścia dwa ma jak nic.

-Nom , pewnie ma.

Zbyszek wolał się nie spierać.

-To tera ja łapie, dobra ?

Marek nie bardzo miał ochotę oddawać teraz wędkę, ale że dał wcześniej słowo. Wiec powiedział.

-Dobra, tylko pamiętaj jak będzie branie to nie szarp jak wariat, tylko delikatnie pociągnij.

Zbyszek popatrzył na Marka, który mówił do niego jak profesor wędkarstwa. Spojrzał na gałąź gdzie jeszcze przed chwilą wisiała ryba i spróbował coś powiedzieć.

-Ale przecież ty...

Marek nie dał mu jednak szansy skończyć zdania.

-To moja wędka! Może ci nawet pozwolę zabrać rybę jakby ci się udało coś złapać.

Dla Zbyszka to było oczywiste, że jeśli coś złapie to będzie jego. Marek uświadomił mu, że dotychczasowa umowa obejmowała tylko sam połów.

-Dobra, dobra. Ale jak złapiem coś to moje będzie. Dobra? Przecież jestem twoim najlepszym kolegą, no nie ?

Marek wielkodusznie zgodził się z kolegą.

-No jesteś . Jak coś złapiesz to se weźmiesz.

Zbyszek zarzucił wędkę dokładnie w miejsce gdzie Marek złapał swoją pierwsza rybę. Czas mijał, nic się nie działo. W pewnej chwili odezwał się Marek .

-Wszystkie ryby uciekły jak zacząłeś się drzeć kiedy złapałem mojego okonia. Będzie ciemno i przez ciebie już nic nie złapiemy.

Marek pominął fakt, że sam wydzierał się znacznie głośniejsze od Zbyszka .

-Ale ty przecież ...

Zbyszek nie dokończył zdania bo Marek wrzasnął .

-Branie ! Ciągnij szybko !

Zbyszek nie patrząc nawet w miejsce gdzie powinien być spławik, szarpnął wędką z całej siły obiema rękami. Z wody wystrzeliła ryba. Poszybowała dokładnie na tą samą gałąź gdzie niedawno wylądował markowy okoń. Z Marka twarzy natychmiast zniknęła radość.

-Musimy ściąć tą gałąź !

Zbyszek nie zwracał uwagi na taki szczegół, że jego ryba wierzga cztery metry nad ziemią.

-Złapałem rybę ! Zobacz..."

Marek przez chwilę słyszał równocześnie krzyk Zbyszka z przeszłości i Ryana teraz. Czy to możliwe żeby był w dwóch miejscach naraz ?

-Złapałem rybę ! Zobacz jaka wielka !

Marek patrzył na Zbyszka, który nagle zmienił się w Ryana niosącego oburącz naprawdę dużą rybę.

-Zobacz to okoń ! Jaki wielki !

Ryan złowił okonia morskiego, różnią się od tych słodkowodnych głownie ubarwieniem i wielkością . Okonie morskie mogą osiągać masę nawet kilku kilogramów, te słodkowodne z rejonów skąd pochodził Marek średnio nie przekraczały połowy kilograma.

Marek miał wrażenie, że obłażą go mrówki. Coraz więcej i więcej. Patrzył na rozradowanego Ryana, który eksponował mu swoją zdobycz. Nie okazał żadnych emocji. Przez chwilę próbował strzepnąć mrówki, lecz kiedy dotarło do niego co to tak naprawdę jest, powiedział.

-Muszę już iść.

Podniósł się niezdarnie ze swojego fotela. Obrócił go i nie czekając na reakcje Ryana zaczął powoli sunąć w stronę Krwawego Mostu. Chłopiec osłupiał. Stał z trzepoczącą rybą i patrzył przez chwile na oddalającego się powoli Marka. Po chwili zawołał.

-Poczekaj możemy złapać jeszcze jedną !

Marek sunął w wyznaczonym sobie kierunku pchając przed sobą swój wózek , zignorował chłopca zupełnie. Ryan pobiegł niosąc okonia morskiego w obu rękach, za odchodzącym mężczyzną.

-Dlaczego mnie zostawiasz ?! Przecież robiłem wszystko co mówiłeś ?!

Marek, który czuł, jak mrowienie w jego ciele narasta. Spojrzał na chłopca i powiedział.

-Muszę już iść, mój czas się kończy.

-Ale ja bym chciał... ale jeszcze wcześnie...

Ryan nie dokończył. Marek, który ciagle szedł nieudolnie w stronę drogi, nagle zatrzymał się. Wyglądał jak robot, któremu w tryby dostał się piasek. Chciał wykonać ruch, ale nie mógł. To, że ciagle stał zawdzięczał jedynie temu, że opierał się o wózek. Mężczyzna postanowił siłą przełamać swoje niedomaganie i z całych sił, które mu pozostały naparł na wózek. Ten w końcu ruszył, niestety zesztywniałe ciało nie zdołało wykonać żadnego ruchu aby podążyć za swoją podporą. Kiedy Marek stracił kontakt ze swoją podporą, runą niczym powalone drzewo na kamienne podłoże. Padając pomyślał tylko. "Ciekawe czy będzie bolało ?". Nie bolało. Nie poczuł nic poza wstrząsem. Po chwilowej utracie wizji, zobaczył rozmazane, zbliżające się niebieskie gumowce. Wszystko działo się w zwolnionym tępie . Jego myśli z powodu upadku rownież zostawały w tyle. W pewnej chwili zobaczył tuż obok siebie niebieski gumowce. Obok gumowców na kamiennym podłożu leżała trzepoczącą się ryba. Zza kotary ciszy dotarł do Marka głos Ryana

-Nie umieraj ! Obiecaj... Obiecaj, że nie umrzesz ! Karetka... zadzwoniłem już jedzie !

Marek patrzył na Ryana, który wrzeszczał tuż przy jego twarzy, półprzytomnym wzrokiem . W końcu wymamrotał.

-Wózek, nie pozwól żeby został...

Ryan mocno roztrzęsiony jakby nie słyszał Marka, ciągle krzyczał.

-Uratuję cię, wszystko będzie dobrze , zobaczysz ! Karetka już jedzie !

Marek znowu wymamrotał.

-Mój wózek... nie pozwól go zostawić.

Gdzieś w tle echo niosło odgłos karetki . Marek pomyślał "Dlaczego się tu dziś spotkaliśmy ? Kto kogo miał dziś uratować ? Po co on to zrobił ? " Odpływał, już nie chciał tu być. Patrząc, ze swojej szklanej niezniszczalnej celi na podskakującą rybę pomyślał jeszcze. "Gdzie jest moja druga ryba ? Czy jestem teraz rybą ?"

 

Ocknął się, był w szpitalu. Zastanawiał się przez chwilę co się stało. Panował półmrok, w tle grało przyciszone radio. Po chwili zaczął sobie wszystko przypominać. Łapali ryby z Ryanem. Przypomniało mu się, że zupełnie nie mógł się ruszać. Spróbował poruszyć lewa ręką. Ruszyła się. Spróbował prawą, bez rezultatu. Postanowił zorientować się w sytuacji. Podciągnął się za pasek zwisający nad łóżkiem do pozycji siedzącej. Kiedy mu się to udało mało nie pękł ze szczęścia. Wiedział, że to być może jego ostatnia szansa aby to skończyć."Szkoda , że mojego wózka tu nie ma " pomyślał . Po chwili jednak dostrzegł obok łóżka na którym obecnie siedział znajomy zarys. Stał tam fotel inwalidzki. Nie mógł uwierzyć własnym oczom, to był jego wózek ! Wózek stał oddalony jakieś trzy metry od miejsca w którym siedział. W Marka wstąpiła nowa nadzieja. Musi się tylko tam dostać. Usłyszał zbliżające się kroki. Ktoś rozmawiał przez telefon.

-Nie możesz się teraz ze mną spotkać. Mam dyżur w szpitalu .

Usłyszał kobiecy głos, po czym nastąpił stłumiony chichot.

-Nie głupolu nie, nie możesz przyjść.

Kolejny chichot. Głos ciagle się zbliżał. Marek domyślił się, że to pielęgniarka. Nie chciał żeby go zobaczyła. Bał się że jeśli sprobuje się położyć, ona go usłyszy. Kolejną z obaw była niepewność, czy da radę jeszcze raz się podnieść . Postanowił nic nie robić tylko poczekać na rozwój wypadków.

-Co robię ? Nie nie flirtuje z pacjentami, muszę tylko obejść oddział i sprawdzić czy wszystko w porządku. Ty jesteś zazdrosny?!

Znowu chichot.

-Ale ja chcę cię zobaczyć , tylko przepisy...

Marek zobaczył, że młoda pielęgniarka opiera się tyłem o futrynę drzwi.

-Sprawdzam ostatnią sale.

Słyszał telefoniczny pomruk.

-Co ? Nie, wszystko w porządku.

Marek odetchnął z ulgą. Pielęgniarka nawet nie zajrzał do środka. Słyszał cichnący głos i oddalające się kroki. Rozejrzał się po sali, wszyscy albo spali albo byli nieprzytomni. Pracowały aparaty i urządzenia medyczne. Wszystko to było teraz nieważne. Miał przed sobą najważniejsze zadanie. Musiał dostać się do swojego wózka. Całe szczęście, że jego barierki ochronne w odróżnieniu od łóżek pozostałych pacjentów były opuszczone. Trzeba zrobić tylko kilka kroków...

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (13)

  • detektyw prawdy 22.06.2017
    Po zaczeciu zdania mowiacego spacja po myslniku przed znakiem zapytania nie dajemy spacji naucz sie przecinkow tekst do dupy ide nim podetrzec mojego odbyta
  • Nerd 23.06.2017
    Maurycy mała rada. Nie dawaj tekstu dłuższego niż 3 strony a4 do neta, bo ci nikt tego nie przeczyta. Jeżeli masz coś takiego, to podziel na części.
  • Dzięki za radę.
  • fanthomas 23.06.2017
    Trochę błędów interpunkcyjnych i zdecydowanie za długi tekst jak na raz. Ogólnie nie jest tak źle.
  • Faktycznie przesadziłem z ilością. Dzięki za rzeczowa ocenę. Postaram się wyciągać wnioski
  • Violet 23.06.2017
    Nie zgodzę się z przedmówcami w kwestii długości tekstu. Pewne historie wygodniej czyta się w całości lub większej części, aby móc uchwycić klimat opowiadania, zamysł autora i wreszcie zaspokoić ciekawość. Chcąc poznać treść, warto poświęcić kilkanaście minut, to nie jest jakiś wyczyn, a z fabuły wielkości dłuższego smsa niewiele wynika.
    Opowiadanie, a właściwie chyba część opowieści, wzbudza zainteresowanie, poprzez poruszenie tematu samotności, obojętności w życiu ludzi skrzywdzonych przez los i w pewnym sensie odrzuconych przez siebie samych lub izolowanych przez społeczeństwo. Brakuje mi trochę opisów postaci, miejsc, wydarzeń dodających wiarygodności treści. Za to jest sporo ciekawie ukazanych emocji, dzięki którym historia się broni.
    Czytałoby się dużo przyjemniej, gdyby nie mocno kulejąca stylistyka, interpunkcja, powtórzenia, literówki oraz nadużywanie zaimków. W dialogach przydałby się ciąg dialogowy - "wypowiedź - narracja", urelniłoby to rozmowy pomiędzy osobami.
    Daję cztery na zachetę do kontynuowania ciekawego pomysłu na opowiadanie.
    Pozdrawiam.
  • Tak do końca to nie wierzyłem, że ktoś da radę to przeczytać do końca. O moich brakach, które właśnie wymieniłaś zdaje sobie sprawę, no niestety... Dziękuje za szerszy komentarz na pewno przeczytam go bardzo wiele razy. Ocena bardzo mocno naciągnięta :) bardzo dziękuje za poświęcony czas. Pozdrawiam :)
  • Violet 23.06.2017
    Maurycy Lesniewski Uwierz w ludzi ;) Może i naciągnięta... lepiej gdybyś nie stracił zapału, a pomysł naprawdę ciekawy. Powodzenia.
  • Violet przez Ciebie będę musiał uwierzyć :) dzięki i pozdrawiam :)
  • Pasja 15.07.2017
    A jednak Marek został niepełnosprawnym. Poruszasz różne tematy w tym tekście. Krwawy most symbol dla Irlandczyków, a dla Marka jakiś punkt docelowy. Nie wiemy skąd się tam wziął. Wózek i skrytka. Róża i pamiętnik. Czy Marek i mały Ryan to nie jest dopełnienie rozmowy ojca i syna po latach. Tam ojciec żyjący potwór, tutaj syn bez ojca. Fajne opisy i duża wiedza o wędkarstwie. Samotność i zakończenie tej drogi póki jeszcze trzyma się na swoich nogach. Dlaczego wybiera klif, chociaż wcześniej myśli o tabletkach. Bo woda to jego baza z dzieciństwa. Kiedyś czytałam czeskiego autora Ota Pavel Śmierć pięknych saren. Jak spotkałem się z rybami. Łowienie ryb urasta do rangi symbolu. Też powrót do dzieciństwa i ojca. Smutna i symboliczna opowieść o samotności i braku sensu życia. Pozdrawiam*****
  • Dlaczego wybrał klif ?
    "Czuł się jak skazaniec, który wypalał swojego ostatniego papierosa przed egzekucją. Przyszli mu na myśl ludzie straceni kiedyś, tu na tym moście. "Czy mieli też taką piękną pogodę ? Czy błagali o życie ? Czy po prostu czekali na nieuniknione patrząc na piękno przyrody ?"
    Myślałem o tym jak moze czuć sie i co myślec człowiek w takiej sytuacji. Jak ja bym sie czuł ? Pewnie chciałbym troche jak Marek, skończyć na własnych warunkach. Na klif poszedł "wypalić ostatniego papierosa". Tylko dlatego klif. No nie tylko...
    Czy Marek i Ryan to dopełnienie rozmowy ojca i syna? Mój zamysł był trochę inny. Nikt nie pomógł i nie obronił Marka kiedyś. Marek utożsamiający sie z Ryanem, pomagając mu, pomaga sobie. A jednocześnie dawny Marek (Ryan) powstrzymuje go w obecnym życiu do zrobienia tego ostatniego kroku z klifu w przepaść.
    Ostrzegam, że to jeszcze nie wszystko trochę tego nabazgrałem.
    Pasjo podziwiam twoje samozaparcie i siłę do czytania moich wypocin. Zwłaszcza, że wiem już jak technicznie słabo mi to wychodzi. Jako usprawiedliwienie powiem, że to moje pierwsze poważniejsze opowiadanie. Z każdego komentarza wyciągam naukę. Nawet jeśli nie są tak miłe jak Twoje. Dziękuje i pozdrawiam :)
  • "Nie wiemy skąd..." Pasjo to nie jest całość :)
  • Pasja 16.07.2017
    Maurycy Lesniewski pisz dalej bo jestem bardzo ciekawa co dalej z Markiem i jego odbiciem Ryanem. :-) :-) :-) :-

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania