Księżycowa księżniczka 7

To jest najlepsza droga, żeby uratować Deriję.

*

Gruther poczuł dotknięcie na ramieni. Nad nim stała Kalija.

— Wstawaj Gruther, twoi ludzie atakują.

— Co mam robić.?

— Na razie to co robisz rano. Przyniosłam ci twoja zbroję i miecz. Kusze i strzały.

Oddaliła się. Gruther wyszedł z chaty. Wiedział gdzie jest miejsce na naturalne potrzeby.

Kiedy wrócił zobaczył wodę do mycia w wielkiej misie. Na stole stał dzban z sokiem, który pił wczoraj. Świeży chleb, ser i owoce. Nie miał pojęcia jak to wszystko ktoś przyniósł. Sądził, że zrobiła to Kalija. I miał rację. Dopiero teraz zobaczył ciężkie chmury.

Może nie pownienem przyjmować gościny, pomyślał. Ale zaraz przyszła konkluzja. Wówczas nic by nie wiedział. Ani o Kaliji, ani o Gaji. Ani innych mądrych i dobrych rzeczy. Nie wiedział, że nie mogło się stać inaczej. Ubrał się w zbroję i wyszedł z chaty. Poznał z oddali kto dowodzi. Nie widział nikogo ze swoich dobrych żołnierzy. Wyglądało, że jego ludzie robili rozpoznanie. Po chwili zrozumia. To nie było rozpoznanie. Dostrzegł zapalone pochodnie. Po chwili chmara zapalonych strzał spadła na dachy domostw. Prawie równocześnie zaczął padać mocny deszcz. Następne strzały gasły w powietrzu. Zobaczył grupę. Zbliżali się z krzykiem. Gruther rozgladał się za obrońcami. Albo ich w ogóle nie było albo byli doskonale ukryci. Cała grupa konnych znajdowała się około pięćdziesiąt yardów od osady. Konie zaczęły grzęznąć w błocie.

— Szkoda koni, przemknęło mu przez głowę.

Ci co jechali dalej dostrzegli niebezpieczeństwo. Zawracali i próbowali objechać trzęsawisko. Około cztery tuziny jazdy zdołało się dostać z innej strony. Ale i tu czekały ich kolejne pułapki. Nagle pojawiły się rozciągnięte liny. Tym razem konie biegły dalej, a sami jeźdźcy spadali na ziemię. Dostrzegł łaciatego konia Rudrika. Dopiero po chwili Gruther zrozumiał, że całe pole wokół domostw jest usiane przeróżnymi pułapkami. Ci co spadali z koni wcale się nie podnosili. Musiały być tam ukryte doły. Po chwli połowa jego ludzi była wyłączona z walki. W chwilę później pojawiła się Kalija.

— Możesz jechać do swoich. Pojadą z tobą moi bracia i jeszcze kilku ludzi. Z tego co wiem około trzy tuziny twoich zaufanych jest związana w samym obozie. Wśród nich Terlach.

— Co z Rudrikiem, widziałem jego konia?

— Żyje. Tur zdołał go uchwycić, tuż przed dzidami.

— Tam są jakieś doły?

— Później ci pokażę. Jest dokładnie jak powiedziała mi Gaja. Jedźcie. Jak oswobodzisz ludzi, wróć do nas. Ci co zostali to w większości twoi wierni żołnierze.

Gruther wskoczył na konia i pogalopował w kierunku obozu.

 

Tak jak przepowiedziała Kalija, połowa jego ludzi została związana i zatrzymana pod strażą. Kilku strażników próbowało walczyć, reszta uwolniła więźniów i poddała się bez walki.

Gruther dostrzegł Terlacha. Szybko go oswobodził.

— Co się stało druchu? Chociaż Kalija mi opowiedziała z grubsza co sie wydarzy, obawiałem się o ciebie!

— Kiedy przyjechałem związali mnie i wraz z wiernymi tobie żołnierzami, trzymali nas pod strażą. Co z tymi co pojechali?

— Nie wiem. To miejsce to same pułapki. Bagno, ukryte doły z dzidami, liny. Chyba większość nie żyje. Kto?

— Tak jak myślałeś. Salirjan! Przekonał swoich kompanów, a potem resztę, że dogadałeś się z mieszkańcami. Naopowiadał im, że maja złoto i piękne kobiety.

— Złota nie widziałem, ale kilka kobiet, tak. Sam widziałeś Kaliję.

— I co teraz?

— Musimy skłamać. Mitrus zamierza spalić osadę i zabrać resztę w góry. Z tego co mi powiedział, większość jego ludzi jest już daleko. Wiedzą, że nie mogą zostać. Cesarstwo nie wyśle armi, ale z pewnością przyślą szpiegów, żeby sprawdzić nasze słowa. Tylko nie wiem jak się wytłumaczę.

— Ja potwierdzę wszystko.

— Kalija ma z nami jechać. Nie wiem czy to dobry pomysł.

— Mam nadzieje, że będzie ostrożna. Czemu chce jechać? Jest zbyt piękna. Może wpaść w oko jakiemuś możnemu. I co wówczas?

— Sam jej to mówiłem. Ona mówiła coś o jakiś ważniejszych celach. Mało co zrozumiałem. Wiem tylko, że ją kocham .

— Z tego co widzę, ona ciebie również. Od razu zaczęła zachowywać się, jakby cię znała.

— Zauważyłeś coś jeszcze?

— Co masz na myśli, Gruther?

— Język.

— Mitrus znał i Kalija również.

— I ja tak myślałem. Dopiero wczoraj wieczorem zrozumiałem. Oni mówili w swoim języku, a my ich rozumieliśmy.

— Co ty mówisz! To jakieś czary.

— Nie. Kalija mówiła, że to dary Ducha.

— Och tak. Ale kościół tego nie zatwierdził. Lepiej niech o tym nie mówi. Ja myślę, że jej wyprawa z nami to wielka pomyłka.

— I ja tak myślę. Spróbuję ją odwieść od tego pomysłu.

— Jesteś zakochany, ale nie masz zbyt szczęśliwej miny.

— Słyszałeś co powiedziała.

— Coś mówiła, że nie jesteś jej przeznaczony. Jest przeznaczona dla kogoś innego. A może musi pozostać dziewicą. W ich pogańskich prawach są takie wypadki. Wybranka zostaje zabita na ołtarzu, albo pozostaje dziwicą do końca.

— Ja myśle, że nie o to chodzi. Mam pewność, że ona wierzy w jednego Boga. Zna lepiej słowo niż ja. A może i nie jeden biskup. Wyznała mi, że nie umie czytać.

— To jak zna?

— Gaja.

— Wtrącą ją do lochu, albo oskarżą o kontakty z diabłem. Wierzysz jej?

— A ty nie? Widziałeś kogoś bardziej szlachetnego i o takiej mocy? Bóg jest z nią. Co do tego mam pewność. Ale zupełnie nie rozumiem jej postępowania.

— Porozmawiaj z nią. To dobra dziewczyna.

Podszedł do nich jeden z jego ludzi.

— Panie, ludzie chcą wyjaśnień. Co się stało. I gdzie reszta.

— Dobrze, Franc. Zaraz do nich przemówię. Zbierz wszystkich.

— Nie będziemy walczyć?

— Nie. Nie ma potrzeby. Pokonali wszystkich. Z chwilę wszystko wam opowiem.

Gruther odświerzył ciało. Ostrym nożem zciął zarost. I tak śmierdział mniej niż reszta żołnierzy. Znowu przyszło porównanie. Ojciec, Kaliji i jej bracia nie mieli zarostu. Mieli długie włosy, ale twarze mieli dokładnie wygolone. Jeszcze raz westchnął nad swoim losem. W sercu już postanowił. Nie chciał więcej walczyć. Nie bardzo dochodziły do jego świadomości słowa Kaliji, że nie ona mu pisana. Sądził, że czas wszystko zmieni. Jego wyobraźnia nie mogła wykreować lepszej istoty, z którą chciałby spędzić życie. Patrzył na resztkę swoich ludzi. Stacił więcej niż połowę.

— Słuchajcie. Dziękuje wam, że dochowaliście mi wierności i nie daliście posłuchu kłamstwu. Otrzymacie swój żołd po powrocie. Ludzie, których mieliśmy nawrócić na wiarę okazali się silni i lepiej przygotowani na nasze przybycie niż sądziliśmy. Jednak nie chcieli nas zniszczyć. Miejsce, które sądziłem jest ich osada było pułapką. Ale jeszcze raz powiem, że nie mieli zamiaru nas zabijać. Teraz odnieśli zwycięstwo nad zbuntowana częścią naszych byłych ludzi. Nic nam nie grozi z ich strony.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • KarolaKorman 09.03.2017
    Na pewno trudno zrozumieć słowa Gruthera pozostałym żołnierzom. Skąd mają mieć pewność, że tylko buntowników czekał zły los? Dobrze, że Gruther ma oparcie w przyjacielu.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania