Kszyk: powrót - część 5
Nikt nie garnął się do poszukiwań listonosza. Zaraz miało zmierzchać, a oni nie mieli nawet noktowizorów.
- Chyba pożarł go niedźwiedź – podrzucił detektyw.
- Niech nie myśli, że to wystarczający powód, by uciec od odpowiedzialności. Moi ludzie nawet tam go dopadną. No, ruszać się.
- Ale tam jest psychopata, który ucina głowy. W dodatku zimno dzisiaj, aż strach wychodzić na zewnątrz.
- Ale głupi ci gliniarze – powiedziała pani domu i podeszła do pudła. – Przecież każdy widzi, że ta odcięta głowa to atrapa. Kupuje się takie na Halloween. Ten psychol to zwykły debil.
- To nie oznacza, że nie jest groźny. Na szczęście wszyscy zachowali swoje członki.
Jeden z gliniarzy cicho zagwizdał i przewrócił oczami.
- Słyszałem, że w tutejszych rzekach żyją penisożerne ryby. Tak tylko mówię.
- Nie tutaj, tylko w Amazonii.
- A Teda dalej nie ma. Wyszedł na chwilę i nie wrócił.
- Za to Gilbert się pojawił.
- I gdzie on teraz jest?
- Znowu zniknął.
- Naruszenie nietykalności pani męża to wystarczający powód, by zamknąć drania na długie lata. Zgnije w więzieniu jak moje pomarańcze – rzekł zdecydowanie komisarz do pani domu.
- Ale to nie Gilbert to zrobił.
- Nieważne. Co mieliśmy robić? Już wiem. Ruszamy na poszukiwania. Za mną.
Tym razem lekko się ociągając, wszyscy pozostali przy życiu policjanci wyszli na zewnątrz, by odszukać listonosza i zadać mu kilka niewygodnych pytań. Szybko go znaleźli. Był trochę pokaleczony, ale ciągle żywy.
- Nic panu nie jest? – zapytał troskliwie komisarz. – Wygląda pan trochę blado.
- Nie, czuję się świetnie.
- A ta noga? Dlaczego leży tak daleko od pana?
- A, to. Nigdy specjalnie jej nie lubiłem.
W takim razie przejdźmy do sedna. Niech pan opisze twarz faceta, który dał panu przesyłkę dla detektywa.
- To była kobieta.
- Mówił pan…
- Pomyliłem się. Ubrała się w długi płaszcz przeciwdeszczowy, nie widziałem twarzy.
- Dobra, zabierzcie go. Nie będzie nam już potrzebny – rozkazał komisarz swoim podwładnym. Michael z Rurkiem wzięli listonosza pod pachy i zaczęli ciągnąć. Po chwili dał się słyszeć krzyk i ktoś wpadł do wody. Komisarz wybałuszył oczy.
- Michael, czemu zrzuciłeś listonosza ze skarpy?
- Podobno mieliśmy się go pozbyć, bo jest bezużyteczny.
- Nie, chciałem, żebyście zabrali go do szpitala.
- Chmmm… No tak, możliwe. Mój błąd. Teraz trudno będzie go wyciągnąć z tej rwącej rzeki sto metrów pod nami.
- W naszym zawodzie trup ściele się gęsto. Zwłaszcza, gdy do akcji wkraczają pana funkcjonariusze – rzekł detektyw do komisarza.
I wtedy zadzwonił czyjś telefon, niszcząc ciszę i budząc nocnych mieszkańców lasu.
Komentarze (3)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania