Ku zachodowi słońca 3.
Arthur przybył do obozu później niż Michael. Nie zatrzymywał się po drodze, jechał jednak spokojnie, wszystko sobie układając w głowie. To nie było pierwsze przegięcie, ze strony Colta. Tymbardziej martwił fakt, że jest on w gangu od niedawna, i nie zrobił jeszcze nic pożytecznego. Owszem, kilka razy znajdował "świetny" biznes, jednak nigdy nic z niego nie wychodziło. Nie można było mu odmówić umiejętności strzeleckich, jednak zdaniem Arthura, facet ma nie po kolei w głowie. Wiele razy rozmawiał już o tym z Harveyem, przywódcą. Ten jednak ciągle mu powtarza, że aby przetrwać w zmieniającym się świecie, wszyscy muszą trzymać się razem. A świat rzeczywiście się zmieniał. Arthurowi zdawało się, że on i jego kompani są jakąś niepotrzebną częścią, zbędnym elementem w maszynie jaką jest obecna Ameryka. Johnson miał absolutną rację.
-Arthur! - powitał przyjaciela Harvey Morris, gdy ten wreszcie dotarł. Harvey miał czterdzieści siedem lat, krótkie, ciemnosiwe włosy, i pokaźną brodę. Siedział teraz przy stoliku, w swoim namiocie racząc się whiskey w szklance.
-Harv - uchylił kapelusz Arthur gdy zsiadł z konia. Podszedł do stolika i usiadł ciężko po drugiej stronie.
-Michael mówił, że nie udało wam się wyciągnąć nic od tego starca.
-A mówił może, dlaczego się nie udało? - spytał ze zrezygnowaniem Dalton.
-Nie, o tym nie słyszałem - przyznał Harvey i zrobił łyk trunku.
-Po prostu ... Michael zachował się jak Michael. Nie muszę mówić nic więcej.
Harvey spojrzał na Arthura ganiąco. Dalton nie uciekł jednak przed tym wzrokiem.
-Nigdy mu nie odpuścisz, co?
-Tak jak on mi - stwierdził Arthur. Z kieszeni swojej brązowej kurtki typowej dla rewolwerowca wyciągnął paczkę papierosów. Harvey odpalił zapałkę i zbliżył ją do papierosa przyjaciela - Dzięki - Arthur zaciągnął się - A ty co robisz? Nie widzę żebyś się specjalnie wysilał nad wymyśleniem jak zdobyć trochę gotówki - powiedział krytykująco Arthur. Harvey zmarszczył brwi.
-Myślę, Arthurze. Ciągle myślę. Co według ciebie mam robić? Jest nam potrzebny czas i pieniądze. Pracuję nad jednym i drugim. Ale ty ciągle masz jakieś wątpliwości, chłopcze. Nie mogę się przez to skupić. Kocham was wszystkich i to dla was wszystko planuję. Mam wrażenie jednak, że nie wszyscy mnie doceniają. Patrzą tak jak ty i myślą, że oprócz siedzenia nie robię nic. Wręcz przeciwnie, przyjacielu. Próbuję wzbudzić w was wolę walki, wolę przetrwania. Wszyscy możemy żyć godnie, ale musicie mi zaufać i przestać narzekać. O to proszę - zakończył wywód Harvey. Arthur pokiwał głową nie patrząc na rozmówcę i ponownie się zaciągnął.
-Wiem, Harv. Przepraszam. Po prostu ... - Dalton wstał z krzesełka i odszedł parę kroków. Nie patrzył na Harveya tylko na cały obóz - to wszystko traci sens. Od kilku lat staramy się zdobyć porządną kasę i zawsze trafiamy na błędne koło. Mam wrażenie, że się wypaliłem, Harvey. Nie tylko ja z resztą. Howard, Pinky, Jason, Mac ... nawet ty, Harv. Nie mamy chyba już w sobie tej iskry - Harvey wstał ze szklanką i podszedł spokojnie do przyjaciela.
-Ja mam, synu. I zrobię wszystko, by zaistniała ona i u was. Nawet nie jedna iskierka ... potrzebne mi wasze całe ognisko. Chcę, żebyście płonęli. Chcę ten zapał, który był na początku. Chcę i to dostanę. Gdy wreszcie przyjdą sukcesy ... - zrobił pauzę - wtedy to poczujecie. Przysięgam ci, Dalton - Arthur spojrzał teraz kompanowi w twarz. Być może, faktycznie Harvey nie stracił jeszcze całkiem swojego błysku. Może jest w stanie to wszystko naprawić. Przynajmniej taką Arthur miał nadzieję.
-Zaufam ci Harv. Niech będzie - skinął głową. Harvey poklepał Arthura po plecach i wrócił do stolika.
Dalton usłyszał, że koń zbliża się do obozu. Jechał szybko. Z zarośli wyłonił się Mac Lawrence. Stary wyga z resztą tak samo jak Arthur, miał trzydzieści pięć lat, jasne jak poranne słońce włosy i żadnego włoska na twarzy. Jegk brak brwi i rzęs był cechą charakterystyczną mężczyzny. Nikt tak naprawdę nie wiedział, dlaczego tak wygląda.
-Harvey, Arthur - ukłonił się lekko towarzyszom, gdy doszedł do nich szybkim krokiem - Nie jestem pewny, ale chyba coś mam. Coś ... coś naprawdę dużego - słowa, które wypowiadał nie pasowały do spokoju z jakim padały z jego ust.
-Co takiego? - spytał Harvey i odstawił szklankę. Arthur wyrzucił papierosa i zgniótł go stopą.
-Złoto, panowie. Prawdziwe złoto.
-A niech mnie, Mac - uśmiechnął się Harvey - Słyszysz, Arthur?
-To nic pewnego - powtórzył słowa kolegi Arthur.
-Skończ, synu. Odrobinę wiary, do cholery! - Dalton wyczuł nutkę gniewu w głosie Harveya.
-Chcecie wysłuchać co mam wam do powiedzenia? - spytał Mac.
-No jak, Arthurze? Chcemy? - spytał ironicznie Harv. Arthur obejrzał się na niego z poirytowaniem na twarzy.
-Mów, Mac.
Komentarze (4)
Pozdrawiam :).
Pozdrawiam również!
Tym bardziej
„facet ma nie po kolei”
Miał – konsekwentnie czas przeszły
„Ten jednak ciągle mu powtarza,”
Powtarzał – czas przeszły. Albo całość w teraźniejszym, bo masz co drugie zdanie zmianę czasu
„Harvey i zrobił łyk trunku.”
Pociągnął, wypił, ale zrobił?
„wyga z resztą tak samo jak Arthur”
Zresztą
„Jegk brak brwi i rzęs był cechą charakterystyczną mężczyzny”
Jego
Bez mężczyzny, wiadomo że o niego chodzi
Ok., fragment udany, cisza przed burzą, przeczekanie i zaraz coś się ma zadziać. To duży plus, bo akcja nie pędzi na złamanie karku, tylko robisz pauzy i chwilę oddechu. Zobaczymy jak będzie dalej.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania