KWIAT LOTOSU i inne teksty z zabawy Niepowtarzalny Styl z Opowi
KWIAT LOTOSU
Spoglądając na jej skupioną twarz i lekko pochyloną głowę, nie mógł powstrzymać uśmiechu. Była tak niewiarygodnie piękna, że za każdym razem, kiedy znajdował się blisko, wzruszenie ściskało go za gardło. Nie chodziło o jej zewnętrzne przymioty, figurę, czy ładną buzię, bo nigdy nie zaliczała się do piękności, to było coś więcej. Lśniła, ale nie oślepiającym blaskiem, żarzyła się delikatnie, niby stare złoto. Nie pamiętał, kiedy dotarło do niego, że uczucie, jakim ją darzy, nie jest współczuciem czy przyjaźnią, a miłością. Może nawet kochał ją od początku, nie zdając sobie z tego sprawy.
- O co się modliłaś? - zapytał, kiedy oddalali się od świątyni w kierunku mających podobno cudowne właściwości źródeł.
- Jeśli będziesz się śmiał, jesteś martwy. Chcę dostać się na medycynę. - Wyraz jej twarzy zdradzał zażenowanie, ale i nadzieje.
- Patrząc na twoje oceny, to może trochę potrwać, zanim zostaniesz lekarzem. - Lekko trącił ją w ramię, po czym oboje wybuchnęli śmiechem
Przy źródełku panował gwar, prawie nikt jednak nie zwrócił uwagi na mężczyznę, któremu drewniana chochla raz po raz wypadała z niesprawnych dłoni.
- Zaczekaj dziadku. - Nina zwróciła się ku staruszkowi i sprawnym ruchem napełniła jego czarkę. - Ta woda jest dobra i może spełni twoje życzenia.
Starszy mężczyzna przez chwilę wpatrywał się w jej twarz, później zaś uniósł naczynie i z powagą wypił jego zawartość. Wygrzebał z kieszeni starannie złożoną kartkę papieru i wręczył ją dziewczynie.
- Jeżeli jesteś już tak dobra, to czy mogłabyś wrzucić tę kartkę do skrzyneczki na życzenia? - zapytał nieśmiało. - Wnuk mnie poprosił, nie mogłem odmówić, ale nogi już nie tak sprawne …
Kiedy odchodziła, obaj obserwowali jej wyprostowaną sylwetkę.
- Ta panienka jest jak kwiat lotosu, nawet jeśli rozkwitnie na bagnie, oczyści całą wodę dookoła. Jeżeli to z nią chcesz wędrować przez życie, nigdy nie zbłądzisz. Ona stworzy dla ciebie dom.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
DWA ŚWIATY - ZA SZKŁEM
Rzęsisty deszcz spływał po włosach, moczył policzki i wsiąkał w materiał starej kurtki. Mimo zimna chłopiec już ponad pół godziny stał w ogrodzie, jak zaczarowany wpatrując się w okna rezydencji. Wygłodniałym wzrokiem pożerał wystrój salonu, skąpanego w ciepłym świetle lamp, wyobrażał sobie miękkość kanap. Widział młodzieńca siedzącego przy suto zastawionym stole i jak szalony pragnął, by choć na jeden dzień znaleźć się na jego miejscu. Być paniczem.
W dobrze ogrzewanym salonie nie było czym oddychać, a szczelnie zamknięte okna broniły wstępu wilgotnemu od deszczu powietrzu. Nastoletni dziedzic odsunął od siebie talerz z niemal nietkniętą kolacją, jego myśli kierowały się ku światu zewnętrznemu, odgrodzonemu taflą szkła. Jaki zapach mogły mieć świeża trawa czy liście? Czy krople deszczu byłyby przyjemnie, odświeżająco chłodne? Jak to by było być prawdziwie, nieskrępowanie wolnym? Chciał znaleźć się bliżej okna, jednak wózek inwalidzki przy wycofywaniu zahaczył o masywną komodę.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
NIE CAŁKIEM KOPCIUSZEK
Nie było dobrej wróżki ani karocy z dyni. Nie było rumaków z polnych myszek, a sukienkę balową zwyczajnie ukradła jakiejś arystokratce. Miało nie być też żadnego księcia, a jedynie jej słodki Micio.
Do zamku znajdującego się pośrodku okazałego parku, dostała się wejściem dla służby, później było już łatwo. Z kieliszkiem wybornego wina wpatrywała się w scenę, gdzie młody mężczyzna, grając na fortepianie, śpiewał piosenkę, którą skomponowali razem jakiś tydzień temu.
Czekała aż skończy występ. Miała mu tyle do powiedzenia, a serce przepełniała ufność i nadzieja. Gotowa była zostać z nim we Włoszech, nawet gdyby oznaczało to porzucenie rodziny.
Nim utwór dobiegł końca, na scenę obok muzyka wkroczył wytwornie ubrany starszy człowiek.
- Drodzy goście – przemówił do zebranych. - Czekałem wiele lat, dziś jednak z dumą mogę wam przedstawić swojego następcę i dziedzica. Micio.
Kieliszek wypadł z ręki, a chłopak wreszcie ją zauważył. Zbladł i wykonał chwiejny krok w jej stronę.
„Parszywy oszust, zdrajca, cholerne książątko” wypowiedziała niemo.
Pędziła krętą klatką schodową, byle szybciej, byle dalej od niego, ścigana rozpaczliwym nawoływaniem.
- Cindi, zaczekaj, wszystko ci wytłumaczę, to nie miało być tak.
- Daruj sobie, niczego nie chcę słyszeć, to co widziałam, w zupełności mi wystarczy – krzyknęła wściekle, nie zwalniając nawet na chwilę. Czuła, że jeżeli nie wyjdzie na zewnątrz, za chwilę się udusi.
- Stój, to nie bajka o Kopciuszku, a ty nie zostawiłaś nawet pantofelka, bym mógł cię odszukać.
Te słowa sprawiły, że wreszcie przystanęła. Prawa szpilka poszybowała w stronę mężczyzny, a za chwilę dołączyła do niej lewa.
- Chciałeś butów, to masz oba.
Łatwiej było biec boso. Na lotnisko dotarła taksówką.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
BYŁA SOBIE BAJKA
Dawno, dawno temu, wydaje mi się, że minął już miesiąc. Za górami, za lasami, konkretnie na melinie w pobliżu miejskiego targu, mieszkał Jan, przez wszystkich tropicielem węża lub panem całego chodnika zwany. Oprócz łażenia całą rozciągłością drogi i nigdy niewładowania się pod pędzącą śmieciarkę człowiek ten miał jedną magiczną zdolność. Potrafił w cudowny sposób zamieniać surowce wtórne, w brzęczące monety.
Pewnego słonecznego popołudnia, kiedy wskaźnik w jego ciele nie wyświetlał jeszcze napisu FUL, pomimo zatankowania dwóch butelek muzgojeba, nasz bohater wybrał się do parku, w celu pozyskania dodatkowych środków pieniężnych. Po pewnym czasie, zaczepiwszy wystarczającą ilość spacerowiczów, przysiadł na ławeczce, by pozyskane zasoby przeliczyć. Rozejrzał się, chcąc być pewien, że nikt na jego małą fortunę nie dybie, wtem, w pobliskich krzakach coś jego uwagę przykuło.
Zsunął się Jan z ławeczki, by z bliska owo zjawisko zobaczyć. Do połowy przykryta gałązkami, na miękkiej trawie, leżała para adidasów. Prawie nowe były to butki, niewykoślawione i nie zdarte, a i rozmiar odpowiedni się zdawał. Zrzucił chłopina swoje stare trepy i nowe obuwie przywdział natychmiast, zadowolony bardziej, niż gdyby winiacza znalazł pod tym krzakiem.
Wieczorem, będąc w obawie o los znaleziska swego, by uniknąć kradzieży, zdecydował się spać w butach. Słusznie rozumował, że gdy tylko przez kilka nocy nasiąkną zapachem jego stóp, przywłaszczyć ich sobie nikt nie zechce.
Śnił, a gdy rano się obudził, poczuł, jak coś w stopy go uwiera. Zsunął Jan z nóg buty, a potem skarpety i oczy przetarł z niedowierzania. Całą, caluteńką stopę, od dużego palucha, po piętę porastały grzyby. Nie były to grzyby byle jakie, a prawdziwe, najprawdziwsze Prawdziwki.
Rosły do czasu, aż obcinając jednego po drugim, nie uzbierał całego kartonu.
Mężczyzna porzucił zbieranie puszek i został drobnym handlarzem na targu, a ja przestałem jeść grzybową.
Komentarze (11)
Lub nawet liniami oddzielić.
Miałem taki sam pomysł:))
Jeszcze sobie przypomnę teksty Twe - ciurkiem:)) Ady masz drugą 5. A co!
Ty swoje będziesz zmuszony t trach wrzucać, bo coś sporo ich.
Za piątunię dziękuję i pozdrowionka ślę : )
Lepi niech nie upycha, a tak po pięć wstawia i będzie fajnie : )
P.S.→No teraz widać, co się przestaje, a co zaczyna:)
Dziękuję pięknie i pozdrawiam : )
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania