Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Lachrymologia - część 2

17:17

Legł na łóżku. Oddychał ciężko. Leżał dłuższą chwilę i próbował myśleć o czymś innym – o wczorajszym meczu Manchesteru United, o Trybunale Konstytucyjnym, o serii zamachów we Francji, o ostatniej interwencji w pracy – lecz mózg jego bezustannie stawiał na pierwszym planie Ankę i jej brata. Wspomnienie to przytłaczało go jak cisza chorego na depresję w zimowy wieczór.

Wstał i podszedł do lustra. Wyglądał kiepsko.

– To wyłącznie zbieg okoliczności – rzekł do odbicia. – Sprawa zakończona. To nie twoja wina. Nie daj sobie nic wmówić. Nie jesteś nikomu winien jakichkolwiek wyjaśnień. Było, minęło.

Kiedy wypowiedział te słowa i uświadomił, że ma to już za sobą, ogarnął go spokój. Oddech powoli normował się, serce przestawało bić jak u maratończyka. Ścisk w żołądku ustąpił uczuciu głodu. Przez cały dzień nic nie jadł, a nie chciało mu się samemu gotować. Pomyślał, że zamówi pizzę.

Chwycił telefon. Na ekranie widniał nieodebrany sms od Anki. Otworzył go: Myślałam, że to wszystko, co razem przeszliście ma dla Ciebie jakiekolwiek znaczenie… Nawet nie przeleciał wzrokiem do końca; momentalnie usunął wiadomość i momentalnie wróciło to uczucie w żołądku. Ciało wypełniało mu bolesne, arktyczne zimno, mięśnie napięły się samoczynnie.

„Zrób coś – powiedział do siebie. – Nie siedź bezczynie, zrób coś. Może porządek?” Rozejrzał się po mieszkaniu, ale nie było w nim nic do sprzątania. Należał do facetów, którzy przesadnie dbają o czystość. Podszedł do regału z książkami; były to głownie pośledniej jakości kryminały, żaden z tytułów nie wydał mu się wart ponownej lektury. Przejrzał kolekcję płyt DVD i również nic go nie zainteresowało. Pokręcił się dłuższą chwilę po mieszkaniu. Siadał, wstawał, chodził, ale nic nie przynosiło ulgi. Po raz kolejny zbliżył do okna i spojrzał w dół. Dostrzegł kilku pierwszych, wiosennych biegaczy i uśmiechnął się do siebie.

Wyciągnął z szafy szary dres, rozebrał się i zerknął w lustro. Chwilę podziwiał swoje ciało – był opalony i wyrzeźbiony, mięśnie brzucha i klatki były wyraźnie zarysowane. Napiął się do swojego odbicia. Był zadowolony z efektu codziennych wizyt na siłowni; już nikt nie nabijał się z jego dawnej „dziewczyńskości. Ubrał się, założył słuchawki i wyszedł.

Winda wlokła się nadzwyczaj długo, ale cieszył się, że nikt nie dosiada się na żadnym piętrze. Uwielbiał samotność; była dla niego luksusem, na który pozwalał sobie tak często, jak mógł. Puste ściany były jego naturalnym środowiskiem i tylko między nimi czuł się niezagrożony. Świat, poza mieszkaniem, jawił się jako wielkie pole minowe, po którym nie potrafił kroczyć.

Na ulicy spojrzał w niebo; chmury powoli przesłaniały błękit. Robert puścił muzykę i ruszył biegiem w kierunku parku. "Mówią "możesz wszystko", więc głowę mam spokojną". Powietrze pachniało powracającą do życia ziemią, zieleń przebijała się przez błoto. "Mówią "prać brudy należy w wąskim gronie, za kurtyną". Zachodzące słońce odbijało się w kałużach, które wyglądały teraz jak złote lusterka porozrzucane na betonie. "Ale cóż i tak masz brudne dłonie". Ludzie promienieli, jakby nagle przywrócono im wolność. "I nawet jeśli milczę, gdy trzeba krzyczeć. Nawet kiedy krzyczę, gdy powinienem milczeć. Sumienie da mi znać". Place zabaw były pełne ubranych w kolorowe kurtki małolatów i dorosłych w szarych płaszczach. "Popiół mam zawsze przy sobie i nie musisz mi pomagać. Sam wysypię go na głowę". Nikt się nie spieszył, mężczyzna miał wrażenie, że to wszystko dzieje się w zwolnionym tempie. "To tylko krok, by granice przekroczyć". Biegł dalej i szybciej. "Spuścić wzrok, nie patrzeć w oczy". Chciał się zmęczyć, zatyrać. "Przeszłość oddzielić grubą kreską. Lecz może zdążę ułożyć jeszcze wszystko przed śmiercią". Marzyło mu się, by po wszystkim wrócić do domu, wziąć prysznic i paść kamiennym snem. "To tylko krok, by pomyśleć i się cofnąć. Zatrzymać w gardle słowo, które może kogoś dotknąć. Obudzić się jutro i niczego nie pamiętać. "Czasem nie wolno odpuścić i stanąć z boku". Potraktować to wszystko jak kolejny zły sen. "Bo w życiu są sprawy dużo ważniejsze, niż spokój".

Biegł, aż zatrzymało go czerwone światło. Przystanął. Nagle poczuł szturchnięcie w ramię. Odwrócił się. Stał przed nim wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna z blond włosami obciętymi po żołniersku.

– Młody – rzucił – wołam cię z pięćdziesiąt metrów.

Robert spojrzał na niego i dopiero po kilku sekundach uświadomił, że stoi przed nim jego przełożony. Oczy mężczyzny były rozwodnione, a oddech ciepły i gorzki od alkoholu.

– Cześć, Twardy – odparł Robert i uśmiechnął się. – Mam słuchawki i nie słyszałem.

– To mogłem sobie krzyczeć jak kretyn. Co tam? – zapytał Twardy. Język lekko mu się plątał.

– Pobiegać wyszedłem.

Twardy zarechotał.

– Widzę przecież, że do teatru to się nie wybierasz. Człowieku, jest piątek, a ty biegasz?

– Jakoś tak wyszło.

– Maraton masz jakiś? Czy co?

– Nie, tak po prostu.

– No to pięknie się składa. – Oczy Twardego błysnęły szczęśliwie. – Młody, plan jest, idziesz się ze mną nawalić.

Robert uśmiechnął się krzywo i nieszczerze.

– Dzięki Twardy, ale ostatnio nie piję.

– Ja się nie pytam ciebie czy pijesz czy nie – odparł wesoło. – Stwierdzam fakt.. Chyba mi nie odmówisz?

– Widzisz jaki mam strój?

– Piękny dres.

– No właśnie.

– Młody, kurwa, nie chcę iść z tobą do kasyna tylko do knajpy zachlać ryja. Potrzebujesz do tego smokingu?

– Nie – rzucił sucho Robert.

– No właśnie. To o co chodzi?

– Postanowienie mam.

– Postanowienie? Jak to? Przecież styczeń już dawno minął – rzekł Twardy i zaczął śmiać się sam do siebie.

– Może innym razem.

– Młody, co ci? Chory jesteś? Mizernie wyglądasz.

– Jakiś taki dzień dzisiaj do dupy – odparł Robert i poczuł jak krew wali mu w skroniach. Obecność kolegi zaczynała go irytować.

– No i pięknie – mężczyzna nie dawał za wygraną. – Uskutecznisz mały bałaganik i od razu się poprawi.

– Chyba to nie jest najlepszy pomysł. Serio, nie dzisiaj.

– To nie jest pomysł – Twardy zmienił radykalnie ton: – To jest rozkaz.

Robert milcząco spojrzał na przełożonego. Próbował ukryć napięcie w twarzy.

– Ej, no co ty. Poza pracą jesteśmy kolegami, nie? – Twardy wyciągnął papierosa i zapalił, po czym wbił wzrok w ziemię. – Młody, kurwa, muszę się dzisiaj napić. Muszę. Po prostu, muszę. Jeśli nie chcesz ze mną iść to nawalę się sam.

– Coś się stało?

Twardy uniósł głowę. W kącikach oczu stały łzy. Szybko je przetarł i rzucił: – To od dymu. – Popatrzył na Roberta przez dłuższą chwilę. – Moja żona dzisiaj doszła do wniosku, by mi oznajmić, że odchodzi. Od ponad roku puszcza się z instruktorem zumby. Rozumiesz? Sześć lat małżeństwa dla jakiegoś leszcza, który pewno ma jeszcze mleczaki. Rozumiesz? Bo ja, kurwa, nie rozumiem. Muszę się dzisiaj uchlać. Do nieprzytomności. We dwójkę zawsze raźniej, nie?

Roberta coś ukuło w środku; dobrze znane tępe uczucie, którego dawno nie doświadczył. Łzy Twardego sprawiły, że cała irytacja zniknęła. Patrzył na dorosłego faceta, który rozpadał się jak uderzona o chodnik butelka i nagle poczuł jakąś niewidzialną nić, która łączyła ich dwójkę.

– Jedno piwo, dobrze? – odparł.

Twardy wysmarkał się w palce i uśmiechnął nienaturalnie.

– Dzięki. Ja stawiam.

– Twardy, poczęstujesz mnie papierosem?

Szli w milczeniu i palili papierosy. Robertowi kręciło się w głowie od dymu. Miał wrażenie, że wszystkie dzieci, ich rodzice, samotni z psami i staruszkowie poznikali. Na każdej ławce siedziały tylko pary; gładzili swoje lekko zmarznięte dłonie, patrzyli w siebie jak w święte obrazki, szeptali. Obserwował ich z politowaniem i lekką satysfakcją. Pomyślał wtedy: „Ci wszyscy, którzy teraz chodzą za ręce, padają w swe objęcia, całują do nieprzytomności nie mają nawet pojęcia, że w przyszłości będą obgryzać paznokcie do krwi, wariować z wściekłości i zapominać o sobie w dusznych knajpach i pustych pokojach. Tak samo jak teraz wiosna budzi w nich wszystko, tak samo mocno pieprznie w nich jesień. Bóg tylko jeden wie ilu facetów wyląduje w rynsztoku i ile kobiet przeżyje maratony nieprzespanych nocy. A potem będą żyli dalej i jak dzieci we mgle szukali kogoś, kto zniszczy ich jeszcze bardziej. I to wszystko w imię miłości”.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Freya 03.12.2016
    Jednak ciągniesz dalej to opko. Trochę mnie intryguje ta tytułowa lachrymologia, bo to nowe dla mnie pojęcie. Na razie, to jakby przygotowanie do "rozpaczy", ale po Robercie jakoś nic nie widać. Może powinien poznać tego instruktora zumby. ;)
  • Półliterat 03.12.2016
    Lubię po prostu opowiadania, które są dłuższe, mają kilka wątków i postaci:) naprawdę niewiele opowiadań "krótkich", kilkustronnicowych mnie zaciekawiło i dlatego rzeczy, które staram się pisać są dłuższe. Mam nadzieję, że wszystko się niebawem wyjaśni :) Pozdro
  • zuyy 21.02.2017
    Przeczytałem to opowiadanie i żałuję. Żałuję, że dopiero teraz. Przynajmniej początek jest świetny. Idę czytać dalej, nie zapominając o zostawieniu piątki.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania