Poprzednie częściLachrymologia - część 2

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Lachrymologia - część 9

04:04

Od dwudziestu minut nie mógł znaleźć żadnej taryfy. Skakał od bramy do bramy, od wnęki do wnęki, by chociaż chwilę schronić się przed deszczem. Nie przynosiło to rezultatów; bluzę miał kompletnie przemoczoną; gips zaczynał nasiąkać.

Tracił siły. Powłóczył nogami. Zdrową ręką opierał się o ściany kamienic, by nie upaść. Przed oczami ciemniało mu ze zmęczenia. W głowie kołatała się tylko jedna myśl. Marzył, by się do kogoś przytulić. Do kogoś kto nie będzie nic mówił, nie będzie zadawał pytań. Do kogoś kto po prostu obejmie ciepłymi dłońmi i przyciśnie do siebie najmocniej jak potrafi. Potrzebował bliskości jak heroinista na głodzie strzykawki. Był gotów rzucić się w objęcia pierwszemu napotkanemu bezdomnemu.

Usłyszał dźwięk ruszającego samochodu. Uniósł wzrok. Po drugiej stronie ulicy mieniła się żółto-czerwonym blaskiem stacja benzynowa. Po chwili wszedł do środka i skierował się do toalety. Wykorzystał pół rolki ręczników papierowych, by wytrzeć twarz. Próbował osuszyć bluzę, ale nie miało to najmniejszego sensu.

– Poproszę Camele i RedBulla – powiedział przy kasie.

– Ale leje, co? Żółte czy niebieskie? – zapytał kasjer i uśmiechnął się. Do koszuli miał przyczepiona plakietkę „Uczę się”.

– Słucham?

– Jakie fajeczki?

– Obojętnie. Pan da niebieskie.

Kasjer położył na ladzie papierosy i puszkę energetyka.

– Coś jeszcze będzie?

Robert odruchowo rozejrzał się po półkach. Uświadomił sobie, że przez cały dzień nic nie zjadł.

– Hot-doga poproszę.

– Dwie minutki będzie trzeba poczekać.

Zbliżył kartę do terminala i odszedł na bok. Przełyk palił go od wina. Na raz wypił całą zawartość puszki. Obserwował dwóch mężczyzn, którzy podeszli do kasy. Jeden miał około czterdziestki, drugi był młodszy o co najmniej dziesięć lat. Obaj mieli na sobie białe koszule i niebieskie marynarki. Wyglądali na lekko podpitych.

– Co pijemy? – zapytał starszy niskim głosem i puścił oczko do kompana.

– Zaskocz mnie – odparł młodszy i włożył dłoń w tylną kieszeń dżinsów starszego.

– A więc... – zwrócił się do kasjera – poprosimy litr Ballantinesa.

Zapłacili i odeszli. Młodszy wciąż trzymał ręką na tyłku starszego. Ewidentnie sprawiało im to frajdę. Przed wejściem czekała na nich taksówka. Robert odprowadził ich wzrokiem.

– Pan się nie dziwi – zagadnął kasjer. – W weekendy co drugi klient to pedał. Mają klub za winklem i jak kończy się impreza to wpadają po coś, by się dobić. Nie rozumiem, nie kumam ich... Jaki sos do hot-doga będzie? Ketchup? Majonez?

Robert spojrzał na niego tępo.

– Może być.

Kiedy zjadł, naszła go ochota na papierosa. Wyszedł ze stacji, przeciął ulicę i skrył się w pierwszej napotkanej bramie. Zapalił. Oparł się o ścianę, by wsłuchać się w odgłos kropel rozbijających się o asfalt. Usłyszał jednak potężny bas, charakterystyczny dla dzisiejszej muzyki elektronicznej. Podniósł głowę. Stał naprzeciw fioletowego neonu „Nara”.

Nagle poczuł dziwne napięcie w podbrzuszu. Oddech przyspieszył. „Nie jesteś taki... – pomyślał. – Jesteś mężczyzną”. Stał z papierosem i przypatrywał się kształtom, jakie przybiera dym dopóki żar nie zaczął parzyć mu palców. „Nie jesteś taki jak oni. Przecież jesteś facetem. Prawdziwym facetem”. Światło szyldu zaczynało kłuć go w oczy.

– Co mam, kurwa, do stracenia? – rzucił w przestrzeń. Pstryknął niedopałkiem w kałużę, po czym pchnął ciężkie, metalowe drzwi.

Klub mieścił się w dawnej fabryce. W środku było ciemno, ale mimo to dało wyczuć industrialny klimat cegieł i metalu. Robert sunął powoli w głąb, nie wiedząc, czego może się spodziewać. Strach mieszał się z podnieceniem.

– Witaj, książę – rzekł ktoś, wpadając na niego. – Aleś ty śliczny.

Stał przed nim krępy facet w błyszczącym, szarym garniturze. Twarz zdobiły mu zmarszczki. Włosy miał solidnie przerzedzone. Chwycił Roberta za gips.

– Co ci się stało w rączkę, kochany? – zapytał, przeciągając samogłoski. Był zdrowo wstawiony. – Może pomogę?

– Słucham?

– Sam się przecież konik nie pogoni, prawda? – Zatrzepotał rzęsami i zaczął poruszać nadgarstkiem w górę i w dół.

– Dzięki. Mam inne sposoby – odparł szorstko.

– Konkret? – Mężczyzna rozłożył ręce. – Wspaniale. Wyśmienicie. – Klepnął się w pośladek. – Nie pożałujesz! Mam tyłeczek jak pierścioneczek!

– Przepraszam, muszę się napić.

– Ależ oczywiście. Na zdrowie. Tylko mi nigdzie nie uciekaj. Muszę skoczyć przypudrować... no wiesz. – Cmoknął i zniknął za drzwiami toalety.

Robert westchnął; miał wrażenie, że wkroczył do króliczej nory. Wszystko wydawało mu się inne i dziwne. Podszedł do baru. Większość stołków było wolnych. Usiadł na pierwszym z brzegu. Za ladą urzędował barman w czarnej koszuli z postawionym kołnierzykiem.

– Co będzie dla ciebie? – zapytał.

– Jedno piwko.

– Lane, butelkowe, zwykłe, smakowe? Do wyboru, do koloru.

– Może być lane.

– Robi się.

Chwycił kufel i napełnił złocistym płynem.

– Piąteczka.

Robert sięgnął do kieszeni, wyskrobał z niej drobniaki i położył na ladzie. Barman szybkim ruchem zgarnął monety. Miał piękne, delikatne dłonie. Robert przez moment nie mógł oderwać od nich wzroku.

– Wszystko git? – zapytał barman.

– Tak, tak – odparł mężczyzna i posłał mu delikatny uśmiech.

Odwrócił się plecami do kontuaru i przeskanował wzrokiem salę. Lokal powoli pustoszał. Najwytrwalsi tańczyli albo przytulali się po kątach. Parkiet skąpany był w dymie i ultrafiolecie. DJ kontrolował napięcie; miksował szlagiery lat osiemdziesiątych z nowymi hitami. Kilku półnagich, pijanych facetów wiło się w klatkach.

O ladę oparł się wysoki mężczyzna w rozpiętej hawajskiej koszuli. Światło odbijało się od jego spoconego torsu. Przetarł czoło i uśmiechnął się do barmana.

– Daj mi piwko, co? – rzucił.

Chwycił kufel i wypił pół jednym haustem, po czym przyłożył go do czoła. Na jego twarzy odmalowało się uczucie ulgi. Odwrócił się w stronę Roberta; uniósł lekko kąciki ust, a jego zęby błysnęły.

– Kolega nowy w branży? – zapytał. Zaczesał włosy do tyłu.

– Słucham?

– Nie widziałem cię tu nigdy.

– Bo to zupełnie nie moje klimaty – odparł sucho Robert, nie odwracając głowy.

– Przyjechałem po siostrę.

– Po siostrę? – Nieznajomy zajął miejsce obok. – Jak się nazywa? Może znam.

– O co ci chodzi?

– Spokojnie, bracie. Nie ma co się spinać – powiedział i stuknął kuflem kufel Roberta. – Zdrówko.

Wypili. Mężczyzna wyciągnął rękę.

– Hawaj – przedstawił się. Robert i skinął głową. Milczał, mając nadzieję, że nieznajomy odejdzie. – Masz jakieś imię czy mam zgadywać?

Odwrócił się w stronę Hawaja. Zeskanował go wzrokiem. Mężczyzna był cholernie przystojny, wysoki, opalony; z elegancko przyciętą brodą; wyglądał jak model z okładki „Logo”. Biło od niego ciepło.

Robert uśmiechnął się bezwiednie, po czym przedstawił się i odwzajemnił uścisk. Czuł napięcie w podbrzuszu. Próbował policzyć w głowie do dziesięciu, lecz do baru podszedł facet w świecącym, szarym garniturze.

– Tutaj jesteś, książę. – Złapał się lady, by nie upaść. – No to co?

– Nic. – Spojrzał na niego najgroźniejszym wzrokiem, na jaki było go stać.

– Jak to nic? – Mężczyzna posmutniał. – Nie chcesz mej pomocy?

– Jakoś tak wyszło.

– Zaskakujesz mnie, paniczu. Przemyśl to, drugi raz nie zaproponuję.

– Na to właśnie liczę.

Na twarzy nieznajomego pojawił się grymas niezadowolenia. Zmierzył Roberta wzrokiem.

– Nie to nie. – Machnął ręką, strącając Robertowi kufel na ziemie. – Żałuj, trafić w taki tyłeczek to jak z rakiem wygrać. – Ponownie klepnął się w pośladek, zrobił piruet i po chwili zniknął w tłumie.

Robert zaklął i odwrócił się do barmana.

– Poproszę jeszcze jedno.

Wyciągnął kartę i podał ją chłopakowi urzędującemu za ladą.

– Kurczę, przykro mi, ale mamy awarię terminala – odparł. – Od dwóch dni czekamy na serwisanta.

Strażak zmarszczył czoło.

– Ja stawiam – powiedział Hawaj i wręczył barmanowi banknot. Przysunął piwo Robertowi. Ponownie pokazał zęby. – Chyba twoja siostra nie garnie się do wyjścia.

– Dzięki. Znasz tego faceta?

– Pana Darka? Bracie, to żywa legenda. Czasem przegina jak wypije, ale do dobry chłop, nieszkodliwy. Taka nasza Cwelineczka.

– Cwelineczka?

– Tak na niego wołamy. Znasz bajkę o Calineczce?

– To o tej dziewczynce, co miała kilka centymetrów wysokości? Coś tam było z jakąś żabą? – Zamyślił się. Przed oczami stanęła mu Bunia; czytająca jemu i Tymkowi bajki przed snem. Po raz pierwszy od długiego czasu jakieś wspomnienie sprawiło, że zrobiło mu się lepiej. Uśmiechnął się do siebie w myślach.

– Tak, tak. No i słuchaj, jest pewne podobieństwo między Calineczką, a panem Darkiem. Właściwie między Calineczką, a kutasem pana Darka. Calineczka była wielkości . kciuka i nasz pan Darek ma... – pociągnął łyk piwa i uśmiechnął. – Wiem, wiem, to smutne. Ale cóż mogę na to poradzić? Tak więc pan Darek jest wyłącznie pasywny.

Hawaj spojrzał na gips Roberta i delikatnie go pogładził, po czym zapytał:

– Wypadek przy pracy?

Roberta przeszyło elektryzujące ciepło. Spojrzał na mężczyznę z rozrzewnieniem.

– Można tak to nazwać.

– Aleś tajemniczy.

– Jestem strażakiem. Cała tajemnica.

Hawaj przejechał ręką po włosach.

– Very, very hot job – rzekł wolno.

– Robota jak każda inna.

– Wiesz, że nie znam żadnego innego strażaka. Dużo naszych w tym robi?

– Naszych?

– No takich jak... – Hawaj zmierzył Roberta wzrokiem – takich jak ja.

– Chyba nie. Nie wiem. – Mężczyzna zmarszczył czoło. – Nie rozmawiamy na takie tematy, ale nie wydaje mi się. To raczej profesja nie dla... – Przerwał mu gromki rechot. – Z czego się śmiejesz?

– Gdzieś ty się uchował? Nawet nie zdajesz sobie sprawy, ilu znasz kryptonitów, ilu codziennie mijasz na ulicy czy w sklepie kupując bułki. Zdziwiłbyś się. Idę o zakład, że co piąty u ciebie jest z branży. Siostra nie mówiła ci o tym?

– Z siostrą też gadam na inne tematy. – Odparł. Jego głos ponownie stał się chłodny. – Skąd możesz to wiedzieć?

– Znam bardzo wielu gejów – powiedział Hawaj i opróżnił kufel. – Być może też ich znasz, a nawet nie masz o tym bladego pojęcia.

Robert uśmiechnął się pod nosem. Czuł, że jest już podpity.

– Ludzie przychodzą do ciebie i się tym chwalą, tak? – zapytał.

– Jeszcze mi za to płacą. – Hawaj ponownie wyszczerzył zęby. – Jestem psychoterapeutą.

– Psychoterapeutą? – Robert zrobił wielkie oczy.

– Co w tym dziwnego? Robota jak każda inna.

– Przecież jesteś gejem, nie?

– A w czym to przeszkadza?

– Nie... w niczym. Chyba w niczym.

– Bracie, rozejrzyj się. – Wskazał ręką na parkiet. – Spójrz na nich. O kimkolwiek powiedział byś, że jest pedałem albo lesbą?

Robert spojrzał na tańczący grupę. Nikt nie miał obcisłych różowych ciuszków z cekinami, ani wyzywającego makijażu. Wśród mężczyzn przeważały koszule i marynarki. Kobiety miały sukienki w stonowanych barwach. Wszystko wyglądało raczej jak afterparty po spotkaniu biznesowym niż regularna dyskoteka.

– Myślałeś, że spotkasz tutaj przegiętych siedemnastolatków, którzy uciekli z domu i dają dupy po kątach za działkę? – kontynuował Hawaj. – Facet, który cię zaczepiał jest właścicielem trzeciej firmy informatycznej w tym kraju. Nie ma żony, nie ma dzieci. Coś musi przecież z forsą robić, nie? Trochę zalatuje dziadkiem, ale lubi ten sport. To jego życie. Widzisz tamtego kolesia w czerwonej marynarce? Jest najlepszym adwokatem w tym mieście. Ten obok niego, laureat Paszportu „Polityki”. Ta laska w zielonej kiecce, pani kardiolog. Ziomek w musztardowych spodniach, montażysta w TVP. Normalni, zwyczajni ludzie. Po prostu nie kręci ich przeciwna płeć. Jedyna różnica. Ale po co ci o tym mówię, skoro masz siostrę...

– Nie mam... – powiedział Robert. – Nie przyjechałem tutaj po nikogo.

Mężczyzna przechylił kufel i wypił piwo do końca. Zakręciło mu się w głowie. Był wyczerpany. Przymknął oczy. Wydawało mu się, że zaraz runie z krzesła.

– Wszystko gra, bracie?

– Tak – odparł, rozchylając powieki. – Miałem zły dzień. Kompletnie chujowy.

– To znaczy?

– Mój... – Robert miał wrażenie, że zaciska mu się przełyk. – Byłem obojętny wobec czegoś i kogoś, wbrew... Tak sobie myślę i chyba obojętność jest najgorszą ze wszystkich rzeczy na świecie. Nawet w gniewie są emocje... Nie potrafiłem być na niego zły i ta świadomość rozpierdala mnie od środka jak nowotwór. Ktoś wyciąga do ciebie rękę po pomocy, a ty milczysz mu w twarz i nie czujesz nic, kompletnie. Ktoś kto był dla ciebie... – Westchnął ciężko. Uniósł głowę. – Nie ważne. Sorry za to pierdolenie...

– Nie przepraszaj.

Hawaj podszedł do Roberta i objął go ramieniem. Ten wtulił się w niego z całej siły. Czuł się jak w azylu; jakby objęcia nieznajomego chroniły go przed złem i przeszłością. Wypełniała go wdzięczność, jaką może czuć tylko człowiek, któremu świat zdejmuje stopę z gardła. Łzy napłynęły mu do oczu. „Nie rozrycz się. Nie tutaj. Nie teraz”.

– Wszystko jest w porządku – powiedział i pocałował Roberta w czoło. – Miło?

Ten spojrzał na niego wzrokiem zagubionego siedmiolatka.

– Miło – powiedział szybko. – Mam do ciebie prośbę...

Hawaj zanurzył dłoń we włosach Roberta i przycisnął go do siebie. Zbliżył swoje wargi do jego ust. Były gorące i wilgotne. Zastygli na moment. Ta chwila należała wyłącznie do nich.

Nagle Robert odsunął się gwałtownie i stanowczo.

¬– Przepraszam – powiedział. – Nie mogę. Przepraszam. – Wbił wzrok w podłogę. Przez jego głowę znów mknęło stado dzikich myśli. W jednej sekundzie było mu wstyd, w drugiej nienawidził siebie i świata, w trzeciej chciał ponownie zanurzyć się w nowopoznanym mężczyźnie. Przerażało go to. Wbił sobie paznokcie w twarz.

– Robert, jeśli nie chcesz to...

– To moja wina. Wyłącznie moja.

– Mogę ci jakoś pomóc?

– Zamów mi taksówkę, proszę.

Hawaj zaczesał włosy do tyłu i zapiął koszulę.

– Jesteś na mnie zły? – spytał.

– Nie – odparł Robert i zacisnął zęby z bólu; pękała mu głowa.

– Będę mógł do ciebie zadzwonić?

– Ja zadzwonię.

– Dobrze.

Robert sięgnął do kieszeni, ale przypomniał sobie, że szczątki jego Samsunga spoczywają na klatce schodowej kamienicy Marli.

– Zgubiłem dzisiaj telefon. Możesz mi zapisać?

Hawaj sięgnął portfel, wyciągnął wizytówkę i wręczył ją Robertowi. Ten spojrzał na nią. Nad numerem telefonu widniało „Gabinet psychoterapii – Tymon Jadczak”.

– Tymon... – szepnął Robert.

Nagle poczuł silne uderzenie w klatę piersiową. Od środka. Odwrócił wzrok w stronę parkietu i dostrzegł opartego o ścianę szatyna z pieprzykiem na lewym policzku. Jego biała koszulka odbijało ultrafioletowe światło. Stał niczym posąg i przyglądał się uważnie Robertowi. Nie mrugał. Nagle koszulka zaczęła przesiąkać brunatną cieczą. Plama krwi była coraz większa. Twarz mężczyzny pozostawała niewzruszona.

Robert pobladł momentalnie.

– Ty... Tym... – wybełkotał. Pragnąć jak najszybciej odgonić ten obraz. Chwycił kufel, ale okazał się pusty. Ścisnął go z taką siłą, że szkoło rozprysnęło się na kawałeczki.

Hawaj spojrzał na Roberta z przerażeniem.

– Kurwa, nic ci nie jest? – Chwycił jego rękę. Krwawiła. Rzucił do barmana: – Daj szybko jakąś szmatę.

– Zostaw – rzucił szorstko Robert. Wstał i bez słowa ruszył do wyjścia. Bał się odwrócić głowę.

Hawaj dogonił go i złapał za rękaw.

– Stary, poczekaj! Nie możesz tak...

Robert odwrócił się na pięcie. Bez zastanowienia wyprowadził lewego sierpowego. Zatrzymał się kilka centymetrów od twarzy mężczyzny. Patrzył na niego w milczeniu oczami białymi ze strachu i wściekłości, po czym wybiegł nie oglądając się za siebie.

Następne częściLachrymologia - część 10

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania