Poprzednie częściŁapacz snów (1/5) - Ranczo

Łapacz snów (3/5) - Nocne zwiedzanie

Zbliżała się jedenasta. Na zewnątrz panowała nieprzenikniona ciemność oraz przyjemny chłód, niesiony z wiatrem z zachodu. Czarne niebo podziurawione było jak durszlak połyskującymi gwiazdami, układającymi się w pasmo Drogi Mlecznej, która na tym odludziu, z dala od świateł dużych miast, była przepięknie widoczna. Siedząca na balustradzie balkonu Mary, podziwiała w ciszy ten widok, popalając papierosa. Nie poruszyła się nawet, kiedy obok stanął Danny, wspierając się na rzeźbionym ogrodzeniu. Nie odzywając się, wyciągnęła w jego stronę rękę z papierosem. Mężczyzna przyjął go, zaciągnął się i wypuścił z ust dym w postaci kilku kółek.

– Dobrze, że młodzież wróciła do klasycznych używek – powiedział, oddając dziewczynie – Jak byłem w twoim wieku, wszyscy palili te elektroniczne świństwa. A i tak teraz wszyscy chorują tak samo.

– Czym jest to coś? – zapytała Mary po jakimś czasie.

Danny zastanawiał się przez chwilę.

– Na razie nie mam pojęcia – odparł w końcu. – Może to być cokolwiek. Od człowieka po smoka.

Nastolatka spojrzała na niego, jakby postradał zmysły. Odwzajemnił spojrzenie, ale jego było zupełnie poważne.

– Cokolwiek? – upewniła się. – Na przykład… wendigo?

– Wendigo? – zdziwił się Danny. – Ten indiański potwór, w którego zamieniają się kanibale?

– To częsta pomyłka. Wendigo sam jest kanibalem, ale rodzi się z człowieka odrzuconego przez ukochaną.

– Albo ukochanego – zauważył Danny.

Mary nie odpowiedziała.

– Myślisz, że nachodzi was wendigo i ma ku temu powód? – zapytał.

– Nie wiem. Raczej nie. Ponoć one żyją w Quebecu.

– Być może. Ale myślę, że nie musisz się tym przejmować. Gdyby każda odrzucona miłość tworzyła wendigo, byłoby ich na pęczki – Danny uśmiechnął się.

– Pewnie masz rację – zgodziła się Mary. – I nie przejmuję się – dodała po chwili.

– Jak często masz déjà vu? – zapytał w końcu Danny po kolejnej minucie milczenia.

Dziewczyna poruszyła się niespokojnie na balustradzie.

– Skąd wiesz, że mam często? – zapytała.

– Od początku czułem, że mamy wiele wspólnego – odpowiedział wymijająco. – A więc? Jak często?

– Co najmniej raz w tygodniu, ale zdarzało mi się częściej.

– A czy bywały one wielopoziomowe? Albo towarzyszyła im prekognicja? – pytał dalej Danny.

– To znaczy? – Mary nie zrozumiała zupełnie jego słów.

– Wielopoziomowe déjà vu to takie, w których masz déjà vu, że masz déjà vu, najprościej mówiąc. Wydaje ci się, że już ci się wydawało, że coś miało miejsce. Nie da się chyba tego w jakiś niezagmatwany sposób wyjaśnić, ale wierzę, że rozumiesz.

– Rozumiem. A ta cała prekognicja?

– Jest wtedy, gdy na przykład masz wrażenie, że prowadziłaś już jakąś rozmowę, ale do tego mniej więcej wiesz, co ktoś za chwilę powie.

– Przecież to przewidywanie przyszłości – zdziwiła się Mary.

– W pewnym sensie, tak.

– Nigdy nie zdarzyło mi się coś takiego – powiedziała.

– Cóż, wszystko przed tobą.

Tym razem dziewczyna wypuściła trzy kółka z dymu, które uniosły się w górę i rosły, aż w końcu rozpłynęły w nocnym powietrzu.

– Jaki to ma związek z tym, co tu się dzieje? Czy to może być moja wina?

– Nie, w żadnym wypadku. To może być pomocne. – Danny, widząc, że dziewczyna nie rozumie, co on ma na myśli, wyjaśnił. – Widzisz, déjà vu, to coś więcej niż zaburzenie pracy mózgu, jak określa to tradycyjna nauka. Najlepiej opisała to kiedyś moja nauczycielka. Déjà vu to przeskok informacji pomiędzy światami. Bo nasz świat nie jest jedynym. Może być niezliczona liczba innych, identycznych jak ten, albo zupełnie odmiennych, wręcz nieporównywalnych. Ale teraz, wyobraź sobie, że istnieją dwa równoległe światy, takie same, i płyną obok siebie jak dwie łódki na rzece czasu. Niezależnie od siebie, ale z takimi samymi prędkościami. Jeżeli przypadkiem się zetkną, informacja przepływa. Zdarzenie, które miało mieć miejsce dwa razy, dzieje się raz, wspólnie dla dwóch światów. Niektórzy mogą to wyczuć, i odnoszą wrażenie, że przeżyli tą samą rzecz dwa razy. Niewykluczone, że jeden świat porusza się trochę szybciej niż drugi. Wtedy po zetknięciu nie dość, że doświadczasz déjà vu, to wiesz także, co wydarzy się w najbliższej chwili, ponieważ twoje równoległe ja już to przeżyło.

Mary patrzyła na niego, a jej wzrok wahał się gdzieś pomiędzy szczerym zaciekawieniem, a zwyczajną niewiarą. Danny dostrzegł to, więc powiedział:

– Oczywiście, to wszystko niepotwierdzone teorie. Jeszcze nie tak dawno, kiedy nauka rozwijała się swobodnie w każdym kierunku, a nie usilnie skupiała na poszukiwaniu jednej rzeczy, istniała kwantowa teoria wieloświatu. Teraz już raczej nikt jej nie zgłębia. A kto wie, może to ona mogłaby przynieść nam rozwiązanie wszystkich problemów…

– Skąd to wszystko wiesz? – zapytała dziewczyna po krótkiej chwili.

– Powiedzmy, że miałem dobry powód, żeby zagłębić się w tę tematykę – odparł, nie chcąc wdawać się w szczegóły dotyczące jego przeszłości. – Może też powinnaś się tym zainteresować. Déjà vu to nie choroba psychiczna. Możesz je uważać za dar lub przekleństwo, albo zwyczajnie ignorować. To zależy od ciebie.

Mary zgasiła papierosa na balustradzie.

– Wiem, trochę to wszystko skomplikowane i wydaje się nielogiczne – dodał Danny.

– Wiesz, co jest bardziej nielogiczne? – zapytała, wrzucając filtr pomiędzy deski podłogi.

Mężczyzna pokręcił głową.

– Nie mam na imię Mary, tylko Merry.

Danny uniósł brew.

– Jak Merry Christmas – wyjaśniła.

Danny spojrzał na nią i parsknął śmiechem. Dziewczyna przyłączyła się do niego. Ściany starego domu usłyszały ten niewymuszony dźwięk po raz pierwszy od miesiąca.

***

Gdy tylko Danny zapadł się w miękką pościel, którą Naira im przygotowała, zasnął. A gdy tylko zasnął, obudził się po drugiej stronie. Stał przy łóżku, spoglądając na swoje pogrążone we śnie ciało. Zupełnie tak, jak opowiadali Jensenowie.

Jody siedziała w fotelu, czekając już na niego. Mężczyzna rozejrzał się po pomieszczeniu. Było niemal identyczne, jak to, które widział na jawie, chociaż podświadomie mózg wysyłał mu sygnał, że nie wszystko pasowało do obrazka, który zapamiętał. Danny nie potrafił jednak odnaleźć tej różnicy.

Oprócz tego, pokój pogrążony był w mroku. Nie tylko zwyczajnej, nocnej ciemności, ale w czymś jeszcze. Jakaś nienamacalna, ale wyraźnie wyczuwalna aura unosiła się w powietrzu jak mgła. Danny już dawno nauczył się rozpoznawać takie rzeczy, głównie za sprawą Jody.

Kobieta również ją odczuwała, bo gdy spojrzał na nią pytająco, tylko skinęła głową. Razem opuścili sypialnię i przeszli się po domu. Nie dostrzegli niczego, ani nikogo niepokojącego, ale Danny nadal nie potrafił się pozbyć wrażenia, że coś jest inaczej. Że czegoś tutaj brakuje. Dopiero po chwili zorientował się, że nigdzie nie ma porozwieszanych łapaczy snów. Zwrócił na to uwagę Jody.

– Myślisz, że to dlatego sny wróciły? Ktoś, lub coś, pościągało w tym świecie talizmany? – zapytała.

– Nie wiem. Nawet jeśli, to jak mogło to zrobić, skoro to one odpędzały to coś?

Jody nie potrafiła mu odpowiedzieć.

Przeszukawszy dom, wyszli na zewnątrz. Na tarasie owionął ich wiatr. Nie chłodny, letni wietrzyk, ale naprawdę zimne porywy. Jody chciała iść dalej, ale Danny zatrzymał ją, nakazując palcem ciszę. Z budynku dochodził odgłos kroków. Ktoś najpierw schodził po schodach, a potem wyraźnie zmierzał w stronę drzwi, ponieważ dźwięki narastały. Para schowała się za wiklinową sofą i obserwowała, kto lub co wyjdzie przez drzwi.

Na szczęście była to tylko Merry, w czarno czerwonej piżamie i ze swoimi warkoczykami luźno rozpuszczonymi. Gdy poczuła na sobie pierwsze uderzenie wiatru, zadrżała. Danny i Jody wyszli spokojnie z ukrycia. Dziewczyna, dostrzegłszy ruch, podskoczyła przestraszona.

– To tylko my. Widzę, że ci się udało – powiedział mężczyzna. – Podsunąłem jej prosty sposób, na wywołanie świadomego snu – wyjaśnił Jody.

– Na to by wychodziło – odparła nastolatka. – Wcześniej nie było tutaj tak zimno.

– Wcześniej mogłaś tego nie czuć, albo nie pamiętać – wyjaśniła Jody. – Nie jest powiedziane, że będziesz, jak już się obudzisz.

– W sumie racja – Merry wzruszyła ramionami i potarła je, żeby się ogrzać. – To jaki jest plan? – zapytała spoglądając na Danny’ego.

– Skoro już tu jesteś, może oprowadziłabyś nas po ranczu – odpowiedziała jej Jody. – Pokazała te miejsca, w których… – kobieta zawahała się. – W których coś się działo.

– Niech będzie.

Nietypową wycieczkę zaczęli od pastwiska. Leżało ono wzdłuż rzeki i ciągnęło przez prawie dwie mile, mimo że nie miało nawet pół mili szerokości. Dziwny, podłużny kształt wynikał oczywiście z faktu, że przy wodzie rosła najbujniejsza trawa.

Dalej rozciągały się na wpół piaszczyste pustkowia. W nocnej ciemności i tym nieopisanym mroku sennego świata sprawiały one wyjątkowo niepokojące wrażenie. Szare, pozbawione życia. Puste aż po horyzont, w który przechodziły na tyle płynnie, że mogłoby się zdawać, iż są jednością. Niebo jednak rozświetlały błyskotliwe gwiazdy, układające się w mniej lub bardziej znajome konstelacje.

Pastwisko otaczało ogrodzenie z drewnianych pali i dwóch poziomych ciągów desek. Do środka prowadziła niewyszukana, podwójna brama, teraz zamknięta. Krów nie było.

Merry stanęła na dolnej belce ogrodzenia i oparła się o górną. Wskazała jedno z kilku drzew rosnących na pastwisku.

– Tam zabiłam krowę – wyjaśniła bez emocji, ale Danny po ich wieczornej rozmowie wiedział, że to nie znaczy, że ich nie odczuwa.

– Nie ty ją zabiłaś – powiedział łagodnie.

– Przecież pamiętam, co zrobiłam. Pamiętam każdy krok, każde uderzenie deską. Każdy cios nożem. Pamiętam… – jej głos zaczął się nieznacznie łamać.

– To nie byłaś ty, tylko to coś, co was dręczy – Jody położyła jej dłoń na ramieniu.

Dziewczyna odwróciła się, zrzucając rękę kobiety. Danny nie był pewien, ale wydawało mu się, że w jej oczach coś zalśniło.

– Skąd możecie to wiedzieć? – zapytała podnosząc głos. – Skąd ta pewność, że za chwilę to was nie zaszlachtuję tak samo?

– Z dwóch powodów – Danny westchnął, za co Jody zgromiła go wzrokiem. – Po pierwsze, musiałabyś zabić nasze ciała, które znajdują się teraz w domu.

– A po drugie? – zadała kolejne pytanie, nieco ochłonąwszy.

– Teraz jesteś świadoma, więc to na pewno ty. Tamte wspomnienia nie są twoje, tylko tego, co zabiło waszą krowę, psa i co zostawiło ślady w domu. Przypuszczam, że przekazuje je wam, ponieważ jego świat przenika się tutaj z naszym. Na tej samej zasadzie, co déjà vu. Tłumaczyłem ci wczoraj.

– Ale czy to nie znaczy, że w takim razie to są po prostu wspomnienia tej całej innej wersji mnie? To by znaczyło, że nadal w pewnym sensie ja jestem winna.

– Danny? – zagadnęła Jody, ale mężczyzna uniósł rękę, prosząc, żeby poczekała.

– Ona musi zrozumieć. To ważne – powiedział i ponownie zwrócił się do nastolatki. – Tak by było, gdyby to był równoległy świat. Ale z pewnością nie jest. Spójrz tylko wokoło. Czy tak wygląda wasze ranczo nocą? Czy tak wyglądało, kiedy rozmawialiśmy na balkonie?

Oczy Merry szerzej się otworzyły ze zdumienia.

– Masz na myśli, że jesteśmy teraz w świecie tego czegoś?

– Raczej na granicy, pomiędzy…

– Danny! – Jody pociągnęła go za rękę.

Mężczyzna odwrócił się w stronę partnerki. Jody wskazywał ręką na coś za jego plecami. Danny spojrzał w tamtą stronę i też to dostrzegł. Obok budynków gospodarczych bez wątpienia stała jakaś postać. Wysoki czarny kształt prawie nie wyróżniał się od otoczenia, ale Danny wiedział, że tam jest. I obserwuje ich. Mógł nie widzieć oczu istoty, ale czuł jej wzrok na sobie.

Ta najwyraźniej zorientowała się, że została spostrzeżona, bo nagle zniknęła. Mogła naprawdę zniknąć, ale równie dobrze, mogła wejść głębiej w cień.

Danny pobiegł w tamtą stronę.

– Zwariowałeś?! – zawołała za nim Merry, a Jody trudno było się z nią nie zgodzić.

Ponieważ wołanie nie przyniosło oczekiwanego efektu, obie pobiegły za nim.

Danny ruszył instynktownie. Musiał dowiedzieć się, z czym ma do czynienia, jeśli miał pomóc Jensenom. A bardzo chciał im pomóc. Po części dlatego, że wydawali się porządnymi ludźmi, którzy nie zasłużyli na to, co ich spotkało, a po części dlatego, że polubił Merry, która tak bardzo przypominała mu jego samego. Przede wszystkim jednak, nie mógł dopuścić, by powtórzyły się wydarzenia sprzed czternastu lat.

Dlatego też zerwał się biegiem w stronę tajemniczej i, na co wskazywały wydarzenia ostatniego miesiąca, groźnej istoty.

Gdy dotarł pod oborę, oczywiście nikogo już tam nie było. Stał w tym samym miejscu, w którym chwilę wcześniej widział ów cień i wytężał zmysły. Nie widział niczego, nie słyszał niczego, ani niczego nie wyczuwał.

Jego towarzyszki go dogoniły. Jody popchnęła go, a następnie objęła. Merry opierała się o ścianę, wyrównując oddech.

– Czy ty masz rozum? – zapytała kobieta, wypuszczając Danny’ego.

Mężczyzna nie odpowiedział. Przyglądał się Merry, która z kolei przyglądała się czemuś na ścianie budynku. Jody podążyła za jego wzrokiem i razem podeszli do dziewczyny.

Nastolatka wpatrywała się w kilka cienkich, przecinających się pod różnymi kątami kresek, najpewniej wykonanych nożem. Składały się na dziwny, na pozór chaotyczny symbol, który poruszył jakąś strunę we wspomnieniach Danny’ego. Widział już go, albo jemu podobny wcześniej, dawno temu, ale nie był pewien przy jakiej okazji. Postanowił się jednak tym na razie nie przejmować.

Od dziwnego rysunku ciągnęła się długa pozioma linia, znikająca za rogiem, jakby ktoś, skończywszy rysunek, ciągnęło ostrze po ścianie, idąc za budynek. Oczywiście Danny podążył za tym śladem, z Jody i Merry trzymającymi się za jego plecami.

Gdy zobaczył, co znajduje się na frontowej ścianie, nie mógł się nie zdumieć. Cała fasada, od fundamentu po dach, pokryta była podobnymi znakami. Symbole nie znajdowały się tylko na dużych drewnianych drzwiach, jednak to ich widok sprawił, że puls Danny’ego przyspieszył, a z ust Jody wyrwał się krótki okrzyk.

Na deskach bramy, zapisane były poziomo po angielsku imiona i nazwiska czwórki Jensenów, a także jego i Jody. Pierwsza od góry była Merry, a jej nazwisko było przekreślone.

Zanim zdążył się odwrócić, Merry zniknęła, a z domu dobiegł ich jej przeraźliwy krzyk.

– Leć z tej strony, ja pójdę z drugiej – powiedział szybko do Jody i obudził się.

Ledwo otworzył oczy, zerwał się na równe nogi i wybiegł z pokoju. Krzyki Merry nadal niosły się po domu. Na korytarz wyszedł Greg, a także Naira, tuląca do siebie małego Jimmy’ego.

– Wróćcie do siebie i nie wychodźcie, dopóki wam nie pozwolę – krzyknął do nich, biegnąc do pokoju nastolatki.

Widok, który zastał w środku, przywodził na myśl scenę z horroru, jednak to działo się na jego oczach.

Dziewczyna siedziała z kulona w kącie, trzymając się kurczowo za prawe ramię. Spomiędzy palców jej lewej dłoni wyciekała krew. Merry już nie krzyczała, jedynie wpatrywała się szeroko otwartymi z przerażenia oczami przed siebie. Na czarną istotę, cień, który stał przed nią na środku pokoju zgarbiony, ponieważ nieludzki wzrost nie pozwalał mu się w pełni wyprostować. Jego ciało było nienaturalnie chude, nie zdradzające żadnych ludzkich cech poza humanoidalnym kształtem. Cień emanował wręcz tym mrokiem, który Danny wyczuł na początku pobytu we śnie. W czymś, co mogłoby być dłonią, trzymał zakrzywiony sztylet z czarnego metalu, którym zapewne zranił dziewczynę.

Poczuł, że Jody również dotarła na miejsce. Dostrzegł nawet niewyraźny zarys jej sylwetki obok siebie. Skinął nieznacznie głową w jej stronę. Cień dostrzegł ten ruch. Obrócił głowę w stronę Danny’ego, prezentując parę białych punkcików, będących najwyraźniej jego oczyma i jedynym wyróżniającym się elementem nieprzeniknionego, czarnego ciała.

Mężczyzna nie zawahał się ani przez chwilę. Skupił się na swojej prawej dłoni, zaciśniętej w pięść, tak jak dawno temu nauczyła go Jody i z całej siły uderzył istotę w tors. Równocześnie z nim cios w ten sam punkt zadała Jody, a ich ręce przez ułamek sekundy przenikały się. Uderzenie poskutkowało. Cień zadrżał, jego oczy zamigotały tym trupiobladym blaskiem i rozpłynął się w czarną mgiełkę, którą po chwili rozwiał przeciąg.

Danny od razu rzucił się w stronę Merry. Dziewczyna szlochała, wciąż uciskając ranę na ramieniu. Mężczyzna delikatnie zabrał jej rękę, bez przerwy uspokajając nastolatkę. Rana nie była głęboka, ale nie wyglądała dobrze. Nie przestawała krwawić, a ponad to skóra wokół przybrała niepokojąco siny kolor.

– Zakażenie, albo trucizna – powiedziała Jody, która nie wiedzieć kiedy pojawiła się w pokoju.

Danny nerwowo skinął głową.

– Powiedz Gregowi, żeby odpalał samochód. Musimy zawieźć ją natychmiast do szpitala.

Jody wyszła z pokoju, a on ujął głowę Merry w dłonie, tak żeby spojrzała mu w oczy. Dziewczyna błądziła wzrokiem po jego twarzy, nadal w zbyt dużym szoku.

– Merry, posłuchaj mnie. Merry! – Dziewczynie udało się na moment skupić na nim, ale wyglądała jakby miała za chwilę stracić przytomność. – Wszystko będzie dobrze, ale musisz jechać do lekarza. Słyszysz? Merry? Dasz radę wstać?

Danny spróbował postawić ją na nogi, ale dziewczyna dosłownie przelewała mu się przez ręce, zupełnie bezwładna. Mężczyzna przyklęknął i ostrożnie, żeby nie naruszyć rany, wziął ją na ręce i zaniósł do samochodu.

Ubierając koszulę przyniesioną mu przez Jody, Danny zajął miejsce obok rannej dziewczyny na tylnym siedzeniu. Zanim auto ruszyło, zwrócił się jeszcze do partnerki, która stała z Nairą i Jimmym na podjeździe.

– Pilnuj ich. Oboje wiemy, że to nie koniec.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania