Poprzednie częściŁapacz snów (1/5) - Ranczo

Łapacz snów (5/5) - Koszmar

Noc nadeszła znacznie szybciej, niż ktokolwiek na ranczu by sobie tego życzył. Tuż przed zapadnięciem zmroku, zerwał się ponownie chłodny, porywisty wiatr, wiejący z północy. Rozwiał on nieliczne chmury, ukazując atramentowo czarne niebo wypełnione gęsto migocącymi punkcikami gwiazd.

Danny stał na werandzie wraz z Jody i Gregiem. Jensenowie w komplecie wrócili przed niespełna godziną do domu, kiedy lekarze wypisali Merry ze szpitala. Danny cieszył się z tego. Lepiej, żeby wszyscy byli w jednym miejscu tej nocy, jeśli mają być bezpieczni.

– Masz jakiś plan? – zapytał Greg Jensen.

– Jest kilka rzeczy, które chcę zrobić tej nocy. Ale wasze bezpieczeństwo jest nadrzędne. Dla tego chcę, żebyśmy wszyscy spędzili dzisiaj noc w salonie, jeśli to możliwe. Ponadto muszę cię prosić, żebyś czuwał razem z Jody. Gdy tylko pojawi się jakiekolwiek zagrożenie, obudźcie wszystkich. A jeśli, oby tak się nie stało, pojawi się ta istota, zdaj się na Jody.

Gospodarz pokiwał głową i przełknął głośno ślinę.

– W porządku – powiedział tylko.

Danny z zaskoczeniem poczuł, że Jody ściska jego dłoń. Obrócił ku niej głowę, odwzajemniając uścisk i uśmiechnął się.

– Damy radę – powiedział.

W salonie zapalona była tylko lampka stojąca na komodzie, w której świetle meble i ludzie rzucały długie cienie na podłogę i ściany. Na kanapie siedziała Naira, na której kolanach złożył głowę Jimmy, pogrążony już we śnie i przykryty kocem w indiańskie wzory. Gdy cała trójka weszła do środka, siedząca w fotelu Merry posłała im słaby uśmiech. Danny odwzajemnił jej się tym samym.

Greg i Jody usiedli przy stole, a on zajął drugi fotel, szukając przez chwilę wygodnej pozycji do snu. Merry cały czas wodziła za nim wzrokiem.

– Weź przykład z mamy i brata i zaśnij – powiedział jej, kiedy to dostrzegł. – I żadnych sennych eskapad, jasne? – dodał ciszej.

Dziewczyna niechętnie skinęła głową i obróciła się do snu, kładąc zdrową rękę pod głowę. Danny obdarzył ostatnim spojrzeniem pokój, zatrzymując wzrok na dłuższą chwilę na Jody i Gregu, a potem na Merry i również zamknął oczy, zapadając natychmiast w sen.

Oczywiście równocześnie znalazł się na powrót w pokoju, tylko w tym dziwnym, sennym świecie. Wiatr zawodził za oknem, dom skrzypiał, a od strony stołu dochodziła go melodia wystukiwana przez Grega palcem o blat. Ten dźwięk w odróżnieniu do tamtych był bardziej przytłumiony, jakby dochodził spod wody. Mimo tego, Danny rozpoznał popularną piosenkę country i uśmiechnął się mimowolnie.

Na początek skierował się na stryszek. Wchodząc na piętro, wyjrzał przez okno, ale nie zobaczył niczego podejrzanego. Drabina była spuszczona, więc mężczyzna bez problemu wspiął się na poddasze. Jego przypuszczenie się potwierdziło. Skoro w ich świecie pomieszczenie zdawało się być z innego świata, to tutaj było najzupełniej normalne. Jak poddasze nocą. Mrok był naturalny, nie gęsty i straszny. Pachniało tam kurzem i starym drewnem.

Danny nie miał już wątpliwości, stryszek musiał stanowić połączenie między światami. Nie wiedział tylko jak je zamknąć. Po pobieżnych oględzinach wrócił na parter i wyszedł na zewnątrz. Znów uderzył go zimny wiatr, podobnie jak poprzedniej nocy. Tyle tylko, że tym razem był sam.

Poszedł do obory, aby raz jeszcze przyjrzeć się symbolom pozostawionym przez Koszmar. Wierzył, że kryją w sobie odpowiedzi, dlatego tym bardziej nie mógł sobie wybaczyć, że nie potrafi ich rozszyfrować. Ta bezsilność wywoływała w nim wręcz złość, którą starał się przekierować z siebie na tajemniczą istotę.

Hieroglificzne napisy nadal się tam znajdowały. Ciemność utrudniała ich odczytanie, ale Danny widział, że tam są. Równie niezrozumiałe jak wcześniej. Zacisnął pięści. Nienawidził tego uczucia. Świadomości, że rozwiązanie jest na wyciągnięcie ręki, a mimo tego, nie jest zdolnym po nie sięgnąć. Zupełnie jak w tradycyjnym śnie, kiedy próbuje się coś chwycić, ale za każdym razem to coś wymyka się nam z rąk.

Danny zaklął w ojczystym języku, czego dawno nie robił i wrócił na podjazd, kiedy uderzył w niego kolejny, najsilniejszy dotąd podmuch. Mężczyzna zatrzymał się i rozejrzał. Dookoła nie było niczego podejrzanego. Uniósł głowę i spojrzał w niebo, spodziewając się gwiazd, ale zobaczył tylko czerń. Jednolitą i nieprzeniknioną. Zaskoczony starał się dostrzec jakikolwiek biały punkcik. W końcu mu się udało. Na północy, wysoko nad horyzontem znajdowały się w pewnej odległości dwie blade gwiazdy, migocąc mocniej niż zwykle. Nagle zaczęły się pojawiać inne. Wszędzie dookoła rozbłyskiwały na powrót, jakby ktoś ściągał z nich zasłonę. Kiedy zdawało się, że niebo znów w pełni się odsłoniło, Danny poczuł, jak zimny dreszcz przebiega mu po plecach.

Nie całe niebo było odsłonięte.

Na tle gwiazd, wyraźnie odcinała się ta czerń, która wcześniej pokrywała całe niebo. Ciągnęła się od północnego horyzontu w górę, rozszerzającym się pasem. Wysoko rozgałęziała się na trzy odnogi. Dwie boczne opadały w dół, na wschód i zachód, również ku samej ziemi, podczas gdy trzecia szła krótko ku górze. To właśnie na jej tle znajdowały się dwie gwiazdy, które jako pierwsze dostrzegł Danny. Jak dopiero zauważył, znacznie większe niż pozostałe. Większe niż zwyczajne gwiazdy.

A teraz do niego mrugnęły.

Gigantyczny cień zakrywający pół nieba, z potężnymi ramionami ciągnącymi się aż po horyzont i połyskującymi, białymi oczyma. To był Koszmar, Danny wiedział to już na pewno. Olbrzymia istota zaczęła stopniowo maleć, odsłaniając kolejne fragmenty nieba. Jej gwiaździste oczy ponownie zamigotały, a mężczyzna mógłby przysiąc, że wyglądało to, jakby było wywołane uśmiechem. Danny cofnął się o kilka kroków, kiedy Koszmar stał już przed nim w tym kształcie, w jakim zastał go w pokoju Merry. Wysoki na co najmniej dziesięć stóp, chudy, ze świdrującym spojrzeniem. Wpatrywał się w Danny’ego bez słowa.

– Kim do cholery jesteś?! – krzyknął mężczyzna w jego stronę, zbierając w sobie całą odwagę.

Koszmar nie poruszył się, ale, pomimo braku ust, odpowiedział. Jego zaskakująco ludzki i głęboki głos po prostu rozległ się w powietrzu, przenikając Danny’ego na wskroś.

– Czy to dla ciebie takie ważne? Mogę być cieniem, mogę być zwierzęciem, bogiem, czy człowiekiem. Dla mnie jest to pozbawione znaczenia.

Mówiąc to, przybierał kolejne postacie. Wyskoczył w powietrze, zamieniając się w sępa. Gdy wylądował na ziemi, rozpostarł skrzydła i nagle stał już jako odziana w ciemne szaty wysoka postać o zasłoniętych ustach i jarzących się na zielono oczach. Następnie ten blask zgasł i w ułamku sekundy, przed Dannym stała jego wierna kopia, zupełnie jakby oglądał się w lustrze. Mężczyzna zaniemówił na dobrą chwilę, a Koszmar milczał. Kiedy Danny odzyskał głos, powiedział:

– Masz rację, to nie jest istotne. Dużo ważniejsze jest, dlaczego tu jesteś? Dlaczego uwziąłeś się na Jensenów? I na nas? – Danny miał pewien problem ze złożeniem tych kilku zdań, ponieważ widok jego własnej twarzy wykrzywionej w nienaturalnym dla niej uśmiechu nie pozwalał mu się skupić.

– Uwziąłem się na tych ludzi i na was – Koszmar roześmiał się. – W szczególności na ciebie, co? Ścigam cię. Śledzę każdy twój krok od lat, czy ile tam czasu minęło – kopia Danny’ego machnęła lekceważąco ręką. – Wciąż cię obserwuję i czekam na stosowny moment, żeby się ciebie pozbyć. – Niespodziewanie Koszmar na powrót przybrał postać olbrzymiego cienia, tym razem wysokiego jak dom. – Żeby cię zabić! – krzyknął charczącym, demonicznym głosem.

Danny skulił się w sobie, wbrew własnej woli. Widząc to, Koszmar ponownie roześmiał się swoim wcześniejszym głosem, co w jego obecnej postaci wyglądało co najmniej groteskowo.

– Tak pewnie myślisz, co robaczku? Że jesteś wyjątkowy i dlatego ja, demon z innego świata, muszę cię usunąć, bo możesz pokrzyżować mi plany. Nie wiem, czy to bardziej żałosne, czy zabawne!

Ponownie skurczył się i nie wiedzieć kiedy znalazł się obok Danny’ego nachylając do jego ucha.

– Coś ci powiem w sekrecie – wyszeptał. – Nie jesteś wyjątkowy. Nie jesteś zagrożeniem. A ja nie uwziąłem się na nikogo. Gdybym tylko chciał mógłbym zniszczyć waszą małą planetkę od tak – klasnął w swoje cieniste dłonie, co jednak nie wydało żadnego dźwięku. Koszmar westchnął teatralnie.

– Więc… więc czemu?

Koszmar udał, że się zastanawia, opierając brodę o dłoń. Wszystkie te ludzkie gesty, wykonywane przez tak nieludzką istotę, z jakiegoś powodu wydawały się Danny’emu bardziej przerażające, niż ona sama.

– Nudziłem się. Znalazłem otwarte przejście, więc uznałem, że mogę się trochę zabawić – powiedział Koszmar i rozłożył ręce, przyprawiając Danny’ego o kolejny dreszcz. – Widzisz, od tamtego dnia, kiedy przypadkiem się spotkaliśmy, trochę się tułam między światami. Od bramy do bramy. Szukam drogi powrotnej do siebie, albo wyjścia. Ha! To by się co niektórzy dopiero zdziwili! Łaziłem po tym smętnym pustkowiu pełnym cieni, kiedy trafiłem na jednego, co sobie podróżuje przez to przejście. Swoją drogą, myślę, że te cienie były kiedyś takimi samymi szkodnikami jak wy.

– Nudziłeś się…?

– Tak.

– Czyli te wszystkie napisy, symbole… nic nie znaczą?

– Ależ oczywiście, że znaczą. Ale nie mają żadnego sensu. To taka rymowanka, której nie mogę wyrzucić z głowy przez pewnego…

Głos istoty przybrał złowrogi, wibrujący ton. Danny cofnął się o krok. Przez cały czas myślał intensywnie, co powinien zrobić, do tego stopnia, że większość rzeczy, o których Koszmar mówił, umykała mu. Nie takiej konfrontacji się spodziewał. Kimkolwiek było to rozgadane monstrum, Danny nie sądził, aby mógł mu cokolwiek zrobić. Jedyne, co przychodziło mu do głowy, to zamknięcie przejścia. Ale tego też nie potrafił. Czuł się i był bezradny jak dziecko.

– …paskudne pustkowie. – Dotarły go słowa Koszmaru. – Jakby miał tu miejsce jakiś ciekawy koniec świata. – powiedziała istota, rozglądając się dookoła.

Danny’ego coś tknęło. Również rozejrzał się i przypomniał sobie. Ten senny świat wyglądał zupełnie jak ten przedstawiony na obrazach na strychu. A kiedy jego umysł przywołał ich wspomnienie, dotarło do niego również, że obrazy, które widział dosłownie przed kilkoma minutami, gdy poszedł na strych we śnie wyglądały inaczej. Przedstawiały prawdziwy świat.

Koszmar stuknął go cienistym szponem w pierś. Danny nieomal podskoczył. Poczuł ból, mimo że nie powinno to być możliwe. W końcu fizycznie znajdował się w bezpiecznym fotelu, w salonie Jesenów.

– Mów… – zaczęła istota, ale nie dokończyła.

Danny nie był pewien, ale Koszmar wyglądał, jakby wpatrywał się w coś za nim. W coś lub kogoś. Obrócił się i poczuł jak krew odpływa mu z twarzy, co raczej nie było możliwe, zważywszy, że jego ciało spało w salonie.

Z domu wychodziła Merry. Patrzyła na niego, więc też wybrała się tu we śnie. A kiedy zobaczyła potężny cień obok, zatrzymała się i zbladła. Jej twarz zamieniła się w nieruchomą maskę wyrażającą najczystsze przerażenie.

Danny bardziej wyczuł niż usłyszał, czy zobaczył ruch Koszmaru. Po prostu zorientował się, że już go za nim nie ma. Teraz stał za Merry, spoglądając sponad jej głowy na Danny’ego, jakby upewniając się, że ten wszystko widzi. Dziewczyna nie poruszyła się, nadal sparaliżowana strachem. Cienista, ręka zakończona długimi szponami uniosła się wysoko i powoli.

– Ty nie jesteś wyjątkowy, ale kto wie, co z niej wyrośnie – powiedział Koszmar, tym razem swoim demonicznym głosem.

– Merry, nie! – krzyknął Danny i zerwał się sprintem w stronę nastolatki.

Dziewczyna w ostatniej chwili otrząsnęła się i schyliła, tuż pod rozcinającą ze świstem łapą potwora. Gdy tylko się podniosła, pobiegła w stronę Danny’ego. Kiedy się spotkali, mężczyzna od razu ją ukrył za sobą.

– Przepraszam…. Nie wiedziałam… – mówiła, ale Danny uciszył ją.

– Nie ma czasu. Musisz powiedzieć Jody, żeby spaliła obrazy. Z dwóch stron. Pomożesz jej. Szybko! – zawołał w ostatnim możliwym momencie.

Sekundę później, długie na ponad stopę i grube szpony Koszmaru przebiły jego brzuch na wylot, ale nie zdążyły zranić Merry, która zniknęła.

Dziewczyna zerwała się z krzykiem ze swojego fotela. Danny’ego nie było w pokoju. W pierwszej chwili chciała biec na zewnątrz, ale przypomniała sobie co jej powiedział.

– Jody! – zawołała do kobiety, która też wstała, gdy tylko Merry się obudziła. – Danny kazał spalić jakieś obrazy z dwóch stron! Jak najszybciej!

– Co się stało?! – zawołał Greg, przekrzykując płacz Jimmy’ego, który też się obudził i był teraz uspokajany przez Nairę.

– Danny walczy z tym czymś! Nie mamy czasu! – głos dziewczyny był pełen strachu, ale i zdecydowania. – Jody, wiesz o jakie obrazy chodzi?

Jody była przerażona wizją Danny’ego walczącego sam na sam z Koszmarem i w pierwszej chwili miała ochotę pobiec do niego, ale zaufała, że jego pomysł wypali. Złapała Jody za zdrową rękę i pociągnęła na poddasze. Biegiem pokonała schody, z całej siły powstrzymując się od pragnienia, żeby zawrócić, albo chociaż zatrzymać się i spojrzeć przez okno. Wierzyła w niego. Gdy tylko wspięły się na poddasze, rozkopała na boki kartony i rzuciła obrazy przedstawiające ponure krajobrazy na środek podłogi.

– Podpal je – rzuciła do Merry i przeniosła się na drugą stronę.

Na podłodze również leżały obrazy, ale prezentowały znacznie przyjemniejsze i bardziej znajome widoki. Łąki, lasy, jeziora. Jody sięgnęła ich i stanęły w płomieniach. Gdy tylko to się stało, wybiegła, zostawiając za sobą Merry, która skonfundowana rozglądała się, wołając ją po imieniu.

Danny kurczowo trzymał się zimnej jak lód ręki Koszmaru, utrzymując ją wbitą w swoje ciało. Nie pozwalając mu się poruszyć. Nie rozumiał, dlaczego jego ciało się tutaj pojawiło, ale nie zaprzątał sobie tym głowy. Skupiał się jedynie na tym, żeby utrzymać istotę przy sobie. Żeby dać czas Jody na zniszczenie obrazów. To było ryzykowne zagranie, a on nigdy nie miał szczęścia w kartach. Jeśli to nic nie da, to… to Koszmar znajdzie swoją rozrywkę. Danny splunął śliną zmieszaną z krwią.

– Więc Merry jest wyjątkowa? – zapytał. – Boisz się jej?

Z jakiegoś powodu drażnienie się z potworem, który, Danny nie miał już złudzeń, właśnie go zabijał, nie wydawało mu się nierozsądne. W zasadzie, co gorszego miałby mu zrobić?

– Nikogo się nie boję – powiedział Koszmar. Jego wesoły ton gdzieś zniknął. Zastąpił go zimny, ostry głos kogoś, kto nie miał żadnych skrupułów. – Po prostu przestałem lekceważyć takie drobne przeszkody. – Raz jeszcze próbował wyrwać dłoń lub zmienić postać, ale z jakiegoś powodu nie mógł. – Ciebie też najwyraźniej nie doceniłem.

Danny uśmiechnął się, prezentując czerwone zęby. Właśnie miał odpowiedzieć, kiedy zerwała się głośna wichura, która i tak zagłuszyłaby jego słowa. Wiatr zdawał się wiać z każdej strony jednocześnie. Szarpał ubraniami mężczyzny i wprawiał w drżenie Koszmar. Co więcej, zaczął rozwiewać ten gęsty mrok, panujący dookoła. Istota poruszyła się niespokojnie. Jej gwieździste oczy zamigotały nerwowo, kiedy zorientowała się, co się dzieje. Światy przestawały się przenikać.

Koszmar z rykiem wyszarpnął rękę z całej siły i udało mu się to. Urósł do niebotycznych rozmiarów i ponownie uniósł gigantyczną łapę, żeby zmiażdżyć nią Danny’ego. Jednak mężczyźnie nic się nie stało – przeniknął przez cios, jakby ten był wyłącznie kolejnym podmuchem wiatru. Potwór próbował ponownie i ponownie, bez skutku, nie zdając sobie sprawy, że z każdą chwilą staje się mniej wyraźny. Coraz bardziej przeźroczysty, aż zanikł zupełnie, rozpływając się na uspokajającym się wietrze wraz z ostatnimi smugami mroku.

Danny upadł na ziemię, która szybko nasiąkała jego krwią. Niemal w tym samym momencie dotarła do niego Jody. Klęknęła przy nim, ale mogła patrzyć tylko bezradnie. Danny przyglądał się jej zbolałej twarzy, po której spływały strumienie łez, wylewanych przez te pięknie szare oczy. Mężczyzna odkaszlnął.

– Chciałbym móc cię dotknąć. Objąć. Pocałować – wyszeptał. – Tak, żeby nie był to dla ciebie tak straszny wysiłek.

– Ja nigdy… – mówiła łamiącym się głosem przez łzy.

– Nieprawda. Widziałem. Ukrywałaś to, ale ja wiem, że każdy fizyczny kontakt z drugim człowiekiem kosztował cię mnóstwo energii. Nawet w snach, to nadal było dla ciebie wyczerpujące…

Jody załkała i zalała się jeszcze większą ilością łez. Dobiegła do nich Merry, opadła na kolana i próbowała zatamować krwawienie własnymi dłońmi. Miała rozbiegany wzrok, nie wiedziała co robić. Zorientowała się, że Jody klęczy bezczynnie.

– Dlaczego nic nie robisz?! – zawołała do niej z wyrzutem. – On umiera, Jody! Dlaczego nic nie robisz?!

Dziewczyna rozpłakała się i próbowała pchnąć Jody, ale jej dłoń przeleciała przez kobietę, jak przez powietrze.

– Ty… – Merry zaniemówiła.

Danny chwycił ją za rękę, ale zwrócił się do Jody.

– On chciał Merry – powiedział jeszcze słabszym głosem. – Próbowała zaprzeczyć, ale chodziło mu o nią. Musisz jej pomóc. Nauczyć ją wszystkiego.

– Czemu ty tego nie zrobisz? – zapytała go. – Czemu nie zostaniesz, tak, jak ja?

Danny westchnął, niestety zabrzmiało to bardziej jak charczenie.

– Wiesz jak bardzo bym tego chciał i wiesz, że nie mogę. To musisz być ty. – Mężczyzna odwrócił głowę do Merry. – Kiedyś byłem zupełnie, jak ty – powiedział. – Ponury i markotny. Ale zmieniłem się i wyszło mi to na dobre. Też powinnaś spróbować – posłał jej zbolały uśmiech.

Dziewczyna ścisnęła mocniej jego dłoń, ale bez reakcji. Kiedy spojrzała mu w oczy, wiedziała, dlaczego. Nie tliła się w nich już żadna iskierka życia.

Jody podniosła się. Merry uniosła za nią wzrok. Kobieta stała naprzeciwko kogoś jeszcze. To był on – Danny. Jednak dopiero teraz nastolatka to dostrzegła. Oboje byli półprzeźroczyści. Jak narysowani na szkle. Jak duchy.

Danny spoglądał na swoje ciało. Do tej pory zazwyczaj było ono pogrążone we śnie i w każdej chwili mógł do niego wrócić. Jednak nie tym razem. Uścisnął obie dłonie Jody. Bez wysiłku. Bez skrzywienia. Naturalnie, jak dwoje zwykłych ludzi. Przez sekundę spoglądali sobie w oczy i złączyli się w uścisku. Trwali tak przez chwilę, bez słów. Cieszyli się tym upragnionym momentem. W końcu Danny poczuł, że czas minął. Wypuścił z objęć ukochaną i ucałował ją. Wiedział, że Merry go widzi i posłał jej ostatni uśmiech. A potem rozpłynął się, zupełnie jak przed kilkoma minutami Koszmar, dziękując komukolwiek, kto odpowiadał za to, że mimo wszystko otrzymał tych kilka dodatkowych sekund.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Clariosis 16.11.2020
    No i w końcu jestem.
    Kojarzę, że wcześniej wspominałeś, że przy czytaniu tej historii nie odnajdę wszystkich odpowiedzi, a nawet pojawi się tylko więcej pytań. Muszę przyznać, że w tym pierwszym zupełnie się zgadzam, ale uważam, że zakończenie idealnie oddało wszystko co miało, przez co nie muszę zadawać więcej pytań. Choć nie dostajemy wszystkiego na tacy, a większości możemy się jedynie domyślać, obydwie historie na sam koniec łączą się po prostu perfekcyjnie. A te wszystkie niedopowiedzenia i tajemnice wcale nie irytują - są odpowiednio wyważone, wręcz powiem, że naturalne - nie jest to wiedza po jaką zwykły śmiertelnik tak po prostu może sięgnąć i czytanie historii osadzonej w tym tonie bardzo mnie zadowala. Mistycyzm i osadzenie rzeczy paranormalnych w tak, powiedzmy, realistycznym tonie jest bardzo rzadko stosowane. Głównie winę ponoszą tu autorzy, którzy w większości nie wiedzą jak budować tego typu atmosferę. Tobie wyszło to fenomenalnie.? Zakończenie pozostawia też swoistą furtkę na coś przyszłości, co może i kiedyś się pojawi, ale to już tylko Twoja dobra wola. Nawet jeżeli całe przygody Judyty i Daniela kończą się właśnie tutaj, jestem wystarczająco usatysfakcjonowana końcem.
    Ze spraw technicznych nie zauważyłam zbyt wielu błędów, co najwyżej co jakiś czas tańczące przecinki lub drobne literówki, ale to każdy tekst bez przejrzenia na to cierpi, są to więc sprawy naprawdę małostkowe. Podoba mi się sposób, w jaki opisujesz - nie potrzebujesz do tego nie wiadomo ile słów, a jednak układasz zdania odpowiednio, by przekazać czytelnikowi wszystko, co najważniejsze. Ba, zawierasz nawet w tym odpowiednią ilość emocji, przez co wydarzenia są wręcz pełnokrwiste. Po prostu - masz to coś! ? Dzięki temu bardzo chętnie sięgnę jeszcze po inne Twoje publikacje, bo naprawdę dostałam tu wszystko, czego jako czytelnik oczekuję - odpowiednio zarysowani bohaterowie, dobry styl, odpowiednie emocje i po prostu "to coś". Tą gęstość, tą iskierkę, która pcha z pozoru prosty pomysł do przodu. Oczywiście kwestia poruszonych tutaj elementów również wpisuje się w moje zainteresowania i to, co mnie porywa, lecz elementy wymienione wcześniej sprawiają, że jestem pewna, że nawet gdybyś napisał o czymś innym, to jeżeli będą zachowane, zostanę porwana równie głęboko przez lekturę jak tutaj.
    Cóż mogę rzec? Zostawiam piąteczki pod każdą częścią i wkrótce widzimy się pod innymi publikacjami.
    Pozdrowienia. ;)
  • Fanifur 21.11.2020
    Rany, chyba nikt nigdy nie napisał, ani nie powiedział tylu (i wcale nie chodzi tylko o ilość :P) dobrych słów pod adresem moich prac, więc przyznam, że bardzo mi się miło zrobiło, za co serdecznie dziękuję. Zawsze pisałem bardziej dla siebie, niż dla innych, więc świadomość tego, że komuś tak bardzo spodobały się moje historie sprawia jeszcze więcej frajdy i tego w tym momencie potrzebowałem, z racji że przez różne obowiązki zwyczajnie nie mam czasu pisać od kilku miesięcy i rozważałem nawet porzucenie tego. Dzięki tobie teraz wiem, że nie powinienem, skoro gdzieś komuś mogę umilić wieczór :D Oczywiście zapraszam do innych moich historii. Większość z nich jest utrzymana w stylu niesamowitości/grozy, więc jeśli to, co do ciebie trafia, to śmiało - nie są już tak rozbudowane, jak te dwie, ale nadają się idealnie na jedno posiedzenie. Jeżeli jednak nie przeszkadza ci inna tematyka, to polecam "Rozmowy przy szklance do połowy pustej" - bardziej obyczajową historię z bohaterem, którego już poniekąd znasz ;) Jeszcze raz dziękuję, za tak przytłaczająco pozytywne recenzje pod oboma opowiadaniami i również pozdrawiam!
  • Clariosis 23.11.2020
    Fanifur Ojeju, nie wiedziałam aż, co odpowiedzieć... Widać, że mnie los sprowadził w dobre miejsce, że ktoś kto ma do tego odpowiednią smykałkę nie porzucił pisania.
    Oczywiście, że spojrzę na inne publikacje! Tak naprawdę każdy gatunek literatury mi pasuje, póki jest napisana odpowiednio starannie i nienaiwnie. Więc widzimy się wkrótce! ?

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania