Poprzednie częściLatające Lampiony - Prolog

Latające Lampiony VII

Gdy tylko chłopak odpuścił sobie dalsze zabawy, zdecydowałam się na pójście po swoje rzeczy. Wieża, którą znalazłam była bezpiecznym miejscem, gdzie nikt niechciany by mnie nie znalazł. Miałabym stały dach nad głową i w końcu mogłabym zacząć gotować ciepłe posiłki. Na samą myśl o nich pociekła mi ślinka.

 

Jack postanowił zostać na miejscu, a ja czym prędzej skierowałam się do miasta. W głowie wciąż miałam twarz Strażnika, a we wspomnieniach uczucie jego ciepła... Nigdy nie sądziłam, że jest ciepły... A może wcześniej nie zwróciłam na to uwagi? Gdy byłam mała często go przytulałam... Obejmował mnie, by mnie pocieszyć, gdy dzieciaki z sierocińca ponownie mi dokuczały.

Czym było te dziwne uczucie, które poczułam? Na wspomnienie o nim, dłonią powędrowałam do swojego brzucha, w którym wcześniej szalała burza. Czyżbym aż tak długo nie miała bliskiego kontaktu z innym człowiekiem, że teraz reaguje takimi silnymi emocjami?

Mimo że wydawało mi się, że to była najbardziej trafna teoria, nie byłam przekonana. Jack coś we mnie zmienił. Jak za dawnych lat, sprawił, że miałam ochotę się bawić... Śmiać, a nawet szukać tego co piękne na świecie. Dlaczego złość zniknęła? Dlaczego znów mu zaufałam? Przecież mógłby opuścić mnie po raz kolejny... Czy tym razem bym to zniosła?

 

Zagryzłam wargę, chcąc przestać o tym myśleć.

 

Rozluźniając się, do głowy zaczęły wracać mi bardziej istotne rzeczy. W złości zostawiłam w chacie wszystko co udało mi się zdobyć. Nie wiedziałam, czy Jack jakkolwiek zabezpieczył dom przed złodziejami, ale naprawdę w to wątpiłam. Mając obraz złotej pozytywki przed oczami, przyśpieszyłam kroku, modląc się, by wszystko było na swoim miejscu.

 

Już po kilku minutach doszłam na miejsce i ku mojej uldze wszystko było tam, gdzie zostawiłam. Nawet moja cenna pamiątka. Wzięłam czarny plecak i powoli zaczęłam pakować swoje nieliczne rzeczy.

 

Nie potrafiłam pozbyć z głowy obrazu Jacka, kiedy był tak blisko. Jego twarz jak zawsze nie wyrażała żadnych uczuć prócz radości i chęci do dalszej zabawy. Nie był zadowolony, kiedy kazałam mu ze mnie zejść, ani nie uznał mojej wygranej, bo stwierdził, że oszukiwałam. Na usta wkradł mi się słaby uśmiech. Nie pamiętałam kiedy ostatni raz się tak czułam, ale w końcu, po wielu latach... czułam się lekko. Byłam nawet na tyle szalona, żeby zamieszkać poza miastem w podejrzanej wieży!

Czułam, jakby moje życie miało się zmienić w przeciągu kilku chwil, zanim zdążyłabym zauważyć.

 

Gdy byłam już gotowa, wyszłam z pomieszczenia, z ulgą zostawiając je za sobą. Nie miałam do niego sentymentu, ani nie było żal mi go zostawiać. Zamknęłam zły rozdział mojego życia. W to chciałam póki co wierzyć.

 

* * *

 

— Nadal tu jesteś? — zapytałam Jacka, który najwidoczniej rozgościł się na siedzeniu przy oknie. Dopiero teraz musiał zwrócić uwagę na obrazy, bo przyglądał im się uważnie. Jego obecność mi nie przeszkadzała, wręcz przeciwnie, jednak gdy na niego zerkałam, czułam dziwny uścisk w brzuchu.

— A dlaczego miałbym nie być? — odpowiedział pytaniem na pytanie, odwracając twarz w moją stronę. Jasne oczy jak zawsze lśniły, jakby posiadały swój własny blask.

— Jako Strażnik nie masz żadnych obowiązków? — Spojrzał na mnie, a przez jego oczy przeszedł cień.

— Póki co żadnych — odparł z uśmiechem. Wstał z siedzenia, rozciągając się. Zauważyłam, że nigdy nie zostawia swojego kija... Nawet jako dziecko nigdy nie widziałam go bez niego.

Wzruszyłam jedynie ramionami, po czym zaczęłam układać prowiant w pułkach, czyszcząc je przy okazji z kurzu. Byłam ciekawa czy gdziekolwiek mogłabym znaleźć wodę, więc poszłam do łazienki. Nie było tam żadnej wanny, ani prysznica. Wieża wyglądała na starszą, więc pewnie gdzieś znajdowała się studnia. Rozejrzałam się i znalazłam mały kranik, z którego mogła lecieć woda. Szczęśliwa klasnęłam dłońmi, już wyobrażając sobie swoją kąpiel.

 

— Myślę, że powinnam się przespać. Całą noc byłam na nogach.

— Ja muszę udać się do Bazy zanim zaczną myśleć, że ktoś mnie porwał — rzucił z łagodnym uśmiechem. Odchodził... W mojej piersi rozkwitło uczucie strachu... Czy tym razem wróci? Czy może znów zostanę sama? Sama myśl o braku jego osoby obok sprawiała, że robiło mi się smutno... Gdyby został, moglibyśmy się znów pobawić... Pobyć blisko.

Usłyszałam ciche kroki, a po chwili jego rękę na moich włosach.

 

— Spokojnie... Wrócę. — Zaśmiał się i wzlatując w powietrze, zniknął za oknem. Samotność znów mnie dopadła, ale tym razem doszło do niej coś nowego.

Mając nadzieję, że jego słowa są szczere, wykończona fizycznie i psychicznie, położyłam się spać, nie chcąc się przejmować niczym innym.

 

* * *

 

Zewsząd otaczała mnie ciemność. Nie było nic poza nią. Przytłaczała mnie, osaczała z każdej strony, a ja się bałam. Byłam przerażona, nie wiedząc co może naprawdę się w niej skrywać. Próbowałam się rozglądać, jednak obraz pozostawał niezmienny.

 

Ciarki przeszły przez moje plecy, gdy usłyszałam cichy śmiech. Nie znałam go... Nie wiedziałam do kogo należy, jednak czułam strach przed tą postacią.

— Witaj, Złoto Krwista — odezwał się, a mój oddech stawał się coraz szybszy, sprawiając, że zaczynało brakować mi tlenu. — Od bardzo dawna cię szukałem...

— Kim jesteś? — zapytałam drżącym głosem.

— Kimś, kto może dać ci to, czego zawsze pragnęłaś... — Mimo że go nie widziała, czuła że się uśmiecha.

— Pokaż się... — wyszeptała, a w tej samej chwili ciemność się rozproszyła, ukazując wysokiego mężczyznę odzianego w czarną tunikę, która zdawała się być czymś na kształt mrocznej mgły. Blada skóra sprawiała, że piwne oczy obcego wręcz świeciły. Na jego sinych ustach malował się zadowolony uśmiech.

— W końcu... Po tylu latach udało mi się cię znaleźć. Wyrosłaś na silną kobietę, która niczego się nie bała... — Mówił spokojnym głosem, jednak wyczuwałam w nim nutkę wyniosłości. Nie miałam pojęcia kim była ta postać, jednak chciałam jak najszybciej uciec z tamtego miejsca.

 

— Kim jesteś? — Powtórzyłam swoje wcześniejsze pytanie.

 

— Mam wiele imion... Twój przyjaciel, Jack Mróz, zwie mnie Mrokiem, Czarnym Panem jak i Księciem Koszmarów... — Uśmiech na jego twarzy rozszerzył się, ukazując ostre zęby.

— Czego ode mnie chcesz?

 

— Byś do mnie dołączyła. Nie musisz być sama... U mojego boku znalazłabyś to, czego tak długo szukałaś... — Przerwał, przyglądając mi się badawczo.

— Nie wiesz, czego szukam — odpowiedziałam, starając się brzmieć pewnie.

— Domu. Rodziny... To, co zostało ci odebrane przez los. — Zgadł bez problemów, a ja poczułam się z tym źle. Skąd ten mężczyzna wiedział o mnie aż tyle? — Nie musisz już być sama.

— Nie jestem sama — odparłam szybko, mając przed oczami białowłosego.

— Jakie to słodkie. Uważasz, że Jack tym razem przy tobie zostanie... Że powoli stanie się twoją rodziną... przyjacielem. — Jego słowa wprawiały mnie w zakłopotanie. Czułam się naga pod jego spojrzeniem. — A może chciałabyś coś więcej? — dodał, uśmiechając się szyderczo.

Słysząc te słowa, mimowolnie cofnęłam się, łącząc swoje dłonie na wysokości piersi, jakbym chciała się przed nim obronić. — Zdecydowanie chciałabyś... Mała, słodka Amber, zakochana w nieśmiertelnym Strażniku!

— Zamknij się! — warknęłam, jednak to tylko potwierdziło jego słowa.

— Wiesz, że te uczucie nie ma przyszłości... — Zbliżył się, wyciągając do mnie dłoń w zapraszającym geście. Szybko zrobiłam kolejne kroki w tył, co zirytowało mężczyznę. Zacisnął dłoń w pięść, starając się powstrzymać złość. — Nie musisz decydować teraz. Moja oferta będzie zawsze aktualna. — Po tych słowach rozpłynął się w powietrzu, pozwalając ciemności mnie pochłonąć.

 

* * *

 

Ciąg dalszy nastąpi...

Następne częściLatające Lampiony VIII

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania