Poprzednie częściLatające Lampiony - Prolog

Latające Lampiony VIII

Obudziłam się z ciężkim oddechem, zlana zimnym potem. Na dworze było już ciemno, a Jacka wciąż nie było widać.

 

Uniosłam się do pozycji siedzącej, chcąc uspokoić swoje oszalałe serce, którego łomotanie zagłuszało całą resztę.

 

Próbowałam przywołać obrazy ze snu, jednak w momencie przebudzenia pękły, niczym bańka mydlana, zostawiając po sobie jedynie nikłe ślady. Niezrozumiałe dla mnie słowa i obrazy... Tak jak wyraźny obraz mężczyzny, którego w ogóle nie znałam. A na dodatek te ogromne uczucie strachu...

 

Zgarnęłam wilgotne kosmyki włosów z twarzy i biorąc ostatni głęboki oddech, postanowiłam wstać. Zanim Jack wróciłby, chciałam wziąć swoją wymarzoną kąpiel i cokolwiek przekąsić.

 

Zagotowanie wody - nie mówiąc już o rozpaleniu ognia - zajęło mi sporo czasy, ale gdy już napełniłam prowizoryczną wannę, moje ciało odprężyło się jak nigdy dotąd. Ciepły dotyk delikatnie parzył, raniąc moją skórę, ale było to na swój sposób przyjemne. Nie pamiętałam, kiedy ostatni raz czułam się podobnie. W sierocińcu nie było takich luksusów.

 

Wyciągnęłam swoje nogi, chcąc jak najbardziej zanurzyć się w ciepłej cieczy, pozwalając im zwisać w powietrzu. Czułam jak kropelki wody spływały po rozgrzanej skórze. Zamknęłam oczy, chcąc rozkoszować się każdym odczuciem. Słaby uśmiech wkradł się na moje usta, jednak szybko znikł, gdy drzwi do łazienki otworzyły się z hukiem, a za nimi stanął nikt inny jak Jack Mróz z tym swoim szerokim, dziecinnym uśmiechem na twarzy.

 

— Amber! Tu jesteś! — powiedział radośnie, gdy ha - niemal dostając zawału serca - zanurzyłam się jeszcze głębiej w wannie, rękoma starając się uchronić swoje ciało przed jego wzrokiem.

— Jack! — krzyknęłam, czując jak moja twarz płonie, jednak chłopak spojrzał na mnie, unosząc jedną brew w pytającym geście. — Wynoś się stąd! — dodałam.

 

— Dlaczego? Znowu jesteś na mnie zła? — zapytał zasmucony — Przecież wróciłem — dodał, rozkładając ręce, chcąc pokazać swoje zrezygnowanie.

 

— Człowieku, jestem naga! Wyjdź natychmiast! — Ponownie uniosłam głos, na co chłopak zdawał się kompletnie nie reagować.

 

— Dobra, dobra... Bo jeszcze pomyślą, że lubię podglądać dzieci... — Uniósł dłonie w obronnym geście i z niewinnym uśmiechem wyszedł z pomieszczenia, zostawiając mnie samą.

 

Wstyd i zażenowanie ulotniło się w jednej sekundzie, zostawiając mnie z nieprzyjemną pustką w piersi. Cichy głosik podpowiadał mi coś, jednak ja nie chciałam go słuchać. Szybko skończyłam swoją kąpiel i wyszłam. W tamtym momencie drzwi znów się otworzyły, jednak tym razem mniej, a zza nich wyłoniła się jedynie blada ręka chłopaka, w której trzymał ubrania.

 

— Zauważyłem, że twoje są zniszczone, więc znalazłem nowe... — powiedział, a gdy odebrałam od niego "prezent", od razu się wycofał i ponownie zamknął drzwi. Westchnęłam cicho, nie potrafiąc powstrzymać uśmiechu. Nie były to jakieś wyjątkowe ubrania, bo jedynie proste spodnie w beżowym odcieniu i biała koszulka, jednak liczył się dla mnie gest. Jack o mnie pomyślał. Tuląc delikatnie do siebie tkaninę, pozwoliłam sobie na radość.

 

Gdy już byłam gotowa, wyszłam z łazienki, zastając Jacka siedzącego na oknie. Zdawał się być nie wzruszony niczym, co wcześniej się wydarzyło. Wpatrywał się w ciemne niebo, nie zwracając na nic innego uwagi.

 

— Chciałeś czegoś, że wpadłeś tak do łazienki? — zapytałam, chcąc dać znać o swojej obecności.

 

— Nie... — odparł, wzruszając ramionami.

 

— Aha... — Zapadła między nami cisza, jednak miałam wrażenie, że niezręczność pojawiła się jedynie z mojej strony.

 

— Jak się spało? — Odezwał się w końcu, za co byłam mu wdzięczna.

 

— Dobrze... Chyba. Śnił mi się koszmar... — odpowiedziałam, wracając myślami do obrazu mężczyzny. Jack zdawał się być tym faktem zainteresowany, bo od razu odwrócił twarz w moją stronę i z uniesionymi brwiami, zapytał;

— A co takiego w nim było?

 

— Nie jestem pewna... Obudziłam się zlana zimnym potem i z ciężkim oddechem. Byłam wystraszona... Przerażona, powiedziałabym....

— Co cię tak przestraszyło? — Rzucił mi szydercze spojrzenie. Wiedziałam, co zaraz powie — Że już nie wrócę? — Chciał się ze mną drażnić, dokuczać mi jak... jak dziecku - pomyślałam gorzko w myślach.

 

— Nie — odpowiedziałam krótko. — Był w nim jakiś mężczyzna... Nazwał siebie... — przerwałam, starając się sobie przypomnieć fragment. — Czarny Pan... — wyszeptałam w końcu, przypominając sobie coraz więcej z koszmaru.

— Co powiedziałaś? — Wstał ze swojego miejsca i szybko do mnie podszedł, łapiąc mnie za ramiona. Bacznie mnie obserwował, wyczekując odpowiedzi.

 

— Czarny Pan — powtórzyłam — Mrok, Książę Koszmarów... — wypowiedziałam kolejne słowa ze snu, a twarz Jacka robiła się coraz bladsza.

Chłopak w końcu mnie puścił, jednak zaczął nerwowo chodzić po pokoju.

— Nie... Przecież to niemożliwe... — szeptał sam do siebie.

— Jack? O co chodzi? Przecież to głupi sen... — powiedziałam, starając się na pocieszający uśmiech. Błękitne oczy spoczęły na mnie, a po chwili jego spojrzenie złagodniało.

 

— Masz rację. Może to tylko sen... Jednak trzeba to sprawdzić. — Stwierdził, a tym razem to ja spojrzałam na niego pytająco. — Mrok to niebezpieczna istota... Możliwe, że to był tylko sen, jednak jest szansa, że możesz być w niebezpieczeństwie...

 

— Dlaczego miałabym być? — zapytałam zdziwiona.

 

— Przeze mnie — powiedział, zaciskając szczękę. — Bo się do ciebie zbliżyłem... — dodał już ciszej. Obwiniał się, a to sprawiało że czułam się źle. Bo w końcu to nie jego wina, prawda? Nasze spotkanie było przypadkowe, a osiem lat temu, to ja kazałam złożyć mu obietnice.

 

— Przecież osiem lat temu też przy mnie byłeś, prawda? — Spróbowałam go rozchmurzyć. Nie udało mi się, jednak chłopak przestał mieć tą udręczoną minę.

— Muszę zabrać cię do reszty Strażników. Pomogą mi to zrozumieć...

— Czy to naprawdę konieczne? — zapytałam niezadowolona. — Przecież to był sen... To nic nie znaczy.

 

— Mrok jest panem koszmarów. Jeśli miałaś Koszmar, a on się w nim pojawił, to dlatego że sam tego chciał. Mówił ci coś szczególnego? — dopytywał i mimo że sen wrócił do mojej pamięci, nie chciałam się nim dzielić z Jackiem. Uciekłam wzrokiem i udając, że się skupiam w końcu pokręciłam przecząco głową. — Dobra... Lecimy do Bazy, a jeśli okaże się, że to tylko sen, to wynagrodzę ci za fatygę — dodał, ponownie uśmiechając się jak dziecko. Skinęłam głową, nie potrafią mu się oprzeć. Dopiero gdy chłopak złapał mnie w pasie i moje stopy przestały dotykać powierzchni, zdałam sobie sprawę z tego, co powiedział. " Lecimy ".

Nie należałam do osób, które bały się wysokości, jednak będąc kilkadziesiąt metrów nad poziomem morza każdy czułby lęk. Rękami mocno trzymałam się chłopaka, mając nadzieję, że mnie nie upuści, a sama podziwiałam widoki. Miasto o tak późnej porze całkowicie spało. Wszystkie światła były pogaszone, a jedyny blask pochodził od gwiazd i jasnego księżyca. Wiatr szarpał moimi włosami, sprawiając że moje ciało przechodziły łagodne ciarki. Robiło się coraz chłodniej.

— Dokąd lecimy? — zapytałam po dłuższym czasie lotu. Chłopak spojrzał na mnie z góry, po czym głośno odpowiedział.

 

— Na biegun północny. Do siedziby... Mikołaja. — Nie byłam zaskoczona jego słowami. O reszcie Strażników słyszałam już jako dziecko. Wiedziałam o ich istnieniu, jednak nie pałałam do nich sympatią, tak jak reszta dzieci. Szczególnie, że wiedziałam iż są realni.

Nie chcąc skupiać się nad niczym innym niż cudownym doświadczeniem, jakim było latanie, oczyściłam swoje myśli... Nawet od przytłaczającej świadomości bliskości białowłosego. Czułam jak spod bluzy bije od niego delikatne ciepło, a jego chude i pozornie słabe ramiona, trzymają mnie mocno, zabezpieczając przed upadkiem.

Nie byłam pewna ile minęło, gdy w końcu zobaczyłam na horyzoncie pierwsze lody, które oznaczały, że już niedługo będziemy na miejscu.

Cała ta sprawa miała w sobie coś niebezpiecznego i ekscytującego zarazem. Właśnie leciałam na spotkanie ze Świętym Mikołajem! Kto by pomyślał, że kiedykolwiek mnie to spotka?

 

Z uśmiechem na twarzy doczekałam się momentu, aż wylądowaliśmy na lodowej platformie. Przed nami wznosiły się wielkie dębowe drzwi, do których Jack mocno zapukał. Odczekaliśmy kilka sekund, a wtedy wrota otworzyły się, skrzypiąc, a zza nich wyłonił się futrzasty wielkolud, który zmierzył Jacka wzrokiem, a potem mnie.

 

— Cześć Phil. Mam sprawę do Świętego. Wpuść mnie... — powiedział, a kreatura zniknęła za drzwiami, które prawie od razu stanęły dla nas otworem.

Nie widziałam nic, prócz długiego, ciemnego korytarzu, który zdawał się ciągnąć w nieskończoność. Nasze szybkie kroki odbijały się echem od ścian. W końcu, ku mojej uldze, doszliśmy na sam koniec, lądując w ogromnej sali. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to ogromny glob, rozświetlony przez tysiące lub nawet miliony światełek. Na około niego latało wiele zabawkowych samolotów, a na poszczególnych piętrach krzątało się wiele istotek w czerwonych czapkach.

 

Na naszym poziomie znajdował się panel... sterowania? A na przeciwko niego wielki komin, nad którym wisiał obraz przedstawiający Bazę. To właśnie przed nim stał dosyć wysoki mężczyzna, o krótko ściętych kasztanowych włosach i kilkudniowym zaroście o trochę ciemniejszym odcieniu, wpatrujący się w nas turkusowymi oczami. Wyglądał na nie więcej niż dwadzieściapięć lat. Na ustach malował mu się serdeczny uśmiech, jednak najbardziej zwrócił moją uwagę jego ubiór. Czerwony płaszcz z białym futrem na około szyi, przepasany ciemnym, skórzanym pasem, do którego przyczepiona była pochwa miecza.

 

— Witaj, Jacku — odezwał się niskim, delikatnie ochrypłym głosem.

 

— Ta. Cześć — odpowiedział sucho białowłosy.

 

— Wytłumaczysz mi czemu przyprowadziłeś tu śmiertelniczkę? — zapytał, marszcząc, tak samo krzaczaste jak u Jacka brwi. — Kim ona jest? — Wskazał na mnie.

 

— To Amber.... Amber... — Spojrzał na mnie, a potem na mężczyznę. — Poznaj Świętego Mikołaja, Nicholas North.

 

* * *

Ciąg dalszy nastąpi...

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Zozole 09.01.2017
    5 tak jak w poprzednim :) Zapraszam do mnie :D

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania