LBnP 28 - Kochać wszystkich, nikogo nie oszczędzać!

— Yghhh...

Marcelinę aż skręcało na myśl, że właśnie z tym... czymś będzie musiała się zaprzyjaźnić. Śmierdzący, zapuszczony, pryszczaty, na szczęście nie gruby, ale przygarbiony i z zasmarkanym nosem. Niestety, przegrany zakład to przegrany zakład, a człowiek honoru nie może odpuścić nawet jeśli mu się zbiera na wymioty. "Pamiętaj, przegrałaś i zrobisz wszystko, o co cię poproszę...". Kto by pomyślał, że najbliższa przyjaciółka może ją wkopać w coś takiego. Jak to się mówi – prawdziwą naturę kogoś bliskiego poznaje się wtedy, gdy ma szansę cię wykorzystać lub upokorzyć.

— Czeee-eść — W końcu się przełamała i podeszła troszkę bliżej.

Próbowała się uśmiechnąć, wyglądać miło, ale jedyne co udało jej się wydobyć z twarzy to zażenowany grymas połączony z niechęcią w oczach. Na szczęście odpychający osobnik nie był zbyt kumaty, ani nawet skupiony na zbliżającej się do niego dziewczynie, więc nie zauważył nawet, że coś może być nie tak. Znaczący mógł być też fakt, że bądź co bądź kręciło się wszędzie pełno ludzi odciągających uwagę i jakby łagodzących obraz pojedynczej jednostki. Marcelina z początku zaciekle walczyła, by całe te absurdalne wyzwanie odbywało się poza godzinami szkolnymi, lecz teraz była wdzięczna, że jednak te chore igrzyska zawierania nowych znajomości odbywają się na oczach niezainteresowanego wydarzeniem tłumu. Można by pomyśleć, że coś tak ryzykownego i nieczęsto żenującego lepiej robić w większym odosobnieniu, ale dla Marceliny była to gwarancja, że jakby co wszystko rozejdzie się po kościach i uda jej się w miarę sprawnie czmychnąć. Także, zbierając w sobie resztki odwagi, czekała na odpowiedź zapuszczonego chłopaka.

— Ty... Mówiłaś do mnie? — Po krótkiej, przeciągającej się chwili stania jak kołek, dziewczyna w końcu dostała to czego chciała, czyli zalążek rozmowy.

— No... tak — Mimo wszystko trudno jej było się przemóc, by mówić swobodnie, szczególnie, że z natury nie była zbyt otwartą osobą. Wiedziała jednak, że wyzwanie to wyzwanie, więc kontynuowała, szukając odpowiednich słów w głowie. — Tak jakoś smutno wyglądałeś, siedząc sam... Nie wiem, pomyślałam, że możesz się czuć trochę samotny czy coś...

W takich momentach zapala się czerwona lampka. Nieznana dziewczyna, która próbuje nawiązać kontakt mimo oczywistej warstwy ochronno-odpychającej... Każdy, nawet niezbyt tęgi umysł skojarzyłby, że coś tu śmierdzi. Pan oblech podejrzewał więc, że cała ta sytuacja jest zbyt piękna, by mogła być prawdziwa, toteż postanowił działać zachowawczo i ostrożnie. Zawsze jednak istniała malutka szansa, że to może być ten jedyny prawdziwy naprawdę piękny moment w młodzieńczym życiu.

— Ja mam przyjaciół — Chłopak odpowiedział, zerkając na Marceliną spod swojej nieuczesanej grzywki.

— To... ten, fajnie — Dziewczyna trochę się zakłopotała, nie przewidziała takiej odpowiedzi, więc zaczęła na szybko kombinować, jakby to wszystko pociągnąć, by osiągnąć zamierzony skutek. — To gdzie oni są, jeśli mogę zapytać?

— Poszli do sklepiku po colę — Cóż nie było to zbyt wyrafinowane kłamstwo, ale oblech uznał, że to jeszcze nie jest dobry moment, by tak otwarcie mówić o swojej izolacji społecznej. Bądź co bądź miał znajomych w sieci, więc można poniekąd uznać, że powiedział około dwadzieścia procent prawdy.

— Ach, no tak... — Marcelina złapała się za tył głowy, próbowała się uśmiechnąć, by rozładować gęstniejącą atmosferę, ale jako, że jej wzrok był skupiony na niezbyt przyjemnym obiekcie, wyszło jej to dość niezręcznie i sztucznie. — A... jak masz na imię tak w ogóle? — Nie miała już zbyt wielu pomysłów, więc uznała, że spróbuje przynajmniej tego.

— Antoni. Możesz wymawiać jak Boxdel. — Chłopak nie wyczuwał już żadnej większej intrygi, ale dobrze wiedział, że Marcelina nie czuje się ani trochę swobodnie rozmawiając z nim, więc powoli już się szykował na zakończenie tego i cichy powrót do strefy komfortu.

— Całkiem... ładne imię. Ja jestem Marcelina. Wymawia się normalnie. Chyba... — Wiedziała już dobrze, że bardziej się spalić tego nie da, a cała ta próba zawarcia znajomości to po prostu porażka. Osobnik okazał się zbyt ciężki do sforsowania i na pewno nie uda jej się zdobyć danych kontaktowych, co jest jednoznaczne z "zaliczeniem" kolejnej osoby, według kryteriów Laury, zwyciężczyni zakładu i inicjatorki wyzwania.

— Będę się już zbierał — Chłopak szybko spojrzał za siebie. — Moi znajomi już wrócili.

— Ta... Na razie — odpowiedziała niechętnie, bez większego zapału.

Porażka. Nie pierwsza, nie ostatnia. Na razie cztery na dziesięć – jeszcze długa droga przed nią. Z pierwszymi trzema było łatwo – koleżanki z klasy. Czwarty był jakiś chłopak z młodszej klasy. Żeby jednak dobić do dziesiątki trzeba się już trochę natrudzić. Owszem, mogła sobie wybrać kogoś bardziej otwartego na nowe znajomości, ale według zasad tej chorej gry odludki liczą się za dwóch, więc warto było zaryzykować. Jednak się nie udało i jeszcze oczy jej ucierpiały. Dobrze dla Marceliny, że to już był prawie koniec zajęć.

 

???

Nie warto nawet wspominać o tym przegranym zakładzie, to naprawdę długa i skomplikowana historia, ale warto zaznaczyć, że przegrana była na tyle znacząca, że w jej imię Marcelina oddała praktycznie każdy aspekt swojego życia we władanie przyjaciółki. Jest to oczywiście pewne wyolbrzymienie, lecz niektóre nowe obowiązki wynikające z posiadania nad sobą siły nadrzędnej potrafiły być dość irytujące. Najgorsze było oczywiście wyzwanie zdobycie dziesięciu numerów, na drugim miejscu uplasowało się składanie codziennych raportów osobiście w domu Laury. Dzięki Bogu nie mieszkała ona w ruderze, lecz całkiem ładnym domku jednorodzinnym kilka ulic dalej od szkoły. Tym faktem mogła się trochę pocieszać Marcelina, choć wcale to nie znaczyło, że z ochotą poświęcała w taki sposób swój czas wolny. Domek oczywiście był częścią większego osiedla, podobno najspokojniejszej części miasta.

Marcelina dotarła tam jakieś dwadzieścia minut po zakończeniu zajęć. Po drodze nic jej nie zatrzymało, pogoda była całkiem ładna, a Laura, przynajmniej z tego, co mówiła w szkole, była w dobrym humorze. Wszystko szło więc mniej więcej po jej myśli.

— Dzień dobry, ja do Laury — powiedziała do domofonu przy bramce.

— O, proszę proszę. Już otwieram. — Odpowiedział jej życzliwy głos mamy Laury.

Przeszła po ścieżce przez ogródek, otrzepała buty na schodku i wycieraczce przed drzwiami.

— Witam, Marcelino — Pani Lewczuk – miła kobieta o pięknym, promieniującym radością uśmiechu – powitała ją na progu. — Laura jest w swoim pokoju. Chcesz może herbatki?

— Nie, dziękuję — Marcelina weszła do środka, zdjęła buty. — Nie będę tu aż tak długo.

Zdążyła już się do tego przyzwyczaić, ale za każdym razem, gdy tu przychodziła nie mogła się napatrzeć na te wszystkie wylewające się ze ścian i dekoracji, mebli kolory i to jak dobrze ze sobą współgrały. Nie było tu kunszty projektanta wnętrz, ale te ciepłe połączenie rodzinnych pamiątek, żywych niebieskich odcieni ścian i różnych innych elementów nadawały tej przestrzeni specyficzny klimat. Aż trochę czasami żałowała, że jej rodzice są jednak zwolennikami minimalizmu.

Pokój przyjaciółki był na górze, na wprost jak się kończyły schody. Weszła, ustała przed drzwiami, wzięła głęboki oddech i zapukała.

— Proszę!

Weszła. Nie musiała się nawet rozglądać – Laura leżała rozwalona na wielkiej, beżowej pufie. Obok była druga, więc przeszła przez pokój i usiadła, wtapiając się w dziwny, trochę syntetyczny materiał.

— Wus wus — powiedziała bardzo poważnym, głębokim głosem Laura.

— Co "wus wus"? — zapytała zdziwiona Marcelina.

— Będziesz tym kończyć każde zdanie w rozmowie ze mną — Wyjaśniła z tym swoim ironicznie złośliwym uśmiechem na twarzy.

"Kolejne głupie wyzwanie". W myślach Marcelina mogła sobie protestować do woli, lecz nie miała nawet zamiaru się sprzeciwiać. Honor, dopełnienie obietnicy to były jedne z niewielu naprawdę ważnych wartości w jej obecnym życiu. Mimo wszystko jednak nie musiała robić z siebie niewolnicy-służebnicy, więc na razie tylko przytaknęła, by nie dawać Laurze zbyt wiele satysfakcji.

— Udało ci się dzisiaj zdobyć jakiś numer? — Zapytała, pochylając się w stronę Marceliny i opierając podbródek o prawą dłoń.

— Nie wus wus — Już jej się nie podobało to irracjonalne polecenie.

— Aha — Laura odchyliła się, spojrzała w sufit. — Nie wiem jak ty, ale ja się póki co świetnie bawię. Możesz to odkładać, nie przeszkadza mi to.

— Próbowałam zdobyć odludka wus wus — Spojrzała się na chwilę na wzorzysty, rosyjski dywan. — Nie dałam rady wus wus. Twardy był wus wus.

Laura zaśmiała się i podniosła szybko, nadal mając uśmiech na twarzy.

— Kurde, to naprawdę zabawne — Przejechała palcem w pobliżu oka, jakby wycierała łzę. — Mów mi więcej, mój wuswusku.

— Wolę nie wus wus — Marcelina spojrzała w jej stronę.

— No, przynajmniej jesteś... ten, jak to się mówi — Złapała się za podbródek w geście rozmyślania — rzetelna.

— Chyba tak — odpowiedziała Marcelina z lekkim uśmiechem.

— Ej, nie fair. Teraz nie powiedziałaś! — Laura całkiem nieźle udawała, że ją to dotknęło.

— Będę się bardziej pilnować wus wus.

— No, i to jest dobra postawa! — Laura wstała, podeszła do swojego biurka, wzięła z blatu jakieś zdjęcie i podała je Marcelinie.

— Ta dziewczyna — kontynuowała, siadając na swojej pufie — przechodzi codziennie obok mojego domu.

Fotografia zdawała się potwierdzać jej słowa. Było widać wyraźnie, że robiona była z okna, uchwycił się nawet blask flesza odbity od szyby.

— Nie masz lepszych zajęć wus wus? — Spytała Marcelina lekko pretensjonalnym tonem.

— No co? To po prostu moja dusza artysty. Jak zobaczę coś ciekawego, to muszę to uchwycić — Można było uznać, że to dość naciągane tłumaczenie, ale Marcelina była jedną z niewielu osób akceptujących wszystkie dziwactwa Laury, więc niespecjalnie się tym przejęła.

— Ona ma być następna wus wus?

— Tak, dobrze myślisz — Laura zabrała jej zdjęcie. — Która godzina?

Marcelina podwinęła rękaw i zerknęła na zegarek.

— Szesnasta dwadzieścia sześć wus wus — Pomimo całej tej irracjonalności starała się to powiedzieć z kamienną twarzą.

— Świetnie — Laura wstała i wzięła leżący na biurku telefon. — Za około dziesięć minut powinna przechodzić ulicą, więc mam nadzieję, że zapamiętałaś jak wygląda.

— Czy takie obserwacje nie podpadają pod jakiś paragraf wus wus? — Bądź co bądź nawet Marcelina zaczęła się niepokoić tym jak wiele informacji posiada Laura o zupełnie nieznanej im osobie.

— Oj tam, nie zastanawiaj się nad tym. To tylko hobby. Hobby. Nic groźnego — Laura zerknęła na telefon, by sprawdzić godzinę. — No, idź już. Jeszcze ci ucieknie albo coś.

— Mam stać dziesięć minut na chodniku wus wus? — Marcelinie niespecjalnie podobał się ten plan, szczególnie, że wplatały się tu wątki stalkerskie.

— Tak. Pa-pa.

Laura dosłownie wypchnęła ją za drzwi. Nie pierwszy raz zresztą.

 

???

Gdyby chodnik nie był brudny, a jeansowe spodnie aż tak drogie, to Marcelina zapewne już siedziałaby na ziemi i wyczekiwała tajemniczej dziewczyny, ale jedyne co mogła zrobić to postać i przestępować z nogi na nogę. Zdjęcie ogólnie nie było zbyt dokładne, ale dało się na nim zauważyć parę charakterystycznych szczegółów. Czarne jak noc, krótko ścięte włosy, słuchawki na uszach, niebieski plecak – tyle wystarczyło, żeby ją rozpoznać, chyba że od momentu wykonania zdjęcia znacząco zmieniła swój image. Było to jednak mało prawdopodobne, więc Marcelina bez większego skupienia stała przy bramce i opierała się o płot. Sprawdzała na zegarku, która godzina – póki co minęło osiem minut. Przeszła więc na drugą stronę ulicy i czekała, wpatrując się w kolejne osoby przemierzające skrzyżowanie i idące w tę stronę.

"O, to chyba ona" – pomyślała, widząc nadchodzącą postać. Rzeczywiście, wyglądała zupełnie tak samo jak na zdjęciu. Przechodziła właśnie przez ulicę, wyglądała na spokojną i w jakiś dziwny sposób wyrafinowaną. Marcelina trochę się na ludziach znała, więc się domyślała, że trudno będzie do niej dotrzeć, szczególnie, że brak jakiekolwiek punktu zaczepienia. Dzieliło je już zaledwie kilkanaście metrów, przyszedł zatem czas na przygotowanie gruntu do rozmowy. Naskakiwanie na kogoś obcego z gadką o przyjaźni lub czymś podobnym do czyste samobójstwo i duże prawdopodobieństwo na spłoszenie danej osoby, więc warto zacząć od zawiązania prostego kontaktu. Pytanie o godzinę lub drogę to dobry punkt odniesienia, by wymienić się chociaż imionami.

— Eee... przepraszam — powiedziała Marcelina w chwili, gdy dziewczyna ze zdjęcia miała już ją minąć. — Wiesz może która godzina?

— Szesnasta trzydzieści siedem — odpowiedziała, zerkając na telefon.

— Aha, dziękuję — Marcelina postanowiła pociągnąć to dalej. — Ładna dziś pogoda, co nie?

Trudno jej się było zdobyć na coś ciekawszego, ale zawsze warto od czegoś zacząć. Takie pytanie może dać szansę na rozwinięcie konwersacji i mimo wszystko jest dość bezpieczne – trudno kogoś zniechęcić taką prozaiczną gadką.

— Chyba tak — Dziewczyna odpowiedziała od niechcenia, zrobiła już następny krok, by w końcu ominąć nieplanowaną przeszkodę.

— Stój! — Marcelina podniosła głos. — Możesz mi powiedzieć jak masz na imię?

Nieznajoma odwróciła się ze zdziwioną miną. No, mniej więcej, bo starała się za bardzo nie okazywać emocji. Pomyślała sobie jednak, że dzieje się tutaj coś dziwnego, nigdy przedtem jej nikt tutaj nie zatrzymał, więc postanowiła, że spróbuje zdusić tę sytuację w zarodku. Spieszyła się do domu, nie miała czasu na przypadkowe rozmowy z przechodniami.

— Po co? — odpowiedziała po chwili.

— No bo chcę wiedzieć — Marcelina nie zamierzała odpuszczać.

— Kim ty właściwie jesteś? — Dziewczyna odwróciła się całkowicie w jej stronę, spojrzała w jej oczy.

— Jestem Marcelina, a ty?

No, to mogło być trochę niespodziewane. Kamilę, właśnie tak miała na imię, nie spotkało nigdy nic takiego. Może kiedyś, coś w tym stylu, ale zawsze to byli ludzie których znało się przynajmniej ze słuchu. A teraz? Ktoś nieznajomy pojawia się znienacka i żąda danych osobowych.

— Kamila — odpowiedziała sztywno, podejrzewając, że może tu chodzić o coś dziwnego.

— Ładne imię — Marcelina uśmiechnęła się, podeszła bliżej. — Wiesz co? Nie zamierzam kłamać. Wrobiono mnie.

— Aha — przytaknęła Kamila, próbując dociec o co może chodzić.

— Widzisz tamte okno? — Marcelina wskazała do dom Laury. — Pokój mojej przyjaciółki, stamtąd zrobiła ci zdjęcie i tak cię rozpoznałam i zagadałam do ciebie.

— Czekaj, czekaj, czekaj... — Kamila starała się zachować spokój, ale jej głos trochę się łamał. — Czy wy...? Co wy chciałyście...?

— Nie, nie, nic z tych rzeczy — przerwała szybko, starając się załagodzić sytuację zanim to pójdzie w złym kierunku. — To długa historia. Super długa. Ale nie chodziło nam o nic złego. Naprawdę, obiecuję. Chciałam cię tylko poznać. Znaczy... no, ona mi kazała.

Napięcie się rozładowało, ale atmosfera zgęstniała. Teraz już naprawdę wszystko się pokręciło. Kamila dawno nie słyszała czegoś tak pogmatwanego i potencjalnie groźnego. Trudno jej było przewidzieć co się stanie, ale patrząc na lekko piegowatą, trochę zakłopotaną twarz Marceliny nie mogła sądzić, że ma ona jakieś złe zamiary.

— Okeeej. Mniej więcej rozumiem. Nie, jednak nie rozumiem, ale... Chyba nie możesz mieć złych zamiarów.

— No jasne, że nie — Marcelina roześmiała się na chwilę. — Przepraszam, że to wszystko tak randomowo, ale to już nie był mój pomysł.

— Tak, znam to uczucie... — Kamila wyciągnęła telefon, sprawdziła godzinę. — Muszę już iść. Fajnie się gadało.

— Czekaj — Marcelina podeszła jeszcze bliżej, przeszła na jej prawą stronę. — Mieszkasz gdzieś tutaj? Mogę pójść z tobą?

Tak, to było zdecydowanie dziwne spotkanie. Znają się ledwie parę minut, a ona już chce się aż tak do niej zbliżyć. Kamila, sprowadzając to wszystko do aspektów czysto zdroworozsądkowych, mogłaby uznać, że trafiła na wariatkę, ale nie potrafiła odrzucić tego ciepła. Niezależnie od tego, co ją pokierowała w tę stronę, wszystko, co mówiła naprawdę było szczere. Trudno w dzisiejszym świecie o tak bezpośrednich, pozytywnych ludzi.

— Dobrze — odrzekła zachowawczo. — To niedaleko. Na końcu ulicy.

Słońce nadal wisiało wysoko nad nieboskłonem, niebo było bezchmurne, a całe te osiedle skąpane w jasnym, trochę stłumionym świetle. Marcelina po drodze próbowała podtrzymać rozmowę, dowiedzieć się czegoś nowego, Kamila nadal pozostawała ostrożna i trochę wycofana. Ostatecznie misja zakończyła się sukcesem, numer został zdobyty, ale chyba pierwszy raz od początku tego wyzwania Marcelina poczuła, że to było prawdziwe zwycięstwo. Laura nie miała złych zamiarów, ale wiadomo, że taka gra może być szkodliwa dla osób postronnych. Marcelina z początku dużo się nad tym nie zastanawiała, ale wiedziała już, że z każdym nowym kontaktem wiąże się odpowiedzialność. Nigdy nic nie wiadomo z ludźmi, wielu z nich łatwo złamać, więc w tak kruchej sprawia jaką jest przyjaźń, nawet przelotna znajomość, trzeba działać z wyczuciem. Marcelina tym razem naprawdę zdobyła osobę, nie tylko jej numer i nie miała zamiaru jej zawieść.

— Obiecuję, że przedzwonię! — powiedziała na pożegnanie, gdy Kamila już wchodziła do swojego domu.

"Te słowa to moje zabezpieczenie" – pomyślała, zerkając raz jeszcze na nowo zapisany kontakt w komórce. "Wykorzystam te wyzwanie, by zdobyć coś więcej niż tylko własny spokój". Marcelina głęboko wierzyła w każde swoje postanowienie. Przez wiele lat wszyscy wokół ją zawodzili, odsuwali się, wykorzystywali... Nie mogła sobie pozwolić by być jak tamci ludzie. To właśnie była jej próba. Próba charakteru i serca. No, i wierności po przegranym zakładzie.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (10)

  • Anonim 23.01.2020
    Panie B.
    jako że sam pewnie wezmę udział w tej LBnP, to zostawiam komentarz.
    Cóż, tekst średnio mi się podobał. Początek niezły, nieco zabawny, ale dalej to masa przegadania. Tłumaczysz takie rzeczy, że można się złapać za głowę. Ok, nie wszyscy muszą pisać teksty akcji, ja również pisuję opisowe, ale tu, moim zdaniem, jest przegięcie z tłumaczeniem. Jakbyś w ogóle nie wierzył w inteligencję czytelnika i chciał jak chłop krowie na miedzy.
    Poza tym tekst jest mocno niedopracowany: interpunkcja, literówki, zaimkoza w mniejszym stopniu.
    Temat byłby fajny, ale mam wrażenie, że zabrakło Ci pary i po dobrym początku dalej to nuda.

    Choćby tu przykład przegadania:
    — Aha, dziękuję — Marcelina postanowiła pociągnąć to dalej. — Ładna dziś pogoda, co nie?
    Trudno jej się było zdobyć na coś ciekawszego, ale zawsze warto od czegoś zacząć. Takie pytanie może dać szansę na rozwinięcie konwersacji i mimo wszystko jest dość bezpieczne – trudno kogoś zniechęcić taką prozaiczną gadką.

    Marcelina trochę się na ludziach znała, więc się domyślała, że trudno będzie do niej dotrzeć, szczególnie że brak jakiekolwiek punktu zaczepienia.
    JAKIEGOKOLWIEK, oraz przegadanie.

    — Widzisz tamte okno? — Marcelina wskazała do dom Laury.
    TAMTO, oraz "do dom".

    niebo było bezchmurne, a całe te osiedle skąpane w jasnym, trochę stłumionym świetle.
    TO osiedle.

    Podobało mi się, że moim imieniem został ochrzczony OBLECH :) Hihihi. Zemszczę się! ;)

    A co to BOXDEL?

    Pozdrawiam.
  • Pan Buczybór 23.01.2020
    No, posypuję głowę popiołem. Popłynąłem. No, jestem trochę zaniepokojony, że jeszcze mnie stać na takie błędy, ale widocznie trzeba być czujnym zawsze i zawsze jest coś do nauki. Błędy poprawię, przegadanie... ta, już podczas pisania coś mi śmierdzało, mogłem odłożyć tekst na trochę - pewnie bym zauważył.
    Dziękuję serdecznie za komentarz. Pozdrawiam również :)
  • Witamy pierwsze opowiadanie w tej Bitwie. Brawo!
    Powodzenia

    Literkowa
  • Szpilka 24.01.2020
    Przeczytałam, bo lubię dobre pisanie, aczkolwiek z żalem muszę stwierdzić, że opowiadanko nie wciąga. Obecnie jestem przy kumplu Hannibala Lectera, czyli Pielgrzymie i oderwać się nie można. Wiem, że gatunek różny, ale tam się dzieje, ot co i u Ciebie powinno się dziać ?
  • Pan Buczybór 25.01.2020
    nooo, po czasie dostrzegam lanie wody w stopniu ewentualnie niebezpiecznym. Dziękuję za komentarz i obiecuję poprawę :)
  • Pasja 26.01.2020
    Takie zakłady nieraz przybierają niebezpieczne zakończenie. A szczególnie pośród młodych ludzi. Zawsze wyszukuje się słabszych od siebie. Temat ujęty w ciekawy sposób i bardzo pomysłowo, tylko zabrakło jakiejś mocnej nitki. Koniec pozostawiający niedomówienia. Przegrany zakład?

    Pozdrawiam
  • Powiem, że mi się nawet podobało. Zacząłem czytać cytując reklamę „z pewną taką nieśmiałością” ale czytało się całkiem spoko, zwłaszcza pierwsza część, i gdyby tylko reszta dotrzymała klasy temu co na początku...

    Wiem jak się pisze na bitwę, wymuszony temat i ramy czasowe, także ja sam mam z tym problem.
    Zostawiam 5 może trochę nadwymiarowe, ale bardzo popieram tego typu konkursy i ponadto wierzę, że jeśli kiedyś na spokojnie przysiądziesz do tego opka jeszcze raz to możesz „doszlifować” bardzo fajną perełkę.
    Pozdrawiam!
  • Dekaos Dondi 10.02.2020
    Panie Buczyborze→Hmm...pomysł całkiem fajny i fajnie napisany... jeno mam wrażenie, że trochę za dużo...
    Chociażby w narracji dialogowej→no ale, nie stosuje prawie wcale, więc wiesz... na mnie nie patrz.
    Poza tym gdybyś podzielił na akapity, to czytanie byłoby łatwiejsze→zdaniem mym:)
    Jest za gęsto jak na mnie:) No i→87 x się. Też mi nieco przeszkadzało... bo też mam na tym tle odchyłkę:))
    ''się zaprzyjaźnić''→nawiązać przyjaźń  /    ""się przełamała"" →przezwyciężyła niechęć...itd...
    Pozdrawiam:)→4+
  • Zapraszamy Szanownego Autora na Forum do zgłosowania na najlepsze opowiadanie:

    http://www.opowi.pl/forum/literkowa-bitwa-na-proze-glosowanie-w935/

    Autorze czytaj, komentuj i decyduj o swoim faworycie.
    Punkty przydzielamy według zasady: 3 - 2 -1

    Literkowa życzy dobrej lektury.
  • sisi55 12.02.2020
    Zaciekawiło mnie na początku, ale ten koniec mnie zawiódł.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania