LBnP nr XX — Chryzantema
Opadły liście.
Szarość rozbłysła w odrodzonym złocie. Powróciły.
Całe trzysta sześćdziesiąt pięć dni przygotowywałem się na ten moment. Ideały podobno nie istnieją, ale ja pewny byłem swojej idealności. Nadałem jej nowego znaczenia. Stworzyłem fundamentalne monstrum. Mianowałem się cesarzem architektury czynów, dlatego zmierzam wypranym szlakiem egzystencjalności do miejsca obarczonego perfekcją. Z każdym krokiem cofam się w człowieczeństwie. Wieczny przyjaciel, zwany oddychaniem, wybiera termin na wakacje, a kończyny rozpoczęły walca, którego nigdy nie ćwiczyły. Litery zanikają jedna po drugiej. Idę po trawie czy wodzie? Słowa biorą udział w wyścigu bez mety, nigdy nie powrócą. Zmierzam do miejsca. Powinienem stanąć na? Pustka.
Jestem.
Pod zasypiającym drzewem, ostatni raz patrzę na symbol słońca, na promienie rozkwitające, a przed oczami pojawia się płótno i pędzel. Podążam za wyćwiczonymi ruchami i dostrzegam, jak kolory tworzą rodziny, a plamy zamieniają się w figury. Powoli powstają kolejne obrazy, otwierając mi drogę do ostatniej muzealnej wystawy.
Jeszcze tylko jeden mały krok.
***
Opadły liście.
Druga połówka szła tuż przy mym boku i kierowała w odpowiednią stronę, chociaż znałem ją zbyt dobrze. Monotonność — to właśnie ona, jedyna, zawsze przy mnie. Brak zgiełku, nietykający zegar, łąka, wąska dróżka, most, drzewo.
Stop.
Pod starym drzewem powinna stać pusta ławka, a jednak dzisiaj otrzymała towarzystwo. Coś, co miało siedzieć, przypominało bardziej zabawę mało kreatywnych uczniów w sali biologicznej. Ubrany szkielet, patrzący pusto przed siebie z powykrzywianymi kończynami, oczekujący na rozwścieczonego nauczyciela — w tym przypadku na człowieka, który poczuł zaciekawienie wymieszane z szokiem. Nieczęsto ktokolwiek tędy przechodził, a już na pewno nikt nie siadał na pustkowiu całkiem sam. Co ja myślę — moje oczy pięćdziesiąt siedem lat już nie widziały nikogo poza mną.
I drzewem.
Będąc coraz bliżej, dostrzegałem nowe elementy. Poszarpane ubranie przylegało do pobitego przez życie ciała, a każdy centymetr tej małej istoty zdobił brud. Włosy zakrywały większość twarzy, tworząc wzory rozchodzące się na wszystkie strony, ale największą uwagę przyciągały oczy. Puste, pozbawione emocji, jakby zrobione z kamienia dopełniały całości na tak samo skamieniałej twarzy. Być może miałem przed sobą posąg, być może powinienem był ominąć ją, jak wszystko inne, co stawało na mej drodze.
Gdyby tylko niebiosa dały znak, nie dopuściłbym do tego, co nas czekało.
I właśnie wtedy.
Chryzantema rozkwitła pod umierającym drzewem.
***
Opadły liście.
Ruch, który przejmuje władzę nad ustami, sprawia, że ich końce niesione dobrą chwilą ku górze formują się i dają znak — tak proste zadanie, a tak nieznane. Wodziła wzrokiem za porzuconą paletą barw, a ciszę wypełniały podmuchy wiatru. Trzęsącymi dłońmi tkała w niematerialnym bycie, jakby to ona miała władzę nad zmieniającymi się plamami. Patrzyła na zachodzące słońce.
— Piękne, prawda?
— Piękne? — powtórzyła. — Co to znaczy?
Okryłem ją kocem i zacząłem przedstawiać świat. W małej doniczce, w której tkwiła, pojawiła się dziura, a korzenie zaczęły rosnąć w nieznane dotąd strony.
Szukała.
Szczęście. Radość. Chociaż potrafiła dostrzec najmniejsze rzeczy, które wartością zewnętrzną nie przewyższają piachu, ale za to wewnątrz skrywają niedostępny skarb, to nie wiedziała, jak zdefiniować, co czuje. Elementy jej duszy były porozrzucane wszędzie, otoczone niezniszczalnym murem sprawiały, że stała się chodzącymi tkankami. I niczym więcej.
— Pamiętaj tylko, drogie dziecko — spojrzałem na ostatnie promienie słońca i westchnąłem — nasza droga będzie długa i ciężka, nie mogę zapewnić ci dogodnego życia, nie mogę też zastąpić ci go, więc wierzę, że kiedyś odkryjesz, jak zburzyć to, co robi ci krzywdę. — Cichy skrytobójca myśli wkradł się do mego serca. — Podejmuj decyzje, które są dobre dla ciebie, pamiętaj. — Patrzyła teraz tylko na mnie i widziałem to, oczy pełne niezrozumienia. Być może pierwsza cegła się poruszyła.
Mijały dnie i noce. Wczoraj było wygodnym fotelem, a dzisiaj tylko krzesłem. Podstawowe czynności pożerane były przez zachłanny czas i stwarzały coraz więcej problemów. Kiedy zamknąłem na chwilę oczy, otwierałem je w innym miejscu. Wszystko tak pięknie lśniło, jak za dawnych lat. Zawsze w milczeniu wykonywała nigdy niewypowiedziane prośby. Obserwowała i była o krok przede mną. Nie zdążyłem wyciągnąć ręki w stronę herbaty, a lądowała ona w mych dłoniach. Mijały dnie i noce. Uczyła się oraz poznawała. Jednak powoli krzesło pokrywały gwoździe, które boleśnie przebijały się przez wydrążone normy.
Deszczowe dni przeminęły, a wraz z nimi zniknęły odgłosy spadających kropel z sufitu. Pozostało po nich jedynie wiadro, które przypominało, co nadchodziło. Liście zaginęły. Wiatry zadomowiły się na stałe.
Nadchodziła zima.
Wracając jak zawsze z dłońmi pełnymi jagód, stanąłem w miejscu, a fioletowe kuleczki uciekły z chwilowej klatki wprost pod buty, gdzie dokonały swego żywota. Przyspieszone bicie serca, wahanie, spowolnienie procesów myślowych, reakcja istniejąca, rozpoznawalna. Nie dla wszystkich. Cegły drgały coraz mocniej i powoli wypuszczały więzione cząsteczki życia. Korzenie oplatały w zwolnionym tempie świat i kosztowały jego smaku. A ona stała samotnie na dachu i całą uwagę skupiała na zadaniu, każdy ruch był precyzyjny i szybki. Chciała pozbyć się gwoździ wbijających się boleśnie w stare ciało, chciała lojalnie być każdą sekundą mego czasu. Stała samotnie na dachu. Naprawiała uszkodzoną część i nie przestała nawet wtedy, kiedy mój świat stanął w miejscu.
Noga za krawędzią.
Słabe ciało.
Niewystarczająca opieka.
Niefortunne miejsce. Płot zrobiony z ostro zakończonych kawałków drewna.
Była gotowa poświęcić swoje życie, aby tylko mi pomóc.
Więc teraz leżała samotnie. Leżała odziana w biel, jakby uciekła z serafińskich szeregów. Tak delikatnie ułożona niczym do snu z włosami zaplątanymi w motyle skrzydła — powinna była odlecieć zanim upłynęły kolejne złociste dni. Miała pamiętać. Obłąkane gałki oczne krążyły wszędzie, szukając napisu cofającego czas, a pod drzewem naprzeciwko całego zdarzenia była ona i roniła łzy. Z jej żółtych płatków spadały jak strumienie krwi i bieli już nie było. To właśnie wtedy ujrzałem po raz pierwszy, jak cierpi, jak opuszcza mnie ze smutnym uśmiechem, jak kładzie dłoń na sercu na znak zrozumienia. Poznała to, ale zbyt późno, aby spędzić życie, jako ona. Jako żywa istota.
***
Powracam myślami do kroków, a obrazy rozsypują się niczym zamki z piasku.
Ławka.
Powinienem stanąć na ławce.
Staram się zmusić nogi do posłuszeństwa. Lewa albo prawa — bez różnicy. Lecz zamiast być dalej, stoję w miejscu, a umysł toczy walkę, w której ostrza formują się w pytanie przed zadaniem ostatecznego ciosu.
Chciałaś być mą chryzantemą, więc czemu odeszłaś tak szybko?
Wiedziałem, że jej świadomość zgasła wieki temu, a ja pojawiłem się, jako element wypełniający całość, najwyższy i jedyny byt, dzięki któremu mogła wyjść z ciemnej jaskini i ujrzeć światło, a jednak pozostało uczucie sprzeczne i niezrozumiałe, rozszarpujące wnętrzności.
Każdy mówi o odcieniach szarości, że istnieją między czarnym a białym, lecz ja uzyskałem złoto, cenniejsze od tego prawdziwego i chociaż nie błyszczało się z każdej strony, to oślepiało me oczy i pochłaniało serce.
Mogłem rozegrać samotną partię szachów inaczej, nadać bezcelowy kierunek obu stronom.
Mogłem. Pat.
Mam — mat.
*chryzantemy — zwane złocieniami, kwitną jesienią, symbol szczęścia, długiego życia, Słońca ze względu na promieniste ułożenie płatków
Komentarze (39)
Baardzo intrygujesz fabułą. Bohater? Ciekawe, taki inny Pigmalion, tu ożywiający dawno umarłe istnienie. Ginące z nadmiaru wdzięczności za urealniony swój byt.
Głęboka introspekcja. Malarskość w opisie.
Platon - idea (bohater - kreator) w zderzeniu z naszą rzeczywistością. Dostrzegający (śmierć dziewczyny) błąd zetknięcia się kreatora i wykreowanego.
Zasypujesz coraz to nowymi możliwościami odczytu status quo postaci. Pytania, pytania, pytania... a za oknem leje, ciśnienie spada, nie dam rady.
Szacun.
Absolutne 5!
(Można zapytać czemu tytuł niemal odrzucił?)
Tytuł - grób wspomnień, tzn. słońce grobem moich wspomnień -- sugeruje kiczowaty epigonizm z młodopolszczyzny, takie to zmanierowane przeżyć wielkością... mam nadzieję, że nie urażam teraz:)
Dalej całości nie chwytam, ale może opowiadanie/powiastka na poły filozoficzna - ma pozostać w części tajemnicą?
Kim jest mężczyzna ze swoją połówką? Hm.
Pozdrawiam.
Przeglądając stare teksty, zauważyłam, że jeszcze żaden bohater nie otrzymał imienia ani sprecyzowanego nakreślenia.
Może coś w tym jest. Taki (nie)Kim.
Helianthus - Panią... ale niespodzianka:)
Przepraszam, że nie wyczułam.
Ciekawe jaka jest alternatywa dla obecnego? Zmiana, jak mniemam, powinna również odbić się w linkach.
A może jest z Wielotwarzy - i stąd bezimienność.
Pozdrawiam:)
Nic specjalnego, po prostu „Chryzantema”.
Może, może.
Również pozdrawiam.
Bardzo ciekawy utwór.
Ode mnie 5
Pozdrawiam
Zmuszasz do refleksji. Lepiej nigdy nie zaznać szczęścia, ale nie cierpieć po utracie go? Czy może każda dobry chwila jest warta wiecznego bólu?
Będę musiała tu wrócić, czuję że kilka warstw mi ucieka, ukryte pod warstewką dzisiejszego deszczu. Tak czy siak, ode mnie zasłużone 5.
Gwiazdy, pozdrowienia :)
Obraz malowany zmysłami. Kolory Ziemi i przemijanie tworzą niesamowity klimat i poruszają wnętrzem. Kiedyś stałam przed obrazem Beksińskiego i myślałam... przecież ja też bym tak namalowała. Jednak po dokładnej analizie zaprzeczyłam... namalować tak, ale dokonać czegoś coś co będzie targać ludzkimi zmysłami jest trudne.
Ty własnie stworzyłeś coś łączy ból i strach przed wspomnieniami, co zastanawia, coś co jest ponadczasowe. Nigdy nie uciekniemy przed samym sobą. Zawsze ktoś będzie w nas mieszkał i będzie budził w nas niedokończone cierpienia. Jednak czasami warto powrócić w tamte strony i ponownie spotkać miłość.
Pozdrawiam serdecznie
*deep breath*
Dla takiego świrowania literackiego warto jeszcze wchodzić na to Opowi. Cóż za wachlarz percepcyjny! Po pierwszym akapicie myślałem, ze to jakiś megalomański dr Frankenstein, po kolejnym że malarz-arogant. Doskonałe operowanie symbolem chryzantemy - jesteś bardzo świadomym autorem, a językowo wlazłeś na Mount Everest, co przydało historii poetyckiego sztychu i doskonałe wkomponowało się w tę symfonię tragizmu. Zachwyt. :D
Świadomy tekst, świadomej siebie osoby.
Świetne.
Kompozycja przebogata, czytałam wcześniej, ale byłam prawie martwa i nic nie napisałam.
Nadrabiam w skrócie.
Czytać i komentować, a nie drążyć.
Zadałam pytanie eterowi, mogę? mogę. Can odpowiedział, nie odpowiadając.
Wstrzymaj się, ale napij.
Canulas, dziękuję za uszanowanie anonimowości. Ale ciekawe, jakie to koncepcje, hm.
Francisz, spokojnie, nie trzeba było tak reagować. Każdy ma prawo zapytać. Nawet, jeśli to pytanie do eteru. Chociaż kto wie, może eter kiedyś przestanie być eterem.
Warsztat przebogaty. Czapki z głów.
Pozdrawiam!
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania