LBnP XI - Druga Twarz

Poranna mgła niczym sieć rybacka oplotła osiedlowy plac zabaw znajdujący się tuż pod jego oknem. Nikłe promienie słońca muskały jego pomarszczoną, zarośniętą twarz. Zsunął się z łóżka, wodząc palcem po parapecie w niewiadomym celu. Wstał powoli na wpół przytomny. Splunął zalegającą od wczorajszego wieczoru krwią wprost na nadpęknięte okno i ruszył w stronę kuchni. Potworny smród zgnilizny unoszący się w pomieszczeniu wywoływał na jego twarzy niewymuszony uśmiech.

Instynkt prowadził go do lodówki. Otworzył ją i wyjął metalową tacę z resztami nadgniłego mięsa. Na stole stała szklanka w wiklinowym koszyczku wypełniona w połowie skrzepnięta krwią i żerującymi na niej muchami. To był on. Prawdziwy. Brudne łachmany leżały wszędzie. Przechylił ów koszyczek, oblizując się na koniec. Miał jeszcze sporo zapasu. Cztery pięciolitrowe baniaki z krwią stały obok kuchenki. Spojrzał, tak jak zwykł to robić codziennie, na plac zabaw, powoli wyłaniający się z mglistej pierzyny. Tam stawał się zupełnie innym człowiekiem. Zakładał swoją najdoskonalszą maskę. Tak doskonałą, że wyglądała, jak ludzka twarz. W takim przebraniu znali go wszyscy. Gdy wracał do mieszkania, stawał się sobą. Psycholem uzależnionym od zwierzęcej krwi i nadgniłego mięsa a właściwie jego zapachu. Po odprawieniu codziennego rytuału włożył najlepszy garnitur i już jako zwykła mrówka robotnica rozpoczął kolejny dzień. Nikt nie wiedział i nigdy nie mógł się dowiedzieć. Skazany na życie w chlewie, który sam stworzył. Szedł powoli i spokojnie. Drogę do schodów zagrodziła mu sąsiadka.

– Wspaniały dzień na poranny spacer. A sąsiad już do roboty?

– Mam jeszcze kilka spraw na mieście. Czas dla siebie kończy się coraz szybciej.

– Mówiłam sąsiadowi, żeby znalazł lepszą robotę. Niech patrzy a mnie. Oszukałam tych urzędasów i okręciłam jak nitkę na palcu....

– Rozmowa idzie ku dobremu, ale czas goni - przerwał facet, stawiając krok na przód.

– Takiego jak pan sąsiad nie ma tu nigdzie. Wzór od stóp po łysinę. A mój tylko chla samogony i inne gówna. Cały dniami go nie ma. Czemu ty chłopie nie masz kobity? Dobrze by z tobą miała.

– Los przewrotny.....

– Tak los, los. Znam to.

- Naprawdę muszę już iść. Autobus zaraz będzie.

– No dobrze, ale jak coś to Jolka z warzywniaka szuka chłopa — rzuciła przez ramię.

– Jej żyły...nadejdzie czas, że maska nie będzie potrzebna — mruknął do siebie, wychodząc z bloku.

Średnia ocena: 4.8  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (13)

  • Witamy następne opowiadanie. Brawo!
  • Prosimy o wrzucenie linku na Forum
  • Canulas 28.06.2018
    "Potworny smród zgnilizny unoszący się w pomieszczeniu wywoływał na jego twarzy niewymuszony uśmiech." - do tego momentu już 3x jego.
    Jego pomarczona
    Jego okno
    I tu.
    Za dużo tego - jego


    "– Mówiłam sąsiadowi, żeby znalazł lepszą robotę. Niech patrzy a mnie. " - na mnie

    " Cały dniami go nie ma." całymi.

    " – Jej żyły...nadejdzie czas, że maska nie będzie potrzebna" - odstęp po wiwlokropku.


    No, momenty opisowe (niektóre) całkiem niezłe. Dialog taki trochę strugany w drewnie.
    Czrery na pięć, dla mnie
  • marok 28.06.2018
    Muszę wejść w ten rytm. Ale dzięki
  • Canulas 28.06.2018
    marok, spox. Normalka, że musisz
  • KarolaKorman 28.06.2018
    Mnie się podobało :) Ode mnie 5 i pozdrowienia :)
  • marok 28.06.2018
    A dziękuje :)
  • Pan Buczybór 28.06.2018
    heh, całkiem enigmatyczne i mhroczne. Fajne, zgrabnie napisane (nie wliczając w to paru błędów). No, Marok w formie po prostu. Pozdro
  • Justyska 28.06.2018
    Spoko scenka. Opisy ładne i pomysł też ciekawy. Całkiem spoko.
    Pozdrawiam!
  • marok 28.06.2018
    Dziękuje bardzo
  • Zapraszamy Szanownego Autora na Forum do glosowania
  • refluks 30.06.2018
    W mojej ocenie twoje najlepsze tu opowiadanie.
  • Na Forum zapraszamy do głosowania

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania