LBnP XV - Czarna Dupa
Ludzkość w końcu postanowiła zasiedlić obce miejscówki kosmiczne. Zamieszkano na Marsie, następna miała być Europa, księżyc Jowisza. Warunki na Europie są dramatycznie inne niż na Marsie, bardziej przypominała ziemską Arktykę niż pustynię, więc postanowiono tak zmodyfikować genetycznie przyszłych kolonistów, by podołali tym warunkom.
Przede wszystkim, spowodowano mutację, która zamieniła barwnik oddechowy z hemoglobiny na hemocyjaninę. Odkryto bowiem, że ów barwnik ma moc transportowania tlenu nawet w bardzo niskich temperaturach. Ciekawostką jest też, że nie jest barwy czerwonej a niebieskiej.
Przyszli Europejczycy mogli się więc poszczycić arystokratyczną, błękitną krwią. Jednak zanim ktokolwiek trafił na obczyznę, musiał przejść serię rygorystycznych prób, między innymi, pobyt w Czarnej Dupie, jak popularnie nazywano wielki autoklaw, w którym można było swobodnie regulować ciśnienie, temperaturę i zawartość tlenu, a w którym umieszczano nieszczęśników poddawanych tej próbie ostatecznej.
Białka oczu miałem błękitnawe, trupi kolor skóry, włosy mi wylazły całkiem — to cena za bycie ufokiem. Znajomi, rodzina dalsza i bliższa mnie się wyparła, ale miałem to gdzieś, moja przyszłość była już daleko poza Ziemią i jej nudnymi konwenansami. Raz specjalnie się skaleczyłem, chciałem to zobaczyć, z palca popłynęła mi niebieska krew jak atrament. Ciekawe, jak wygląda moje serce? Atramentowe serce...
Została nas tylko piątka jak pięć palców. Z ponad tysiąca. Ja byłem kciukiem: napakowany i przysadzisty, łysy jak kolano. Nie, jak kciuk właśnie. Jako ostatni miałem wejść do Czarnej Dupy. Bałem się tego trochę, ale jak pomyślałem, co mnie czeka na pełnej lodowej martwoty Europie, to w sumie, to była igraszka. Tak przynajmniej sobie rezonowałem.
Otworzyli właz, w czerni otworu błyskała woda, czarna od mroku jak smoła. Nie, to nie była woda! To jakaś ciecz, przypominająca gęsty śluz. A może to była gliceryna?
Podłączony do rurek, którymi tłoczono mi życiodajne gazy (ściśle kontrolowany skład, co oczywiste, by w razie czego poddusić umiejętnie), zapadłem się w mokrą i gęstą ciemność. Czułem na skórze chłód, chociaż niezbyt uciążliwy, organizm błyskawicznie zaadaptował się do zimna grubo poniżej zera. To pewnie dlatego nie woda, woda zamarzłaby. Otuliła mnie ciemność.
To, co się później działo ciężko opowiedzieć. To było jak sen utkany z koszmarów na jawie. Ciemność, która z początku przygarnęła mnie miękkim całunem, po nieokreślonej chwili, zaczęła rozbłyskiwać robaczkami świętojańskimi. Albo, jak mikro wyładowania w komorze Wilsona, pokazywano nam ją, by oswoić z promieniowaniem kosmicznym, albo dotłumaczyć, błyskała drobnymi wyładowaniami. Zdawałem sobie sprawę, że to twór mojego mózgu, na siłę chce światła i obrazu. Obrazu... tak, zaczęły się pojawiać. Jakieś niekształtne efemerydy, grube słupy utkane ze świetlnych powrozów. Początkowo kompletnie abstrakcyjne, miłe nawet dla oka, perłowo się jarzące bursztynem przechodzącym w róż. Niestety, te kształty zaczęły się urealniać. Zamykanie oczu nic nie dawało, to działo się wewnątrz mnie. Atramentowe serce coraz gwałtowniej tłoczyło krew do przerażonych komórek. Wielkie Golemy, spoglądały na mnie uważnie. Miny miały wydłużone, posągowe, wielkanocne, kiwały się miarowo, jakby pogrążone w modlitwie. W końcu spadały na mnie bezgłośnie, gdy odruchowo kuliłem się w sobie, by zamrzeć w pozycji embrionalnej: skulony i zaciśnięty w pięść.
Po Golemach przyszły galaretowate, zielonkawe istoty, jak jakieś wyolbrzymione żyjątka wodne. Miały czułki, wyłupiaste oko i poruszały się nibynóżkami. Były wstrętne, za wszelką cenę chciałem uniknąć z nimi kontaktu. Robiły wrażenie, że za chwilę się rozlecą, jak nie do końca zastygnięta żelatyna. Były namolne, pchały się na mnie w straceńczym zapale, jak kamikadze, nie, jak tępe słonie, pchające się w przepaść. Były ślepe tym jednym okiem, pchały się na mnie drżącą galaretą, czułem ich napór, odwracałem głowę, żeby jako ostatnią, ją chociaż obronić przed oślizgłymi istotami, które jak ślepce niezborne, chciały koniecznie we mnie wniknąć. I wniknęły.
Poczułem, że spadam, nie dziwota, wchłonąć galaretę ze słonia i nie spaść na samo dno absurdu? Spadałem krętym lejem, zobojętniały na to, co mnie czeka, bo i tak nie miałem na nic wpływu. Poza tym, uparcie sobie powtarzałem, że to musi być sen, nic mi się nie stanie. Jestem kałamarzem!
W końcu mnie jednak wyciągnęli z kleistej kąpieli. Podobno próbowali cucić, podawano różne leki, poddawano wstrząsom elektrycznym. Mieli ze mną nie lada kłopot, nie chciałem się wyrwać z pomroków majaczeń. Odrzucili mnie z eksploracji Europy, musiałem zostać na ziemskiej Europie. Dziwadło i pomyleniec. Na własne życzenie.
Komentarze (42)
Pięć za pomysł, za nakreślenie niebanalnej historii, za lekkość.
Robaczki nie wyskoczyły znikąd, to były rojemia mózgu, co jest faktem stwierdzonym podvzas badań w takivh warunkach.
Dziękuję za komentarz i ovenę :)
Pisałem na poważnie, ale może dlatego tego nie dostrzegasz , bo nie znasz moich innych tekstów, w których powagi nie potrafię zachować. U mnie poważnych tekstów jest ledwo kilka :)
Bądź gotowa na wszystko
pasją, to ty?
Podobało mi się. Ciekawy pomysł :)
Piąteczka i pozdrawiam!
Dzięki ;)
Pozdrawiam i zostawiam 5 gwiazdek:)
Tytuł Black ass, niczego raczej by nie zmienił, a w żargonie uczestników podobnych eksperymentów istnieją najpewniej jeszcze bardziej dosadne określenia.
W stanie całkowitej izolacji od bodźców zewnętrznych, mózg (ciała migdałowate tzw. świadomość gada) zaczyna kreować swój własny świat. Najczęściej projekcją są wszelkie możliwe zagrożenia i najprawdopodobniej dzięki tej nieustannej aktywności osiągnął taki poziom gabarytowy. Sposób odżywiania oczywiście także miał swoją miarę uczestnictwa. Zwłoki przodków sprzed kilkunastu, nawet, tysięcy lat wykazują, że mieli podobne mózgoczaszki do obecnych osobników rodzaju ludzkiego i prawdopodobnie podobne zdolności intelektualne.
Poznanie zasad funkcjonowania tego organu będzie największym odkryciem w dziejach ludzkości i zapewne katastrofą wszelkich wartości etycznych :) Pozdrawiam
Prawdopodobnie, można by to bardziej rozpisać, zmienić końcówkę, tak by był dalszy ciąg, czyli, Perypetie bohatera na Europie itd Nawet o tym przemyśliwałem i kto wie, czy tak nie uczynię, bo to w sumie mogłoby być ciekawe
Pozdro
dzięki
Imponującą wiedzą się tu wsparłeś :) Czułam, że końcówka dla bohatera nie będzie zbyt pomyślna.
Szkoda mi gościa ;))
Fajny kawał opowiadania, wsparty pigułą rozsądnej wiedzy.
Pozdrawljaju :)))
Rozpoczynamy głosowanie. Potrwa do piątku.
„Raz specjalnie się skaleczyłem, chciałem to zobaczyć, z palca popłynęła mi niebieska krew jak atrament. Ciekawe, jak wygląda moje serce? Atramentowe serce...” – świetne ujęcie tematu
„Czułem na skórze chłód, chociaż niezbyt uciążliwy, organizm błyskawicznie zaadaptował się do zimna grubo poniżej zera. To pewnie dlatego nie woda, woda zamarzłaby. Otuliła mnie ciemność” – ładne
Z minusów – tytuł, ujmuje temu tekstowi, zdecydowanie.
Klimat i tematyka opka jak najbardziej mi odpowiada.
„Niestety, te kształty zaczęły się urealniać. Zamykanie oczu nic nie dawało, to działo się wewnątrz mnie” – i tu gites
Fajny tekst, nadawał by się na rozwinięcie (wówczas zapewne by zyskał).
Gwiazdy, pozdrowienia :)
Tytuł jak tytuł xd coś ode mnie też musiało być
Dzięki
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania