LBnP XXI – Sznurowadła
Siedziałam na kanapie przed telewizorem z tym przeklętym kawałkiem sznurowadła w ręce i zapewne wyglądałam, jakbym paciorki różańca chciała prześcignąć, bo moje palce wciąż i wciąż przesuwały się po krótkim kawałku sznurka, ale ten za nic nie chciał się wydłużyć, żeby choć o drobinę ułatwić mi życie i wtedy zadzwonił, jakbym mało miała zmartwień.
– To ja… chciałbym wrócić. Przyjmiesz mnie?
Trzeba mieć tupet, żeby tak zapytać po całym roku nieobecności. Nawet nie próbował nawiązać banalnej rozmowy typu: co u ciebie, jak Krysia, czy wszystko u was w porządku, przepraszam, czy cokolwiek. Nie, od razu, prosto z mostu jakby pizze zamawiał, z tą różnicą, że adres znany i to aż za dobrze. Czy może wrócić? Pewnie, czemu nie? Wracaj! W końcu rozwodu nie mamy, bo któż by sobie tym głowę zawracał? Albo jakimiś spotkaniami z dzieckiem czy alimentami, po co ktoś to wymyślił, skoro dom można opuszczać wedle humoru i wracać też zawsze można, bo przecież po to jest dom i po to się odchodzi.
Ale ja to mam teraz wszystko gdzieś. Potrzebuję fioletowe sznurówki i to na wczoraj, bo Krysia inaczej nie nauczy się wiązać butów. Wszystkie dzieci w zerówce już wiążą same, tylko Krysia nie, tak mi powiedziała ta głupia wychowawczyni, bo się jędza schylić nie może, żeby dziecku pomóc. Kupić na rzepy. Ale ona nie chce na rzepy, bo to dla dzidziusiów, no więc miałyśmy się uczyć, ale pod warunkiem, że będzie mogła ćwiczyć na swoich ulubionych różowych trampkach. Wszystko było ustalone, w sobotę po śniadaniu miałyśmy zacząć, ale te trampki to takie ulubione, najulubieńsze więc i zniszczone. Obydwie sznurówki szlag trafił zaraz przy pierwszych próbach. I tak sobie pomyślałam, że ja mu też pozwoliłam odejść tak od razu przy pierwszym kryzysie, nie walczyłam. Duma mi nie pozwoliła. Idź, idź, mówiłam z uśmiechem, za którym schowałam żal, jak dziecko co upycha wątróbkę pod ziemniakami, a później szarpałam na strzępy wilgotne od prania powietrze w łazience, żeby mój krzyk nie wyszedł poza mnie, gdy Krysia spała. A on poszedł i nawet się nie obejrzał…
Cały dzień chodziłam za tymi sznurówkami, bo tylko te zdaniem Krysi nadawały się do ćwiczeń, inne były podobno bez sensu. Pytałam we wszystkich pasmanteriach w mieście i w sklepach obuwniczych. Zawsze coś nie tak, a bo nie ten odcień, nie ta grubość, albo kształt, bo przecież sznurówki są albo okrągłe, albo płaskie. Płaskie się nie nadają mama, płaskie nie. Ale co ja miałam robić? Nigdzie nie było tych sznurówek. Powiązałam więc wszystkie kawałki, ale wtedy blokowały się przy dziurkach. Tak się nie da mama. No nie da się kochanie, wiem, mówiłam jej tak i płakałam. A moja mała mądrala mówiła, że to nic, że będzie chodzić w tych na rzepy. Ale przecież nie mogłam pozwolić, żeby sześciolatka poddała się z powodu złego koloru sznurówek. Dałam jej swoje buty, żeby ćwiczyła, bo kolor nawet podobny, ale nie chciała. I co? I już? Całe życie we wkładanych butach, albo na rzep? Jak pójdzie na studia w butach na rzepy, to nigdy nikogo nie pozna i skończy sama ze złamanym sercem jak ja. Nie mogłam do tego dopuścić. Nie dawało mi to spokoju i jeszcze ten telefon. Czy mogę wrócić? Pytał tak zwyczajnie. Zawsze tak robił. Na pierwszy front wystawiał silne, bezwzględne słowa, jakby ustawiał żołnierzy w szeregach: na pierwszy ogień ci obojętni, a na końcu podkuleni lekko w sobie, ale prawdziwi, z emocjami pozaciskanymi w poranionych dłoniach. Zawsze się dzięki temu przebijał, dostawał to, czego chciał bez trudu, a ja potrzebowałam tylko te cholerne sznurowadła i nie mogłam ich nigdzie dostać.
Ale co on mógł o tym wiedzieć… Nie było go, kiedy pękały nam serca. Kiedy co wieczór musiałam tłumaczyć, tak tatuś kocha, wróci, pewnie ma coś ważnego na głowie, jak załatwi, to wróci. I głupia obiecałam jej, że wróci. I co? Miałam mu to wszystko powiedzieć? Miałam się tak zwyczajnie zgodzić i podać mu schabowego w niedzielę i może jeszcze opowiadać, cóż to takiego się nie wydarzyło, jakby wrócił z egzotycznej wyprawy, gdzie odcięty od świata walczył o życie z krokodylami?
– A wiesz, u nas też było ciepło, a latem to tyle komarów, że już sama nie wiedziałam jakich środków używać. O, a tu dla ciebie schabowy. Tam pewnie nie miałeś.
A Krysia nalałaby mu wody do szklanki, a ja bym powiedziała:
– Krysiu, czy ty nie pamiętasz, że do schabowego tatuś pił zawsze sok jabłkowy?
Nienawidziłam go przez tę chwilę tysiąc razy, dokładnie tyle samo ile kochałam. Czemu mu tego nie mówiłam? Bo przecież miał sam się domyślić, wyczytać w wypranych gaciach i kanapkach do pracy...
Skąd ja mogłam wiedzieć, że one pękną, przecież wcale nie ciągnęła aż tak mocno, żeby tak dwie naraz. Może za dużo razy je prałam, a może Krysia, tak bardzo chciała mnie uszczęśliwić tymi kokardkami, a może to zwykły pech. Moja świętej pamięci mamusia zawsze mówiła, że nic w życiu nie dzieje się bez przyczyny, i że podarte trzeba zeszyć. Tak zeszyć. To pytanie o powrót było właśnie taką igłą, przekłuwającą się przez kilka warstw materiału, który targa się jak stare prześcieradło, stawiając jednocześnie opór. Połączyć dwa brzegi, pomiędzy którymi pienią się fale, słowa wpadają w wiry, a rzucane kaczki giną po pierwszym odbiciu, to jak… To jak podać odpowiedź na to pytanie.
– Czy mnie przyjmiesz? – zapytał jeszcze raz, słysząc moje głośne milczenie w słuchawce. W tej samej chwili kawałek sznurówki pękł na pół.
– Przyjmę, tylko kup sznurowadła. Kolor numer siedem… licząc od zewnętrznej strony tęczy.
Komentarze (28)
Pozdrawiam ;)
Czekam na jakiś tekst od Ciebie:)
pozdrawiam!
Pozdrawiam serdecznie!
Tak czułam, że i tęczę będziesz próbowała wpleść. Ale nie spodziewałam się, że w tak bezpośredni sposób. Super!
Całość bardzo sympatyczna.
Pozdrawiam serdecznie!
Pozdrowiam.
Dziękuję Ci za wizytę i dobre słówko.
Odzdrawiam!
Dziekuje za mile odwiedziny i pozdrawiam!
Ale przede wszystkim matki się poświęcają... :) Pzdr
Ps. Miałem takie dziwne zdarzenie dotyczący spełnienia dziecięcych potrzeb, ale nie bardzo pasuje do tego tekstu. Twgl. to wystarczy spojrzeć na kiełkujące ziemniaki, jak wyglądają.
Ciekawa jestem tego zdarzenia... hmm
Dzieki za wizyte i pozdrawiam!
Dwie sznurówki i powrót po roku tatusia sprawiły wewnętrzne rozterki kobiety. Para sznurowadeł jest zespoleniem całości problemu. Jest nadzieją na jutro. Jedna nie jest w stanie związać dwa buty. Inna też nie pasuje. Porwanej nie złączy byle jaki węzeł.
Czy tęcza złączy dwa brzegi? Czy po burzy rozwieje szarość I zaświeci Słońce? Czy mężczyzna odnajdzie ten kolor, który będzie pasował do całości i nauczy się wiązać kokardki codzienności.
Ładnie i bardzo spokojnie uczysz wiązania początku z końcem.
Pozdrawiam I miłego dnia
taki drobiazg zakradł się: bo któżby... bo któż by
Pozdrawiam!
Jak zawsze masz ciekawe spojrzenie na sprawę.
Pozdrawiam.
Pozdrawiam!
''Połączyć dwa brzegi, pomiędzy którymi pienią się fale, słowa wpadają w wiry, a rzucane kaczki giną po pierwszym odbiciu, to jak… To jak podać odpowiedź na to pytanie'' → to zdanie bardzo na: tak!
Pozdrawiam i tu!
Dziękujemy.
Ok, więc tak – pierwsze zdanie jest okropnie długaśnie, nie wiem czy bym go nie rozbiła na dwa.
„Jak pójdzie na studia w butach na rzepy, to nigdy nikogo nie pozna i skończy sama ze złamanym sercem jak ja” :D (jest w tym jakaś logika)
„Na pierwszy front wystawiał silne, bezwzględne słowa, jakby ustawiał żołnierzy w szeregach: na pierwszy ogień ci obojętni, a na końcu podkuleni lekko w sobie, ale prawdziwi, z emocjami pozaciskanymi w poranionych dłoniach” – fajne porównanie
Ostatnie zdanie świetne. Smutne jest to zakończenie dla mnie. Liczyłam, że go nie przyjmie. Tyle smutku było w tekście, że jego powrót jest pewnie jedynie zapętleniem się w tym po raz kolejny.
Ładnie napisane, melancholijnie, błędów nie znalazłam, narracja Twoja, kobieca. Temat ugryziony z dwóch stron. Super.
Pozdrawiam :)
Pozdrawiam!
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania