Lekcja geografii, cz.1/2

Minął rok szkolny. W kolejnym zdarzyło się, że przebywałem przez miesiąc w szpitalu; do szkoły wróciłem dopiero na początku kwietnia. Nauczyciele nie byli namolni, dali trochę oddechu rekonwalescentowi; nie byłem odpytywany przez dobre dwa tygodnie.

Mijał już miesiąc od powrotu w szkolne mury, powoli wdrażałem się ponownie w rytm nauki. Nadrobiłem zaległości z przedmiotów, w dzienniku lekcyjnym pojawiły się z nich oceny. Zapomniałem tylko o geografii. Nauczycielka wspomniała mi zaraz po powrocie, że nie mam stopni, ale później albo zapomniała o mnie, albo też zdecydowała się dać więcej czasu na powtórzenie wiadomości. Co za dużo zaś, to czasem niezdrowo.

Trwał jeden z normalnych dni szkolnych, wiosenne słońce już mocno przygrzewało. Upragniony dzwonek, ogłaszający przerwę, wyrwał naszą czeredę ze szkolnych ławek. Rozbrykani i hałaśliwi wybiegliśmy na szkolne boisko. Długa przerwa!

Nagle coś mnie tknęło, zatrzymałem się gwałtownie. Zaraz, przecież z geografii jeszcze nie mam oceny, a lekcja będzie zaraz po przerwie. Kurde, a jak mnie geografka dzisiaj spyta? Nie byłem na to przygotowany. Jasny gwint, na śmierć zapomniałem! O nowe lekcje nie musiałem się martwić, ale geografka na pewno nie odpuści mi zaległych tematów z okresu mojej nieobecności.

Chwyciłem kolegę za rękę:

– Coście mieli w marcu z gery? – zapytałem nerwowo.

– A tam, nie pamiętam – odburknął obruszony, wyrywając ramię z mojego uścisku.

– Poczekaj! Daj swój zeszyt. Tylko zerknę – ponagliłem go.

Niechętnie sięgnął do tornistra i wyciągnął pomięty kajet. Otworzyłem go i doznałem lekkiego szoku. Ale nabazgrane, kleksy od atramentu, plamy z cieknącego długopisu, jakieś kulfony zamiast porządnie napisanych liter. Ledwie mogłem się doczytać. Tyle nas pani od polskiego męczyła, wymagała kaligraficznego pisma, do czwartej klasy nie pozwalała pisać nie tylko brudzącymi długopisami, ale nawet wiecznym piórem; musieliśmy używać zwykłej obsadki ze stalówką maczaną w kałamarzu... a u kolegi zero efektu. Widocznie był z tych niewyuczalnych, skoro takimi bazgrołami zapisywał w zeszycie. Nie był to jednak mój problem. Do tego zeszyt był od geografii, a nie od języka polskiego i treść, treść była dla mnie ważniejsza od starannego pisma.

Szybko go przekartkowałem, szukając zapisanych dat z marca. Są! Przerzuciłem wzrokiem tematy... o kurczę. Cała Ameryka Południowa – państwa, stolice, główne miasta, rzeki, góry, klimat, powierzchnie, liczby ludności, posiadane bogactwa mineralne, wydobycie, przemysł... Cholera, ale kobyła!

Oddałem zeszyt koledze, usiadłem na murku i sięgnąłem do swojego tornistra. Wyciągnąłem podręcznik, otworzyłem właściwy rozdział i aż jęknąłem w duchu. Opisanych było kilkanaście państw, po kilka stron podręcznika na jedną lekcję. Dużo, bardzo dużo! Nie było dla mnie problemem, w jakiej części kontynentu które państwo leży, jakie są te główne rzeki i góry czy nazwy większych miast. Często w domu graliśmy w „Państwa, miasta”, dzięki temu miałem dobrą podstawową wiedzę z geografii. Ale liczby ludności, ilu mieszka w mieście, a ilu na wsi, jakie są główne surowce, przemysł, rolnictwo i hodowla... niech ich dunder świśnie, do czego mi to potrzebne? Będę tam mieszkał, czy co?!

Ogarnęły mnie czarne myśli. Nie dam rady, nie mam szansy wszystkiego przeczytać, zapamiętać, za mało zostało mi czasu. Nie zdążę!

Ciężko westchnąłem, zamknąłem podręcznik i otworzyłem ponownie, tym razem na chybił trafił. Zerknąłem – Brazylia. Przekartkowałem. Kurde, akurat najdłuższy temat, najwięcej stron. Dobra, nie ma co więcej tracić czasu. Los sam za mnie wybrał, i tak nie zdążę przeczytać nawet połowy z zaległych tematów.

Odłożyłem książkę na ławkę. Dałem sobie chwilkę odpoczynku, aby się uspokoić. Po minucie ponownie otworzyłem na zaznaczonej stronie z Brazylią. E tam, co ma być, to będzie.

Zacząłem szybko czytać. Część z informacji zawartych w treści na szczęście znałem. Nieznane dotąd dane powtarzałem w myśli, aby utrwaliły się w pamięci. Czas jednak zbyt szybko mijał. Przeraźliwy dźwięk dzwonka na lekcję zastał mnie jeszcze w trakcie czytania „Brazylii”.

Powlokłem się do sali lekcyjnej, ciągle z nosem wetkniętym w podręcznik. Wszedłem wraz z innymi do środka, usiadłem w swojej ławce. Jednym uchem odruchowo nasłuchiwałem wyczytywanej listy obecności przez geografkę, ale skupiony byłem na swoim czytaniu.

– Jestem! – odkrzyknąłem, słysząc swoje nazwisko. Nim nauczycielka sprawdziła wszystkie ponad czterdzieści nazwisk, skończyłem czytać o największym państwie kontynentu południowoamerykańskiego. Uff... koniec. Zaraz jednak naszły mnie ponownie złe myśli. Jaki koniec, jaki dobry koniec?! Przecież to tylko jeden z kilkunastu krajów. A pozostałe? Czarna dziura w mózgu. Może jednak belferka dzisiaj mnie jeszcze nie spyta? Zapowiadała, ale może zapomniała. A jeżeli spyta, jeśli jednak przypomni sobie o mnie? Wtedy ze mną kaput. Nie ma rady, będę musiał coś wymyślić. Jakby tu się wykręcić, aby odpytała mnie dopiero na następnej lekcji? Wtedy już będę obkuty. Ale nie dzisiaj, tylko nie dzisiaj!

Może jednak nie spyta? Może się uda? Może dzisiaj jeszcze mi się upiecze? Tylko że minął już miesiąc i zapowiadała, iż mnie odpyta z zaległości. Cholera, że też musiałem zapomnieć o geografii!

Ryzyk fizyk, może wpierw spyta kogoś innego. Może jeszcze dostanę darowane kilka minut. Nie ma co ich marnować.

Otworzyłem książkę na następnym temacie. Argentyna. Ledwie przeczytałem kilka pierwszych zdań, kiedy z wewnętrznego zaaferowania wyrwał mnie głos nauczycielki:

– Do odpowiedzi przyjdzie Zdzisiek. Jak tyś się uchował bez oceny?! Ach, prawda. Przecież leżałeś w szpitalu. No to chodź, miałeś już dość czasu na powtórzenie.

No to katastrofa! Co by tu wymyślić, co by wymyślić? Gorączkowo szukałem wyjścia z beznadziejnej sytuacji, wolniutko podnosząc się z ławki. Nic. Kompletnie nic sensownego nie przychodziło mi do głowy. Pustka, żaden z pomysłów nie był funta kłaków wart.

Ciągnąłem nogę za nogą, jakby do każdej był przywiązany worek cementu. Co by tu powiedzieć, jak uzasadnić prośbę o przełożenie? Już, już otwierałem usta, już chciałem błagalnie poprosić o przepytanie na następnej lekcji. Może geografka będzie dzisiaj łaskawa? Przecież wie, że ją bardzo lubię…

 

cdn.

Następne częściLekcja geografii, cz.2/2

Średnia ocena: 3.7  Głosów: 7

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • KarolaKorman 16.12.2016
    ,,Minął rok szkolny. W kolejnym zdarzyło się, że przebywałem przez miesiąc w szpitalu; do szkoły wróciłem dopiero na początku kwietnia.'' - coś mi tu nie gra :( Piszesz ,,Minął rok szkolny.'' i ja widzę koniec czerwca oraz wakacje. Kolejne zdanie: ,, W kolejnym zdarzyło się, że przebywałem przez miesiąc w szpitalu;...'' i ja rozumiem, że kolejny rok szkolny czyli zaczynający się od września i nie było cie miesiąc czyli powinien być październik, a ty piszesz dalej: ,,do szkoły wróciłem dopiero na początku kwietnia'' - ?
    Cały tekst jest pisany, jakby Twój rok szkolny zaczynał się zupełnie inaczej jak mnie :) Wiosenna pogada :0
    Całość zabawna :) Któż nie miał choć raz takiej sytuacji :) Stawiam na Brazylię :)
  • Zdzisław B. 16.12.2016
    Karolo, opowiadanie jest zamkniętą całością, ale kontynuacją poprzedniego opowiadania (tu go nie umieszczałem). Faktycznie, mogłem leciutko zmienić początek - byłoby lepiej. Nie będę już zmieniał.
    Mimo tego początek jest logiczny i zrozumiały: "Minął rok szkolny. W kolejnym zdarzyło się, że przebywałem przez miesiąc w szpitalu; do szkoły wróciłem dopiero na początku kwietnia". Pierwsze zdanie jest nawiązaniem do poprzedniego opowiadania. Natomiast "W kolejnym..." informuje, że w następnym roku szkolnym, a nie miesiącu. Przebywałem przez miesiąc w szpitalu, wróciłem z niego na początku kwietnia - a więc w szpitalu leżałem w marcu.
    W ten sposóbn wprowadziliśmy trochę wiosny późną jesienią ;)
    Pzdr. :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania