Poprzednie częściLeworęczni -Prolog (poprawiony)

Leworęczni - Rozdział 14. (1/2)

Arrin już chciał coś powiedzieć, ale ubiegł go Ken

- Daj spokój Connor, to zwykły chłopaczyna ze wsi, szuka ojca. Jest przerażony.

- A Lord Atrenis szuka syna – odparł krótko strażnik. Spojrzał na Arrina – Może spotkałeś dziś Panicza ? Widziałeś jakiegoś chłopca w twoim wieku, dziś w mieście ?

- Ni… nie. To znaczy tak – poprawił się przerażony Arrin - Wi… widuję takich co dzień.

- Ciekawe gdzie.

- Na… no, w mieście.

Poczuł, że pot strumieniami leje mu się po czole. On też wie. Connor zaraz zabierze go na zamek do ojca. Nie mogę na to pozwolić.

- Dzieciak nic nie wie, jest przerażony, nie widzisz? – rozległ się nagle głos za nimi - Może pogadasz z kimś twojego wzrostu, co Connor ?

Z za strażnika wyłonił się Ramshall i stanął między nim a Arrinem.

- Odsuń się, złodzieju, muszę porozmawiać – warknął wściekły strażnik.

Ramshall spojrzał w bok, a po chwili znowu na rozgniewaną twarz Connora.

- Wiesz co? Pierdoli mnie co musisz.

Błyskawicznie dobył miecza przewieszonego przez pas i zadał szybkie cięcie wzdłuż brzucha strażnika. Ten nawet nie zdążył zareagować. Ból musiał być tak silny, że strażnik zgiął się tylko w pół.

Arrin patrzył na całą sytuacje z otwartymi ustami.

Ramshall kolejny raz podniósł potężny miecz i z całej siły zadał cięcie wprost w szyje strażnika odcinając mu głowę z okropnym dźwiękiem łamanych kości.

Widok krwi nie zrobił na Arrinie żadnego wrażenia. Był już doświadczony. Wszyscy mężczyźni naokoło wstali i dobyli swojego oręża. Połowa stanęła za Ramshallem a połowa za bezwładnym już ciałem Connora.

Arrin także wyjął z pochwy swój koncerz. Nie dbał o to, jak teraz wygląda. Jedynym co w tej chwili się liczyło było przedarcie się do drzwi lub okna.

Gotowy do ataku Ramshall zaczął powoli podchodzić do przeciwników a jego drużyna za nim.

Lecz całą, napiętą sytuację przerwał karczmarz.

- Jeden trup, to wystarczająco, jak na jeden wieczór ! Wynocha, wszyscy! Wiecie jakie będę miał kłopoty? Wypierdalać!

Nikt nie śmiał nie słuchać karczmarza. Wszyscy zaczęli się cisnąć do drzwi i po chwili przed karczmą znalazła się grupa pijanych mężczyzn. Niektórzy z nich szykowali się do bójki.

Ken podszedł do Arrina

- Straszne rzeczy widziałeś dzisiaj Arolfie, nie powinieneś tu zostawać – spojrzał na grupkę przed karczmą – może być niebezpiecznie. Chodź za mną.

Arrin stwierdził, że to dobry pomysł. Przytaknął i ruszył za Kenem.

Weszli w jedną z wąskich uliczek i ruszyli przed siebie.

Arrin nie miał nastroju do rozmawiania. W ogóle nie miał nastroju na nic. Miał tylko ochotę zasnąć i się nie budzić.

- Co teraz zamierzasz? –zapytał go Ken.

Przypomniał sobie o wszystkim.

- Chyba opuszczę miasto. Podejrzewam gdzie może być ojciec.

- Teraz nikt cię nie wypuści. Musisz poczekać do rana – mężczyzna spojrzał w górę, na niebo, które dopiero niedawno zrobiło się zupełnie ciemne – do świtu jeszcze daleko. Możesz przeczekać u mnie.

Arrin zgodził się kiwnięciem głowy.

Ruszyli uliczką zostawiając za sobą karczmę i bijących się mężczyzn.

Pewnie nie jeden zginie tej nocy.

Znów pogrążył się w rozmyślanie.

Nienawidzę go. Jak mógł mi to zrobić? Swojej żonie, tej kobiecie, mojej matce! Co za okropny, przebrzydły, podły, brudny, śmierdzący, kurewski typ. Najgorszy na świecie. Dlaczego? Dlaczego ja?! Czym zawiniłem, za taką karę?!

Z refleksji wyrwał go Ken.

- To tutaj.

Stali przed niedużym, szarym budynkiem wykończony ciemnobrązowymi elementami.

W środku wyglądał bardzo przytulnie.

Było to nieduże ale przyjemne mieszkanie z dwoma izbami na dolnym piętrze. Znajdował się tutaj mały kominek, który już dogasał pozostawiając miłe dla oka oświetlenie. Był stół z sześcioma krzesłami, a obok stołu wielkie półki z książkami. Po drugiej stronie pokoju było widać coś w rodzaju kuchni, a obok niej schody prowadzące na górę.

- Chcesz spać ? – zapytał go miłym głosem Ken.

- Tak – odparł cicho.

Ken zaprowadził go na górę i pokazał mu jego posłanie. Było to małe twarde łóżko z białą pościelą i szorstkim kocem.

- Prześpij się – uśmiechnął się siwy mężczyzna - widzimy się rano.

Wyszedł i zamknął drzwi.

Od teraz Arrin pozostał sam na sam ze swoimi myślami.

 

Nie zasnął szybko. Nie umiał powstrzymać się od płaczu. Łzy płynęły strumieniami z jego oczu.

Nie miał gdzie się udać. U kogo zostać. Z kim porozmawiać. Jego jedyny przyjaciel znajdował się na służbie u jego największego wroga.

- Derr – załkał patrząc w okno.

Widok z okna na poddaszu nie był najpiękniejszy. Dom Kena był niższy od większości budynków w mieście, więc jedyne co Arrin mógł zobaczyć to dachy sąsiednich domów, i jedna z wież zamkowych.

Arrin znał na pamięć wszystkie wieże w zamku. Było ich trzynaście, każda z flagą jednego miasta Dwurzecza. Ta, którą teraz obserwował była prawdopodobnie wieżą odpowiadającą Northall – Miastu Zimy. Northall znajdowało się najbardziej na północy ze wszystkich miast Dwurzecza i było piekielnie daleko od Tressport.

Jeszcze wczoraj marzeniem Arrina było wyruszenie w podróż, aby odwiedzić wszystkie miasta w Dwurzeczu. Teraz, kiedy o tym myślał wydawało mu się to strasznie dziecinne. W tym momencie marzył tylko o jednym.

Zemsta.

Zabicie ojca, samo w sobie byłoby prostą sprawą. Dostać się przed oblicze Najwyższego nie było problemem dla nikogo. Ojciec był stosunkowo dobry dla mieszczan i jeżeli ktoś miał jakiś poważniejszy problem mógł się zgłosić właśnie do niego. Arrinowi pozwalano uczestniczyć w spotkaniach z mieszkańcami miasta. Zawsze chętnie przesiadywał słuchając tego co mają do powiedzenia ci prości ludzie. Nigdy nikt go nie informował o tym co się dzieje poza zamkiem, więc wiadomości nawet z okolic były na wagę złota.

Dopiero teraz dotarło do niego, dlaczego ojciec nie informował go o wszystkim i nie wypuszczał go z zamku.

Wstydził się mnie.

Przez te wszystkie dni, po prostu wstydził się tego co zrobił. Swoją nienawiść do siebie, za to, że zgwałcił kobietę płodząc z nią syna przerzucił właśnie na niewinnego Arrina. Wyładowywał emocje za każdym razem kiedy spotykał się z synem. Nie chciał aby świat się nim za bardzo nie interesował.

Potwór. Jak mógł mi coś takiego zrobić? Już lepiej jakby wysłał mnie do Akademii. Czemu trzymał mnie jednak w zamku? Miał jakiś inny plan co do mnie? Nie jestem jednak Dziedzicem i nigdy nim nie byłem. Nigdy nie zasiądę na tronie Tressport, to jest niemożliwe, nie teraz, nie z moim pochodzeniem. Nie należę nawet do Rodu Atrenisów.

Nienawiść do ojca urosła do potężnych rozmiarów. Arrinowi nie mieściło się w głowie jak można popełnić taki błąd i wyżywać się później na własnym synu. To po prostu przechodziło jego pojmowanie świata.

Chciałby teraz stanąć przed ojcem. Powiedzieć mu to co czuje prosto w twarz. To, że ojciec popełnił błąd, było do wybaczenia, ale to, że zrujnował mu życie w ten sposób było haniebne i karygodne.

Przez ojca popełnił największą zbrodnię jaką mógł – zabił niewinnego. Wyobraził sobie siebie stojącego przed ojcem, który spuszcza głowę w geście pokuty i ze łzami w oczach prosi o wybaczenie. Następca Tronu powinien wybaczyć, ale on nie jest przecież Następcą, nie jest już Dziedzicem. Wciąż to do niego nie docierało.

Jak mogłem być tak głupi. Czemu wcześniej tego nie dostrzegłem. Ojciec nie zachowywał się normalnie. On nie zasługuje nawet na śmierć, zasługuje na długie i powolne tortury.

Przebranie się za mieszczanina było dość ryzykowne, bo ludzie w zamku mogli by go rozpoznać bez problemu, ale była to jedyna opcja, żeby spojrzeć ojcu w oczy. Arrin był jednym z najlepszych jakich znał od poruszania się po zamku niezauważenie. Nie raz wykradał się z pokoju, aby pochodzić opuszczonymi korytarzami. Mógłby również zaryzykować stwierdzenie, że znał zamek najlepiej i zgłębił wiele jego tajemnic. Znał nawet z trzy, czy cztery ukryte przejścia, o których nikt nie miał pojęcia. To były jego atuty. Przewaga nad strażnikami w zamku.

Jedyny problem to dostanie się do środka. Musiałby wkraść się przez okno, a to nie lada sztuka. Potrzebowałby pomocnika i liny. A to i tak nie gwarantowało sukcesu. Jeżeli natknąłby się na niego strażnik, lub ktoś ze służby już by stamtąd nie uciekł.

Trzeba będzie wymyśleć coś innego.

A jeżeliby mnie złapali? Przeraził się na samą myśl o tym. Ojciec tryumfowałby. Gorzkie słowa nic by wtedy nie dały. Chociaż ta konwersacja byłaby ciekawa. Ale później ojciec prawdopodobnie zesłałby mnie do więzienia wydziedziczając z rodu. Już nigdy nie nazwałby mnie synem.

I bardzo dobrze, nie chcę mieć z nim nic wspólnego.

Jego rozmyślania potoczyły się w kierunku, którego już nie pamiętał. Pogrążył się w sen pełen krwi i mrocznych scen, w których torturował ojca w najgorsze sposoby świata.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Ronja 01.09.2015
    Tak, tak, tak, tak!!! A już miałam iść spać! I co teraz? Czytać od razu, czy czekać do jutra? Co za dylemat! :D

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania