Poprzednie częściLeworęczni -Prolog (poprawiony)

Leworęczni - Rozdział 15. (1/2)

Słońce było już wysoko, kiedy minęli pierwszą osobę na drodze. Był to staruszek w słomianym kapeluszu wędrujący w stronę kamiennego miasta. Galthar chciał zapytać go o drogę, o samopoczucie, o pobliskie wioski, o sytuację w państwie, o cokolwiek. Ale czuł się osaczony i zachował ciszę.

Staruszek minął ich bez słowa.

To samo głupie uczucie i niechęć do przerywania ciszy towarzyszyły mu, gdy zaczął go boleć dół pleców. Nie był przyzwyczajony do podróży, a już w ogóle nie był przyzwyczajony do konia. W mieście wąskich, brukowanych uliczek, czy to na wiosce, w której spędził wygnanie, nie miał do czynienia z tymi zwierzętami.

Świnie… świnie to co innego. Świnie znał dobrze. Świnie bardzo lubił. Przed przyjazdem do Perhange był synem świniopasa, więc kontakt z tymi grubymi, różowiutkimi zwierzętami miał bardzo dobry. Natomiast konie go nie pociągały w żaden sposób, a tym bardziej nie był do nich przekonany po paru godzinach jazdy w siodle, gdy jego zadek miał już dość.

Nie mógł prosić o postój. Choćby nie wiem co, Ser Ellan Trew i Eris i tak by się na niego nie zgodzili. Choćby im też dupy odpadały, tylko na złość jemu, odmówiliby, tak z czystej, chamskiej życzliwości.

Męczył się jeszcze trochę czasu, tracąc już panowanie w tej mało godnej części ciała. Próbował przybierać różne pozycje jazdy, lub podkładać sobie coś pod siedzenie, jednak wszystkie te opcje dawały ulgę tylko na krótki okres.

Więc kiedy Tom przerwał milczenie słowami: „Przepraszam, czy postój jest przewidziany?” Galthar był tak uradowany, że z przyjemnością ucałowałby chłopaka.

Znajdowali się na płaskiej, jak stół równinie. Nie było tam żadnych drzew, choć w oddali po lewej można było dostrzec las, gdy po prawej górowały ośnieżone, ostre, szczyty.

Mgła już opadła, a pogoda była bardzo przyjemna. Zdarzało się nie raz, że letnie miesiące na północy były śnieżne. Czasem zimne powietrze znad zachodniego morza przynosiło ze sobą mrozy, które utrudniały wieśniakom uprawę roli. To dlatego na północy pola były tak rzadko spotykane. Głównym sposobem zarobku tych niższych warstw społecznych, których nie było stać na życie w mieście, lub po prostu nie mieli odwagi spróbować, była hodowla zwierząt, takich jak owce, kozy, czy na przykład świnie.

Teraz jednak pogoda była słoneczna.

Galthar rozprostowywał bolące plecy rękoma, Ser Ellan poszedł się „odlać”, a Eris przechadzała się w te i we w te próbując rozruszać zdrętwiałe nogi. Natomiast Tom wyciągnął z plecaka jabłka i poczęstował wszystkich.

- To moje zadanie, dbać o wasze żołądki – powiedział uradowany odbierając gratulacje za pomysł od Galthara.

Męczyło go już miano łotra (choć może było nadal prawdziwe), więc starał się być uprzejmy i robić wszystko tak, aby wypaść w ich oczach (nie oszukujmy się, zwłaszcza w oczach łowczyni) godnie.

Postój zajął im pół godziny. Rozprostowali i odlali co trzeba i pełni sił oraz wigoru mogli zająć się jazdą. Wraz z powrotem na grzbiety swoich rumaków do ich głów powrócił humor.

Tom wziął sobie za punkt honoru zagadywanie towarzyszy, z czego niezwykle cieszył się Galthar, którego cisza męczyła niemiłosiernie. Ku jego zdziwieniu Ser Ellan i Eris odpowiadali chłopakowi. Co więcej, odpowiadali z sensem.

Na pierwszy ogień poszła kobieta.

- Pani – zaczął Tom – może teraz ty nam coś opowiesz o sobie?

- A co byś chciał wiedzieć, chłopcze?

- Dlaczego to akurat Ciebie Najwyższy wybrał do tej misji? – zapytał po chwili namysłu. Było to trafne pytanie. Galthar jak i Ser Ellan przysłuchiwali się bacznie.

- Podróżuje - wytłumaczyła - Dużo. Odwiedziłam wszystkie czternaście najwyższych miast. Znam dobrze drogi, skróty, przejścia, a także wiele osób na trasie. Po prostu jestem obeznana.

- Ale czy jesteś jedyną tak dobrze obeznaną osobą?

- Nie wiem, ale znałam dobrze Najwyższego, zanim przejął władzę. Często transportowałam jego listy lub jakieś pakunki do innych władców na południu. Zna mnie, ufa mi, więc wybrał mnie.

- Karzeł kontaktował się z innymi już przed przejęciem władzy? – wtrącił Galthar nie mogąc się powstrzymać.

- Lord Najwyższy gnojku – warknął Ser Ellan.

Eris była zaskoczona pytaniem

- Oczywiście. Chyba ktoś nie zdaje sobie sprawy, jak długo przygotowany był ten przewrót.

- Niestety, nie byłem obecny w mieście – odparł Galthar ze spokojem.

- Ciekawe dlaczego… - rzuciła ironicznie Eris.

- Od paru miesięcy pozwalał sobie na coraz więcej – mówił Ser Ellan - Zaczął sprzeciwiać się Edrickowi w Radzie, co wcześniej nie miało miejsca. Tamten jednak za każdym razem go uciszał, nieważne co by mówił. W końcu coraz więcej osób zaczęło zauważać błędy wytykane przez Pumbernilla, więc zaczęli go popierać i zadawać pytania Najwyższemu. I tak, powoli, bunt zaczął się rozwijać. Początkowo kto inny miał zająć miejsce Starego, jednak wszyscy jednogłośnie zgodzili się, że to Pumbernill będzie najlepszym władcą dla tego miasta. Może nigdy nie wydawał się taki, ale jest naprawdę, naprawdę mądrym i sprawiedliwym… człowiekiem. W końcu nie byle kogo mianuje się na doradcę – westchnął. W końcu też dzierżył te rolę – w każdym razie miasto jest w dobrych rękach, nie ma co do tego wątpliwości. A my nie powinniśmy go zawieść, bo to co robimy to naprawdę ważna część jego planu.

- A co my właściwie robimy? – zapytał niespodziewanie Tom.

Galthar i Ser Ellan spojrzeli po sobie z zakłopotaniem.

- Mamy wykraść pieprzoną zbroję z twierdzy – wtrąciła Eris.

- Emm… – zaczął Galthar, ale ubiegł go Ser Ellan.

- To nie do końca tak... Misja, którą mamy wykonać różni się trochę od tej pierwotnej, którą niewątpliwie było wykradzenie zbroi.

- W sensie? – zapytała Eris dociekliwie.

Jeszcze raz wymienili spojrzenia.

- W sensie…

- W sensie jedziemy do Tressport zabić Najwyższego – tym razem Galthar przerwał Ser Ellanowi. Ten zaczął kiwać głową.

- Słucham?! Dlaczego ja nic o tym nie wiem?! – krzyknęła oburzona – Dlaczego ten robak wie?! – wskazała na Galthara.

- Tylko nie robak! – obruszył się.

Jej twarz poczerwieniała a na czole pojawiła się żyła.

- Po prostu Najwyższy nie chciał aby… – Ser Ellan Trew próbował uspokoić sytuacje, jednak Eris potrzebowała się wykrzyczeć.

- To ja ryzykuje życiem na niebezpiecznych podróżach, a karzeł nie może nawet powiedzieć mi o głupim planie?!

- Ja też nie wiedziałem – powiedział cicho Tom, jednak wszyscy puścili to mimo uszu.

- Nienawidzę go – warknęła po chwili – szczerze, mam już w dupie tą wyprawę. Jak mógł mnie tak potraktować?!

Mimo to jechali dalej. Znowu w ciszy, znowu w skrępowaniu. Jednak kiedy Eris się uspokoiła wróciło jej racjonalne myślenie, wraz z chęcią do rozmowy.

- W jaki sposób chcecie… chcemy to zrobić?

- W sensie? – zapytał Tom.

- W sensie, wykonać misje. Zabić…

- A, to już pytaj Pana złoczyńcę – Ser Ellan Trew wskazał na Galthara oskarżającym tonem.

Eris wlepiła w niego wzrok oczekując odpowiedzi. Galthar wzruszył ramionami.

- Nie ma konkretnego planu.

- Och, świetnie! – wybuchła znowu – dobrze, że misja została powierzona komuś, kto umie się dobrze przygotować. Świat jest w dobrych rękach. Gratuluję wyboru Lordzie Najwyższy.

- Ustalimy plan tam, w Tressport – odparł Galthar podirytowany – nie wiem jak mogę teraz coś zaplanować. Nigdy tam nawet nie byłem.

Eris pokręciła głową. Wydawało się, że według niej ona dokonałaby lepszego wyboru personalnie.

- No dobrze – powiedział po chwili Tom – ale dlaczego akurat Tressport? Czemu akurat… No ten… Jak on ma?

- Lord Pretrian Atrenis – pomógł Ser Ellan.

- No właśnie. Czemu akurat on ma zostać zabity? Chyba, że nie powiedzieliście nam wszystkiego.

- Karzeł… To znaczy Lord Najwyższy – poprawił się Galthar widząc mordercze spojrzenie byłego Kapitana Straży – uważa, że osoba Atrenisa, jako prawa ręka króla do spraw wojennych i tak dalej, może mu bardzo utrudnić zadanie przejęcia władzy. W ten sposób łatwiej wyeliminować opozycję, niż później się z nią męczyć, jeżeli naprawdę jest tak silna. Nie wiem, nigdy nie byłem w Tressport. – zwrócił się do Eris - Różni się ono czymś od naszego miasta?

- Jest piękne – powiedziała Eris rozmarzonym głosem – Ryneczki z fontannami, wysokie budynki z cegły i drewna, szerokie ulice, na których bez problemu można jeździć powozami. Nie to co tutaj, zapchlone, kamienne Perhange pełne złodziei ze swoimi wąskimi, brudnymi, śmierdzącymi, ciemnymi uliczkami.

Dla Galthara, który nie znał innych miast, właśnie te brudy były synonimem urody. Zastanawiało go to jak może wyglądać w innych miastach. Zawsze wyobrażał je sobie, jako takie same, tyle że z inaczej ulokowanymi miejscami i układami ulic.

- Ale to jeszcze nic – mówiła dalej przejęta – Stolica… O moi bogowie, ile bym dała za to, żeby wam to pokazać. Naprawdę robi wrażenie. Do projektowania budynków w tym mieście za każdym razem zatrudniani są najlepsi architekci z całego świata. Mieszanina kultur i przemyślana budowa miasta czyni je naprawdę pięknym...

- Tak szczerze to powinniśmy zajrzeć do Stolicy – wtrącił nieśmiało Galthar przerywając Eris opis tego cudownego miasta.

- Niby dlaczego? – zapytał zdziwiony Ser Ellan

- Potrzebowałbym wejść do Biblioteki Miejskiej.

- To raczej niewykonalne – powiedziała Eris – musielibyśmy nadłożyć wiele drogi – zamyślona zrobiła drobną pauzę - A właściwie po co ci to?

- Do włamania się do Twierdzy Południa przydałyby mi się jakieś informacje. Powiedziano mi, że znajdę je właśnie tam.

- Nadkładać tyle drogi dla głupiej książki? – zaśmiał się Ser Ellan Trew z poniżeniem w głosie. Dwanaście godzin wcześniej Galthar powiedział to samo. Teraz jednak wydawało mu się to niezbędne.

- Tak czy inaczej mamy sporo czasu na decyzję – odparł obojętnie - Jak bardzo opóźniłaby nas wizyta w Stolicy?

- Ciężko powiedzieć. Z tydzień – Eris wzruszyła ramionami.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania