Poprzednie częściLeworęczni -Prolog (poprawiony)

Leworęczni - Rozdział 16. (1/2)

Arrin nie spodziewał się, że podziemne przejście, którego użyli do wydostania się z miasta, będzie tak popularne, więc kiedy wewnątrz ciemnego, kamiennego, wilgotnego, śmierdzącego korytarza zobaczył jeszcze parę osób, zmierzających w tym samym kierunku co oni, był szczerze zdziwiony.

Ludzi, których spotkali po drodze było ośmioro, ale podejrzewał, że na długości całego korytarza musi być ich więcej. Nie widać było ich twarzy, ale w powietrzu można było wyczuć ekscytację, może nutkę przerażenia i chęć jak najszybszego wydostania się z tego miejsca, bez żadnych problemów.

Wyglądało na to, że w mieście istniało wiele tego typu ukrytych tras, które prowadziły do jednego, głównego, nieznanego strażnikom (przynajmniej oficjalnie) wyjścia poza miejskie mury, ponieważ droga, którą szli miała wiele odnóg, z których przychodzili kolejni. Im, jak i innym ten korytarz pozwalał na bezpieczne ominięcie niepotrzebnych kontroli.

Arrin podejrzewał, że niegodziwa część społeczeństwa Tressport, przemycając w te i we w te podejrzane towary, korzysta z tego typu przejść tysiące razy każdego dnia, a osoby zarządzające wejściami i wyjściami z pewnością są cholernie bogate.

Cała ta „druga strona” miasta, - ta ukrywana w oficjalnych wieściach - pojęcia była dla niego wielce fascynująca.

Wraz z Davidem i Rotrenem pokonali całą długość tej trasy, która nie kończyła się zaraz za murem miejskim, tylko prowadziła jeszcze bardzo, bardzo długo, ponad milę, na zachód, kończąc się w małym, przyleśnym zagajniku.

Wyjście z zewnątrz miało kształt ruin jakiejś maluczkiej fortyfikacji, która teraz była zarośnięta puszystym, zielonym mchem i niczym nie przypominała wejścia do tajemnego korytarza łączącego las z wielkim miastem.

Kiedy wydostali się na powierzchnie, w górę po ciężkiej, drewnianej drabinie znaleźli się w samym sercu kolejnego tłumu, co było dla Arrina kolejnym zdziwieniem.

Miejsce tak tajne, że zapłacić za nie było trzeba 10 sztuk złota, było w tym momencie pełne ludzi.

Arrin dostrzegł bogatą parkę, którą do klapy w podłodze wpuszczono chwilę przed nimi. Kobieta w niebieskiej sukni siedziała na nieco większym głazie obok drzewa, a jej partner – być może mąż, lub kochanek – ochładzał ją wachlarzem.

Ludzie wychodzący z tajnego przejścia ani myśleli, aby opuścić to miejsce, lecz, wręcz przeciwnie, zaraz siadali na trawie wokół odpoczywając w najlepsze. Niektórzy chcieli odsapnąć, inni grali na instrumentach, jakby nagle zapomniano, że to miejsce powinno zostać natychmiast pozbawione wszelkiej nadprogramowej uwagi.

Arrin był w pewien sposób zły na tych ludzi. Fascynował go ten niecodzienny sposób wyjścia z Tressport i myśl o tym, że ta droga mogłaby zostać odkryta i zamknięta tylko przez ludzką głupotę przyprawiała go o dreszcze wściekłości.

Jednak po chwili ochłonął, przypominając sobie w duchu, że opuszcza już rodzinne strony i nie powinny go obchodzić problemy nikogo w tym mieście, ani w okolicach. Odcinał się od tych ludzi i nie powinien się już przejmować ich losem. Wszystko pozostawiał za sobą. Dla niego rozpoczynała się nowa era.

David i Rotren natomiast nie wydawali się zirytowani panującym tutaj zgiełkiem. Wyglądali na takich, którzy z chęcią również by przystali w tym miejscu na jeszcze trochę. Arrin nie miał nic przeciwko. Dla niego towarzystwo mężczyzn było już zbędne.

Pomogli mu wyjść z miasta? Świetnie, dalej poradzi sobie sam.

- Dziękuję Panowie – powiedział do nich krótko na pożegnanie.

- Polecamy się na przyszłość – odparł Rotren.

- Zawsze do usług – dodał David.

I obaj pokłonili mu się nisko, po czym on odwrócił się i poszedł w swoją stronę pozostawiając ich za plecami. Był to ostatni raz, kiedy widział mężczyzn na oczy.

Idąc w tym specyficznym tłumie miał dziwne uczucie. Czuł, że wszystkie oczy zwrócone są na niego. W duchu obawiał się, że wszyscy patrzący na tego kilkunastoletniego chłopca zastanawiają się „czy to aby nie Dziedzic?”.

Nie mógł dać się przecież złapać. Sytuacja ze strażnikiem w szopie przed wejściem do podziemi była solidną nauczką, ponieważ od powrotu na zamek i spotkania się z ojcem otarł się tylko o włos. Lecz to, że teraz był, gdzie był pokazywało tylko to, co rządzi ludźmi w tych czasach:

Pieniądz.

Jednak szedł dalej nie odwracając głowy ukrytej w hełmie w ich kierunku. Nie chciał, aby ktoś znowu rozpoznał go patrząc mu w oczy, choć ukryte pod zasłoną. Było to tylko niepotrzebne ryzyko.

W końcu wyszedł z zagajnika, zostawiając ludzi za sobą, gdzie żadne z oczu nie mogły go już dostrzec. Przed nim roztaczała się zielona równina i teraz mógł spokojnie rozmyślać nad swoim dalszym losem.

Był oddalony od Tressport tylko o milę, a z tego miejsca widział je doskonale.

Jego dom. Jego były dom. A do tego silne miasto. Kiedyś śnił o tym, że będzie nim rządził, że jako Najwyższy zasiądzie na Tronie Południa. Ba, było to nawet bardzo możliwe.

Jednak tego co się stało nie można było uniknąć. Nie z nim, nie z ojcem. Z tym typem nic nie mogło się udać. Niech teraz żałuje i wścieka się. Nic mi do tego. Może kiedyś będzie błagał, lecz ja nie okażę litości, nie po tym, co zrobił.

Widok majestatycznego grodu z monumentalną Twierdzą – Zamkiem Trzynastu Flag – górującą nad całym miastem towarzyszył mu przez dłuższą część drogi.

Lubił poznawać świat, zawsze był ciekawski i miał wiele książek opisujących Dwurzecze, a zwłaszcza okolice Tressport, więc znajomość terenu – teoretyczna oczywiście - wokół własnego domu była podstawą jego wiedzy. Bez problemu wiedział w jakim miejscu się teraz znajduje i gdzie powinien wędrować.

Przez Tressport przepływała Rzepicha - jedna z dwóch wielkich rzek Dwurzecza. Przedzielała miasto na dwie części – biedniejszą i bogatszą. Parę mil za miastem rzeka wiła się i zakręcała, a przy jednym z meandrów życie prowadziła mała mieścina o nazwie Spearteen. Tam Arrin zamierzał udać się najpierw.

Dlaczego tam? Była to najbliższa miastu wioska w kierunku północnym, a w tamtą stronę właśnie zmierzał. Jego nadrzędnym celem było Torsell.

Torsell… Od dwunastu do czternastu dni drogi. – miał w głowie słowa Kena - Przywyknę do życia w trasie.

Teraz dopiero poczuł się wolny. Całkowicie wolny. W tym momencie nie ograniczało go absolutnie nic.

Wczoraj - w dzień turnieju - ominął pierwszą granicę jaką były mury zamku. Następnie pod przebraniem wyszedł z twierdzy, gdzie nie dosięgała go już bezpośrednio władza ojca, a teraz, wychodząc z miasta, nie miał nad sobą nawet strażników.

Przed nim rozpościerał się świat. Nieograniczona kraina, obfitująca w tysiące możliwości samorealizacji. Mógł w tym momencie zrobić dosłownie to, na co miał ochotę, a był to pierwszy taki dzień w jego życiu.

Lecz najlepsze w tym wszystkim było dla niego to, że nie był to jedyny taki dzień. Przed nim widniały setki takich. Wędrował więc z intrygą w sercu.

Życie w trasie było dla niego bardzo atrakcyjne. Wiedział, że czekają go przygody których łaknął, jak niczego innego. Choćby te najmniejsze, gdzie będzie musiał kupić cokolwiek (czego wcześniej nigdy nie robił), porozmawiać z kimś nieznajomym, lub samodzielnie odnaleźć trasę na nieznanym terenie.

Ale mogą być także te bardziej godne opowiadań historie, jak na przykład walka z dzikimi zwierzętami, lub ucieczka przed leśnymi zbójami. W jego życiu brakowało wrażeń i teraz postanowił sobie to zrekompensować.

Ale po tym wszystkim czekała go jedna, jedyna, niepowtarzalna przygoda, która jeszcze się nie została powołana do życia, ale tylko czekała, aby się rozpocząć. Miał stanąć na czele armii.

Przeczytał parę książek o wojnach, a także znał życiorysy wielkich dowódców, którzy brali udział w ukształtowaniu się obecnej mapy Dwurzecza i w jego opinii pasował do takiej roli idealnie. Choć oczywiście nie od razu. Na początku zostałby przyjęty do oficerskiej szkoły i zaczynając jako talizman, podwyższałby morale swojego oddziału.

Wiedział bowiem, że Najwyższy Torsell – Rowdy – będzie wiedział, jak dobrze wykorzystać jego pochodzenie. Syn Lorda wrogiego miasta w szeregach własnej drużyny? Bardzo ważna figura.

Był pewny, że da sobię radę z tymi rzeczami. Był przecież wielce inteligentny, obeznany, a także pełen ponadprzeciętnych umiejętności, których chłopcy w jego wieku mogli mu wprost zazdrościć. Przy czym był pewny, że uda mu się znaleźć miejsce w szkole, mimo wieku.

Tutaj jedynie pochodzenie ma znaczenie.

Właśnie, pochodzenie... Przecież wczoraj dowiedział się, że jego matka, nie była tym, o kim zawsze (choć bardzo rzadko) słuchał. Jak się okazało była to prawdopodobnie jedna z miejskich dziwek i Arrin już przyjął to do wiadomości. Jednak teraz nie o takie pochodzenie chodziło, stopień czystości krwi nie miał tutaj żadnego znaczenia. W tym momencie liczyło się to, że Arrin został wychowany na dworze Najwyższego, jako jego pierworodny syn i Dziedzic. Takiej osobistości na pewno nie ominą w Torsell. Najwyższy nie jest przecież idiotą.

Zanurzony w fascynujących rozmyślaniach o swojej rychłej przyszłości, bo miało to już się stać za co najwyżej dwa tygodnie, szedł dalej z uśmiechem na ustach.

„Dowódca”. Ahh, to nawet lepsze od „Dziedzica”. Wystarczy, że tylko stawie się przed Najwyższym i porozmawiam z nim w cztery oczy. Najwyżsi są rozważni. Wybierze dobrze.

Ahh, to tylko dwa tygodnie. Bogowie, tylko nie dać się złapać. Nie można dać się złapać!

Strach go przeszył.

Stanął i rozglądnął się.

Sielanka. Wokół nie było nikogo. Wieże strażnicze Tressport były za bardzo oddalone, żeby ktokolwiek mógł go teraz widzieć. Był sam, na zielonej równinie, a las był daleko za nim.

Nie mógłbym dać ojcu tej satysfakcji – pomyślał - O nie. Jeżeli się z nim spotkam, to tylko na polu bitwy otoczony chwałą. – postanowił, po czym przyspieszył kroku.

W Torsell jedyną nieprzyjemnością byli orkowie, o których słyszał już nie raz. Podobno były to trudne do okiełznania stwory, absolutnie bezwzględne wobec ludzi. To zapewne posunęło Najwyższego do stworzenia takiej armii. Bezwzględni zabójcy, jakimi z pewnością byli orkowie mogli być wielce skuteczni na polu bitwy. Jednak Arrin widział siebie raczej w oddziale ludzi. Musieli przecież być jacyś w Torsell.

W jego kieszeni spoczywały resztki tego, co wyciągnął dzień wcześniej z zamkowego skarbca. Teraz żałował, że nie wziął więcej. Po 34 sztukach złota, które do dzisiejszego poranka wesoło grzechotały mu w kieszeni, pozostały tylko nędzne 4. Nie było mowy, żeby za te pieniądze przeżył dwa tygodnie. Nocleg w karczmie z wyżywieniem w mieście kosztował już jedną sztukę złota, więc Arrin był w stanie zapewnić sobie, mniej więcej 5, czy 6 nocy w trochę gorszych warunkach.

Nie martwił się jednak. Była to część życia na trasie, która również wielce go intrygowała.

Pieniądze trzeba jakoś zdobywać. Jeżeli nie uczciwą pracą, to trzeba je będzie po prostu ukraść - Wzruszył ramionami - Silniejszy wygrywa.

Posunięcie się do kradzieży w tym momencie nie kłuło ani trochę jego sumienia Wręcz przeciwnie, poczułby się bardzo dobrze, gdyby udała mu się ta sztuka. Zrobił już gorszą rzecz - zabił. A co więcej, miał w planie zabić kolejne osoby. W tym tą jedną, konkretną.

Przywykł już do tego, że został zabójcą. Był to czyn, który zapamięta do końca życia i nie było co do tego wątpliwości. Wczoraj jeszcze na samą myśl o Picie stajennym rozbolewał go brzuch i kręciło mu się w głowie, jednak przez nocne godziny rozmyślań ułożył sobie wszystko w myślach i przywykł już do tego kim był i co zrobił.

Nie mógł od tego uciec. Popełnił wielki grzech, ale nie mógł go teraz w żaden sposób cofnąć. Żył z tym co zrobił i postanowił przyjąć to całym sobą, a nawet się tym zapełnić. To spowodowało, że inne złe czyny, nieco „lżejsze” od zabójstwa, były teraz dla niego niczym.

 

Szedł przez godziny i nikogo nie spotkał po drodze. Był sam z własnymi myślami i nie miał z kim zamienić słowa, ale czuł się z tym bardzo dobrze.

Nie można powiedzieć, że lubił samotność, ale był przyzwyczajony do cichych dni. Na zamku nie miał towarzystwa, oprócz starego kowala, więc posiadanie za rozmówcę samego siebie nie było dla niego niczym nadzwyczajnym. Wręcz przeciwnie, bardzo mu to odpowiadało. W końcu rozmawiał z osobą, która najlepiej go rozumiała.

Ekwipunek, który nosił na plecach był podstawowy, lecz jednej rzeczy brakowało mu najbardziej. Nie miał posłania, a było to raczej niezbędne na trasie. Arrinowi raczej nie widziało się spędzać nocy na mchu i porostach, dlatego planował przez pierwszą noc przenocować w Spearteen, lub chociażby zdobyć tam niezbędne do leśnego noclegu rzeczy, w postaci przynajmniej paru koców. Wszystko zależało od tego, o której tam dotrze i jak dużo czasu spędzi.

 

A wyszło tak, że dotarł tam wcześniej, niż się spodziewał.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania