Poprzednie częściLeworęczni -Prolog (poprawiony)

Leworęczni - Rozdział 16. (2/2)

Przybył do wioski w porze, w której na zamku zwykle jadało się obiady, czyli mniej więcej dwie, trzy godziny po południu. Do zachodu słońca wciąż pozostawało wiele czasu.

Mieścina była naprawdę malutka i choć została usytuowana przy rzece, można było powiedzieć, że jest położona w lesie. Znajdowały się tam liczne drzewa, które między domami rosły rzadko, lecz im dalej na zachód, rosnąc coraz gęściej zmieniały się w wielki las. Postawione tam budynki, można było zliczyć na palcach dwóch rąk. Były to małe, zrobione z bali z ciemnego drewna domeczki, typowo dla jednej rodziny. Osada nie była okalana murem, co sprawiało, że była całkowicie bezbronna w razie ataku wroga, jednak ludzie raczej się tym nie przejmowali. W tych stronach wojny nie widziano od dziesiątek lat.

Oby niedługo nie pożałowali tego spokoju, kiedy moja armia tu wkroczy.

Spearteen nie miało żadnej bramy. Były to po prostu nieplanowanie rozłożone domy w różnych od siebie odległościach otaczające niewielką studnię, która była czymś w rodzaju centrum wioski. Z biegiem lat to miejsce będzie się prawdopodobnie rozrastać, kiedy kolejne pokolenia będą budować nowe budynki i może pewnego dnia wioska zmieni się w małe miasto. Być może wtedy jej mieszkańców stać będzie na mur.

Z jednej strony wioskę otaczała rzeka, w której stały dwa, dość krótkie pomosty z łódkami przywiązanymi do cum. Od drugiej zaś była ogrodzona starym, ciemnym lasem. Na północ natomiast można było znaleźć wielkie płachty pól uprawnych, teraz już opustoszałych, ponieważ zbiory skończyły się parę tygodni temu.

Arrina nigdy nie interesowała za bardzo gospodarska podmiejskich wiosek, ale domyślał się, że to właśnie ze zbioru zbóż Spearteen się utrzymuje i teraz, kiedy żniwa się zakończyły ludzie zapewne znaleźli sobie inne zajęcia, niż przebywanie na polu.

Potwierdzeniem jego rozmyślań był kowal, który urzędował przy narzędziach wystawionych przed wysuniętym najbardziej na południe domem.

Człowiek stał przy wielkim imadle i za pomocą młotka wyginał stalowe druty. Był to postawny mężczyzna z czarną, gęstą brodą i kręconymi włosami. Na dłoniach miał ciemne rękawice, chroniące go przed obrażeniami skóry. Jego potężna klatka piersiowa była ukryta pod ciemnoczerwonym fartuchem, lecz jego silne barki i bicepsy, na których od ciężkiej pracy młotem pojawiły się żyły, były odkryte. Gdy Arrin podszedł do niego nieco bliżej poczuł również nieprzyjemny zapach potu.

Kowal uderzał co chwilę w stalowy drut w odpowiednim miejscu. Był tak skupiony na swojej pracy, że nawet go nie zauważył i kiedy Arrin odezwał się słowem: „witam” mężczyzna podskoczył przerażony.

- Wystraszyłeś mnie chłopcze! – powiedział szczerząc krzywe zęby. Przestał uderzać– Również witam, cóż mogę dla Ciebie zrobić?

- Ja…

- A może masz co dla mnie? – zapytał zaciekawiony.

- Słucham? – Arrina zaskoczyło to pytanie.

- List, paczkę, cokolwiek? – mężczyzna odłożył narzędzia trzymane w ręce, po czym zdjął rękawice i obmył ręce w kuble wody stojącym zaraz obok.

- Nie jestem posłańcem – wytłumaczył Arrin patrząc na pochylonego mężczyznę – ja po prostu… wędruję.

- Samotny wędrowiec? Ile masz lat?

- Szesnaście – skłamał.

- W porządku – odparł kowal bez przekonania – Masz jaki interes co do mnie?

- Chciałem tylko zapytać – stracił język w gębie – czy… Gdzie można coś zjeść, odpocząć przez chwilę. Może przenocować…

Człowiek spojrzał w północnym kierunku i wskazał palcem na studnię znajdującą się w samym środku mieściny, oddaloną parędziesiąt metrów od miejsca, w którym się znajdowali.

- Tam powinieneś co znaleźć.

- Dzięki – rzucił i poszedł w tamtym kierunku.

Nie można było tego nazwać placem, ale niewątpliwie było to coś w tym rodzaju. Na środku rzadko brukowanego gruntu stała studnia, wokół której były rozstawione ławki, każda zrobiona z przepołowionego pnia drzewa. Na jednej z nich siedziały trzy kobiety, które zajmowały się haftowaniem, a wokół wesoło biegały dzieciaki. Był to wspaniały obrazek społeczeństwa, które nie miało najmniejszych problemów - ani materialnych, a tym bardziej militarnych - i Arrinowi nieprzyjemnie się zrobiło, kiedy pomyślał, że to za jego sprawą ten spokój może niedługo zmienić się w chaos.

Odrzucił jednak od siebie te myśli. Teraz były zbędne.

Nowy przybysz w mieście zwrócił uwagę wszystkich przy studniowym placu i Arrin już po paru chwilach nie mógł narzekać na brak towarzystwa.

Kiedy usiadł na jednej z ławeczek, tej najbardziej oddalonej od haftujących, chcąc zjeść coś ze swojego plecaka dzieciaki zaraz podbiegły do niego podekscytowane. Sekundę później wokół jego osoby powstał mały tłum.

- Ktoś Ty? – zapytała dziewczynka.

- Jestem wędrowcem – powiedział dumnie.

- Skąd przychodzisz?

- Z… - to pytanie było niebezpieczne. Brnięcie w ten temat mogło doprowadzić do zdemaskowania jego prawdziwego „ja”, więc postanowił odpowiedzieć sprytnie i bezpiecznie – z południa.

Chwilę później dosiadły się do niego te trzy kobiety, dla których przybycie nieznajomego wydawało się świetnym pretekstem na oderwanie się od żmudnej pracy. Były w różnym wieku.

Pierwsza z nich, najmłodsza miała tylko parę lat więcej od niego. Arrin jej urodę opisałby jako egzotyczny kwiat, gdyż mogła podobać się na swój sposób. Części jej twarzy były rozstawione niespotykanie. Jej oczy były nieco bardziej oddalone od nosa, niż normalnie, a do tego miała duże, pełne usta. Na jej głowie, z lekkim wietrzykiem powiewały rudobrązowe włosy ciągnące się prawie do pasa, a na swoim szczupłym ciele nosiła prostą, skromną, błękitną sukienkę w kwiaty.

Druga z nich, była starsza, wyglądała na mniej więcej czterdzieści lat i była prawdopodobnie matką młodszej, ponieważ kolor jej włosów był identyczny. Zaplotła je w gruby warkocz, który spoczywał na jej plecach, co skutecznie powstrzymywało włosy od spadania na jej łagodną twarz. Miała na sobie zwykły jasnozielony fartuch.

Trzecia, najstarsza mogła mieć sześćdziesiąt, lub siedemdziesiąt lat. Skóra na jej obliczu była zaniedbana i nieco już pożółkła, jednak nie przeszkadzało to kobiecie zachować przyjemnego wyrazu twarzy. Na głowie miała ubraną białą chustę zasłaniającą większość jej siwych włosów. Również nosiła fartuch, lecz tym razem szary.

Wraz z przyłączeniem się tych kobiet do towarzystwa dzieciaki usiadły wokół czekając na opowieści wędrowca, a rozmowa stała się bardziej szczegółowa.

- Zdejmij hełm chłopcze, zgrzejesz się – powiedziała najstarsza pogodnym tonem.

Arrin posłuchał jej rady. Nikt nie mógł go tutaj znać – miał przynajmniej taką nadzieję – a poza tym kultura wymagała aby rozmówcy widzieli swoje oczy, więc z ulgą ściągnął nakrycie głowy ukazując wszystkim swoją twarz.

- Jak Cię zwą?

- Arolf – przywykł już do tego imienia.

Kobiety od najmłodszej miały na imię odpowiednio: Lena, Astrid i Ginawa Imion dzieci niestety nie zapamiętał.

- Przychodzisz z południa, mówisz, a dokładnie? – zapytała najstarsza, Ginawa

- Z małej mieściny, bardzo daleko na południe stąd. Z pewnością nie znacie jej nazwy – wywinął się Arrin.

- A co cię sprowadza w te strony? – zapytała najmłodsza, Lena.

- Mam… Muszę się udać do Tressport. To znaczy do Torsell! – poprawił się. Wciąż myślał o domu…

- Do tego plugastwa ?– zdziwiła się stara – Po cóż? Nie lepiej udać się właśnie do Tressport? To zaraz obok.

- Chciałem… chciałem do Tressport, ale bramy są zamknięte.

- Niemożliwe – odpowiedziała trzecia kobieta w średnim wieku, Astrid – to miasto handlarzy, nie mogliby…

- A jednak – wtrącił Arrin.

- Jaki powód, wiesz?

- Wiem, że szykuje się wojna – odpowiedział wymijająco – może to coś z tym związane.

- Taak. Wojna – rzekła podniosłym głosem starowinka – to będzie trudny okres. Ciężka zima…

- Ale co taki chłopiec jak ty robi sam na drodze? – zapytała z przejęciem Astrid.

Arrin obawiał się tego pytania.

- Nie mam rodziców – skłamał – wychowałem się w sierocińcu, a teraz, kiedy ukończyłem już szesnaście lat opuściłem rodzinne strony i ruszyłem w świat.

- Nie masz szesnastu lat – zarzuciła mu staruszka.

- Mam! – oburzył się.

- A wyglądasz na dwanaście…

- Biedactwo – przejęła się Astrid matczynym głosem - Więc co zamierzasz teraz zrobić?

- Tak jak mówiłem, udam się do Torsell.

- Ale po co?

- Chciałem się zaciągnąć…

- Mówię Ci chłopcze, to błąd – wtrąciła znowu Ginawa – udaj się lepiej do Tressport.

- Ale bramy…

- Jutro na pewno będą już otwarte – przerwała – w mieście był turniej, może to dlatego. Poczekasz tutaj dzień i jutro z rana wyruszysz znowu. William na pewno powie coś na ten temat.

- Ale…

- Poczekasz – podniosła głos kolejny raz, po czym spróbowała wstać, lecz nie dała rady. Obie kobiety musiały jej podać ręce, a kiedy znalazła się z powrotem w pionie, na jej twarz powrócił uśmiech – zaraz przygotuje Ci obiad i posłanie. Na pewno jesteś głodny i zmęczony, a przenocować możesz przecież u nas w domu. Rzadko kto nas odwiedza, a bardzo lubimy gości. Astrid, dziecko, chodź ze mną. Pomożesz mi przyjąć gościa.

Po tych słowach opuściły ich udając się do jednego z pobliskich domów.

Sprawa ułożyła się bardzo dobrze.

Dzieciaki poprosiły go o jakąś historię z podróży, lecz Arrin nie miał czego opowiadać. Postanowił więc popuścić wodzę fantazji i opowiedział najmłodszym i Lenie wymyśloną historię o heroicznej walce z wilkiem, który zaatakował go pewnego razu w lesie.

Historia kończyła się bohatersko w momencie, kiedy on – Arolf – wypruwał zwierzęce flaki. Dzieci wyglądały na uradowane opowieścią, a Arrin zyskał odtąd status herosa w dziecięcej części Spearteen.

Lena też wydawała się zadowolona i co chwile obdarzała go swoim cudownym uśmiechem, z czego Arrin był bardzo rad.

Pomyślał o propozycji (chociaż, czy to rzeczywiście była propozycja?) złożonej mu przez starą Ginawę. Wyglądało na to, że ma zapewniony nocleg i pożywienie na pierwszą z czternastu nocy podróży i w dodatku nie musiał za niego płacić nic. Malutkim problemem, było tylko to, że będzie musiał następnego dnia udawać, że wyrusza w stronę Tressport i zmienić trasę dopiero w bezpiecznej odległości od wioski. Jednak w tym momencie był to dla niego pryszcz.

- Gdzie nauczyłeś się tak walczyć? – zapytała zaciekawiona Lena, kiedy dzieci opuściły ich wracając do zabawy.

Minęła chwila nim wymyślił odpowiedź

- Nauczył mnie wędrowny wojownik – skłamał Arrin chcąc pokazać się przed dziewczyną w jeszcze lepszym świetle – To był przeraźliwie niebezpieczny chłop. Zabiłby każdego gołymi rękami.

Jej oczy zalśniły.

- Potrafisz tak?

- Naturalnie.

- A… Pokazałbyś mi?

Arrin pokręcił głową

- Nie mogę. Obiecałem, że…

- Nigdy nie widziałam niczyjej śmierci – wyżaliła się – Nawet nie widziałam pojedynku.

- Cóż – powiedział bez przejęcia wzruszając ramionami - może kiedyś będziesz miała jeszcze okazję. Na trasie jest wiele niebezpieczeństw, które…

- Zabrałbyś mnie ze sobą? – przerwała mu kolejny raz przysuwając się bliżej.

Spojrzała głęboko w jego oczy. Jej zielonych źrenicach intryga mieszała się z nadzieją. Nadzieją, że wyrwie się z tego nudnego miejsca i ruszy w świat przeżywając przygody. Arrin szczerze znał to uczucie, gdyż miewał je codziennie przez czternaście lat. Również był w pewien sposób uwięziony przez ojca, lecz całe jego życie zmieniło się w jeden dzień. W dzień w którym postanowił wziąć sprawy w swoje ręce.

Wystarczy tylko działać.

- Nie mogę tego zrobić. Ścieżka wędrowca to samotna ścieżka…

- Nie będę przeszkadzała – nadzieję z jej oczu zdawało się słychać teraz w głosie. Położyła rękę na jego kolanie – proszę, zabierz mnie stąd. Nie wiesz jak to jest…

- Doskonale wiem – odpowiedział Arrin nieco się odsuwając. Był lekko przerażony i skrępowany zachowaniem dziewczyny. Dzieciaków nie było już wokół i pozostali sami. A on nie lubił romantycznych historii.

- Niby skąd?

- Bo… rodzice też nie pozwalali mi nigdzie wychodzić.

Dziewczyna zamilkła przyznając mu tym rację. Nagle jednak o czymś sobie przypomniała.

- Mówiłeś, że wychowałeś się w sierocińcu! – zawołała wstając z oburzeniem w głosie.

Był to dziecinny błąd, który mógł zepsuć mu całą, wprost idealną sytuację. Musiał działać

- Ciszej! Ciszej! – szepnął Arrin z przejęciem, chcąc zyskać trochę czasu. Dziewczyna jednak nie była skora do powrotu na ławkę – Daj sobie wytłumaczyć.

Szarpnął ją lekko, a ona spojrzała na niego ze wściekłością w oczach. Musiał powiedzieć coś, co sprawi, że znów ją zaciekawi.

- Ja… - Arrin zawahał się – zabiłem swoich rodziców.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Ronja 09.09.2015
    Oj ten Arrin, jak on sobie coś wymyśli, to nie ma przebacz :P Się nieźle ubawiłam, jak stwierdził, że chce zostać dowódcą. Tz. mówiąc ściśle, to czytam sobie, czytam i myślę "Oho, Arrin już nie chce być Dziedzicem, teraz go rajcuje bycie Dowódcą". Patrzę, a w kolejnym akapicie piszesz: "„Dowódca”. Ahh, to nawet lepsze od „Dziedzica”." Czytam mu/wam w myślach :P
    Jak zawsze ciekawa jestem jak to dalej się potoczy, zwłaszcza, że młody jest serio nieprzewidywalny ;) No i jest moim ulubieńcem, wielbię go całym serduchem ^^.
    Muszę jednak powiedzieć, że należy ci się mały ochrzan za ten rozdział, bo jest masa błędów! Przecinki mi akurat mało przeszkadzają ale są inne rzeczy.
    Po pierwsze, w niektórych miejscach zbędne słowa, lub słowa brakujące. Np:
    "ta ukrywana w oficjalnych wieściach - pojęcia była dla niego wielce fascynująca." - pojęcia?
    "Jej zielonych źrenicach intryga mieszała się z nadzieją" - W jej zielonych.... poza tym chyba lepiej by brzmiało "zaintrygowanie"
    Po drugie - czasami miałam wrażenie, że stawiasz spójniki w randomowych miejscach, np. tutaj:
    "ani myśleli, aby opuścić to miejsce, lecz, wręcz przeciwnie, zaraz siadali na trawie" - "ani myśleli opuszczać" + samo "wręcz przeciwnie" spokojnie by wystarczyło, bez tego aby, bez tego lecz. Podobnie sprawa ma się w zdaniu:
    "W końcu wyszedł z zagajnika, zostawiając ludzi za sobą, gdzie żadne z oczu nie mogły go już dostrzec." - ciężko się to czyta. Można by wyrzucić to gdzie i postawić kropkę za "sobą".
    Po trzecie, mnogość słówka "być" we wszelkich odmianach. Powtórzenia się zdarzają i nie ma w tym nic złego, ciężko jest wyłapać wszystko samemu, ale tego "być" było w tym rozdziale tak dużo, że w pewnym momencie skupiłam się na zliczaniu tego słowa zamiast na treści. W jednym akapicie 5 zdań i w każdym to słowo.
    Piszę to nie dlatego, bo mam takie widzi mi się i pomyślałam sobie, że ci powytykam błędy w wolnej chwili, tylko dlatego, że ja naprawdę strasznie uwielbiam to opowiadanie. Dla mnie ma ono duszę - cudnych bohaterów, pięknie przedstawiony świat, ciekawe uniwersum no i autora, który potrafi zajebiście pisać. Po prostu wiem, co potrafisz, dlatego jest ten mały ochrzantus. Popraw to proszę, proszę. A jak nie masz czasu, tak już w ogóle, zupełnie, to oferuje ci mą pomoc, jeśli chcesz.
  • Galthar01 10.09.2015
    Bardzo się cieszę, że komuś podoba się mój styl. Jestem równie rad za rady :D fakt, czasu za dużo nje ma, a nic nie wskauzje na to że miałoby go być więcej :l nie poprawiaj nic Ronja, ja sam to kiedyś zrobię :D na razie oprócz Ciebie i Jareda nikt tu raczej nie zagląda. Ale obawiam się, że wchodzimy w te rozdziały które są najświeższe (najmłodsze) ale za to nie były poprawione. Zobaczymy czy to wyjdzie na plus czy nie. Jęczę raz dziękuję!

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania