Lis
LIS
Był środek lata. Słońce leniwie wschodziło nad drzewami lasu. Wiatr wesoło tańczył pomiędzy liśćmi i gałęziami wysokich sosen. Ptaki latały ponad dywanem zieleni i obserwowały, jak leśni mieszkańcy budzą się i zaczynają pracować. Każde na inny sposób i dbając wyłącznie o siebie i swoją rodzinę.
W całym tym porannym zamieszaniu jedynie młody lis o rudym, puszystym futerku zwlekał z wyjściem ze swej norki. Przeciągał się leniwie, ziewał i szedł powoli w stronę jednego z wyjść.
Słońce było już wysoko i mocno grzało. Lis wystawiwszy pyszczek z norki schował go z powrotem do domku. Było gorąco. Ale trzeba było wyjść. Śniadanie samo się nie upoluje. A może jednak, pomyślał widząc wiewiórkę zaledwie trzy metry dalej. Chyba mam dzisiaj szczęście. Szkoda, że mojej rodziny tu nie ma. Zasmucił się lisek, ale zaraz ochłonął i obserwując wiewiórkę, która była odwrócona do niego plecami, zaczął powoli wyczołgiwać się z dziury w ziemi. Czynność tą wykonywał długo, aby nie spłoszyć śniadania, lecz gdy się wyczołgał ruszył jak błyskawica. Przypadł do oszołomionej wiewiórki i złapał ją zębami. Krew zaczęła się z niej sączyć i skraplać na ziemię, a dumny z siebie lis wrócił przed wejście do domu i położył zdobycz. Obejrzał się czy na pewno jest sam i zjadł śniadanie.
Po posiłku ruszył na wędrówkę w stronę gospodarstw. Droga była długa, a las monotonny. Lis wiedział gdzie idzie tylko dzięki gruczołom zapachowym zostawiającymi ślady i zaznaczającymi drogę, która zajęła mu trzy godziny. Idąc spotkał kilku innych mieszkańców lasu. Dzięcioła, który wydłubywał z drzewa pożywienie, wiewiórkę, która biegła po gałęzi, drugiego dzięcioła. Wędrując pomiędzy drzewami widział szosę, od której dobiegały odgłosy przejeżdżających samochodów i ciężarówek. Dźwięki te nie płoszyły go jednak, ponieważ był do nich przyzwyczajony.
Idąc dalej dotarł do pola całego w prawie pół metrowych, zielonych krzaczkach. Po wejściu na nie gorąc zaczął mu bardziej doskwierać, a ziemniaki nie dawały dostatecznego cienia.
Spacerując doleciały do niego odgłosy chłopów. Zatrzymał się, uniósł uszy do góry i obserwował miejsce, z którego dobiegały dźwięki. Wydały mu się zbliżać do niego, więc poszedł w przeciwną stronę mając las po swojej prawej stronie i idąc po łuku w stronę gospodarstwa, do którego zmierzał.
Dotarł do niego po południu chodząc między krzaczkami ziemniaków. Gospodarstwo było odgrodzone płotem składającym się z dwóch desek. Za nim po prawej stała duża ceglana obora, na środku było miejsce na trzy traktory, a le jednego z nich nie było. Podobnie jak mieszkańców, którzy najwidoczniej byli na polu lub pojechali do miasta. Po prawej stronie przy ogrodzeniu rozciągała się metalowa siatka w kształcie prostokąta, za którą stały dwa drewniane kurniki. Za siatką lis widział dom właścicieli, a przed drewnianym ogrodzeniem po prawej rósł dąb dający miły cień. Li s skierował się do niego i uciął sobie pod nim drzemkę.
Obudził się, gdy słońce zachodziło. Wstał na cztery łapki i przeciągnął się. Rozejrzał się czy jest sam i ruszył w stronę kurnika. Podkopał się pod siatką, a następnie pod pierwszym kurnikiem. Chłopi siedzieli w domu, a na podwórku stało pięć traktorów. Lis obudził koguta oraz wszystkie kury w kurniku przekopując się do nich. Zagryzł najpierw koguta, który chciał go dziobać, lecz nie zdążył. Padł martwy, a za nim jeszcze siedem kur. Każdą po trochu podgryzł, aby się najeść i ruszył do ucieczki słysząc ujadanie psów i krzyki chłopów. Zwinnie przeczołgał się pod ścianą kurnika i siatką. Następnie biegnąc pomiędzy krzakami ziemniaków stał się niewidoczny dla
Gdy doszedł w okolice szosy było zupełnie ciemno. Szedł spokojnie, bez pośpiechu. Ciemność mu nie przeszkadzała, a spać mu się nie chciało.
Strzał!
Lis ruszył jak błyskawica biegnąc slalomem między drzewami. Kule haratają pnie drzew i ziemię. Drzazgi opryskują rude futerko przestraszonego zwierzęcia. Myśliwi nie dają za wygraną. Wypuszczają dwa psy gończe. Oba biegną, szczekają, ujadają i prawie gryzą długi rudy ogon lisa. Trzech myśliwych biegnie z przeładowanymi już strzelbami. Pędzą w stronę ujadających psów. Mają nadzieję zobaczyć martwego lisa, ale nie. Rudy zwierzaczek ukrył się w swej norze. Psy stoją przed zagłębieniem w ziemi, nie mogą do niej wejść. Dziura jest zbyt mała.
Jeden z myśliwych zostaje z tyłu i asekuruje dwóch podchodzących bliżej kolegów. Strzelby mierzą w dziurę w ziemi. Cała trójka czeka ze zniecierpliwieniem na widok lisiego futra.
-Rysiek - odezwał się szeptem Jan-Nie trzęś tak tą pukawką zamiast strzelić w tego szkodnika to ustrzelisz psa.
Rysiek kiwnął głową, że rozumie. Psy ujadały i były widocznie zniecierpliwione, bo zaczęły kopać. Przerażony i bezbronny lis schował się w najodleglejszej komorze swojej nory. Słyszał kopiące i ujadające psy, leżał zwinięty w kłębek i uszami przyciśniętymi do czaszki. Muszę stąd uciec, myślał, muszę uciec, ale jak? Wykopię wyjście, pomyślał, nie jestem zbyt głęboko, powinno się udać.
Kopiąc słyszał jak myśliwi krzyczą.
-Nie uciekniesz nam! - krzyknął Rysiek - Nie masz, dokąd
-Dokładnie! - wtórował mu Maciek - Inne wyjścia z tej nory są zakopane, a twoja rodzinka robi już za ubrania!
Cała trójka strasznie się zaśmiała.
-Maciek - powiedział zmienionym głosem Jan - Idź no zobacz, co tam ten wstrętny szkodnik planuje. Może insze wyjście sobie znalazł i nawiać nam chce.
-Ale psy tutaj…
-Zamknij się i idź! - warknął Jan - Ja tu jestem najstarszy i to mi najwięcej kur te wstrętne bestie pożarły.
Maciek poszedł dookoła stawiając stopę o włos od nowo wykopanego wyjścia. Lis cofnął się a ziemia poleciała mu na pyszczek. Myśliwy jednak niczego nie zauważył. Po części, dlatego, że było już dość ciemno, a po części, dlatego, że był zajęty wymyślaniem bluźnierstw na Jana. Lis tymczasem poczekawszy, aż Maciek się oddali wyskoczył z nory i bezszelestnie pobiegł na swych czterech małych, uginających się od zmęczenia łapkach. Biegł coraz szybciej oddalając się od odgłosów myśliwych i psów. Nawet jak w lesie zapanowała już cisza on cały czas biegł, aby nigdy nie musieć powtarzać wydarzeń tego tragicznego dnia.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania