LISTONOSZ (prolog i rozdział pierwszy - Grazer)

Ciemno było jakoby miał narojone od swych niespotęgowanych sił. Będący w wielkim szoku Pandolini, wraz z Teretnikiem obserwował niebo bezdusznymi gałkami treści niebieskiej. Iskry z pożaru oryły cało pole uprawne. Pandolini, ubrany w amerykańskie ciuchy, zadowolony był ze swej długoletniej podróży pisanej na bogu winnem Grazerem. Teretnik rozglądał swe gały i gdzie widział sprawy, co śmierdzą z piątej już kamery, zawracał symetrycznie o godzinie czwartej nad ranem. Pandolini już swego oczodoła widzieli ciężej, aniżeli odkopał stare kamienice. Stojąc pewnego razu na oknie czuł drewnianą woń. Cóż to? Czyż listonosz roznosi właśnie piękne widokówki? Otworzył zaspany. Faktycznie - listonosz. W czerwonoósmym kolorze ubrany nosiciel udekorował kartkę świąteczną dzwonami spod druku. Nie twierdził on, iż dobrze jest opowiedziany w sprawie palcowych, wręcz jest on nieopowiedzianym kandydatem na dekoratora wszelkich imprezowów, którego szykował codzień po kilo. Panowie pięknie rozwitali swe twarze i rzekł jeden do drugiego:

- Pan uratuje mnie, ja tobie pomogę dom szerzyć. Nie mogę dopuścić do wszelkich włamań, koniokradców i pewnych węży, co podstawiają swe łby co szczura nie jadły! Sykanie ich złym znakiem bywało. Źle z odpowiedzią ich, westernowiczów i kowbojów na padlinie, co użerają swe żołądki posykaną gliną...

- Jestem na potworzenie tych zakładów, co nie mają powiedzonek, aże tyno siedzisz na japacku, ja dzwonię do Teretnikowa!

- Aże panie, jamże zły pilnowicz! Tyś pilnuje kota, drugiego kota, pana zrobić z nich kisza po śląsku!

Po chwili zasłyszało w chacie śląskiej kota, coże nabroił w pokoju przed przyjściem pana Listonosza. Będący w wielkim szoku syn złego Ghuru, tenże chociażby wolność swą aktywnie utrzymuje. Pomyśleć, że będą już wychodziły lokalne życie, powolne brojenie pokojowymi stanami kociego zmysłu. ,,Ghuru! Ghuru! On to jest dopiero jasna energia!" - gadał coczeć Listonosz.

Oto telefon odebrał Teretnik:

- Sprawa? Gadajże, braciszu, czasu coraz mniejszy mam na obiad.

- Otóż sprawa bratowa, bracie, sprawa bratowa!

- A więc gadajżeś, czas śpieszy me pięty...

- Listonosz przyszedł z propozycją ciekawą. Rzekł mi szeptem dopowiedzenie słów pewnych utworzonych w jego niewoli. Czarnoskóry murzyn gadało, żeś potrafi liczyło i pisało. Gdybyśże, braciszu, mój kochany braciszu, przyjść żeś na to spotkanie bratowe, braciszu, gdybyś mógł!

- Otóż potrafiło, lecz już nie potrafim. Ja, gdy lat pięć miałem, swe metody przelewałem na papier. Lecz gdy wojna weszła i ludność odeszła, odpowiedzi masz po niemiecku bracie, szukaj w niemieckim odpowiedzi! Żeś ty Hitlera widział?! Jam widział i to z wąsem i kozią brodziszą. On moje pięty suszył na wosku kawał!

- Ajo, było i tako. Ale gdybyś mógł się nauczyć... - Bratowi skończyć nie dało, aże on jest śpieszny.

- Ajo, ajo i tako! Nie będę gadał, w czasach to nie żyłeś! Dzieci i ryby głosu nie mają!

- Tenżeś napoprochowany? Oj, słuchajżeś, ja żyłom i w czasach epoki Rzymianów, gdyby mnie u wroty puścili, tylko włóczni nie wymierzyli!

- Pandolino, pewne przywiedzenia to czysta ironizacja, anieżo epoki jakiego!

- Żeś wola twoja odróżnić konia od widły potrafi?! Żegnaj, braciszu, nigdy więcej u nas nie przenocujesz! - I odłożył poczerniałą słuchawkę.

 

Rozdział pierwszy: Dojrzamy karowana

Życie Pandolina stanęło na grochu, gdyś on podobno nie zawróca i powróca sobowtór. Jednakowoż okłamowane oczy murzyna roznoszącego listy, groźno patrząc na kocie oczodoły wyrobił dawno swą opinię. A brzmiała ona tak: ja jebuc tego kota, kiedy spaje przyjaciel! Tegoż nie spodziewano się nawet po mroku, aże złowrogo nastawiony do kota czarnoskóry chłop wzięło nóż i porozmawiało z kociszą.

- Skunksie odpalany przez cysternę! Ja nie toleruję pająków w swej szyi obokowo kolegi swego. Ciszo, albo rozfrunąć flaki ci mam, złowrogi potworze!

Obokowo przefrunął lis i lew. Spadnięta rzecz u niebiu była hałaśliwa, leczo i krzyki czarnobiałej kociszy były głośniejsze od hałasu niebiu.

Oto murzyn prawioże rozwalił odpalony brzuch kociszy. Napompowane hałasy niebiuńskie ustały, i wszedł do domu człek nieznanego pochodzenia. Nie było toi Pandolini, boiże spało dziecię w żłobie. Teretnik? O Grazerze murzyn kinu odpowiedzi nie znał, boiże uważało iże on dziwnego pochodzenia chłop i nie warto. Teretnik podobno iżo naposoćkany swymi środkami przeciwbólowymi oiże swoje życio utrzymywało zahardo. Awięco, murzyn wzięło strzelubę i odwalane hałasy tajemniczego bucisza ustały. Otoi kot Pandoliniego wyparował.

Rzekowszy murzyn zszedł powoli na dół. Aże zachowanie zdrowych nóg nielada wyczynem było w otoim czasio, spadł ze schodów a tajemniczy przybysz rzekło:

- Oj, oj! Rasizm jest karany, pieprzony murzynko. Tyjżeś już nie żył, a jam się Grazer nazywa - I odszedł.

Na żyrandolu powieszone zwierzę odtwarzało osłabiony zapach smrodu padlinki.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Canulas 15.01.2018
    Bardzo dobre. Zawiłe, pogmatwane, język jak z "Mechanicznej pomarańczy", ale w końcu coś. W końcu coś samoświadomego. Coś intrygującego. Nie wiem czy bym wytrzymał, gdyby tekst bym np: dwa razy dłuższy, ale przy takich proporcjach, bardzo ok.
    Czekam na dalsze losy.
  • refluks 15.01.2018
    Nic nie zrozumiałem.
    Niewykluczone, że jestem niedorozwinięty.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania