Poprzednie częściListy nie do wysłania-list pierwszy

Listy nie do wysłania-list osiemnasty

10.11.2017r.

Znasz mnie trochę i wiesz, że się uczyłam-dlatego też moje listy chwilowo utraciły kształty, to jest-zaczynam i nie mogę skończyć, piszę koniec nie decydując się na początek. Tak poza tym-jeśli nie pizę długo, to znaczy, że albo "nic się nie dzieje", albo nie nadążam.

No to co:

 

Poniedziałek:

Zjawiłeś się po tygodniu nieobecności i bąknąłeś tylko błahe pytanie. A niech cię szlag trafi!

Tęskniłam momentami dużo, doszło do tego jeszcze to, że nie napisałeś ani w poniedziałek, anie we wtorek, ale za to jak wielka była moja radość, kiedy odezwałeś się w czwartek! W cieniu dzisiejszego dnia to i tak nic. Chcę być tylko Twoim oczkiem w głowie.

Dopiero teraz zauważyłam, jak urosły Ci włosy. Żebyś kochanie wiedział, jakbym chciała się nimi pobawić-jak dziecko!

 

Wtorek:

Niech Cię szlag, cholera, trafi! Odchodzisz i wracasz kilka razy na dzień. A ja zawsze chcę iść do Ciebie, do cholery!

 

W środę poczułam momentalny przymus mówiący, że mam pisać, lecz ręka zdrętwiała mi z goryczy.

 

Czwartek:

Od wczoraj jestem pełna irytacji i gardzę ludźmi choć ich oczekuję. Pragnę nie tyle przestać myśleć o Tobie, co po prostu zapomnieć, że kiedykolwiek istniałeś. O, ale bym chciała odejść, gdybym tylko miała gdzie!

...

Nawet nie skończyłam pisać ostatnich słów, a Ty zjawiłeś mnie i spytałeś, co robię. Schowałam kartkę szybko i powiedziałam, że nic takiego, a Ty się tylko uśmiechnąłeś. Serce mi mocniej zabiło, bo jeszcze byś przeczytał te listy i wszystko by wyszło na jaw-nie zostałoby nic...

Zaczęliśmy rozmawiać. Nie wiem, czy pamiętam wszystko, ale pamiętam, że potem usiadłeś koło mnie , sam mówiłeś, że tylko "przypadkiem". I rozmawialiśmy; tak bliski mi się wydałeś, że kilkakrotnie nachylałam się nad Tobą tak, że miałam dylemat, czy oprzeć się o Twoje ramię, czy nie. Zabrakło mi Cię teraz tak bardzo, że wróciłabym do tamtej chwili i położyła głowę na Twoim barku. Potem też byłeś blisko, za co jestem Ci wdzięczna.

 

Piątek:

Dziś był ten dzień-nieważny, ale dla nas arcytrudny, bo dla chodzącego do szkoły wiele jest rzeczy arcytrudnych.

Kochanie, napisałeś do mnie wczoraj i czułam Twój strach jak swój; S., ja wiem, ufam, czułam to, co Ty, naprawdę, przyrzekam, że chciałam Ci podać rękę, kiedy wołałeś o pomoc. Spokojnie, ja wiem, że byłeś bezsilny, że nie mogłeś dłużej...

Nie przyszedłeś, ale dziękuję, że chociaż mnie ostrzegłeś; mimo tego czekałam na Ciebie tak samo, jak za każdym razem; nie byłam smutna, może lekko rozczarowana, bo jednak miałam nadzieję na to, że jeszcze Cię zobaczę, poczuję tą bliskość, którą tak często mi dajesz i odbierasz (dodam, że prawdopodobnie wyolbrzymiam, ale nie wiem, które jest obłudą-czy to, że coś znaczę, czy to, że jestem niczym wobec Ciebie? Ach, lawina myśli leci na skronie tak, że nie mogę złożyć słów, które oddałyby to, co czuję).

Usłyszałam wiele złych komentarzy na Twój temat i wszyscy naokoło wiedzą, że poniedziałek nie będzie dla Ciebie najlepszy; serce chciało Cię bronić, ale musiałam je schować, bo jeszcze ktoś by się domyślił, jak wielkim jesteś moim uczuciem. Po powrocie do domu chciałam od razu Cię ostrzec, powiedzieć, co i jak, jakbym miała się wypłakać, bo zaczęłam się martwić o Ciebie, a tego się po sobie nie spodziewałam. Nie wiem, co tu mówić dłużej; dłonie mi wypadają spod kontroli, ponieważ jest tyle myśli w chwili, a Ciebie dla mnie nadal tak mało...

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania