Liv Orwell - Rozdział 2
Mieszkanie Susan, pomimo panującego bałaganu, jest bardzo proste. Nie ma tu figurek, przywiezionych z najdalszych zakątków świata, które przedstawiają Bogów tamtejszych cywilizacji. Nie znajdziesz podróbek obrazów Edgara Degasa, które są podstawowym elementem dekoracyjnym w domu mojej babci. Bardzo to sobie cenię. Tą prostotę. W salonie- stół, telewizor i krzesła, w jadalni- stół i krzesła, w sypialni- łóżko i krzesła. Pani Clarkson ma obsesję na punkcje krzeseł. Trzydzieści lat temat jej mąż przywiózł jedyny na świecie egzemplarz, pochodzący z małej wioski, w głębi Afryki. Jak mówiła Susan, specjalnie na tą okazję, Eddie sprowadził tłumacza, za pomocą którego dokończyli transakcję, a krzesło znalazło nowego właściciela. Przedmiot został wykonany z długich i ostrych jak brzytwa traw, rosnących w dorzeczach rzeki Bahr El Ghazal. Jego końce oprawiono złotem, całość wygląda bardzo imponująco i wprawia w zachwyt każdego, kto przekroczy próg mieszkania.
- Mammal. Tak je właśnie nazwałam.- powiedziała z zachwytem Susan, a w jej oczach pojawiła się łza. Staruszka szybko starła ją z policzka i mocno złapała mnie za rękę.
- Dobrze się pani czuje?- zapytałam, przez chwilę wydawało mi się, że traci oddech.
- No proszę! Masz dziewięćdziesiąt lat i nawet nie wolno ci oddychać. A jak tylko spróbujesz , to wszyscy myślą, że zaraz umrzesz! Prawda Pastor?- zwróciła się do swojego psa, wspomniałam już o nim, a właściwie o tym, że go nie ma, jest tworem jej wyobraźni, częścią jej choroby.
- Ma pani ochotę na herbatę?- zapytałam, wciąż pilnie ją obserwując.
- Owszem. Mój mąż robił mi najlepszą herbatę! Zielona, z laską wanilii i brązowym cukrem… oczywiście w kostce! Woda, po zagotowaniu musi trochę ostygnąć, a zioła powinny parzyć się przez trzy minuty.- dodała, zadowolona, że wszystko pamięta. – Wystarczy jak zrobisz, zwykłą czarną.- rzuciła i usiadła w fotelu, kładąc nogi na stoliku. Uśmiechnęłam się i pokręciłam głową.
- Liv.. Podejdź na chwilę dziecino. Widzisz, dzisiaj bardzo mi pomogłaś, powinnam ci się odwdzięczyć..
- Wie Pani co o tym myślę.- powiedziałam i postawiłam przed nią napój.
- Ile razy muszę cię prosić! Przestań do mnie mówić ‘’pani’’. Naprawdę jestem tak stara? Poza tym, od zawsze zwracam się do ciebie po imieniu, z szacunku do mnie też byś mogła.- roześmiała się. Ja zresztą też, była dla mnie kimś więcej niż zwykłą sąsiadką, do której przychodzę prawie codziennie, pomagać w codziennych obowiązkach. Była dla mnie najlepszą przyjaciółką. Czasami wcielała się w rolę mojej mamy, wiedziała, że jej ufam, że mogę jej o wszystkim powiedzieć. To mnie trochę przerażało. Znała mnie na wylot, wszystkie tajemnice i sekrety, otwierała za pomocą klucza, który teraz nie należał tylko do mnie, ale i do niej. W miasteczku uważana jest za zgorzkniałą staruszkę, za czarownicę, dlatego nie ma tu nikogo oprócz mnie, z kim mogłaby szczerze porozmawiać. Patrzyłam na jej obolałe, sine nogi, na których ledwo stała. Zmarszczki miała teraz na całej twarzy, szyj i rękach. Jej oczy straciły tą piękną, niebieską barwę, gdy trzydzieści lat temu pochowała swojego męża. Wszystko bezpowrotnie się zmieniło...
Komentarze (8)
( leki pewnie jakieś bierze), ale to nie przeszkadza jej starzec się z godnością. Dowcipkuje na temat swoich bolączek i nie zatruwa nimi życia wszystkim wkoło.
Ciekawi mnie, dlaczego mieszkańcy miasteczka uważają ją za czarownice...
A teraz techniczna uwaga. Napisałaś 'tą prostotę', 'tą okazję'...
Jeśli rzeczownik jest rodzaju żeńskiego, to zaimek 'ta', w bierniku l.poj. przybiera formę „tę”.
O ile w mowie potocznej da się przełknąć taką formę, o tyle w starannej polszczyźnie powinniśmy mówić i i pisać „tę”.
Pozdrawiam, z czwóreczką:))
A co do tekstu: bardzo mi się podobało! Lubię naturalność i swobodę, a Ty to wszystko łączysz, mieszasz i wychodzi coś naprawdę wspaniałego :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania