Logika raka (3)
Rozdział 3
Nie zrobiłem żadnej z tych rzeczy. Wróciłem do domu, obiecując sobie, że kiedyś odwdzięczę się temu dupkowi z nawiązką. Za dwa, może pięć lat jak już bedę umiał solidnie boksować. Taka okazja się nie zdarzyła. Ray wpadł pod autobus jakiś miesiąc po bójce i mocno się poturbował. Początkowo jeździł na wózku, a po długiej rehabilitacji dostał kule. Trochę było mi go szkoda, ale każde współczucie ma swoją granicę. Później pomyślałem, że to może jest ta cała karma, o której tak wszycy mówią, a może sprawiedliwość w końcu wyciągnęła po cwaniaka łapy i skłamałbym gdybym powiedział, że przez moment się nie ucieszyłem. Właściwie to było mi wesoło za każdym razem, kiedy widziałem go wdrapującego się po schodach, z plecakiem smętnie uwieszonym na jednym ramieniu.
Tak więc szedłem z powrotem, myśląc co powie matka widząc mnie w takim stanie. Mnie i ukochany garnitur. Przynajmniej nie będe musiał pajacować w nim kolejny raz. Ojciec się wkurzy. Wiedziałem, że dostanę lanie. Wkurzy się, bo zobaczy, że ktoś mnie pobił, a ja mu nie oddałem. Nie uwierzy w żadne tłumaczenia. Od zawsze mnie nienawidził. Brzmi banalnie, ale tak właśnie było.
Pamiętam jak pojechałem z nim i wujkiem Tomem na polowanie. Miałem wtedy siedem, może osiem lat. Zastrzelili pokaźnego jelenia, rozcięli skórę jednym, szybkim ruchem, a wnętrzności rozwaliły się gdzieś po ziemi. Patrzyłem na to z daleka, smród był tak intensywny, że ledwo stałem na nogach. Później rzucili zwierzę na przyczepę, a mi kazali tam usiąść i pilnować, żeby przypadkiem nie uciekł. Wracaliśmy nocą. Krzyczałem, ale mnie wpuścili. Nic z tego. Zasikałem spodnie ze strachu i obrzydzenia. A to z kolei przyczyniło się do kolejnej historii. Powiedziałbym, że nawet śmiesznej, ale wtedy, z perspektywy małego gówniarza, było to jak zapałka rzucona w benzynę. Utkwiło w głowie na długie lata i wybuchało płomieniem za każdym razem, kiedy zostawaliśmy we dwóch.
Gdy zauważył mokrą plamę, zmarszczył czoło i pokręcił, jak to miał w zwyczaju, głową.
— Ty smarkaczu! Zeszczałeś się w gacie.
Staliśmy przed domem. Matka zaświeciła światło i na zewnątrz było całkiem jasno. Wujek Tom, jak to wujek, oparł się o drzwi auta i rechotał patrząc to na mnie, to na spodnie. Czasami myślałem, że nigdy w życiu nic go nie zasmuciło. Teraz wiem, że to tylko jedna ze strategii obronnych. Najbardziej kruchych jakie człowiek może wybrać.
— Bedziemy musieli przypomnieć ci jak to się robi, prawda? — Przygryzł wargę i nim zdążyłem odpowiedzieć, stał już za mną. — Ściągaj to! — Nie miałem szans na jakikolwiek protest, bo był silniejszy. Był silniejszy i mnie zbije. Zamiast tego podszedł z przodu, mierząc moje chude nogi, obserwując jak ubranie smętnie wisi na kostkach i zerkając porozumiewawczo w stronę auta.
— Teraz pozwalam ci się odlać. — Zawyrokował i założył ręce.
Spojrzałem na mamę.
— Eddie... jak mogłeś? Nie masz już trzech lat.
Dla niej wszystko było czarno-białe. Nie dopuszczała do siebie odcienia szarości, wątpliwości. Nie zapytała co się stało. Zobaczyła efekt i tyle wystarczyło do oceny. Chłodne "Jak mogłeś".
Było zimno, a ja stałem z gołym tyłkiem, przykrywając skurczonego do rozmiarów suszonej śliwki penisa.
— Nie wejdziemy dopóki nie pokażesz wszystkim, że umiesz to zrobić tak, jak należy. Bo umiesz?
Przytaknąłem.
— Pić...
— Jesteś dużym chłopcem, woda ci niepotrzebna.
Znów potwierdziłem. Skupiłem się na tym, żeby poleciało choć kilka kropel. Nie muszę chyba mówić, że zimno nie pomagało w tym ani trochę. Spojrzałem na przyczepę. Wyobraziłem sobie, że jeleń otwiera oczy i rzuca się na mnie. Ma pusty brzuch, bez wnętrzności, sunie nim po ziemi i uderza w szyję, łamie mi kości. Wizualizowałem wszystko w głowie, aż w końcu poczułem ciepło. Żadnej ulgi, tylko ciepło. Zsikałem się, bo mi kazali, a potem wbiegłem do domu. Tamtej nocy nie dostałem lania. Tamtej nocy przekonałem się, że logika drwi z każdego.
Nie jesteś winny, ale obrywasz za to. I możesz płakać, możesz krzyczeć, tłumaczyć, że to wcale nie było tak, ale tego już nikt nie słucha.
Do końca drogi miałem jeszcze kawałek. Podbiegłem. A oni na mnie czekali. Nie wiem, do tej pory, dlaczego. Może mama Suzzy zadzwoniła. Nie obchodziło mnie to. Stanąłem w drzwiach i zobaczyłem ich miny.
— Gdybym poszedł w koszulce, nie byłoby tak szkoda. Mówiłem, że to zły pomysł. — Tym rozwścieczyłem ich jeszcze bardziej. Zrzuciłem marynarkę.
— Ray wygląda gorzej — powiedziałem najbardziej przekonująco jak umiałem.
Dostałem siedem razy. Później zjedliśmy kolację.
Komentarze (6)
Zainteresowanie nadal jest. Choć to bardzo smutna historia zaczynam łączyć sens z prologiem.
Nie można tak ponizac dziecka... eh.
Pozdrawiam 5
Ps. Gdzie to się dzieje? Bo nie wiem czy coś mi umknęło czy jeszcze nie jest określone?
Prolog dotyka innej kwestii, ale łączy się i z powyższym. Słuszna uwaga.
Pozdrawiam! Dziekuję!
A teraz do rzeczy. Bardzo mi się podoba ten tekst. Jest przejrzysty, sprawnie napisany, spójny psychologicznie, ciekawy (!), chłopak jest naprawdę przekonujący. Fajne porównania, np. z tymi dzieciakami, które wysypały się jak robaki - od razu to widzę. Metafory też mnie przekonują: "Utkwiło w głowie na długie lata i wybuchało płomieniem za każdym razem, kiedy zostawaliśmy we dwóch". - Tak to właśnie jest.
Zasmucająca końcówka - to wszystko, co się dzieje jest takie straszne, powoduje taki sprzeciw bohatera, a jednak - potem następuje kolacja, życie toczy się dalej, nic nie można zrobić. Dobrze pokazana ta bezsilność. Bardzo mi się podoba i będę śledziła. (I daję 5).
Obadajmy.
"Krzyczałem, ale mnie wpuścili. Nic z tego. Zasikałem" - wydaje mi się, że chyba: by/żeby.
"Teraz wiem, że to tylko jedna ze strategii obronnych. Najbardziej kruchych jakie człowiek może wybrać." - to bardzo ładne.
"Był silniejszy i mnie zbije." - tutaj teoretycznie nie gra czas, ale jeśli wciągnięty wniosek puentuje tu i teraz, dopuszczalny jest taki zapis. Coś jak objawienie, które konsekwencje spotęgowane są właśnie czasem teraźniejszym. Więc tylko tą niekonsekwencję poddaję pod rozwagę.
Świetnie urwane, widać, że starasz się dbać o wszystkie aspekty, przez co - coś wynika z czegoś - i całość trzyma się kupy.
Niedosytu nie ma.
Nieśmiały lekarz
Zatrucie pokarmowe
Gatunek (do wyboru): horror lub list
Pod kątem antologii możliwe też pochodne horroru
Piszemy do niedzieli 21. lipca, godz.19.00.
Powodzenia :)
Lubię takie klimaty.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania