(Nie)bezpieczny dziwak

Ósma pięćdziesiąt pięć. W Delikatesach Centrum wita mnie ekspedientka, której uśmiech z rana jest jak śmietana, notabene w promocji razem z mlekiem w proszku. Grzeczność pedanta nakazuje zagadać, więc lecę kulturalnie:

– A widzi pani? Tamten grzyb, siniak, jednak mnie nie zabił. Trochę tylko posiniałem.

– Posiniał pan?

– Nie, tak tylko żartowałem, bo chciałem sobie pogadać i już.

– A wybiera się pan gdzieś?

– A wybieram na Orłową.

Dziewiąta zero zero. Słowo się rzekło: wędruję szlakiem w kierunku Orłowej (tylko dla orłów). Jest dobrze, bardzo dobrze. Jest tak, a nie inaczej, bo jestem socjopatą, outsiderem, maniakiem. Zimowa aura mi sprzyja, no więc idę, a co mi tam?! Śnieg zalegający w zaspach i poza udeptaną ścieżką mógłby spokojnie przykryć dorosłego aż po łeb, aż po same uszy nawet. Słowem: piekielna lodowa głębia, złakniona jak u Lovecrafta w „Górach Szaleństwa” ofiar.

A po drodze moc atrakcji. Mój pogrążony w artystyczno-estetycznym transie umysł nie nadąża z ich trawieniem. Już ma wzdęcia i intelektualną czkawkę. Na cholerne zimno też nie ma co narzekać. Zresztą od czego ajerkoniaczek skryty za pazuchą ciepłej zimowej kurtki w kolorze nieba. Kolorek niczego sobie! Na wypadek lawiny czy nawet maluśkiej lawinki, musi być jaskrawy i rzucać się w oczy. Tu po drodze już taki jeden poległ turysta: zamarzł zdaje się. Kot, Ryś, Żbik czy jakoś tak? Nie wiem, nie pamiętam. Tabliczkę mu z krzyżem walnęli, która wygląda jak nagrobek wilkołaka albo zombiaka – tak żeby było do rymu i do taktu. Upiorny widok, kiedy tak nieprzygotowany wędrowiec idzie sobie, idzie i się po raz pierwszy na pana Rysia nadziewa, niczym wampir na pal palownika, do tego jeszcze nocą. Jest też warkocz na pobliskiej jodle zawieszony, coś jakby skalp. Powiesić się można od nadmiaru wrażeń! Ludzie pozbywają się różnych rzeczy w górach: włosów, butów, szalików, pistoletów, małpek, puszek po piwie i oliwie, noży i nożyczek. Jednym słowem: wolność, panie, i swoboda!

Dziesiąta czterdzieści. Tymczasem sto metrów przede mną coś biegnie czarnego, goni szlakiem, pędzi na złamanie karku. Słyszę szelest, widzę cienie, czuję siarkę. Oj, niedobrze! Oj, bardzo źle! I nagle to coś zastyga, nieruchomieje, staje się martwą naturą, jakimś zeschłym bardzo krzakiem, jakąś śmierdzącą strasznie sprawą. Mówię do siebie: „w mordę jeża, będzie git, musi być”.

I pomyśleć, że marzą mi się takie góry, w których tli się jeszcze jakieś życie i które być może kiedyś znów powstaną z martwych i pójdą sobie het, het, jako ożywione trolle, trolle zmartwychwstałe. Podobno w tych lasach działy się i nadal dzieją dziwne rzeczy. Słyszało się to i owo, na przykład legendy o grzybiarzożernych kozaczkach, polujących na swe ofiary, czemu się nawet i specjalnie nie dziwię, gdyż znam uniwersalną zasadę, która brzmi: „oko za oko, ząb za ząb, pieczareczka za pieczareczkę”.

Trzynasta – nomen omen – trzynaście. Przechodzę obok mistera Łosia czy jak mu tam było... Już chyba wolałbym mijać tę starą ambonę w Górkach Wielkich, w której onanizował się ostatnio myśliwy i którego niechcący nakryłem, choć wcale nie chciałem. I on się wstydu najadł przez to nakrycie siebie, i ja. I myślę sobie: „o, Kot zaraz będzie, Kot”. I odczytuję napis z nagrobka: „Łoś, Alojzy Hipolit Łoś: 1955 – 2000”. No pięknie! Tego się nie spodziewałem. A czego? Wiadomo. Wybucham śmiechem dzikim, śmiechem szalonym. Pustą butelczyną po likierze jajecznym cisnę w arktyczną dal, w efektowną śnieżną czapę, w której wszystko ginie jak na zawołanie, gdyż w lesie nie jestem pedantem, jedno w domu. Obym i ja nie zginął i zamarzł!

Piętnasta. Ten radosny dzień dobiega z wolna końca. A co sobie będzie robił overtimy, jak nie musi?! Pora do domu na horrorek wracać, ciemne piwko-paliwko sobie otworzyć, kogoś dźgnąć nożem w wyobraźni podczas seansu, kogoś zgwałcić, oskalpować i oślepić. Może jakiegoś rysia? Tak oto wygląda to moje górskie wędrowanie szlakiem tylko dla orłów, a w każdym razie w stronę Orłowej, w stronę Świniorki, Baraniej, Pysznej i tak dalej, i tak dalej, i tak dużo, dużo dalej. To był zaiste piękny dzień, a ja jestem szajbnięty, ale szczery. Jestem drobnostkowy, pedantyczny, higieniczny, weneryczny, może trochę dziwny, trochę... morderczo usposobiony.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • Canulas 21.01.2019
    Spoko.
    Luźne, nienadęte, ciekawe.
    Świadome pióro. Fajna historia z rana.
  • Marian 21.01.2019
    Znam ten szlak i wczoraj też brnąłem niedaleko w śniegu po d... .
    Miły tekścik.
    Pozdrawiam.
  • maciekzolnowski 21.01.2019
    Dzięki, Panowie!

    Powiedzmy, że mój bohater szedł z Górek Wielkich do Górek Wielkich przez Orłową (czyli tam i z powrotem). Czasy by się w miarę zgadzały, wliczając przerwy. Do Świniorki jednak już nie dotarł, chociaż mógł (i to nawet w grudniu). Cieszę się, że znalazł się ktoś, kto lubi górskie wędrówki, a na dodatek - jest za pan brat z opisanym szlakiem. Chociaż, ja osobiście, znam ciekawsze i mniej popularne, nie chwaląc się, szlaki i bezdroża (ścieżki, jakieś myśliwskie przecinki, mało uczęszczane trawersy, np. ten, który łączy Brenną z Górkami Małymi drogą li tylko leśną... albo taki, który biegnie wzdłuż Leśnicy, niejako ją okalając).
    I jak już się rzekło - luźny, nieprzegadany tekścik udało się zaprezentować, który Wszystkim polecam.

    Pozdrawiam również,
    Maćko
  • maciekzolnowski 21.01.2019
    "Chociaż, ja osobiście, znam ciekawsze i mniej popularne, nie chwaląc się, szlaki".
    Dodam, że ten - wybrałem z uwagi na sentyment. A poza tym, uważam, że w zimie prezentuje się nader efektownie. I bardzo, bardzo go lubię.
  • maciekzolnowski 21.01.2019
    Trochę tekst zmieniłem, podrasowałem, poszedłem w kierunku absurdu i horroru bardziej.
  • maciekzolnowski dwa lata temu
    W tej najnowszej wersji ociera się o kryminał trochę. Może być?

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania