Łowca Dusz - Opowiadanie drugie - "Czwarta Reguła" część trzecia
Hej! To już trzecia część drugiego opowiadania o Namirze z Nordmaru. Mam nadzieję, że przypadnie do gustu ;) Dajcie znać jak się podobało.
Jednocześnie w tym opowiadaniu mamy chyba największą liczbę O-Postaci, jakie wystąpią. Dzisiejsza część niesie ze sobą kilka debiutów. Lecz w gruncie rzeczy - niesie ze sobą informację kluczową dla całego Łowcy Dusz, bo dzisiaj poznacie prawdziwą naturę stanu nordmarczyka - poznacie też imię osoby, którą ściga i pewnie zaczniecie się domyślać jego motywacji.
Dziękuję wszystkim czytelnikom i śledzącym - dobrze wiedzieć, że czytacie, jest to niesamowicie motywujące. Mam nadzieję, że poziom utrzyma się do samego końca ;)
Nie przedłużając - miłej lektury!
https://www.youtube.com/watch?v=si8enCOzS50
________________________________________________________________________
Jak się okazało, miejsce spotkania było wystarczająco blisko, by niezręczne milczenie pomiędzy nim a Sylvie nie stało się nieznośnie. Otoczony kilkumetrowym żywopłotem budynek był prawdopodobnie biurem - nad wielkimi, sosnowymi drzwiami wisiała tabliczka ze złotym napisem „Pan J, porady bankowe i pożyczki”.
- Spodziewałem się po nim czegoś większego – skomentował Namir, przyglądając się z bliska prostej, kamiennej architekturze. Proste, skromne zdobienia, estetyczne wykończenia, tu i ówdzie niewielka rzeźba w bazaltowej bryle, lecz nic, co przywodziłoby na myśl posiadłości bogaczy.
- A czego się spodziewałeś? - Sylvie uniosła brwi pytająco.
- Fontanny, rzeźbionych gryfów, ogrodu z posągami? - Zmorniczy rozejrzał się po podwórku, na który składał się jedynie trawnik i wybrukowana ścieżka do wejścia. Oczami wyobraźni już projektował willę swoich marzeń. Najemniczka prychnęła z cicha, rozbawiona.
- Poczekaj aż zobaczysz jego dom.
Drzwi otworzyły się nagle gwałtownie, kobieta w granatowej sukni z wielkim dekoltem wypadła na podwórko. Tłusty biust falował dostatecznie mocno, by można było dostać choroby morskiej.
- Skurwysyn! Łajdak! Zobaczysz, ty szpiczastouchy kurwiu, jeszcze ci się odwdzięczę! - wrzeszczała, odwracając się co parę kroków w kierunku sosnowych wrót. Nagle dojrzała Namira i Sylvie, mlasnęła mięsistymi wargami. - Nic wam nie da, dusigrosz chędożony. Pożyczki, kurwa go mać! Chuja, nie pożyczki! - Podniosła kamyk z ziemi i rzuciła w jedno z okien, jednak bez większych efektów. Fuknęła niczym stara, zła kocica, rzuciła im pełne bezsilności spojrzenie i odeszła, unosząc nieco tkaninę sukni, by móc szybciej przebierać nogami.
- Zapraszam z poważniejszą ofertą, pani Ronalinio – rozległ się spokojny głos. Pan J wyszedł na ścieżkę, spojrzał na nich. Wydawał się rozbawiony. - Wiesz co decyduje o wielkości przyznanego kredytu, łowco? - Uśmiechnął się nieznacznie, dając im do zrozumienia, że właśnie poruszył jeden z jego ulubionych tematów.
- Wielkość inwestycji? - zaryzykował Zmorniczy, chociaż spodziewał się, że raczej nie ma racji.
- Głębokość dekoltu. - Namir przez chwilę badał twarz elfa wzrokiem, niepewny, czy dobrze usłyszał. Pan J skinął głową. Dobrze usłyszał. - Bo widzisz, kiedy przychodzi do mnie kobieta, bo najczęściej one przychodzą po kredyt, a nie ich przeżarci butą i dumą mężowie, tedy są dwie opcje. Albo kobieta ma coś do powiedzenia, albo ma coś do pokazania. Tym, które wywalają, za przeproszeniem, cycki na wierzch i liczą, że tym coś ugrają odmawiam. Tym, które mówią i mówią z głową, z wizją, z pomysłem i planem, daję pożyczkę. A wiesz, łowco, od czego zależy wielkość procentu?
- Od długości spódniczki?
Bankier uśmiechnął się po raz kolejny – tym razem kpiąco.
- Od mojej ewaluacji pomysłu. Im lepszy, tym większy procent.
- Czy to nie jest, wiesz, nieuczciwie? - Sylvie zmrużyła oczy, wyraźnie zniesmaczona.
- To moje pieniądze – odparł elf tonem, który wyraźnie wskazywał na pobłażanie. - Ja ustalam co jest nieuczciwe. - Spojrzał na nią bezczelnie. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, lecz w końcu zrezygnowała i przeniosła oczy na co innego.
- Wszyscy czekają w środku, Sylvie. Znasz drogę, rozgość się.
Kobieta wyraźnie zacisnęła szczęki, przez moment zmagając się z sobą. W końcu skinęła głową, rzuciła Zmorniczemu wymowne spojrzenie i skierowała się ku wyrwie w żywopłotach.
- Strasznie charakterna – skwitował bankier, odprowadzając ją wzrokiem. - Pozwól za mną, łowco. - Nim zdążył zareagować elf wyciągnął z rękawa jednorazowy, kamienny graf, podobny do tych, którymi Namir uspokajał konie. - "Pime".
Rozległ się dźwięk przypominający pękanie jajka, kiedy z zaklętego kamienia wyrwało się zaklęcie i ugodziło łowcę wprost w oczy. Świat rozmył się, zamglił, a potem nagle wypełnił atramentową czernią, odbierając wzrok.
Namir stał spokojnie, jedynie cięższy oddech zdradzał irytację. Mógł go chociaż uprzedzić.
- Widzę, że rozumiesz – rzekł elf, kładąc dłonie na barkach najemnika i prowadząc go do domu.
- Nie pierwszy raz klient nie chce, bym widział wnętrze domu. Tajemnice, prywatność, szpetna żona, której lepiej światu nie pokazywać. Chociaż przyznaję, że wolę opaski.
- Rzeczywiście – Pan J wydawał się zdziwiony. - Nie pomyślałem o opasce. - Weszli na schody, Namir stawiał ostrożnie kroki, starając się nie potknąć. W powietrzu pachniało proszkowanymi ametystami, cytrusami i ziarnami kawy, dookoła co kilka sekund rozlegały się piknięcia, buknięcia i zgrzyty mechanizmów, pewnie magicznych i tradycyjnych systemów alarmowych.
Wszystko w trosce o dobro klienta – zaraz po finansach i rodzinie ubezpieczanego.
Namir już zaczął współczuć ewentualnym idiotom, którym przyjdzie do głowy próbować się tutaj włamać. Przeszli przez próg.
- A teraz, Namirze z Nordmaru, porozmawiamy o pracy. "Pime".
Rozległ się syk i ciche pyknięcie implodującej energii, kiedy zdjął zaklęcie. Łowca mrugnął parę razy, oczy musiały jeszcze raz przyzwyczaić się do światła, pochwycić kolory, odnaleźć ostrość. Ujrzał przed sobą gabinet – prosty, lecz gustowny, po elfiemu estetyczny i po ludzku praktyczny. Gdzieś na granicy wzroku ujrzał cztery cienie.
Pierwszym z nich był mężczyzna. I chociaż ekwipunkiem nie odstawał od standardów śródmorza, tak łowca nie mógł pozbyć się wrażenia, że obcy nie pochodzi stąd – było coś egzotycznego w jego postawie, w oczach równie ciemnych co włosy, w spojrzeniu przywodzącym na myśl ruchome piaski i spokojnej, zamyślonej twarzy.
Obok nieznajomego stała drobna osóbka – już nie dziewczyna, jeszcze nie kobieta. Co chwila czymś ruszała – to dłonią, to stopą, to palcami, drżała i falowała, jakby rezonowała naraz z całym światem. W ułamkach sekund, kiedy wydawała się istnieć akurat w tej rzeczywistości i patrzyła na niego, miał wrażenie, że jest niesamowicie zaskoczona wszystkimi detalami jego obecności. A potem znów niebieskie oczy stawały się odległe, zawieszone gdzieś pomiędzy czasami, których on nie był w stanie jeszcze pochwycić. Mimo to odruchowo poczuł do niej jakiś dziwny rodzaj sympatii – było w niej coś ciepłego i awanturniczego jednocześnie, niczym w płomieniu tańczącym na czubku knota. Płomień zwieńczony był koroną blond włosów.
Trzecim cieniem okazał się zakapturzony brodacz o aparycji cmentarnej hieny i wielkości sporej szafy. On jedyny mocno odstawał od reszty – odziany w coś, co wyglądało na różnych rozmiarów koce i sakwy przywodził na myśl ludzkiego muła. Uzbrojony był w sposób, który brutalnie się wyróżniał na tle subtelnych, kulturalnych broni obecnego towarzystwa – w dwuręczny, wielki topór zawieszony na kilku luźnych pasach przez plecy. Kiedy poruszył się, by spojrzeć na nowego gościa, Namir dosłyszał cichy grzechot przesuwanych płytek – pod tymi wszystkimi nakryciami z pewnością znajdowała się zbroja. Jeśli nieznajomy był uzbrojony w coś jeszcze prócz topora, to łowca dusz nie mógł tego dostrzec.
Sylvie stanęła obok osiłka.
- Szanowne jury? - zakpił, unosząc brwi pytająco w stronę J. Elf zatrzymał się w pół kroku do swojego biurka, usadowionego na niskim podium na końcu długiego gabinetu.
- To jest ten łowca dusz? - warknął niespodziewanie ten największy, podchodząc do Namira. Wiało od niego piaskami pustyni i tym aromatem stęchlizny, który towarzyszy starym kufrom. Kiedy się poruszył deski zaskrzypiały niebezpiecznie, jakby mężczyzna ważył o wiele więcej niż w gruncie rzeczy się wydawało. Wieszczy zmrużył nieprzyjemnie oczy w odpowiedzi, ryś wewnątrz warknął ostrzegawczo.
Nie polubią się.
- Tak, to jest ten łowca dusz - rzekł spokojnie bankier nim ktokolwiek inny zdążył zabrać głos. - Coś nie tak, Lagor?
- Znałem raz kiedy jednego - sapnął Namirowi prosto w twarz. - Z chłopakami mieliśmy robotę w Sar’if. Wynajęliśmy tego łowcę. Wziął zaliczkę. W pół drogi wziął jeszcze zaliczkę za to, że zarąbie wszystkich. Od konkurencji - skrzywił się w pół słowa, jakby samo wspomnienie wywoływało w nim głęboką urazę. - Banda nielojalnych skurwysynów.
- Jakoś mu się nie dziwię - wycedził Zmorniczy, patrząc wprost w smoliste oczy otoczne przez miniaturowe pajęczyny zmarszczek. Mięsiste powieki opadały ciężko, jakby odliczały sekundy zbliżające ich do walki.
- Zaraz sobie przywalą, J. - Blond osóbka wyskoczyła nagle przed nich i zastygła, nie wiedząc co ma właściwie zrobić. Rzuciła błagalne spojrzenie w kierunku elfa, który od dłuższej chwili po prostu ich obserwował z nieprzeniknioną miną.
Równie dobrze mógł być rozbawiony.
- Nie płacę wam za obijanie się po mordach – rzekł sucho, wodząc oczami od jednego do drugiego. - Łowco, to jest nasz numizmatyk, Lagor z Kannavis*. Będziecie ze sobą współpracować. Pozabijać się możecie jak wam przestanę płacić.
- Dwa tysiące guldenów, to nie jest cena, która może…. - zaczął brodacz, lecz nie zabrnął daleko.
- Doskonale wiesz, co może sprawić, byś pracował z łowcą dusz - uciął bankier, robiąc krok w ich stronę. Gest wystarczający, by uznać to za ostrzeżenie. Lagor zgarbił się nieco, jakby szykował się do ataku. Kątem oka Namir dojrzał, jak Sylvie zaciska dłoń na rączce czakramu i posyła mu znaczące spojrzenie. Najwyraźniej cmentarna hiena – i to dosłownie, gdyż Zmorniczy słyszał wcześniej o zawodowych poszukiwaczach skarbów, grabieżcach grobowców i mistrzach tropienia artefaktów zwanych numizmatykami – nie pierwszy raz wywoływała kłopoty. Pierwszy raz widział wprawdzie takiego na oczy, lecz barwne opisy, które zasłyszał w przeszłości doskonale uzupełniły się z wrażeniem, które wywierał topornik – grabiącego groby amatora zakurzonych kufrów z temperamentem.
Lagor zacisnął szczęki w sposób wyraźnie mówiący, że właśnie powstrzymuje się od rozwalenia wszystkich w drobiazgi. Sapnął w końcu, odwrócił się i przecisnął przez drzwi.
- Będę w swojej kwaterze. Wezwiesz po mnie, kiedy będziecie ustalać szczegóły – rzucił gardłowo, niknąc już na schodach.
"Dobry początek", pomyślał z rezygnacją Namir. Na moment zapadła pełna wibrującego napięcia cisza, którą przerwał dopiero elf:
- Skoro już poznałeś naszego głównego paliwodę, to nie zaszkodzi przedstawić ci reszty. - Wskazał na mężczyznę o egzotycznych korzeniach. - To jest Daniel. Jest specjalistą od permanentnego pozbywania się kłopotów.
Podali sobie dłonie, potrząsnęli nimi. Skrytobójca – a przynajmniej tak stwierdził łowca po bardzo eufemistycznym opisie pana J - uśmiechnął się półgębkiem. Na prawej brwi miał niewielką bliznę i była to chyba jedyna skaza na jego twarzy.
- Nie przejmuj się Lagorem – rzekł miękko, głosem pasującym bardziej do barda niż do śmierćmistrza. - Poznałem go ledwie tydzień temu i starczyło to, by zauważyć u niego kompleks małego fiuta.
- Namir z Nordmaru. - Uśmiechnął się w odpowiedzi. - Łowca dusz, Wieszczy, Zmorniczy, Veluni, Animater, jakkolwiek sobie życzysz, więcej tych pieprzonych nazw nie mogli wymyślić. - Nim zdążył się obrócić do następnej osoby, ta już stała przy nim. Blond płomień o niebieskich oczach – tym razem wyjątkowo skupionych, niczym dwa pryzmaty, które zatrzymały światło.
- Ef – Sylvie syknęła ostrzegawczo. - Miałaś tego nie robić.
- Efria. - Dziewczyna wcisnęła mu dłoń w rękę i potrząsnęła nieśmiało. - Miło poznać. Jestem profetką. Pan J powiedziałby ci to pewnie w tej chwili, ale cóż. Nie lubię udawać, że nie wiem.
- Profetką? - Namir uniósł brwi, nieco zaskoczony. Sądził, że to tylko legendy, miejskie duchy, które miały straszyć polityków, skazańców, złodziei, niewiernych mężów lub żony i skorumpowanych urzędników – zawsze ktoś wiedział przed nimi, co się stanie, zawsze ktoś mógł ich śledzić, zawsze ktoś mógł wyprzedzać ich działania. Łowca zerknął na elfa, czując ironię losu – jak czuje się człowiek, który zawsze był kilka zdań do przodu w obecności kogoś, kto i tak wyprzedzi każdy jego ruch i słowo?
- Tak. Dwójką dokładnie. Znaczy, widzę dwie minuty do przodu.
- I wiesz wszystko - zaakcentował - dwie minuty do przodu?
Zaczerwieniła się. Płomień wewnątrz płomienia.
- Nie czytam w myślach, jeśli o to ci chodzi.
- Dobra dość – wtrąciła się Sylvie. Blondynka odsunęła się, wzruszyła ramionami i wyszła z pokoju. - Ef ma czasem problem z uprzejmością, łowco. Kiepsko jej idzie gadanina.
- Naszą gryfterkę już poznałeś. - Pan J skinął głową w kierunku brunetki. Namir rzucił Sylvie nieufne spojrzenie.
- Gryfterkę? - zapytał z wyrzutem. - Mówiłaś, że jesteś najemniczką.
- Ta, cóż, kłamałam – rzekła bezczelnie, patrząc mu wprost w oczy. Wściekle zielony bluszcz naparł na kamienny błękit. - Poza tym nie płacą mi za mówienie prawdy. - Poprawiła brunatny kosmyk, który wypełzł nagle spod opaski na głowie.
- Cóż, to akurat prawda – sarknął elf, zdejmując niewielki imbryk z magicznego, samzapalającego się mobilnego paleniska i odstawiając go obok. - Nie płaci się gryfterowi po to, by był szczery. Płaci się gryfterowi właśnie po to, by kłamał. I to kłamał perfekcyjnie – uwodził publikę lepiej niż najbardziej utalentowani aktorzy Akademii Teatralnej.
Mimo to łowca dalej czuł się nieprzyjemnie oszukany. Rzucił Sylvie chłodne spojrzenie, ta jednak zbyła go pełną obojętności miną i zwróciła się do J:
- Masz już wszystkich, których potrzebujesz? Tkwię w tym mieście już trzeci tydzień, nie mam ochoty dłużej czekać na akcję. Czuję, że się marnuję.
- Czyżby? - Bankier przystanął na moment, unosząc brwi i uśmiechając się, jakby udawał dobrego, pełnego wyrozumiałości wujka. - Czujesz, że się marnujesz? Czy może jest jakiś inny powód, dla którego nie chcesz przebywać w "galviecie"?
Sylvie wyraźnie zbladła. Daniel obserwował w milczeniu, niemalże nieruchomy, łowca prawie zapomniał o jego obecności.
- Ani się waż – wycedziła. Luksusowe rękawiczki zatrzeszczały, kiedy skóra naciągnęła się wraz z zaciskaną pięścią.
- Bez obaw. - J machnął ręką, jakby odganiał niesforną muchę. - Nie ważę się.
- Czy to nie aby przesada? - odezwał się nagle śmierćmistrz, występując naprzód. - Nie potrzebujemy demonstracji siły, panie J. Znamy możliwości, wiemy gdzie to stoimy.
- To stójcie w odpowiednich miejscach – rzekł spokojnie elf, przenosząc ciężar spojrzenia na mężczyznę. Ledwie wyczuwalna zmiana tonu w jego głosie sprawiła, że temperatura spadła o kilka stopni. Zapach cytrusów w powietrzu nagle stał się dziwnie wyraźniejszy. - I przesada, Danielu? Przesada to skrajność. Ja nie wyznaję skrajności. - Pan J wszedł na podium i usiadł za biurkiem, wyraźnie odgradzając się od reszty towarzystwa. - Ja po prostu jestem moralnym daltonistą. Wszystko ma podobne odcienie i ode mnie zależy, czy będzie on jaśniejszy czy ciemniejszy. A teraz udajcie się do swoich kwater i czekajcie. Zawołam was, kiedy będziecie potrzebni. - Namir poczuł jak przeszywa go chłodne, kalkulujące spojrzenie. - Ja i łowca mamy jeszcze inne kwestie kolorystyki do omówienia.
Sylvie wyglądała, jakby chciała coś powiedzieć. Otworzyła nawet usta, wargi zadrżały, jakby zbierały się na odwagę. Lecz chwilę potem odwróciła się jedynie z furią na pięcie i wyszła. Daniel przybrał na twarz kamienną maskę. Skinął im obu głową i zniknął niemalże bezszelestnie za drzwiami.
Zmorniczy odniósł nieprzyjemne wrażenie, że żadne z nich – ani Efria, ani Daniel, ani Sylvie, ani ten chędożony numizmatyk – nie chce pracować dla elfa. Lecz, niestety, ten elf pewnie miał do zaoferowania karty, których nie sposób przebić. Wszyscy weszli do tej gry z dobrym blefem i fullem, lecz bankier zawsze miał w ręce królewskiego pokera. I łowca doskonale zdawał sobie sprawę, że zaraz dowie się, jak wygląda jego talia.
Trzasnął zamek. Na moment zapadła cisza w której mierzyli się wzrokiem – jeden pytająco i ostrożnie, drugi w cierpliwej wyrozumiałości. Namir znów miał nieprzyjemne uczucie, że bankier jest przynajmniej kilka zdań przed nim, że tę konwersację rozegrał już we wszystkich możliwych wariantach. Najgorsze w tym jednak było to wrażenie bezradności; Pan J był mistrzem w budowaniu biernego poczucia, że w jego obliczu jest się jeno pionkiem. Równie dobrze łowca mógłby się nie odzywać, lecz bankier był zbyt uprzejmy na ten rodzaj arogancji – poza tym zdawało się, że dyskusje sprawiają mu przyjemność.
- Kawy? - zapytał od niechcenia, wskazując imbryk i krzesło po przeciwnej stronie biurka. Namir skinął głową niechętnie, zdjął powoli miecz z pleców i zajął swoje miejsce z ociąganiem, dając wyraz nieufności. Skoro J widział wszystkie karty, to nie miał nic do stracenia.
Elf rozlał czarnego płynu do filiżanek, podsunął jedną na talerzyku, samemu zwilżył usta i oblizał się.
- Nie zapytałeś, czy słodzę – rzekł Wieszczy, ujmując ostrożnie porcelanę i badając nosem zawartość płynu.
- Wiem, że nie słodzisz – odparł bankier, spoglądając z pobłażliwością na zachowanie gościa. Odczekał, aż Namir weźmie w końcu pierwszy łyk, przekonawszy się, że nikt nie próbuje go zgładzić. Przynajmniej tymczasowo. - Mniemam, że próbujesz połączyć wątki?
- Dobrze mniemasz – przyznał z nutą irytacji. - Numizmatyk, gryfter, profetka, skrytobójca i łowca dusz. Drużyna złożona z ludzi, którzy raczej nie słyną z zapuszczania korzeni i romantycznej lojalności. No, może z wyjątkiem numizmatyka, kurwa go mać.
- Zastanawiasz się jak kupiłem ich lojalność – stwierdził elf bez zaskoczenia. - I zastanawiasz się jak kupię ciebie.
- Formalnie to już mnie wynająłeś. Wczoraj. Dwa tysiące guldenów za moje dobre serce i bezinteresowną chęć bronienia obywatelskiego porządku.
- Wynająłem, nie kupiłem. - Pan J przyjrzał mu się znad filiżanki. - Dbasz o słowa w tej kwestii.
- Nie lubię niedomówień.
- To mamy coś wspólnego, łowco.
- Czyżby? - Namir udał zaskoczonego. - Bo póki co mój zakres obowiązków pozostaje sporym niedomówieniem. Zapłacono mi za coś, czego nie zrobiłem. Co na to Związki?
- Związki na to, że nie ma sprawy, panie J. Jak sobie pan życzy, Panie J. - Elf uśmiechnął się w mało przyjazny sposób. Ich oczy zderzyły się, stal łowczych oczu zabrzęczała o kamienne mury bankiera. - Dobrze więc. Przedstawię ci ofertę. Jak biznesmen z biznesmenem.
Zmorniczy złapał się na tym, że zastanawia się, kto w gruncie rzeczy jest tutaj klientem. Zmarszczył brwi, wzruszył lekko ramionami, starając się zrzucić dyskomfort.
- Oferta brzmi: nie kupuję twojej lojalności, łowco. Tak samo jak nie kupiłem lojalności Daniela, Sylvie, Efrii i Jechigo. Dwa tysiące guldenów potraktuj jako fundusz na zagospodarowanie.
- Czego więc ode mnie wymagasz? - Zmorniczy zaczął się robić niecierpliwy. Odstawił opróżnioną porcelanę na stół, pochylił się, oparł o biurko, przypominał teraz kota gotowego do skoku.
- Dobrego serca i bezinteresownego zainteresowania tradycją i porządkiem. A żeby uniknąć niedomówień: dobrego serca dla twojego pracodawcy i bezinteresownego wykonywania jego poleceń na czas nieokreślony.
Namir zacisnął zęby. Na to nie mógł sobie pozwolić, nieważne co Pan J miał do zaoferowania. Nie teraz, kiedy przynajmniej ma kierunek, kiedy po miesiącach na trakcie w końcu pojawiła się jakakolwiek wskazówka. Przed oczami mignęła mu twarz mężczyzny naszkicowana węglem drzewnym na fragmencie papieru.
- I mam uwierzyć, że usidliłeś w ten sposób Numizmatyka? Gryftera? Skrytobójcę? - prychnął z niedowierzaniem, wstając w nerwach, zaczął krążyć po pokoju. Elf chwycił leniwie kryształową kulę z uwięzioną w środku esencją. Nie była magiczna – Namir wyczułby to. Zaleta bycia łowcą dusz.
- I profetkę – dodał lakonicznie J, wodząc wzrokiem za sapiącym wściekle Wieszczym. - I nie, nie usidliłem. Nie groziłem im. Nie kupiłem, jak już mówiłem. Oni, łowco dusz, chcą dla mnie pracować. Bo widzisz, duszycielu, ja mam coś, czego nikt nie może im ofiarować. I dlatego chcą mnie żywego. Dlatego chcą dla mnie pracować. I dlatego chcą być dla mnie lojalni. I dlatego zrobią wszystko, by misja się powiodła. - Przerwał na chwilę, wpatrzył się w kulę, esencja pojaśniała gwałtownie. - I dlatego ty też się zgodzisz.
- Daj mi jeden powód, dla którego nie miałbym cię teraz wyśmiać – wycedził Namir, czując jak coraz bardziej traci panowanie nad sytuacją. Ryś wewnątrz warczał ostrzegawczo, instynkt szalał, nie mogąc uchwycić zagrożenia. Potwór wisiał w powietrzu, narastał z każdym słowem, wirował z eterem i rozbrzmiewał nieuchwytny.
Pan J odstawił kulę. Przez chwilę obaj obserwowali jak gaśnie powoli.
- Srebrny Kruk – rzekł w końcu, wbijając kamienne spojrzenie wprost w błyszczące stalą oczy łowcy. Stal pękła pod przerażeniem, Zmorniczy zamarł w miejscu i skurczył się w sobie niczym osaczone zwierzę, oddech urwał się chrapliwie na moment, ryś wewnątrz warknął słabo, bez przekonania, przysłaniając się uszami.
Lecz elf był wyznawcą starej, bokserskiej zasady: cios idzie za ciosem. Wstał więc, stanął naprzeciw i szepnął cicho:
- Powiedz mi tedy, łowco dusz, jak to jest być nieśmiertelnym?
Zawsze kilka zdań do przodu.
*Lagor z Kannavis - cóż, to jest po prostu Filip z Konopii. Filip to greckie imię, zaś w Polsce oznaczało po prostu zająca. Lagor to wariacja słowa "Zając" w języku greckim, zaś Kannavis to nic innego jak... konopia ;)
Komentarze (19)
Papieży zawsze ktośtam nienawidzi, Arysto. Dam Ci pięć tak na ślepo, to jest resztka mojej naiwności, bo uczymy się na błędach. I bo Krzysztof mnie zawsze raczej lubił, a naprawdę: nie rozumiem, za cóż.
Ot, tak wyszło.
A Ciebie ciężko nie lubić, zwłaszcza jak opowiadasz o panach w kapeluszach!
Acha: "kobieta ma coś powiedzenia," - zjadłeś "do"
Oj będzie papierowo, będzie ^^
"po podwórku, na który składał się" - na które
"mierzyli się wzrokiem, lecz w końcu spuściła wzrok" - trochę za dużo "wzroku" w jednym zdaniu
Zakończenie naprawdę świetnie rozegrane, dorzucam 5. :)
Podoba mi się, jak drażnisz mój zmysł węchu swoimi opowiadaniami. Czytając, czułam zapach smażoną cebuli, smród zaułków i rozkładających się zwłok... ble. Kawał dobrego tekstu, pozdrawiam. :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania