Poprzednie częściŁowca Potworów

Łowca Potworów 2

gatunek: akcja/fantastyka/horror/przygoda/podróże/komedia/inne

 

ŁOWCA POTWORÓW 2

 

Późne lata 80. XX wieku

 

Łowca Potworów to muskularny wojownik, który polował na potwory zagrażające różnym miejscom na świecie i posiadał obszerny arsenał wielu mniej i bardziej wymyślnych broni, które mu w tym bardzo pomagały, a także kilka pojazdów. Właśnie wrócił na niewielką tropikalną wyspę z wakacji w kosmosie, gdzie wypoczywał na jednej z egzotycznych planet. Znajdował się w niedużej drewnianej chatce na wielkim drzewie liściastym. Wyciągnął z kieszeni szarą metalową szafę teleportującą i ustawił ją przed sobą. Wcisnął pomarańczowy przycisk, otworzyły się drzwi. Planował kolejną akcję.

 

- Gdzie by tu się tym razem wybrać? Myślę, że wrócę do szalonej, ponadczasowej klasyki, niezawodnej od dziesięcioleci - stwierdził łowca, wyciągając z kieszeni szaro-brązową strzelbę.

 

Mężczyzna wszedł do machiny, wcisnął czerwony przycisk, a wtedy zniknął wraz z nią.

 

Hawaje, ciepłe i słoneczne popołudnie, późne lata 80. XX wieku.

 

Człowiek pojawił się na Hawajach i od razu zauważył, że łódki w jednej z miejscowych przystani są zatapiane przez kałamarnicę olbrzymią, czerwoną jak ugotowany rak. Osiłek nie miał w rękach nic. Podbiegł do brzegu, wyciągnął ze swojej magicznej kieszeni wyrzutnię granatów i strzelił kilkoma w siejącego zniszczenie stwora morskiego. Wybuchły, a bestia przestała atakować i poszła na dno. Osiłek schował broń, nacisnął zielony przycisk przy swoim pasku od spodni, a wtedy zniknął. Przeteleportował się w inne miejsce, bo dostał sygnał o trasie, którą ma do przebycia i o tym, że jest kolejna misja do wykonania.

 

- Ile jeszcze będzie tych kałamarnic? Chyba nigdy się nie skończą! - spytał retorycznie.

 

San Francisco, Kalifornia, ciepły słoneczny poranek.

 

Łowca pojawił się w pobliżu Lombard Street, reklamowanej jako "najbardziej poskręcana ulica na świecie". Zauważył, że jest zajęta przez przerośniętą gąsienicę, która szybko wyjada całą okoliczną roślinność. W pobliżu biegało kilkudziesięcioro zrozpaczonych i przerażonych hipisów. Mężczyzna wyciągnął z kieszeni średniej długości karabin maszynowy w kolorze tak zwanej zgniłej zieleni. Postrzelał trochę w potwora. Jednak niewiele to dało, bo naboje odbijały się od elastycznego, gumiastego cielska istoty. Schował karabin i wyciągnął wyrzutnię rakiet. Strzelił kilka razy w stwora, który natychmiast potem wybuchł, a cała okolica została pobrudzona plazmą w kolorze limonkowym. Schował broń, nacisnął przycisk przy swoim pasku od spodni i znowu zniknął.

 

- Życie to kwiat - zażartował.

 

Przyjechało kilka wozów strażackich i radiowozów policyjnych, które przybywając na miejsce przewróciły nieco kwietników, stołów i krzeseł przy pobliskich kawiarniach oraz restauracjach, a następnie zostały obsypane przez hipisów kwiatami.

 

Los Angeles, Kalifornia, ciepły i bezchmurny zachód słońca, pomarańczowe niebo.

 

Wojownik pojawił się ponownie, ale tym razem w Los Angeles popołudniową porą, powoli przechodzącą w wieczór. Ktoś do niego zadzwonił. Wyciągnął z kieszeni staroświecką plastikową słuchawkę od telefonu w kolorze mosiądzowym z beżowym, spiralnie skręconym kabelkiem.

 

- To ja, Łowca Potworów. W czym mogę pomóc?

- Cześć, to znowu ja, Informer. Kolejna akcja jest, a tym razem ponownie będzie ich trochę. No to zaczynamy. Jakiś potwór robi zamieszki w Beverly Hills.

- Okej, okej, więc nadjeżdżam.

 

Osiłek schował słuchawkę do kieszeni, wyciągnął niewielki ciemnozielony wóz pancerny z zamontowanym ciemnoszarym karabinem maszynowym, postawił go na drodze, wsiadł i odjechał, znikając między wieżowcami otoczonymi małymi ogrodami z dużymi palmami.

 

Przyjechał do ekskluzywnej dzielnicy Beverly Hills, gdzie mieszkało dużo bogatych artystów i artystek specjalizujących się w różnych dziedzinach sztuki. Mieszcząca się na porośniętych lasostepem wzgórzach okolica była zabudowana dużymi pięknymi domami z basenami i tropikalnymi ogrodami. Szalał po niej człekokształtny czerwony smok, siejąc chaos i zniszczenie. Łowca zaczął strzelać w jego stronę z karabinu, ale nic to nie dało. Wysiadł z samochodu, schował karabin do kieszeni, wyciągnął miotacz lodu i zaczął strzelać nim w stwora, a ten po niedługim czasie zmienił swój kolor z czerwonego na niebieski, przestał niszczyć płoty i drzewa, wkrótce w ogóle już się nie ruszał, tylko padł sztywny na drogę i rozbił się na drobne kawałki, które następnie roztopiły się i wyparowały. Mężczyzna schował miotacz do kieszeni, wrócił do samochodu i odjechał.

 

- Tu jest już prawie Ameryka Środkowa, więc jest gorąco! - zażartował.

 

Las Vegas, Nevada, ciepły pogodny poranek.

 

Wojownik przyjechał do dużego miasta pełnego rozrywki, położonego na pustyni. Zauważył, jak gigantyczny wąż z wieloma łapami podobnymi do tych jakie mają jaszczurki i przypominający przerośniętą stonogę, wybija szyby w oknach jednego z hoteli swoim łbem i wielką twardą trującą grzechotką na końcu ogona. Człowiek wysiadł z samochodu, wyciągnął z kieszeni kilka granatów i rzucił nimi w potwora, jeden po drugim. Za każdym razem trafił, a wtedy stwór wybuchł, rozpadając się na dużo małych kawałków, które następnie spaliły się. Przyjechał wóz strażacki i zaczął gasić je. Łowca wrócił do samochodu i pojechał dalej.

 

- Ach, te pustynie! - westchnął żartobliwie.

 

Nowy Jork, Nowa Anglia, ciepły środek dnia, jasnoniebieskie niebo jest lekko zachmurzone.

 

Mężczyzna przyjechał do pięknego zielonego Central Parku pełnego drzew, bo dostał sygnał, że coś dużego, dziwnego i groźnego tu lata oraz drze zahipnotyzowanym i zdezorientowanym przechodniom spodnie. Wysiadł z samochodu, przeszedł się po okolicy i w pewnym momencie wśród drzew zauważył zielono-czarnego smoko-nietoperza wielkości łosia albo bizona, a wyglądającego jak długoszyi dinozaur zauropod ze skrzydłami nietoperza zamiast przednich łap, chodzący jednak na dwóch nogach i potrafiący latać.

 

Człowiek wyciągnął z kieszeni pomarańczowo-srebrną wyrzutnię rakiet i strzelił kilka razy w stwora. Ten najpierw pofrunął kilkadziesiąt metrów ponad korony drzew w parku, ale po kilkudziesięciu sekundach ucieczki osłabł, spadł na trawnik i wbił się w podłoże na głębokość jednego metra. Wojownik wrócił do samochodu i pojechał na południe, w stronę Florydy.

 

- Co za fruwadło! - krzyknął żartobliwie.

 

Na miejsce nietypowego wypadku przyjechało wkrótce także kilka czerwonych wozów strażackich, ciemnozielonych czołgów i kilka czarnych samochodów osobowych, a kilka czarnych helikopterów zawisło na niebie niczym ogromne tajemnicze ważki.

 

Miami, Floryda, ciepły i słoneczny poranek.

 

Z bagien wylazł dwunożny aligator wielki jak autobus piętrowy i zaczął demolować domy, a także zjadać wszystkie zwierzęta spotkane na swojej drodze. Przyjechał Łowca, zatrzymał się na parkingu otoczonym wieżowcami i palmami, wysiadł z samochodu, wyciągnął z kieszeni czarną przenośną armatę i ruszył do boju. Stwór go zauważył i zaczął gonić, a ten uciekał omijając drzewa i chowając się pośród licznych hoteli. Do drapieżnika strzelał z ukrycia. Musiał biegać i w międzyczasie trafić aż dziesięć razy, zanim bestia padła i przestała się ruszać. Wtedy szczątki istoty wybuchły i rozprysnęły się po całej okolicy.

 

- Kroko koko loko - zarymował żartobliwie osiłek.

 

Gdy skończył, schował broń do kieszeni, wrócił do samochodu i pojechał na plażę, gdzie czekała na niego młodsza o kilka lat koleżanka, TAJEMNICZA KOBIETA CZEKAJĄCA NA ŁOWCĘ POTWORÓW, pracująca jako między innymi aktorka, autorka tekstów piosenek, piosenkarka, tancerka i modelka.

 

Nadszedł przepiękny zachód ciemnożółtego słońca na tle pomarańczowego nieba.

 

- Cześć, już jestem - przywitał się Łowca.

- Nareszcie! - powiedziała ucieszona kobieta.

- Nic ci się nie stało? - spytał mężczyzna.

- Nie, wszystko jest optymalnie - odpowiedziała dziewczyna.

- Jedziemy na Bahamy? - spytał wojownik.

- Jasne! - odparła koleżanka.

- No to wskakuj i zaczynamy naszą przygodę! - zachęcił osiłek.

- Jesteś wspaniały, Łowco Potworów! Jesteś taki oryginalny, i to opowiadanie w ogóle jest takie wyjątkowe, niepowtarzalne

 

i rewelacyjne, że jego autor powinien zostać supergwiazdą światowego formatu! - żartobliwie chwaliła dziewczyna, śmiejąc

 

się.

- Wiem, wiem - powiedział spokojnie mężczyzna.

 

Kobieta wsiadła, a wtedy oboje pojechali na przystań jachtową, gdzie wojownik miał przycumowaną swoją łódź motorową, będącą średnich rozmiarów i w kolorze kremowym. Wysiedli z samochodu, zostawili go na parkingu w cieniu palm kokosowych, poszli do pojazdu wodnego, weszli na pokład i popłynęli w stronę Bahamów. Nagle nadleciało kilkanaście niedużych białych pterozaurów z długimi i lekko zakrzywionymi, żółtymi dziobami i błoniastymi nogami, zakończonymi ostrymi pazurami. Zaczęły pojedynczo podlatywać i uderzać dziobami w łódkę, próbując zranić ludzi. Tymczasem wieczór zmienił się w gwieździstą noc.

 

Łowca wyciągnął ze swojej kieszeni krótki ciemnoszary karabin maszynowy, jego kompanka podróży wyjęła z kiszeni swych spodni srebrno-czarny pistolet, a wtedy oboje zaczęli razem strzelać do natrętnych stworów latających. Trafili do wszystkich z nich. Każdy z agresorów dostał po kilka celnych strzałów, a wtedy został odrzucony przez siłę zderzenia z pędzącymi nabojami, wpadł nieprzytomny do wody i został szybko pożarty przez siedem pięciometrowych rekinów o brązowych grzbietach i żółtych brzuchach, które właśnie przepływały w pobliżu. Zmęczeni szaloną akcją ludzie spali na zmianę, pilnując się nawzajem przed możliwym atakiem ze strony potencjalnego napastnika.

 

Bahamy, rześki bezchmurny poranek.

 

Mężczyzna i kobieta przypłynęli do przystani jachtowej w niedużym przybrzeżnym, i niezwykle kolorowym miasteczku u wybrzeży Bahamów, gdzie znajdowało się mnóstwo złocistych plaż i palm kokosowych o soczyście zielonych liściach.

 

Koniec.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania