Łowca Potworów

gatunek: horror/sci-fi/akcja/przygoda

 

Niezalecane dla osób poniżej 12 roku życia. Zawiera przemoc i strach.

 

ŁOWCA POTWORÓW

 

HAWAJE I PRZEROŚNIĘTY REKIN ŻARŁACZ

 

Honolulu, Hawaje, ciepły i słoneczny środek dnia, późne lata 80. XX wieku.

 

Na chodnikach, plażach i w parkach w całym mieście często można było zobaczyć stojących i rozmawiających albo spacerujących plażowiczów i plażowiczki, marynarzy, rastafarian, Polinezyjczyków i Polinezyjki w strojach ludowych, Latynosów i Latynoski.

 

Niedaleko plaży miejskiej, pełnej wypoczywających i imprezujących turystów oraz turystek, pojawia się przerośnięty rekin żarłacz, długi na kilkanaście metrów. Jest ciemnoniebieski, a woda ma jasnoniebieski kolor. Drapieżna ryba zaczyna zatapiać łódki z ludźmi na pokładach i doszczętnie niszczyć drewniane pomosty.

 

Wkrótce po tym, jak zaczął się makabryczny incydent, tajemniczy mężczyzna w wieku dwudziestu kilku lat odbiera małą plastikową słuchawkę CB radia, mającą kolor bardzo jasny zielony.

 

- Tu Łowca Potworów. W czym mogę pomóc? - przedstawia się i pyta człowiek.

- Jest akcja! Wybrzeża Honolulu na Hawajach są podgryzane przez niezłą wielką rybę! - odpowiada lekko podniesiony, ale dosyć podekscytowany głos należący do mężczyzny w wieku około trzydziestu kilku lat, wydający się należeć do jakiegoś tajemniczego informatora.

 

Natychmiast po tym dialogu, na niedużym prowizorycznym lotnisku leżącym na tle pięknej tropikalnej i pagórkowatej krainy, pełnej soczyście zielonych drzew liściastych oraz palm kokosowych w każdym stadium wzrostu, rozpędza się i wzlatuje w powietrze mała biała awionetka, która jest przystosowana do startowania i lądowania nie tylko na lądzie, ale także na wodzie.

 

Zaraz potem, nieduży samolot przylatuje do miasta Honolulu i ląduje na lotnisku znacznie bardziej profesjonalnym niż to z którego wystartował, bo z utwardzoną nawierzchnią. Z pojazdu wysiada lekko muskularny mężczyzna w wieku dwudziestu kilku lat, trochę opalony, bez zarostu, z raczej prostymi ale lekko kręconymi, ciemnobrązowymi włosami, delikatnie falującymi na wyspiarskim wietrze.

 

Jest ubrany w jasnoniebieską hawajską koszulkę w zielone korony palm kokosowych, jasnobeżowe dżinsy i wygodne jasnobrązowe buty, oraz nosi okulary przeciwsłoneczne. Jest uzbrojony w pokaźny arsenał mniej i bardziej wymyślnych broni i przedmiotów ułatwiających przetrwanie w różnych warunkach i sytuacjach. Gdzie on to wszystko mieści? Przecież nie zawsze nosi plecak, ani też nie jeździ ciężarówką, w której mógłby to wszystko pomieścić. Otóż przy spodniach ma specjalną torebkę na zamek, posiadającą niezwykłe właściwości. Może ona bowiem zmieścić w sobie nawet czołg albo samolot.

 

Wysiadłszy z pojazdu latającego, uzbrojony człowiek biegnie przez dzielnicę otoczonych tropikalnymi ogrodami hoteli, w międzyczasie wyciągając długi czarny, wodoodporny karabin maszynowy. Przybiega na plażę, z której uciekają tłumy ludzi kierujące się w stronę gwarnego i barwnego centrum miasta. Duża drapieżna ryba nadal zatapia łódki i demoluje pomosty. Mężczyzna celuje bronią w jej kierunku i oddaje kilkanaście strzałów. Za każdym razem trafia. W wodzie pojawia się trochę krwi, a niszczycielski złowieszczy zwierz-ludojad szybko przestaje się ruszać i po chwili powoli zaczyna opadać na dno.

 

Mężczyzna chowa karabin do torebki przypiętej do swojego paska i odchodzi w stronę centrum miasta. Przyjeżdżają pojazdy wojskowe, policyjne, pogotowie ratunkowe i straż pożarna.

 

SAN FRANCISCO I PTEROZAUR

 

San Francisco, Kalifornia, ciepły i lekko mglisty poranek, późne lata 80. XX wieku.

 

Człowiek, który ustrzelił przerośniętego wściekłego rekina, pojawia się nagle w klimatycznym, wiktoriańskim i spowitym mgłą mieście nad zatoką. Jedzie na motocyklu przez centrum, gdzie często można spotkać ogrody, a w nich liczne wielobarwne kwiaty i motyle.

 

Nagle nad metropolią pojawia się przerośnięty gad latający, czyli pterozaur. Ląduje na środku dużego czerwonego mostu zwącego się Golden Gate Bridge, co po angielsku dosłownie znaczy "złota brama", i zaczyna demolować samochody z ludźmi w środku, przedziurawiając je swoim wielkim długim, ostrym i twardym dziobem, jeden natychmiast po drugim, siejąc tym samym powoli i stopniowo narastające zniszczenie wokół siebie.

 

Mężczyzna na motocyklu zatrzymał się. Dostał sygnał z przenośnego CB radia.

 

- Na moście Golden Gate Bridge jest taki jakby przerośnięty nietoperz, który uciekł... czy ja wiem? Może z wehikułu czasu? Sieje demolkę. Musisz natychmiast tam podlecieć i zmusić go do lądowania - zabrzmiał pół żartobliwie, a pół poważnie ze słuchawki głos informatora i za razem zleceniodawcy.

- Więc lecimy - odpowiedział uzbrojony wojownik.

 

Mężczyzna znajduje się w nadlatującym właśnie nad słynny czerwony most małym helikopterze, ale mimo swoich niepozornych rozmiarów zaopatrzonym w duży karabin maszynowy. Oddaje z działa kilkanaście strzałów w skrzydła olbrzymiego pterozaura, który natychmiast zaprzestaje dalszego atakowania samochodów oraz ludzi i szybko unosi się w powietrze, ale po kilkunastu sekundach spada do zimnych wód Zatoki San Francisco i powoli zaczyna tonąć w odmętach.

 

Śmigłowiec odlatuje i znika pośród gęstych mgieł okalających miasto.

 

LOS ANGELES, PRZEROŚNIĘTY SKORPION I POMARAŃCZOWY WĘŻOWATY LATAJĄCY SMOK

 

Los Angeles, Kalifornia, ciepłe i słoneczne późne popołudnie, późne lata 80. XX wieku.

 

W przybrzeżnej dzielnicy słynnej metropolii, Venice Beach, z oceanu wyszedł wprost na plażę przerośnięty skorpion, który miał kolor ognia i był wielki jak średnich rozmiarów dom jednorodzinny. W tej okolicy znajdowały się między innymi sklepy spożywcze i z pamiątkami, restauracje, dyskoteki, mury do graffiti, skate park, boisko do koszykówki, a dodatkowo w bardzo wielkim stopniu ożywiali ją swoja obecnością i działalnością liczni uliczni artyści, którzy przedstawiali swoje umiejętności: muzyczne, taneczne, malarskie, akrobatyczne. Żarłoczny i agresywny stwór zaczął nagle niszczyć mury i boisko. Ludzie, których na plaży było dosyć dużo, wystraszyli się i zaczęli uciekać, ale potwór niestety zdążył nadziać kilka osób na swoje długie i ostre żądło, a kilka kolejnych połamać potężnymi szczypcami.

 

Przez zatłoczone ulice miasta przejeżdżał solidnie wykonany, dosyć długi samochód osobowy o raczej staromodnych, kanciastych kształtach i cały o bardzo jasnym zielonym kolorze. Za kierownicą siedział ten sam człowiek, który pokonał w dwóch poprzednich lokacjach dwa duże, złe, straszne, zmutowane i krwiożercze stwory. Miał do przekazania wszystkim czytającym jego przygody pewną istotną wiadomość...

 

- Nazywam się Łowca Potworów. Odwiedzam i neutralizuję te potwory, które wskaże Informator. Mieszkam gdzieś w tropikach, możliwe że na wyspie. Właśnie jadę na kolejną akcję. Do dyspozycji mam wiele rożnych rodzajów broni i pojazdów, nawet wehikuł czasu - przedstawił się w kilku zdaniach wojownik.

 

Mężczyzna przyjechał do niedużego parku z fontanną położonego niedaleko plaży, wysiadł z samochodu, wyciągnął zza pleców przenośna wyrzutnię miotającą plazmą unieruchamiającą i przylepiającą przeciwników do podłoża. Przebiegł przez pełną ludzi promenadę oraz przez długi przybrzeżny trawnik obsadzony palmami wachlarzowymi, aż w końcu znalazł się na plaży. Stanął oko w oko z opancerzoną bestią i wycelował w jej kierunku przenośne działo plazmowe. Strzelił kilka razy, co sprawiło że stwór przywarł do piasku plażowego i nie był w stanie się ruszyć.

 

Następnie łowca schował miotacz plazmy do magicznej kieszeni i wyciągnął z niej długą piłę łańcuchową. Pociął potwora na plasterki, schował piłę i wyciągnął wielkiego buta którego ubrał na swoja stopę. Kopnął nim mocno szczątki potwora, które natychmiast oderwały się od podłoża i poleciały na zaplecze jednej z pobliskich restauracji serwujących owoce morza.

 

Osiłek schował buta, wrócił do parku, wsiadł do samochodu i wyjechał z miasta.

 

Tymczasem na plaży została wielka plama zielonej krwi, wokół której zebrali sie liczni spacerowicze, a także kilku policjantów i żołnierzy. Przyjechał też wóz strażacki, elegancki czerwony samochód osobowy który przybył chyba prosto spod jakiejś dyskoteki i czołg, a nieopodal wylądował też długi czarno-biały helikopter wojskowy.

 

Podczas jazdy przez Południową Kalifornię, Łowca Potworów zauważył, że nad jednym z miasteczek fruwa wielki pomarańczowy wąż z rogami i skrzydłami. Szybko przyjechał na miejsce. Potwór wylądował w dzielnicy domów otoczonych ogrodami i zaczął zjadać psy oraz koty i inne zwierzęta, a także dusić ludzi swoim długim ogonem, przypominającym przerośniętego węża.

 

Waleczny człowiek wysiadł z auta i wyciągnął przenośną wyrzutnię sieci służących do unieruchamiania dużych groźnych zwierząt takich jak lwy czy tygrysy, używaną w niektórych przypadkach zagrożenia ze strony takich stworzeń. Wystrzelił sieć w stronę smoka, który się w nią zawinął i spadł na piasek, następnie mężczyzna schował wyrzutnię sieci i wyciągnął miotacz ognia, i spalił nim stwora. Schował broń, wrócił do samochodu i odjechał w kierunku wschodnim. Przyjechał wóz strażacki i czołg.

 

NOWY ORLEAN I PRZEROŚNIĘTY ALIGATOR

 

Nowy Orlean, Luizjana, ciepłe i słoneczne późne popołudnie, późne lata 80. XX wieku.

 

Łowca Potworów lata helikopterem nad Nowym Orleanem. Nagle dostaje wiadomość.

 

- Na bagnistych przedmieściach Nowego Orleanu jakaś duża paszcza zatapia drewniane domy - zabrzmiał męski głos w CB radiu.

 

Człowiek pilotujący śmigłowiec poleciał na rozległe bagna nad oceanem, gdzie mieściły się spowite mgłą przedmieścia, i wylądował na dachu raczej długiego i dosyć szerokiego, blaszano-murowanego budynku, po cym wysiadł z pojazdu. Zauważył wielki łeb aligatora wielkiego jak tyranozaur, miażdżącego w swojej paszczy kolejny drewniany dom. Mieszkający w nim ludzie wyskakiwali przez okna i drzwi do jeziora, niektórzy wspinali się na porośnięte wiszącym mchem drzewa liściaste.

 

Gdy niszczycielski zwierz otworzył długi pysk pełny ostrych i twardych zębów, mężczyzna wrzucił do niego dwa granaty, wrócił do helikoptera i odleciał w kierunku południowo-wschodnim, a potwór wybuchł, uwalniając całych i żywych ludzi ze swojego żołądka i zaczynając opadać na dno. Z jeziora wynurzyła się wojskowa łódź podwodna, na którą wspięło się kilkoro uratowanych ludzi. Kilkoro następnych wyszło na okoliczne wyspy i półwyspy otaczające zbiornik wodny, w którym zaczęło pojawiać się powoli coraz więcej piranii i rekinów z rodzaju Glyphis oraz żarłaczy tępogłowych.

 

MIAMI I PRZEROŚNIĘTY PYTON

 

Miami, Floryda, ciepłe i słoneczne późne popołudnie, późne lata 80. XX wieku.

 

Wzdłuż południowych wybrzeży Florydy, biało-czerwonym jachtem motorowym płynie Łowca Potworów. Odbiera sygnał z CB radia. Zamienia kilka zdań. Przypływa do przystani w Miami, wychodzi na ląd, wyciąga ze swojej magicznej kieszeni długi czarny karabin maszynowy z tłumikiem i rusza w miasto. Przez biegnący wzdłuż nadmorskiej promenady duży park z palmami i kwitnącymi drzewami liściastymi i przez dzielnicę hoteli idzie z piłą pomarańczową w rękach. Gdy przychodzi do położonej nad małym jeziorem dzielnicy niedużych domów ze średniej wielkości ogrodami, spotyka wielkiego jak drzewo pytona, który swym ogonem miażdży i demoluje budynki okoliczne mieszkalne.

 

Wojownik trzyma w swych dłoniach dwie wielkie maczety. Kroi nimi śmiercionośnego stwora na plasterki, chowa broń do kieszeni, po czym wraca do łodzi, wypływa z portu i znika gdzieś między niewielkimi okolicznymi wyspami. Plasterki zostają zjedzone przez żyjące w jeziorze piranie i aligatory.

 

Mężczyzna jest ubrany w biały garnitur i spodnie na kant. Okulary przeciwsłoneczne i buty ma takie same jak wcześniej. Znajduje się sam na plaży. Okazuje się, że nieopodal stoi nieduży biały helikopter. Człowiek ściąga okulary, chowa je do kieszeni, podchodzi i wsiada do śmigłowca, a następnie odlatuje nim w kierunku zachodzącego słońca.

 

Bezchmurny zachód słońca.

 

Łowca Potworów, tym razem ubrany już tak samo jak wcześniej, czyli w koszulkę hawajską i jasnobeżowe dżinsy, trzyma w rękach jedną ze swoich ulubionych broni, czyli długi czarny karabin maszynowy z tłumikiem i idzie przez duży tropikalny park w wielkim nadmorskim mieście, a w tle za nim widać unoszące się w powietrzu i lecące za nim cztery różne pojazdy: biało-czerwony helikopter, mała biała awionetka, biało-czerwony kanciasty samochód osobowy, i nieduży biały jacht motorowy, a wszystkie cztery były kierowane przez sobowtóry Łowcy.

 

Koniec.

Następne częściŁowca Potworów 2

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Szary 26.05.2017
    Jak zajebałeś tą stronę główną... Weź tyle tego nie dodawaj w jeden dzień, bo nie dajesz szansy innym tekstom
  • fanthomas 01.06.2017
    Jak w kinie klasy Z. Tylko za długie było i mi się znudziło.
  • Piotrek P. 1988 14.06.2017
    Miło mi się ten komentarz czytało. Fajnie Ci się zarymowało :-)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania