Łowca smoków
Od autora: Opowiem wam historię, która mi się przyśniła. Wystarczyło ją opisać. Piszę w osobie pierwszej, gdyż to ja byłem głównym bohaterem, choć nie najważniejszym, tej historii. Przedziwne co się może człowiekowi wyśnić. Z drugiej strony to taki trochę eksperyment pisania czegoś z pierwszej osoby. Podzielcie się jak wypadł odbiór, zwłaszcza, że sen był z morałem i nie wiem czy udało się ten morał uchwycić.
Nazywam się Gunar. Jestem łowcą nagród. Krążę po świecie i szukam wyzwań, szukam śmierci. Zwykłe życie dawno przestało mnie interesować, a świat stał się dla mnie pustym i nudnym miejscem pełnym ludzi. To dlatego wstąpiłem na tą ścieżkę, ścieżkę ryzykowną, pełną emocji i wyzwań. W swoim życiu wypełniłem już wiele kontraktów, nawet nie zastanawiając się czy są dobre, czy złe. Kontrakt, to kontrakt. Śmierć, to śmierć. Wiem, że w końcu otrzymam taki kontrakt, który przyczyni się do mojej śmierci, jednak póki co jeszcze się taki nie trafił.
Tym razem otrzymałem bardzo nietypowe zlecenie - Smok. W sumie z moją reputacją mogłem się spodziewać, że w końcu i na to przyjdzie kolej. Smoki nie są złymi stworzeniami, ale jak ludzie, niektóre z nich zbaczają na złą drogę. Nie wiem, czy gnane rządzą posiadania złota, czy po prostu coś nie rozwinęło się w ich mózgach prawidłowo i poszły w złym kierunku? W sumie wszystkie mają słabości do świecidełek, ale większość z nich potrafi zachować rozsądek. Ten smok widać nie potrafił i nadepnął zbyt bogatej osobie na odcisk.
Nie byłbym na tyle głupi by porywać się na smoka w pojedynkę. Na szczęście nie musiałem szukać ekipy do zadania. Wraz ze mną zgłosiło się dwóch innych łowców. Jeden z nich potężny oprych, w zbyt ciasnej szmacianej koszuli odsłaniającej część bardzo muskularnego torsu. Łysa głowa, ostre rysy twarzy, ostry nos mogący wciągnąć na raz wiele „tabaki”. Trochę małpie czoło a i wzrok nie do końca inteligentny. Na plecach przypięty ogromny miecz. U pasa dwa sztylety. Obok miecza kołczan na łuk i strzały. W nim długi łuk bardzo solidnie wykonany. Grube i solidne ramiona, ciężki i ładnie zdobiony w smoki majdan. Cięciwa również w bardzo dobrej kondycji owinięta zieloną owijką. Być może kaprys projektanta. Łuk jednak sprawiał wrażenie bardzo gustownego, drogiego, a za razem przydatnego i użytecznego. Do tego skórzane spodnie i ciężkie buty. Typowy barbarzyńca, osiłek, bezmózg. Patrząc na niego przeszła mi przez głowę myśl, że w drużynie zawsze ktoś musi zginąć.
Drugi osobnik był znacznie mniejszej postury. Gdybym miał nadać mu imię powiedziałbym że nazywa się „Kruk”. Skryty, mroczny zabójca. Tajemniczy, z kapturem nasuniętym na głowę skrywającym niemal całą twarz w cieniu. Małomówny, z bardzo tajemniczym, srogim, a zarazem mądrym i dobrym spojrzeniem. Szare oczy skrywające wiele tajemnic świata. Szara bluza z kapturem, peleryna sięgająca kolan, szare spodnie. U pasa tylko długi egzotyczny sztylet kształtem i zdobieniami wyglądający jakby z innego świata. Dziwnie zakręcony i skrywający w sobie zamknięty blask. Tak, dobrze mówię. Zamknięty blask. Wygląda jakby błyszczał, ale wewnątrz. Nawet wolałem się do niego nie odzywać, w sensie do "Kruka".
Cóż! Ja wyglądałem przy nich dość normalnie. Wyciągnięta średnia z obu przypadków. Ze zwykłym długim mieczem i nożami do rzucania. W zwykłym podróżnym ubraniu. Ze zwykłą uśmiechniętą twarzą. Można by powiedzieć, że średnia krajowa.
Zwinęliśmy kontrakt i udaliśmy się w drogę. Droga nie była zbyt ciekawa. Kruk nie odzywał się, a oprych gadał o niczym, więc nie było nawet z kim porozmawiać. Przejechaliśmy kilka dni konno, zatrzymując się to w gospodach to w jaskiniach. W końcu gdy wyjechaliśmy z lasu w większości iglastego, zjeżdżając z niewielkiego zbocza, na które wspinały się pojedyncze jodły i niewielkie krzewy stanowiące tutejszą roślinność, na których rosły niewielkie czarne, być może jadalne owoce, naszym oczom ukazał się przepiękny widok. Ogromne jezioro, przez które przepływała wąska rzeka. Jednym brzegiem dobijało wzgórza z którego zjeżdżaliśmy, a piaszczysta ubita droga otaczała je z lewej strony. Z prawej biegł iglasty las, o tej porze roku i dnia, a było trochę po wschodzie słońca, las wyglądał bardzo majestatycznie. Najpierw pojedyncze jodły, brązowa ściółka z rzadka przeplatana zielonymi krzewami. Odcienie brązu, czerwieni i ciemnej zieleni ilastych drzew. Piękny widok, a do tego ten zapach. Czysty, nie skalany brudem miasta.
Po lewej stronie zaraz za drogą rozciągały się równiny, pola, łąki aż po sam horyzont. Na drugim brzegu jeziora przycupnęła osada. Przy samym jej brzegu stał ogromny statek zacumowany do mostów. Tuż przy samym brzegu wznosiła się ogromna ceglasta budowla. Wielka jak katedra, ale nie tak ładna. Proste ściany bez zdobień, proste okna. Pierwsza kondygnacja sięgała wysokości dobrych 10 metrów, pokryta była płaskim dachem z płaskich, kamiennych, szarych dachówek. Na środku jeszcze wyrastała z dachu druga kondygnacja, na wysokość półtora człowieka. Zbudowana w tym samym stylu. Z małymi oknami, z lufcikami wentylacyjnymi, i spadzistym daszkiem z tej samej szarej dachówki. Był to magazyn portowy. Niemal przysłaniał miasto ciągnące się za nim. Zwyczajne portowe miasto jakich wiele. Więc nie będę się o nim rozpisywał. Już z daleka też było widać, że ulice były opustoszałe, a w porcie stał tylko jeden okręt, jednak nie kręcili się żadni pracownicy portowi. Na okręcie tym leżał smok. Wyglądał jakby spał. Nawet nie to że tak wyglądał. On naprawdę spał. Podjechaliśmy do magazynu i dostaliśmy się na jego dach. Nie było to trudne, wewnątrz budynku były drewniane schody prowadzące do drzwi w tej środkowej wystającej kondygnacji. Pewnie specjalnie zaprojektowane dla potrzeb konserwacji dachu. Widok z magazynu na jezioro przecięte wstęgą wąskiej rzeki oraz na las schodzący ze wzgórz, z których przyjechaliśmy, był zapierający dech w piersiach, a pod nami, okręt, ze spuszczonymi żaglami. Drewniany, czarny, wyładowany skrzyniami i beczkami. Nie wiem co to za okręt, nie jestem znawcą. Na jego podłodze rozłożony pomiędzy pakunkami leżał duży smok. Czarno szare łuski. Zwinięte czarne skrzydła. Spał sobie smacznie. Jego cielsko było dość pokaźnych rozmiarów. Nie powiem, przeszło mi przez myśl, że to właśnie ta misja, na której oddam życie. Oprychowi chyba też przeszło to przez myśl, gdyż przestał gadać i zaczął nerwowo wydłubywać sztyletem brud z pod paznokci.
Chciałem się naradzić póki smok śpi. Wymyślić jakąś strategię. Może zrzucić sieci rybackie z góry i uwięzić go na statku, może wylać coś łatwopalnego i podpalić. Krążyły mi po głowie różne pomysły, gdy nagle zdałem sobie sprawę, że okręt odpływa znoszony nurtem rzeki a Kruk siedzi na krawędzi dachu patrząc w dal. Jakby nie był obecny. Nie wiedziałem co się dzieje. Oprych zerwał się na nogi i nałożył strzałę na cięciwę. Chciałem krzyknąć by nie strzelał, ale zanim to zrobiłem, zobaczyłem, że smok wzbija się z okrętu w powietrze. Świsnęła pierwsza strzała ale smok wykonał w powietrzu unik i wzbił się wysoko nad magazyn. Świsnęła kolejna strzała i zobaczyłem kolejny unik. Niesamowite, że tak wielkie stworzenie, potrafi tak sprawnie manewrować w powietrzu. Majestatyczny i przerażający widok, widzieć smoka pikującego na ciebie z rozdziawioną paszczą, z wysuniętymi pazurami w szponiastych łapach. Tak, spadał prosto na mnie, a ja nawet nie wyjąłem miecza. Gdy już był blisko dachu jego spadanie przerodziło się w ruch poziomy i próbował chwycić mnie w swoje łapska. Skoczyłem prosto przed siebie, jemu naprzeciwko, co zmyliło go i ominąłem jego szpony. Kruk siedział, jak siedział. Oprych zniknął z pola widzenia. Ale żył. Co jakiś czas skądś wylatywały kolejne strzały. Smok znowu ruszył prosto na mnie. Wykonałem kolejny unik, gdy wylądował za moimi plecami i przyjął pozycję jakby chciał zionąć ogniem, przekląłem kilka razy i ruszyłem biegiem w stronę jeziora. Nie wiem czy skok do wody byłby dobrym pomysłem, ale woda to nie ogień. Zobaczyłem Kruka siedzącego jak siedział. Szarpnąłem go i krzyknąłem: - Kurwa, rusz się człowieku. Ten smok zaraz nas zabije! - Smok kroczył w naszym kierunku, ale jednak nie zionął ogniem. Kruk spojrzał przez ramię prosto w moje oczy, co aż mnie zmroziło. Rozluźniłem uchwyt na jego ramieniu nie puszczając go. Smok był coraz bliżej. Sparaliżowany strachem przed smokiem oraz z przedziwnym lękiem a zarazem szacunkiem do tego niewielkiej postury człowieka, udało mi się wydusić raz jeszcze: - zginiemy – był to niemal szept, który nie mógł być słyszalny, zagłuszany rykiem zbliżającej się bestii. Kruk jednak nawet nie drgnął. Powiedział do mnie spokojnym głosem, i też nie mogłem tego słyszeć, a mimo to wiem co powiedział: - ten smok zrobił dużo złego w swoim życiu, potrzebuje odkupienia. Zabiję go zanim on zdąży zabić mnie – i odwrócił głowę w drugą stronę patrząc na nadchodzącego smoka. Myślałem, że będzie to poświęcenie ze strony tajemniczego zabójcy, że odda własne życie zabijając jednocześnie bestię. Ale to co się wydarzyło przeszło wszelkie moje oczekiwania. Ja, znieruchomiały i wręcz skamieniały dalej trzymałem rękę na jego ramieniu, gdy smok podszedł z drugiej strony i spojrzał na dziwnego szarego wędrowca, łowcę, odkupiciela?! Przestał ryczeć i położył głowę na drugim ramieniu, wtulając się w niego jak kot łasi się do człowieka. Kruk Objął głowę smoka czułym uściskiem, a drugą ręką sięgnął po dziwaczne długie ostrze. Wbił je tuż za uchem smoka, który nawet nie jęknął, ani nie drgnął, tylko natychmiast umarł. Kruk powiedział: - Dokonało się – Wstał i odszedł. Stałem osłupiały patrząc na jezioro i las na wzgórzach. Ja też uczyniłem wiele złego w swoim życiu. Czy moje odkupienie też będzie tak wyglądać?!
Komentarze (7)
oceniła bym to na 4, pisz dalej takie ciekawe rzeczy :)
Pozdrawiam i zachęcam do przeczytania moich snów!
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania