Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Łowczyni przygód

Czuję, że lecę. Pośród bieli. Wszędzie widzę tylko i wyłącznie biel. Nic mnie nie trzyma przy dole, nic też mnie nie utrzymuje ponad nim. Znikam...

 

W tym momencie się obudziłam. Moim ciałem poruszały wstrząsy. Zapewne powóz natrafił na wyboistą drogę. Wokół mnie byli inni gwardziści,z czego każdy ubrany był w zbroję. Siedzieli i rozmawiali nie ukazując zbytniej ekscytacji. Zaś ja byłam niesamowicie podekscytowana. Gdyby nie to, że zapadłam w sen to droga do Riverwood bardzo by mi się dłużyła. Byłam bardzo głodna, więc nic dziwnego, że mój brzuch głośno domagał się jedzenia. Jeden z towarzyszy podróży to zauważył, parsknął śmiechem i podał mi kawałek chleba, sera i wino w bukłaku. Wystarczyło kilka minut aby prowiant znalazł się w moim wnętrzu. Powóz się zatrzymał. Oddałam blondwłosemu mężczyźnie pusty bukłak, podziękowałam, wstałam i niemalże wybiegłam z powozu. Przywitał mnie widok zamkniętego, okrążonego straganami rynku. Ponad niewielkie budynki mieszkalne wybijały się trzy główne budynki. Kościół, budynek Rady Miasta oraz Siedziba Gwardzistów. Generał oświadczył nam, abyśmy zapoznali się z miastem, nasze akta zaniesie sam. Później mamy się zgłosić do karczmy, tutaj wytłumaczył, jak dojść w ów miejsce. Poczułam ten niesamowity zapach nowości. Spełniłam swoje marzenie. Stałam się wojowniczką i gwardzistką. Najbardziej uwierał mnie mój brak doświadczenia. Podeszłam do blondwłosego mężczyzny, który wcześniej obdarował mnie strawą. Stał sam, więc moja nieśmiałość nie dawała mi się aż tak bardzo we znaki.

- Miranda jestem. - Uśmiechnęłam się i wyciągnęłam rękę w jego stronę. On mi podał swoją.

- James. - Nie dało się ukryć, nie należał do najprzystojniejszych, lecz miał niesamowicie przeszywające spojrzenie.

- Byłeś tutaj kiedyś? - W tym momencie zawiał silny, chłodny wiatr, od którego to ciarki przeszły przez całe moje ciało.

- To moje miasto rodzinne. Jeżeli nie masz pieniędzy, to możesz iść i popytać o jakąś pracę. Może ktoś akurat potrzebuje pomocy. Do Rady Miasta jest za wcześnie, nie masz akt wyrobionych. Spróbuj w kościele, tam zawsze coś mają. A teraz wybacz, ale idę się zobaczyć z rodziną. - Cóż mogłam zrobić. Pożegnałam się i ruszyłam w stronę kościoła. Miasto nie było duże, więc kościół również nie wyglądał wystawnie. Skromne wnętrze, mała ilość ozdób. Podobało mi się ta skromność wystroju. Metalowy odgłos, który wytwarzała moja zbroja odbijał się echem od ścian. Musiałam iść najdelikatniej jak mogłam, co było trudniejsze niż myślałam. Przed ołtarzem klęczał ksiądz. Poczekałam aż wstanie, a jak już to zrobił podeszłam do niego i spytałam się czy potrzebuje może pomocy. On obejrzał mnie, westchnął i kiwnął głową.

- Chodź za mną. - Zaprowadził mnie do pokoju z wielkim biurkiem pośrodku. Przeszedł za nie i po odgłosie poznałam, że otwiera jakąś szafkę. Położył na blat niewielką szkatułkę.

- To ma zostać dostarczone do pierwszej wioski na zachód stąd. Nie możesz zaglądnąć i masz ją bronić bez względu na wszystko. Wnętrze jej jest stokroć więcej warte niż twoje życie. - Spojrzał się na mnie z pogardą.

- Potrzebuję konia do tego. - Ten się dziwnie uśmiechnął. Podał mi wszystkie informacje, jak dojechać, komu dostarczyć i powiedział, że za pół godziny mam być pod bramą miasta. Wyszłam z kościoła, nie bacząc na to ile robię hałasu. Milutki, pomyślałam i prychnęłam. Tylko pięć złotych monet za to zadanie. Trochę przykre, w sumie będę miała dziesięc złotych monet( jedna złota moneta = sto srebrnych monet). To nie jest wystarczające, ale na chwilę obecną przeżyję za to. Minęło pół godziny, stałam pod bramą. Ksiądz przybył na miejsce, lecz zszokowało mnie to, co zobaczyłam.

- Nie stać nas na konia. - I podał mi linę, która przywiązana była do... osła. To są chyba jakieś żarty... Powiedziałam, ale nie na głos. Westchnęłam, wsiadłam na biednego osła i ruszyłam w drogę starając się ignorować spojrzenia innych. Minęło kilka godzin, słońce było na najwyższym punkcie nieba. Całą tę drogę wyklinałam na tamtego człowieka. Strasznie wyniosły jak na księdza. Wtem zauważyłam coś daleko. Błagałam, żeby to nie było to, co myślę. Po kilku minutach jednak zobaczyłam, że moje błagania były nadaremne. Na drogę zwaliło się wielkie drzewo. Jedyne wyjście to było okrążyć je. Upewniłam się, że przesyłka jest bezpieczna i ruszyłam między drzewa. Ścieżka, którą podążałam wcześniej była zrobiona pośrodku lasu. Szybko pożałowałam tej decyzji oraz tego, że nie byłam na nic przygotowana. Przed moją twarzą śmignęła strzała. Odwróciłam się w stronę, z której leciała. Stało tam dwóch mężczyzn. Jeden z łukiem, drugi zaś z mieczem. Szybko wyciągnęłam swój wodny miecz. Plusem bycia wojowniczką, było to, że mogłam korzystać z magii. Oczywiście tylko poprzez miecze. Skierowałam ostrze w stronę łucznika i wypuściłam z niego deszcz wrzącej wody. Dobrze, jednego mam z głowy. Wił się po ziemi i krzyczał. Drugi zaszarżował na mnie. Skrzyżowaliśmy miecze. Walka chwilę trwała, po czym, wykorzystując jego nieuwagę, zraniłam go poważnie w nogi. Upadł na ziemię i wykrzywił twarz. Stanęłam nad nim przyglądając się dokładniej jego twarzy. Brązowe włosy, gdzieniegdzie już siwiejące, tygodniowy zarost, małe usta i prosty nos. Całkiem przystojny.

- Czemu mnie zaatakowaliście? - Miałam nadzieję, że dostanę jakąkolwiek odpowiedź. I moja nadzieja była słuszna.

- Dla pieniędzy, to chyba oczywiste. - Parsknął śmiechem.

- A zatem... - Szepnęłam i wyciągnęłam z sakiewki dwie złote monety, które mu podałam. - Tyle mogę wam dać. I osła... - Rozejrzałam się, ale on już zdążył uciec - Gdziekolwiek on jest.

Wyciągnęłam rękę, aby pomóc mu jakkolwiek wstać, jednak on odrzucił propozycję pomocy. Patrzyłam jak ten ze zranionymi nogami odchodzi, podpierając swojego towarzysza. Ruszyłam w dalszą drogę.

Dotarłam jak już zaczynało się ściemniać. Miasteczko było troszeczkę mniejsze niż Riverwood, tak przynajmniej mi się wydawało. Zaraz przy bramie zapytałam jakiejś kobiety, gdzie jest kościół. Ona wskazała palcem, w którą stronę mam się udać. Gdy już dotarłam od razu ruszyłam w stronę księdza. Przedstawił mi się imieniem, który podał mi wielebny z mojego kościoła. Podałam mu szkatułkę, on dał mi zapłatę i zaproponował, że zapłaci za powrotny środek transportu.

- Nawet za konia? - Spojrzałam na niego wielkimi, niebieskimi oczami, otoczonymi gęstymi, czarnymi rzęsami.

- Tak. Ta szkatułka jest bardzo ważna i zapłata jest bardzo zaniżona. Tak, zapłacę za konia. Stajnia jest na lewo od kościoła, powiedz, żeby rachunek przynieśli tutaj. - Uśmiechnęłam się i ruszyłam w stronę stajni, zatrzymując się na chwilę, żeby pomyśleć, w które lewo mam się udać. Po wejściu do stajni ujrzałam młodzieńca przerzucającego gnój.

- Może pomóc... - Spytałam. On spojrzał się na mnie i zaśmiał się.

- To nie jest czynność godna damy... - I wrócił do swojego zajęcia.

- Przyszłam zakupić konia.

- OJCZE! - Zawołał donośnie. Zza drzwi wychylił się umięśniony mężczyzna z gęstą brodą i groźnym spojrzeniem. - Ta dama mówi, że chce nabyć konia z wyposażeniem.

- Nie powiedziałam, że z wypo...- W tym momencie przerwał mi gestem ręki. Zrozumiałam, że miałam udać się za nim.

Weszliśmy do wielkiego pomieszczenia. Wokoło były boksy z końmi.

- Proszę mi pokazać najlepszego. - Na te słowa podszedł do wielkiego, czarnego ogiera.

- To jest sztorm. Najszybszy i najsilniejszy, ale bardzo nieprzewidywalny. - Na te słowa koń ugryzł mężczyznę w palce, które były skierowane w jego stronę. Ten zaczął wyklinać i szybkim ruchem wydostał tą część ciała z uścisku szczęk. Zachichotałam.

- Jakiś spokojniejszy może? - Głową wskazał równie wielką, karmelową klacz z białą plamką między oczami.

- Trochę wolniejsza, ale oswojona i spokojna.

- Biorę ją i najlepsze wyposażenie do niej. - Poszedł na kilka minut do sąsiedniego pomieszczenia. Wróciwszy dzierżył w ręce siodło i resztę zestawu koloru ciemnozielonego.

- Sto złotych monet.

- Rachunek proszę do kościoła. Na ich koszt. - Ten zaś westchnął. Założył zestaw na klacz' i zaprowadził ją na dwór. Usiadłam na niej i skierowałam nas do Riverwood.

Nocą ta ścieżka była niebezpieczna, ale całe szczęście dotarłam cała i zdrowa. Zgłosiłam się do karczmy, klacz oddałam do stajni i poczłapałam do własnego pokoju, zamawiając po drodze kąpiel. Córka karczmarza nalała wody do dużej wanny i dolała nieznanych mi olejków. Jak już opuściła pokój, ściągnęłam z siebie wszystko i przejrzałam się w lustrze. W odbiciu zobaczyłam osiemnastoletnią dziewczynę, około stu siedemdziesięciu centymetrów wzrostu, alabastrowa cera, bardzo kobiece kształty, duży, krągły biust i zaokrąglone pośladki. Długie do pasa, kruczoczarne włosy, które były pofalowane. Delikatna twarz z dużymi oczami, niewielkim nosem i dużymi, różowymi wargami. Tak, na wygląd nie narzekałam. Nie zwlekając dłużej weszłam do gorącej wody. Zawsze kochałam wodę. Mogłabym w niej siedzieć godzinami. Niestety szybko zaczęła stygnąć i musiałam zmyć z siebie brud, póki jeszcze była ciepła. Po wyjściu pachniałam wanilią i jaśminem na przemian. Zasługa olejków. Zarzuciłam na siebie halkę i poszłam spać. Jutrzejszego ranka po zjedzeniu śniadania ruszyłam do siedziby gwardzistów, gdzie czekało na mnie kolejne danie. W wielkiej sali śniadaniowej było mnóstwo ludzi. Próbowałam wzrokiem odszukać Jamesa, jednak było to niemożliwe. Kucharz rozdawał bochenki chleba z powidłami i mlekiem. Skusiłam się i wzięłam porcję. Usiadłam w wolnym stoliku, pełna zdziwienia, że w ogóle takowy znalazłam. Wielu ludzi, niemalże sami mężczyźni. Podobało mi się to. Drugie, sycące danie w ciągu jednej godziny dodało mi mnóstwo energii. Wciąż pachniałam olejkami, co dodawało mi dziwnej pewności siebie. Siedziałam i rozglądałam się, oceniając z kim by było warto porozmawiać. W ciągu kilku minut sala niemalże opustoszała. Zapewne na arenie miała zaraz się rozpocząć jakaś długo wyczekiwana walka. Nie byłam zainteresowana. Ostatecznie zostałam tylko ja i kilku generałów siedzących kilkanaście metrów ode mnie.

Wtem na salę wpadł mężczyzna. Wysoki, dobrej budowy. Brązowe włosy, po ubiorze i kołczanie ze strzałami można było poznać, że to łowca. Na jego twarzy wyraz zdumienia i zszokowania mieszał się z dziwnym uśmiechem, bliskim szaleńcowi. Jednak nie to sprawiło, że zwróciłam na niego uwagę. W rękach targał coś, czego nigdy nie widziałam na własne oczy, tylko na ilustracjach. Wielka maczuga trolla zdawała się przyciągać go do ziemi. Spojrzałam na niego wywalając oczy z orbit. Jeden z generałów, największej postury podszedł do niego.

- Trolle! - Nie byłam pewna, czy się cieszył, czy się bał. Tak czy inaczej był pełen emocji.

- To nie jest żaden dowód..- Reszty nie usłyszałam, skupiałam swoją uwagę na maczudze. Była ogromna, niemalże tak wielka jak jego noga, tylko cztery razy grubsza. Pięć. Albo może i sześć... - Ta nowa pójdzie z tobą. I ja się wybiorę. - Oboje popatrzyli się na mnie. Ten uśmiech wariata mnie przerażał. O Boże...

- A może mi ktoś rzucić trochę światła na sytuację? - Spytałam, wstając i podchodząc do mężczyzn. Łowca przy generale wydawał się być zaledwie filigranowej budowy dzieckiem.

- Ten młodzieniec sądzi, że w lasach są trolle. Za dwie godziny, jak będzie południe spotkamy się tutaj i się wybierzemy w miejsce ataku. A ty, młoda, nie zawiadamiaj nikogo. Chyba, że chcesz mu narobić problemów jeśli kłamie. Popatrzyłam się na twarz człowieka z maczugą. Dziwna, nietypowa uroda i zielone oczy. Twarz trochę dziecinna.

- Miranda jestem. - Spróbowałam się szczerze uśmiechnąć. Wyglądał mi na dwadzieścia jeden lat. Byłam ciekawa, czy zgadłam. - Ile masz lat? - ściągnęłam brwi na wyraz zaintrygowania.

- Victor, dwadzieścia jeden. - Podał mi rękę, po czym uświadomiłam sobie, że teraz to ja zachowywałam się jak wariatka.

- Do zobaczenia później. - I pognałam do biblioteki, którą tego ranka mijałam. Jak tylko weszłam, poprosiłam starszego pana z białymi włosami i brodą o wszystkie książki o trollach. Dowiedziałam się o cennych oczach i włosach. I o rdzeniu magicznym w środku ich broni. I wiele innych rzeczy, jak to, że są głupie. Brawo, informacja stulecia. Z nosem w książkach czas mijał niespostrzeżenie szybko. Nim się obejrzałam, było już prawie południe. Dosłownie wybiegłam z biblioteki i pognałam w stronę siedziby. Zdyszana, będąc przy drzwiach, popchnęłam je, licząc na to, że otworzą się gładko. Jednak w połowie natrafiły na opór. Usłyszałam charakterystyczny trzask i jęk. Wychyliłam się zza drzwi i zobaczyłam Victora zasłaniającego nos. Zaczęłam przepraszać, niczym osoba, która postradała zmysły. Ten zaś się tylko uśmiechnął i powiedział, że nic się nie stało. Uff, co za ulga. Wysoki i szeroki jak szafa generał już przyszedł. Nasza trójka wybrała się do miejsca wskazanego przez Victora .Nie było śladu trolla. Szafa trzydrzwiowa tylko parsknęła śmiechem lecz ja pozostałam czujna. Ta maczuga nie mogła sobie leżeć tak o, na ziemi. Zawróciliśmy się, generał prowadził. Był kilkanaście metrów od nas, ale las był na tyle gęsty, abyśmy nie mogli go zobaczyć. I to właśnie w tym momencie usłyszeliśmy donośne uderzenie. Mężczyzna przeleciał nad ziemią obok nas i trafił plecami w głaz. Pośrodku jego zbroi było ogromne wgniecenie. Zza drzew wyłonił się wielki jak dąb troll.

- O kurr... - Stwór zaczął szarżować na nas. To wszystko stało się na tyle szybko, że nie zdążyłam zareagować. Machnął maczugą trafiając mnie i łowcę. Polecieliśmy na bok i chłopak przygniótł mnie do gruntu swoim ciałem. Monstrum już miało się ponownie zamachnąć, aby nas zmiażdżyć. Podobno w takich chwilach widać całe życie przelatujące przed oczami. Mogę na spokojnie to potwierdzić. Niespodziewanie zobaczyłam cień za głową mojego niedoszłego mordercy. Jego łeb spadł i poturlał się wesoło, po czym zatrzymał się na pobliskim drzewie. Stworzenie padło jak kamień robiąc niemały huk. Byłam w szoku. Ogromnym. Zwaliłam ciało Victora i popędziłam w stronę palladyna. Był już martwy. Spod jego zbroi ciekła krew.

- Sprawdź, czy ma przy sobie coś wartościowego. - Brunet zabrał głos.

- CO? Powinniśmy go zanieść!

- Jeżeli chcesz mieć przejebane, to rób co chcesz. - Pocieszające. Spojrzałam na niego poirytowana, ale wiedziałam, że miał rację. Jedynie jego dwa miecze uznałam za godne uwagi. Wyciągnęłam je. Tak, idealne. Teraz trzeba by je tylko zidentyfikować. Po chwili pognałam do odciętej głowy. Ścięłam włosy i wyłupałam oczy. Ugh, ohyda. Lecz zarobić trzeba. Oboje taszczący olbrzymie maczugi a ja dodatkowo dwa miecze wróciliśmy do miasta. Ludzie oglądali się za nami. "Zdobycze" zostawiliśmy w domu Victora, po czym udaliśmy się ponownie w miejsce pseudo-walki.

Kolejny szok.

Nie było tam niczego. Zwłoki zniknęły, a ślady zostały pozacierane. Dobra, dla mnie to już było zbyt wiele. Wzięłam głęboki oddech i wróciłam do karczmy. Zjadłszy kolacje sama przygotowałam sobie kąpiel. Znowu z olejkami. Cudowny zapach pomarańczy rozchodził się po całym pomieszczeniu. Jednakże nie mogłam przestać myśleć o ów cieniu za głową stwora. Szorowałam ciało tak mocno gąbką, że się zaczerwieniło. Wtem wyleciałam z wody niczym Archimedes w momencie wynalezienia siły wyporu. Na jeszcze mokre ciało założyłam ubrania i pancerz, wzięłam swój miecz i pobiegłam do biblioteki, nie zważając na godzinę. Drzwi były już oczywiście zamknięte na klucz. Zaczęłam walić pięścią w nie. Uderzenia były silne, byłam wojowniczką, a wojownicy zawsze rodzili się z większą siłą.

- CZEGO DO DIABŁA?! PALI SIĘ?! - Usłyszałam głos starca zza przeszkody. Jak usłyszałam szczęk klucza przekręcanego w zamku otworzyłam i wpadłam do środka.

- Potrzebuję wszystkiego o asasynach. Jak najszybciej! - Gestykulowałam, aby podkreślić powagę sytuacji.

- Jezu, dziewczyno, a na jakiej zasadzie mam ci udzielić dostępu o tej porze? - Spytał się chłodno.

- Jestem gwardzistką.

- I co w związku z tym? - Spytał się, naprawdę lekceważąc moją inteligencję i spostrzegawczość. Nie chciałam się posuwać do szantażu, ale tym razem musiałam.

- Otóż dlatego, że widziałam w pana zasobach książki o tematyce Boga Stworzenia, które są zakazane... - Zaczęłam stukać palcem w udo. Odkąd kościół chrześcijański przejął Magnolię nie można było mówić o Bogu Stworzenia.- Eh...- Westchnął - W takim razie możesz skorzystać. Ale jeśli komuś o tym powiesz, nie popuszczę Ci tego. - Rzucił mi groźne spojrzenie.

- Skąd, ja sama lubię czytać o Bogu Stworzenia. - Spojrzał się na mnie z zaskoczeniem i zaprowadził mnie do własnego zasobu ksiąg, z których tylko on mógł korzystać.

- Na tej półce masz wszystkie potrzebne książki. Wszystkie o asasynach. A ta konkretna - częściowo wyciągnął jedną, wyjątkowo grubą księgę- jest o Zamku asasynów w tych stronach. Ryzykowałem moje życie, żeby ją dostać. - Otworzyłam księgę i zaczęłam czytać. Zgłębianie wiedzy zajęło mi całą noc. Wracając nad ranem, jeszcze zanim słońce wstało zauważyłam w uliczce między budynkami dwóch podejrzanie wyglądających mężczyzn. Wypełniona pewnością siebie, wyciągnęłam swój wodny miecz i podeszłam do nich pytając:

- Co tu się dzieje? Nie powinniście tu być tej porze. - Powoli do nich podeszłam. Jakże wielkie było moje zdziwienie, gdy jeden z nich szybko się ulotnił, a drugi zaatakował swoim sztyletem mój miecz, który przy uderzeniu złamał się na pół.

- MÓJ MIECZ! - Wrzasnęłam i się zamachnęłam marną połówką. Wtedy przeciwnik przycisnął mnie do ściany i syknął:

- Chyba nie wiesz z kim masz do czynienia, dziewczynko... - Ku mojemu przerażeniu zobaczyłam, że jego oczy były całe czarne. To był asasyn.

- Jestem gwardzistką, obrona miasta to mój obowiązek. - Wtedy chwycił kosmyk moich czarnych, falowanych włosów i przesunął w dłoni.

- Jesteś Miranda.

- Skąd wiesz? To wy zabiliście tego trolla?

- Jutro o zmierzchu udaj się Kamiennego Spokoju. Tam znajdziesz odpowiedź. - I zniknął. Kamienny Spokój.... Wiem!

Wracając do Kwatery Gwardzistów zauważyłam Victora. Śledziłam go, i zauważyłam, że wszedł do małego, drewnianego domku na zewnątrz miasta. Nie zastanawiając się długo, zapukałam w drzwi. W środku usłyszałam trzask, jakby coś spadło i kilka przekleństw. Otworzył drzwi. Był cały umorusany.

- O, to ty. - Chciał zamknąć drzwi, lecz stopę wsadziłam między drzwi.

- Idziesz jutro ze mną o zmierzchu do Kamiennego Spokoju. - I wtedy szybko poszłam do Kwatery. Noc miałam spokojną, wstałam przed świtem pełna energii. Wzięłam części trolla i poszłam je sprzedać. Ciężko było się targować, ale dostałam wystarczającą ilość pieniędzy. Poszłam do kowala, żeby zidentyfikować miecze. Okazało się, że były to miecz wody i ziemi. Na pytanie skąd je mam odpowiedziałam pewnie, że je kupiłam od dziwnego kupca na skraju miasta. Identyfikacja tania nie była, więc dlatego kowal zapewne nie zadawał więcej pytań odnośnie mieczy. Sprzedałam przy okazji marne resztki mojego złamanego miecza. Jednak udało się wyciągnąć z niego magiczny rdzeń wodny, dzięki czemu miecz wody generała nabrał mocy, po włożeniu ów rdzenia. Wychodząc od kowala zaczęłam sobie przypominać wszystko, co wiem o Kamiennym Spokoju. Z tego, co mi pamięć podpowiadała, była to głęboka, idealnie okrągła dziura w ziemi, wypełniona wodą, z wysepką skalną na środku. Miejsce to schowane było głęboko w lesie, tylko nieliczni potrafili je znaleźć. Wyjątkowość tego miejsca polegała na przesyceniu magią. Energia tam była ponoć tak mocna, że zdawało się, że zgniata ona przebywającego w tym tajemniczym miejscu. Skąd ta energia się tam bierze, nikt tego nie wie. Przechodząc koło zaułku, w którym spotkałam asasynów z czystej ciekawości ponownie tam zajrzałam. Nie wiedząc czego szukam, zaczęłam przeczesywać wzrokiem przestrzeń między budynkami. Nic, ani śladu. Westchnęłam głośno i poszłam do Kwatery. Przy wejściu ruszyłam do działu rejestracyjnego. Tam można było odebrać akta, a po odebraniu ich iść na arenę i walczyć za pieniądze, korzystać z sali treningowej, czy brać zlecenia. I, co najważniejsze, otrzymywało się oficjalny znak Gwardii Wojowników. Dawało to całkowite prawo do utrzymywania porządku w mieście. Udałam się do blatu, przy którym siedziała kobieta w średnim wieku.

- Miranda Worres, przyszłam po akta, jeśli można prosić. - Uśmiechnęłam się do niej serdecznie. Ta spojrzała się na mnie i pokiwała głową. Wyszła na chwilę na zaplecze i wróciła z pergaminem.

- Proszę się udać z tym do sali treningowej i zostawić tam zbroję. Zostanie Ci przydzielony znak Gwardzisty. Odtąd na każdej nowej zbroi musi widnieć taki znak. Więc każdą musisz oddawać do naszego kowala. - Wręczyła mi akta i wróciła do pisania. Za to ja udałam się do sali treningowej. Nie wiedząc dokąd iść, musiałam się spytać paru osób o drogę. W końcu znalazłam. Obszerna, kamienna sala, mnóstwo pachołków do ćwiczenia, sprzętów treningowych. I drewniane drzwi, nad którymi widniał napis „KOWAL”. Podeszłam do nich, mijając sporą ilość mężczyzn bez koszulek, piękny widok. Zapukałam nieśmiało i otworzyłam drzwi. Nie było to duże pomieszczenie, wypełnione było zbrojami, mieczami i dodatkami do nich. Na środku była lada, a za nią stał potężnie zbudowany, brodaty mężczyzna z długimi blond włosami. Spojrzał się na mnie. Jego oczy były przeszywające, a zmarszczki naokoło nich świadczyły o średnim wieku.

- Co potrzeba? - Położył obie ręce na blat, pokazując przy okazji wielkie mięśnie. Jaka siła musiała w nich drzemać! Stałam przez chwilę, oniemiała tym cudownym widokiem, ale po chwili się otrząsnęłam i powiedziałam, że przyniosłam pancerz do oznakowania. Podałam mu przy okazji akta.

- No to ściągaj. - Powiedziawszy to, odwrócił się. Poczułam wdzięczność za odrobinę prywatności, którą mi podarował. Położyłam rzeczy na podłodze i zaczęłam ściągać zbroję. Zostałam w brązowej koszuli ze skórzanymi, mocnymi wstawkami.

- Na jutro rano powinno być gotowe. Dzisiaj lepiej się bez ochrony nie ruszać, Gwardziści przestają być mile widziani w tym mieście... - Posłałam mu pełne ciekawości spojrzenie, zabrałam miecze i wyszłam. Nie są mile widziani... Ta myśl odbijała mi się w głowie podczas mojej drogi na stołówkę. Powinno już być wydawane drugie śniadanie. Posiłek stanowił pieczony udziec z kaczki z chlebem i sokiem malinowym. Jak na drugie śniadanie to dość wykwintnie.

- Hej Mirra, jak się masz? - Zawołał ktoś wesoło za moimi plecami. Obróciłam się i zobaczyłam Jamesa zmierzającego w moją stronę z tacą z jedzeniem.

- Mirra...? Całkiem dobrze. Jak spotkanie z rodziną? - Powiedziałam z pełnymi ustami. Jakoś nigdy takie uprzejmości nie miały dla mnie większego znaczenia. Dla chłopaka najwidoczniej również, bo jedynie uśmiechnął się sympatycznie i się dosiadł.

- Rodzina jak rodzina. Nic szczególnego. Pytanie za pytaniem. Ale muszę przyznać, robisz tu niemałą furorę.

- Furorę? Niby czemu?

- Dziewczyny, która urodziła się jako wojowniczka, nie widziano tutaj od kilku pokoleń. Zwłaszcza takiej, która pochodzi z rodziny magów. Muszę ci powiedzieć, że nie każdemu się to podoba. I zwłaszcza to zaginięcie drugiego generała. Ale zapewne nie masz z tym nic wspólnego. Nieszczęśliwy wypadek, Gwardziści przestają być lubiani... - Wziął głęboki oddech – Widzisz, moja cała rodzina jest wojownikami. Oczywiście, wszyscy mężczyźni. Wśród kobiet była tylko jedna. To dla nas wielki cios.

- Czemu panuje taka opinia o nas? - Spytałam, wyraźnie zaciekawiona.

- Przez lidera. Wyciągają za dużo pieniędzy z podatków. Z roku na rok są większe. Już było kilka buntów na przestrzeni dziesięciu lat. - Tutaj spojrzałam się na niego z zaciekawieniem. - Nie wiesz? Aaa, no tak. Rodzina magów. Magowie gardzą wszystkimi, czyż nie? - Powiedziawszy to wziął łyk soku. Cóż, to by tłumaczyło kaczkę na drugie śniadanie.

- Dranie... - Po tym słowie dokończyliśmy jeść w ciszy. Wstałam, pożegnałam się, odniosłam tacę i podeszłam do tablicy z propozycjami pracy. Wszystkie oferty pracy były zdecydowanie za trudne. Przeglądając natknęłam się na najciekawsze z nich. Na pergaminie widniał nagłówek „Zabijcie Smoka!”. Żaden gwardzista nie podejmie się tego zadania, pomyślałam. Na zabicie smoka trzeba co najmniej siły chaosu. Spojrzałam się na datę... Ogłoszenie leżało tu od roku. Nie, jestem odważna, ale nie na tyle głupia, żeby z kawałkiem metalu porywać się na smoka. Może jak zdobędę lepszą broń i trochę doświadczenia. Ale kiedy to będzie? I rozmyślając dotarłam do karczmy, gdzie postanowiłam się odświeżyć i zdrzemnąć.

Biel powoli zamieniała się w odcienie szarości. Chciałam się popatrzeć na swoje dłonie, ale z przerażeniem zobaczyłam, że ich nie ma. Ciało zaczęło się rozpływać jak mgła. Chciałam krzyczeć, ale za każdym razem, kiedy próbowałam wydobyć z siebie głos, słyszałam jedynie ciszę. Patrząc się na znikające nogi, zaczęłam odpływać. Zaakceptowałam swój los...

Ponownie się obudziłam, tym razem z wrzaskiem i cała spocona. Od razu zaczęłam się dotykać aby sprawdzić, czy istnieję. Jaką ulgę odczułam, gdy przekonałam się, że wszystko jest na swoim miejscu. Ktoś zapukał do drzwi. Nie odpowiedziałam, tylko patrzyłam się w nie głupio. Ów osoba je otworzyła i wparował karczmarz.

- Wszystko w porządku?! - Zapytał, uważnie lustrując wzrokiem pokój.

- Tak, to był tylko zły sen... - Dotknęłam dłonią czoła, gorączki nie miałam.

- Jeny, dziewczyno, nie strasz nas tak. - Stwierdził i zostawił mnie samą z moimi lękami. Nie, żebym miała mu to za złe, prywatność się ceni. Wyjrzałam za okno. Słońce było jeszcze na niebie, ale już bardzo nisko, pora iść. Ubrałam się, zamiast zbroi założyłam skórzaną kurtkę, która również dość dobrze przed uderzeniami, zabrałam miecze, dodatkowo jeszcze sztylet za pas i ruszyłam. Do domu Victora dotarłam jak już zaczynało się ściemniać. Zapukałam i oparłam się o murek okrążający dom. Usłyszałam dochodzące ze środka tłuczenie się i przekleństwa, czyli dźwięki już mi znane. Wypadł z chaty. Ubrany był w spodnie, trochę przylegające do ciała, koszulę lnianą, skórzaną kurtkę i buty. Jego ubiór musiał być lekki, skoro był łowcą. Trzeba szybko biegać, wspinać się po drzewach i w dodatku mieć łuk i strzały zawsze w gotowości. Z nieogarniętą burzą brązowych włosów wyglądał jak młody łobuziak. Dość urocze. Przyglądając się jego twarzy zauważyłam, że ma dość skośne oczy. Naprawdę ciekawa uroda.

- Dobra, ten cały Kamienny Spokój, co to jest?

- Opowiem ci po drodze. To dość specyficzne miejsce, które znaleźć mogą tylko ci, którzy otrzymali na to pozwolenie. - Stwierdziłam i ruszyłam w stronę lasu.

- Mam nadzieję, że masz to pozwolenie...

- Oczywiście, że mam. Victor, powiedz mi... co wiesz o asasynach z tych okolic? - Spojrzenie, które mi rzucił było dziwne.

- Asasyni w tych stronach... Niewiele o nich wiadomo, jak o wszystkich, ale wiem jedno, jest ich sporo. Naprawdę sporo i często ich widać w mieście, w nocy.

- No tak... - Przypomniałam sobie moje pierwsze spotkanie z asasynami, które tragicznie się skończyło dla mojego miecza. Wyciągnęłam wodne ostrze z pochwy i czubkiem sprawdzałam, gdzie znajduje się woda. W ten sposób maszerowaliśmy dobre trzy godziny. W międzyczasie rozmawialiśmy o naszych rodzinach, historiach. Dowiedziałam się, że Vic jest sierotą żyjącą w tym mieście od urodzenia. Jego rodzice zginęli w tragicznym wypadku jak miał cztery lata. Został wzięty do sierocińca, ale uciekał bez przerwy. Jego opiekunka spostrzegła jego umiejętności i wysłała go do ośrodka szkoleniowego dla łowców. Stwierdził, że gdyby nie to, że umiejętności, które tam nabywał, to uciekłby już po miesiącu, przez panującą tam dyscyplinę. W wieku osiemnastu lat został wypuszczony i od tamtej pory zarabia sam na siebie. Prawdę powiedziawszy to mu zazdrościłam. Był doświadczony, ćwiczył już od małego, a moi rodzice wciskali mi laskę magów i kazali mi czarować. Wszystko, co imitowało miecz, od razu było niszczone, nawet patyki na podwórku. Nie mogli zaakceptować wojownika w ich domu, a w szczególności takiego, co był kobietą. Przecież to skandal dla naszej rodziny, od pokoleń jesteśmy czyści, jesteśmy magami, jesteśmy pierwsi! Tak mawiała moja matka. Z jednym miała rację, magowie byli pierwsi i to oni stworzyli paladynów, łowców, wojowników, asasynów. Chociaż co do tego ostatniego to mam wątpliwości. Tylko magowie mogą używać magii bez przedmiotów, jedynie dłońmi, jednak i to potrafią tylko najlepsi. Wojownicy używają magii przez miecze, łowcy przez łuk i strzały, paladyni przez tarczę, a asasyni... O nich najmniej wiadomo. Istnieje teoria, że przez sztylety. Jeszcze inna mówi, że używają magii przez oczy. Cóż, trzeba się kiedyś tego dowiedzieć. Naszą rozmowę przerwało nagłe uderzenie gorąca. Obejrzeliśmy się dookoła, ale nic nie było. Wtem poczułam, jakby coś mnie od środka przygniatało.

- To tak energia, o której mówiłaś? - Wydyszał.

- Tak, to musi być to, jesteśmy blisko. - Drzewa rosły tu gęsto, zbyt gęsto. Przedzieranie się przez nie było naprawdę trudne. Po kilkuminutowej męczarni wśród drzew wyszliśmy na polanę. Pośrodku niej były idealnie okrągłe kamienie, poustawianie w trójkąt. Podeszłam do jednego z nich i wyciągnęłam rękę przed siebie. Energia wokół niego aż wibrowała. To pewnie musi być źródło. I faktycznie, czułam jakbym była przygniatana od środka. Przestałam zwracać na nie uwagę, w przeciwieństwie do Victora, który zdawał się być niezwykle nimi zaintrygowany. Zwróciłam uwagę na koniec tej polany, gdzie widoczny był klif. Ostrożnie zbliżyłam się do niego.

- To tutaj! - Krzyknęłam. Przed moimi oczami rozpościerała się ogromna, okrągła dziura w ziemi wypełniona wodą. Pośrodku była kamienna wysepka. Około trzydziestu metrów głębokości. Usłyszałam za sobą szelest, odwróciłam się, licząc, że zobaczę mojego towarzysza za mną, ale nikogo tam nie było, a chłopak wciąż przyglądał się kamieniom. Ponownie się odwróciłam i spostrzegłam, że na wysepce leżał człowiek. Ubrany w czerń. Z maską na głowie, która odsłaniała tylko oczy.

- Kim jesteś? - Zawołałam. Mój głos zwabił bruneta, który również zwrócił się do tajemniczego jegomościa:

- Po co nas tu ściągnąłeś? - Jednak ten jedynie zwrócił ku nas twarz i położył się na nowo. Najwidoczniej rozjuszyło to Victora, bo ten zaczął do niego mówić o straconym, cennym czasie i, że żąda odpowiedzi natychmiast.

- Będę was trenować. Jednak najpierw musicie pokazać, że jesteście tego godni. Victorze, przecież tego chciałeś. - Rzekł do nas chłodno. - Na dnie jeziora leży ostrze sztyletu. Wydobądźcie go.

- Pff, przecież to łatwizna. Miranda, masz wodny miecz, użyj go. - Rozkazał mi Vic. Zadanie wydawało mi się zbyt proste, ale chyba warto spróbować. Skierowałam więc ostrze miecza nad wodę i skupiłam energię w palcach. Woda nawet się nie poruszyła, a moje starania zostały skwitowane śmiechem mężczyzny z dołu.

- Jak bardzo ufasz wodzie? - Szepnęłam Victorowi do ucha.

- Co?! - Zerknął na mnie ze śmiechem w oczach. Widząc moją poważną minę powiedział: - Niezbyt.

- Dobra, jak dam ci znak, to strzel powietrzną strzałą w wodę, aby ją rozproszyć. - Zaczęłam z siebie ściągać ubrania, aż zostałam w koszuli i spodniach. Oboje spojrzeli się na mnie z zaciekawieniem.

- Jaki dokładnie znak? - Ale ja już leciałam w dół, do wody. Moment spadania przedłużał się niemiłosiernie. W końcu poczułam jak przebijam taflę wody i otoczyła mnie lodowata ciecz. Chwilę zajęło mi przyzwyczajanie oczu, ale po chwili przeczesywałam wzrokiem dno. Światło księżyca pomogło mi rozeznać się w terenie. Była pełnia i nocna gwiazda świeciła mocno. Było idealnie płasko. Okrążyłam wysepkę i zobaczyłam na dole srebrne ostrze. W mojej głowie narodził się pomysł, więc wynurzyłam się dokładnie nad ostrzem.

- Rzuć mi miecz ziemi! - Jak poprosiłam, tak też zrobił. Jednak, ku naszemu zdziwieniu, broń moja zatrzymała się na tafli wody, która wesoło falowała, jakby próbując nam zrobić na złość. - Znak! - Krzyknęłam i szybko się zanurzyłam. Płynęłam w dół najszybciej jak mogłam i w końcu sięgnęłam sztylet. Dokładnie w tej samej chwili strzała śmignęła mi koło głowy. Wokół mnie nie było już wody. Mój miecz spadł obok mnie, a wkoło wytworzyła się ściana z wiatru, chroniąca mnie przed cieczą. Złapałam miecz i skupiając energię, podniosłam kawał ziemi, na której stałam i podniosłam się na wysokość klifu. Na stałym gruncie poczułam się o wiele lepiej. Znowu usłyszałam za sobą szelest, oboje się odwróciliśmy. Za nami stał asasyn. Jego oczy były czarne jak węgiel. Brwi i rzęsy również były ciemne. A kształt oczy był tajemniczy. Delikatnie skośny, wydawały się one być mądre. Sięgnął on dłoń ku mojej, delikatnie wyjmując z niej kawałek sztyletu, delikatnie muskając przy okazji kawałek mojej skóry. Tkanina, z której zostało zrobione jego ubranie, była delikatna.

- Podoba mi się wasza współpraca. Jednak ten test był dla was banalnie prosty. Mam więc kolejny.

- Zamieniamy się w słuch. - Rzekłam, zakładając kurtkę i buty. Noc była chłodna, więc i ja zaczynałam się trząść.

- Dam wam mapę. Na tej mapie jest pokazane pasmo górskie na wschód od Riverwood. Widzicie, w jaskini, w tychże górach, żyje człowiek. Ma on coś, co należało do mnie. Rękojeść tego sztyletu i kolejny do zestawu. Jedyne, co wiem to to, że znajduje się gdzieś tutaj. - Wskazał palcem miejsce na mapie, które zaznaczone było czerwonym kółkiem. - Wyruszycie tam za dwa tygodnie. A teraz, porywam was na cały tydzień, na szkolenie. Do osoby, którą zapewne znasz, Mirando.

- Czyżby? - Zmarszczyłam brwi.

- Wasz kowal. - Po układzie oczu rozpoznałam, że się uśmiechnął. Przyznam szczerze, że mnie to mocno zdziwiło. Jeszcze mocniej mnie zdziwiło, gdy poczułam nagłe oderwanie się od ziemi. W jednej sekundzie miałam grunt pod nogami, w drugiej nie, a w trzeciej zaś wylądowałam na twardym betonie, całym ciężarem mojego ciała. Poczułam jak ktoś łapie mnie za dłoń i ciągnie ku górze.

- Dajcie mi tu umrzeć. - Jęknęłam, ale i tak wstałam i się otrzepałam. Z pomocą przyszedł mi Victor krzycząc.

- Co to ma być?!

- Wasz trening. - Powiedział mężczyzna wychodzący z drewnianego domu. Był to ten sam kowal, któremu zostawiłam zbroję do oznakowania. - Zacznie się on od pokonania mnie. - Na te słowa wyciągnął nóż zza pasa i ustawił się z pozycji obronnej.

- Łatwizna. - Prychnął brunet, ponownie przyozdabiając twarz tym szaleńczym uśmiechem. Widać było, że miał ogromny temperament. Jednak ja westchnęłam w duchu myśląc, ile jeszcze minie, zanim dadzą mi żyć. Wyciągnęłam miecze, a Vic łuk i naciągając strzałę na cięciwę. Minęło paręnaście sekund, bałam się zrobić pierwszy krok. Kolega jednak mnie uprzedził, w stronę przeciwnika mignęła strzała jarząca się na czerwono. Wylądowała metr od nóg kowala i wybuchnęła. Przeciwnika odrzuciła siła uderzenia.

- Dobra nasza! - Zawołał chłopak i pobiegł w stronę leżącego na ziemi, naciągając kolejną strzałę. Ja również podbiegłam, trzymając miecze w gotowości. Zdawał się leżeć nieprzytomny. Brunet podszedł zbyt blisko. W tej chwili zobaczyłam, że dłoń kowala się rusza.

- UWAŻAJ! - Ale było już za późno. Mój kompan został powalony na ziemię tak mocno, że najwidoczniej stracił przytomność, a jego strzała popędziła w las. Zostałam tylko ja i długowłosy. Wstał, otrzepał się i ruszył na mnie. Bez zastanowienia zrobiłam to samo. W momencie, gdy był już wystarczająco blisko, nadepnęłam mu na stopę i używając całej siły drzemiącej we mnie, pchnęłam go. Udało się, upadł na ziemię. Stanęłam nad nim i skierowałam czubek miecza w stronę jego szyi.

- Przegrałeś. - Stwierdziłam przepełniona pewnością siebie. Wtem poczułam silne uderzenie w plecy. Było ono na tyle mocne, że upadłam na ziemię, spadając brzuchem n twarz mojego rywala. On złapał moje nadgarstki i wywinął ręce do tyłu. Wtedy odwrócił się tak, że ja byłam na dole, on na mnie, a ja miałam ręce unieruchomione nad głową, mocno przyciśnięte do podłoża.

- Nie, nie przegrałem. - Stwierdził z uśmieszkiem i wstał. Poczułam ogromną ulgę.

- No, macie sporo do nauki. Co do ciebie, Victor, dobrze, że pierwszy zaatakowałeś, ale musisz powściągnąć temperament. Zbyt duża pewność siebie was zgubi. Jestem Hermod i ten tydzień będzie dla was morderczy, ale przyniesie rezultaty. Mam nadzieję. - I poszedł do domu. W pewnym momencie obrócił głowę. - No na co czekacie? Właźcie. - To zabrzmiało groźnie, więc oboje się grzecznie posłuchaliśmy. Weszliśmy do niewielkiego, drewnianego salonu. Na ścianie wsiały jelenie rogi i skóry zwierzęce. W rogu stała wielka, skórzana sofa, która wyglądała na wygodną. Stałam jak wryta. Nie lubię się zachowywać jak u siebie, gdy jestem na terenie obcej mi osoby. Kolega mój najwyraźniej miał inne zdanie na ten temat, to beztrosko rozsiadł się na kanapie i zaczął się na mnie dziwnie patrzeć. Spłonęłam rumieńcem. Uświadomiłam sobie, że koszulę mam rozpiętą prawie do pasa. Całe szczęście, że miałam pod spodem opaskę na biust. Ogarnęłam swój ubiór. Trzęsłam się z zimna, więc podeszłam do kominka, w którym beztrosko tańczyły płomienie. Przyjemnie czuć takie ciepło. Zastanawiałam się jak wyjaśnię moją nieobecność, ale zapewne asasyn, którego imienia nie znaliśmy, zapewnił nam dobrą wymówkę. Albo Hermod. Poczułam zapach mięsa, dochodził z kuchni, która była po lewej stronie od salonu. Nie dzieliły jej żadne drzwi, więc mogłam swobodnie widzieć, co ten wielki wiking tam robi. W tym momencie na dół zleciały cztery, wielkie bestie. Tymi bestiami były wilki. Widząc nas zatrzymały się i ostrożnie zaczęły podchodzić. Każdy się niebywale różnił. Jeden, ten największy, samiec, był czarny. I miał zielone oczy. Przepiękny. Drugi był szary z niebieskimi oczami, trochę mniejszy. Trzecia bestia okazała się być samicą. Była czarna w rudawe plamy i podobnie jak czwarta, miała jedno oko niebieskie, drugie piwne. Ostatnia była najmniejsza, ale widać było po niej, że była młoda. Miała ona sierść koloru tego samego, co Hermod włosy.

- Nejmad, Norm, Nina i... sam jeszcze nie wiem... - Powiedział kowal, wskazując palcem od największego do najmniejszej. Po chwili wniósł i położył na stół, który był naprzeciw sofy, wielki kawał mięsa, pieczywo i chyba wódkę w butelce. Każdemu nalał po odrobinie do szklanek. - To na rozgrzanie.

Z ciekawości wzięłam łyk. W momencie, kiedy płyn przebywał drogę z moich ust do żołądka poczułam, jakby ktoś mi wsadził rozżarzony pogrzebać do gardła.

- Co to kurwa jest?! - Wykrztusiłam, dusząc się. Zaczęłam szukać wzrokiem wody.

- To spirytus, dziecino, już ci przynoszę coś do popicia. - I wrócił się do kuchni, chichocząc. Mi jednak nie było do śmiechu, przynajmniej do czasu, gdy się wszyscy trochę rozluźniliśmy. Zaczęliśmy gawędzić jak starzy, dobrzy znajomi. Dostaliśmy jego ubrania na zmianę i poszliśmy zażyć kąpieli. Osobno oczywiście. Ciepła kąpiel była przyjemna. A koszula wikinga była dla mnie sukienką. Wszyscy spaliśmy w jednym pokoju. Posłania zostały zrobione ze skóry niestrzyżonej owcy. Miękkie i ciepłe. Zasnęłam szybko i spałam głęboko, tym razem bez towarzyszących koszmarów. Obudziło mnie głośne „Wstawajcie!”. Szybko zerwałam się z posłania, a Victor wciąż smacznie chrapał. Nie zwracając uwagi na niego, szybko się podniosłam, odświeżyłam, ubrałam koszulę Hermoda, chociaż musiałam przewiązać ją w pasie, podobnie jak i włosy, zjadłam i wyszłam na dwór. Hermod za mną, bruneta wciąż ani śladu.

- Spokojnie, zostanie ukarany. Dzień zaczniemy od kilometrowej przebieżki. Przez las. Bieg to nic, przy ścieżce poustawiane są manekiny dla ciebie i tarcze dla łowcy. Jak będziesz biec, masz obowiązek wszystkie unieszkodliwić.

I tak minął nam cały tydzień. Mordercze treningi, niejednokrotnie bez śniadania, czy kolacji. Wstawaliśmy przed słońcem i kładliśmy się długo po tym, jak zachodziło. Jednak było to na swój sposób przyjemne. Jak wróciliśmy to wyraźnie czułam przyrost siły i wytrzymałości. Dodawało mi to sporej pewności siebie.

Wchodząc do kwatery zauważyłam, że nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Zapewne moja nieobecność była usprawiedliwiona. Od razu zgłosiłam się do Hermoda po zbroję. Weszłam bez pukania. Wiking był zajęty rozmową z dwoma generałami. Nie usłyszeli jak wchodziłam.

- Następnym razem wywiniesz nam taki numer to wylecisz na zbity pysk, ROZUMIESZ?! - Huknął jeden z nich.

- Pamiętaj, że dzięki mnie żyjecie. ONA ZOSTAŁA WYBRANA PRZEZ ASASYNÓW, TAK SAMO JAK TEN MŁODY! - Blondyn nie pozostał im dłużny w krzyczeniu.

- Jaki młody?! - Spytał drugi z generałów.

- Nie wasz, zasrany interes. A teraz wynocha! - Wskazał na drzwi, przy których stał słup soli, czyli ja. Zobaczywszy mnie cała trójka pobladła.

- Ty nic nie widziałaś i nic nie słyszałaś. Inaczej będą konsekwencje. - Warknął większy paladyn z długimi, złotymi włosami.

- Ale o czym ty mówisz? - Zrobiłam głupią minę i udałam się w stronę znajomego. Wychodząc, trzasnęli drzwiami tak mocno, że jedna z tarcz powieszonych na ścianie, spadła. - Ja po moją zbroję.

- Domyśliłem się... Słuchaj, przez najbliższy okres masz się nie wychylać. Im nie jest na7 rękę, że gwardzistka ma układy z asasynami. Nie ufają im, a asasyni nie ufają gwardzistą. To jest cicha, zimna wojna. Jak się ci z góry dowiedzą, prócz tego blond lalusia, to ja, ty i Victor będziemy mieli nieźle przejebane. - Uświadomił mnie, podając mi pancerz. - Swoją drogą, dałem kilka ulepszeń. Twój miecz wody powinien mieć większą moc. A tu – Podał mi skórzaną kurtkę i spodnie, które były o wiele większe od moich – Masz coś dla Victora. Przekaż mu to, proszę. I pamiętaj, uważaj na siebie. Wciąż masz słabą równowagę. - Posłał mi dziwny uśmiech, który dodał jego czterdziestoletniej twarzy łobuzerskiego wyrazu. Poczułam dziwne łaskotanie w brzuchu. Zapewne wspomniał o ilości jego upadków na mnie i moich na niego. Patrzyliśmy sobie głęboko w oczy przez chwilę i rzekłam:

- Liczę na kolejną walkę, wkrótce. - Założyłam pancerz, miło było czuć nareszcie ten przyjemny ciężar i chłód stali przy moim ciele. Wzięłam ubiór łowcy i przy okazji „niechcący” przejechałam moją dłonią, po dłoni Hermoda. Posłałam mu uśmiech na pożegnanie i wyszłam. Zdziwiła mnie lekkość ubrań mojego kolegi. Zapewne wykonane ze skóry niszczuki. Niszczuka to była dziwacznie wyglądające ryba drapieżna, pospolicie żyjąca na podmokłych terenach naokoło Riverwood. Słynęła z tego, że z jej skóry robiono najlepsze pancerze. Były niebywale lekkie i wytrzymałe. Niestety, nie dla mnie. Wojownicy musieli nosić ciężkie zbroje, bo potęgowały one siłę uderzenia. Trochę spaceru orzeźwiło mój zmęczony po treningu umysł. Dzień był ciepły, przyjemny, jednak chłodny wiatr świadczył o zbliżającej się jesieni. Po drodze kupiłam małą beczułkę piwa, chleb i suszone mięso wołowe. Na targu jak zwykle unosiła się woń różnorakich przypraw z każdego zakątku świata. Ludzie przychodzili w to miejsce tłumnie o każdej porze dnia. Musiałam się trochę przeciskać pomiędzy nimi, aby dojść do przedmieścia. Stamtąd tylko kilka zakrętów i już przed moimi oczami stała drewniana chata, służąca Victorowi za dom. Zapukałam kilkakrotnie. Nikt nie otworzył. Więc zawołałam.

- Vic! Mam coś dla ciebie! - I ponownie uderzyłam trzykrotnie w drzwi. Moje uszy wyłapały klasyczne już tłuczenie się i przekleństwa.

- Czego? - Zapytał, jego wyraz jego twarzy i fakt, że był jedynie w luźnych, bawełnianych spodenkach świadczyły, że został przeze mnie obudzony. Wręczyłam mu ubiór, łącznie z jadłem.

- A to z jakiej okazji? - Wybałuszył oczy.

- Trener zrobił ci ubiór, a jedzenie masz ode mnie. Musisz nabrać sił. - Uśmiechnęłam się do niego ciepło. - Zostały zrobione ze skóry niszczuki. - Ten podniósł brwi. - Och, to taka ryba. Pancerze z niej są najlepsze jakościowo. W twoim przypadku – ubiór.

Ten ziewnął i powiedział, żebym weszła.

- Nie mogę, też chcę odespać ten tydz...- Nie zdążyłam dokończyć, bo złapał mnie za nadgarstek i wciągnął do domu, zamykając za mną drzwi.

- Nie pierdol, tylko chodź i pij. - Westchnął, zakładając koszulę. W sumie szkoda. Był wysoki i ładnie zbudowany. I włosy miał już troszeczkę długie. Wyglądał naprawdę atrakcyjnie, jednak uważałam go za zbyt młodego jak na moje standardy. Taki Hermod z kolei...

- Masz. - Wcisnął mi w ręce kufel z piwem. Poczułam smutek, że wyrwał mnie ze świata fantazji, w którym już czułam na sobie spojrzenie przenikliwych, szarych oczu...- Siadaj, czuj się jak u siebie.

Kilka godzin rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Wspomniałam również o generałach, jednak kompan nie widział w tym nic złego. Wzruszył jedynie ramionami. Planowaliśmy też rozkład naszej misji, która miała być za tydzień.

- Będziemy musieli się chyba rozdzielić, ten obszar jest zbyt duży...- Stwierdziłam, jednak szybko mój kolega przerwał mi, mówiąc:

- Zwariowałaś? Tam są skalne olbrzymy i driady i... I tam jest niebezpiecznie. Nie poradzimy sobie osobno.

- Cóż... Masz rację. Skalne olbrzymy to nie żarty. Chyba wezmę jakieś dobrze płatne zlecenie na następne trzy dni. Piszesz się?

- Jasne, cokolwiek byleby mieć za co żyć. - Obejrzał burdel w swoim pokoju i przeczesał palcami czuprynę. - Przydałoby się tutaj kiedyś posprzątać. Pewnie znajdzie się tu parę drogocennych rzeczy, za które mógłbym zdobyć niemałą sumkę...

- Nic nie będziesz musiał sprzedawać. - Tym razem to ja mu przerwałam, unosząc dłoń – Zlecenia dla wojowników i gwardzistów są lepiej płatne, a jeżeli będziemy je wykonywać razem to będziesz mógł na spokojnie liczyć na połowę wypłaty. Tak poza tym... Jest zlecenie na smoka. - Spojrzał się na mnie zaciekawiony i zarazem zszokowany.

- Ile?!

- Milion złotych monet.

- KURWA! - Krzyknął i wstał tak szybko, że przewrócił krzesło.

- To zlecenie już tam jest od dłuższego czasu. Teraz nie możemy go wziąć, choćbyśmy tupali i płakali, to nam go nie wydadzą. - Spiłam łyk piwa. Rozkoszowałam się gorzkawym smakiem tego napoju i czułam jak rumieńce powoli pojawiają się na mojej twarzy. Siostra zawsze mówiła, że dodają mi uroku. - Musimy być cierpliwi, ale jestem pewna, że coś wkrótce wymyślimy.

Siedzieliśmy wspólnie do zmroku, wtedy pożegnałam się i udałam do karczmy. Dziwnie było mieć pod sobą twardy materac, a nie futro owcy, ale cóż. Przykro mi było. Nie zdawałam sobie sprawy, że u mojego towarzysza jest tak ciężka sytuacja finansowa. Pomogłabym mu, ale mi też nie zostało zbyt wiele. Miałam jeszcze dwadzieścia złotych monet. A, i on nie miał konia. Będziemy musieli pojechać na jednym. Po kąpieli zasnęłam dość szybko. We śnie nawiedziła mnie Nina, moja siostra. Była ona niemalże kompletnym przeciwieństwem. Chuda, drobna z ciemną karnacją, niemalże czarnymi oczami i jasnofioletowymi włosami, krótko ściętymi. Była magiem, więc rodzice ją kochali. Bardzo ją kochali. Widziałam po kolei sceny, w których rodzice pokazywali jaka to ja zła jestem, a moja siostra cudowna. Obudziłam się wcześnie, ze łzami w oczach. Nie miałam o nic żalu do mojej siostry. To nie była jej wina, kochała mnie, a ja ją. Jednak rodzice... Nimi gardziłam. Rutynowe zajęcia poranne nie zajęły mi tym razem wiele czasu, więc szybko byłam w kwaterze i wybierałam zlecenie do wzięcia. Moją uwagę przykuło jedno, za osiemdziesiąt złotych monet. Było to zlecenie na przewiezienie szlachcica. Zerwałam je z tablicy i poprosiłam o zapisanie, że je biorę. Pani za ladą dziwnie się na mnie spojrzała.

- Jesteś pewna? - Uniosła jedną, starannie wydepilowaną brew.

- Czemu miałabym nie być?

- To Hrabia Pisko je zawiesił. Najgorszy ze wszystkich. Obiecuje zapłaty i albo na końcu nie chce ich wydawać, albo okazuje się, że zadanie było o wiele trudniejsze niż wskazywała na to wypłata.

- Myślę, że jakoś się z nim dogadamy... - Stwierdziłam kolejny raz czytając słowa na pergaminie.

- DogadaMY?

- Tak, dogadamy. To zlecenie biorę ja i mój przyjaciel, Łowca. Nie będziemy żądali dodatkowej ilości pieniędzy, podzielimy się wypłatą na pół.

- W takim razie dobrze, zapiszę jedynie, że zlecenie biorą dwie osoby... Mieszka on w Riverwood?

・ Tak, urodził się tutaj.

Po ukończeniu papierkowej roboty, chwyciłam pergamin i poszłam w stronę domu Łowcy. Ku mojemu zdziwieniu, ucieszył się z pracy. Wracał właśnie z polowania. Dzisiaj mu się faktycznie udało. Skóra wielkiego odyńca, którą dzierżył w dłoniach w drodze na targ, wydawała się być doskonała. Kły jednak sobie zostawił na pamiątkę jak to ujął, najszczęśliwszego dnia w życiu. Tak, za tę skórę dostanie co najmniej tyle, ile za zadanie. Oczywiście o ile znajdzie kupca. Jednak szczęście faktycznie mu towarzyszyło tego dnia. Udało mu się skórę błyskawicznie sprzedać za pięćdziesiąt złotych monet. Byłam pełna podziwu, idealny strzał w oko, nie uszkodził ani skrawka tego cennego skarbu. Niedługo potem wsiedliśmy na moją klacz i udaliśmy się w stronę domu, w którym Pisko mieszkał. Znajdował się on daleko za miastem, więc podróż zajęła nam ponad trzy godziny. Pierwszą rzeczą, którą zobaczyliśmy był wysoki na parę metrów mur z małymi wieżyczkami strażniczymi. Drugą rzeczą były krzyki. Męskie krzyki, wyraźnie agresywne. Zmusiłam Falę, bo tak też nazwałam klacz, do galopu. Naszym oczom ukazała się grupa rosłych mężczyzn. Każdy z nich uzbrojony, każdy z nich wykrzykiwał przekleństwa. Jeden z nich stał do nas bokiem, przytrzymywał ramieniem o wiele szczuplejszego strażnika w złotej zbroi. W drugiej dłoni miał sztylet, mocno przyciśnięty do szyi biednego zakładnika. Po twarzy widać było, że to dopiero chłopiec, mający niespełna dwadzieścia lat. Nieopodal leżały ciała trzech pozostałych strażników. Było już dla nich za późno, pod każdym z nich była spora kałuża krwi. Na szybko oceniłam sytuację, zatrzymując i schodząc po cichu konia. Schowaliśmy się za drzewami, bo dwór Pisko otoczony był gęstym lasem liściastym.

・ Trzynastu... - Szepnęłam.

・ Mirando, odwrócisz ich uwagę i dowiesz się o co chodzi. Ja będę cię osłaniał. - Wciąż kucając sięgnął do kołczanu i napiął pięć strzał na cięciwę. Spojrzałam się na niego z przerażeniem w oczach. Jeszcze nie miałam do czynienia z tyloma przeciwnikami. Wyciągnęłam oba miecze i z nimi w dłoniach wyszłam z drzew. Czułam, że cała krew mi odpływa z twarzy. Cieszyłam się jednak, że i tak miałam skórę mlecznobiałą.

・ Pisko ty tchórzu! Złaź i nam to daj! - Wydarł się najszczuplejszy z bandy.

・ Co Pisko ma wam dać?! - Odkrzyknęłam. Wszyscy odwrócili głowy. Przez chwilę lustrowali moją sylwetkę, która przy nich wydawała się taka drobna i wybuchnęli śmiechem. Teraz już zapomniałam o strachu. Śmiali się ze mnie! Na moich policzkach na pewno pojawiły się krwiste rumieńce. Chociaż może to i lepiej. Niepozorność może być cenna w tym momencie.

・ Dziecko, mama cię nie nauczyła, że nie wolno się wciskać w sprawy dorosłych i nie bawić się ostrymi rzeczami? - Zawołał jeden z nich. Gromkie śmiechy znowu rozbrzmiały. - Zmiataj stąd, zanim się pokaleczysz.

Jeden z jego kompanów jednak szturchnął go ramieniem i wskazał na mnie palcem.

・ Adam, nie widzisz, że to nie dziecko, tylko młoda kobietka? Możemy mieć z niej wiele pożytku jak już rozprawimy się z Pisko... - I posłał mi najobrzydliwszy uśmiech, jaki kiedykolwiek widziałam. Wzdrygnęłam się na samą myśl.

・ Puśćcie go! - Wskazałam czubkiem klingi wodnego miecza na młodego i przerażonego strażnika. Bałam się o jego życie. Jednak bandyta, który go trzymał już chwycił za jego włosy i odchylił głowę. W tym samym momencie usłyszałam świst strzały i wielki facet padł długi, wypuszczając chłopaczynę ze swoich objęć.

・ To pułapka!!! - Krzyknął jeden z nich i rozbiegli się, oglądając się dookoła. Kolejna strzała jednak nie pognała w stronę żadnego z nich. Zastygli więc w bezruchu. Najwyższy z nich podszedł do leżącego ze strzałą w oku mężczyzny. Pochylił się nad nim, dotknął jego głowy i posłał mrożące krew w żyłach spojrzenie chłopakowi w złotej zbroi, który teraz, spanikowany biegł w moją stronę.

・ Dziękuję ci, pani. - Rzekł zdyszany, a ja kazałam mu uciekać, gdzie pieprz rośnie. Olbrzym zaczął iść w moją stronę. Jako jedyny z grupy cały czas stał nieruchomo, spokojnie przyglądając się wydarzeniom. Musiał najwidoczniej nimi przewodzić. Pod obcisłą, skórzaną kurtką malowały się ogromne mięśnie. Długie do ramion, brązowe włosy częściowo zasłaniały jego twarz, co dodawało mu tajemniczości. W dłoni trzymał dwa miecze. Żeby tylko nie był wojownikiem, błagałam w myślach. Już teraz mam nikłe szanse na wygranie z nim starcia, te myśli przelatywały mi przez głowę. Chód miał powolny i spokojny. To nie w jego mięśniach tkwiła największa siła, tylko w spokoju. Wyciągnęłam wodny miecz przez siebie i skierowałam czubek w jego stronę.

・ Ani kroku dalej, słyszysz? - Na moje słowa zatrzymał się. Jednak wciąż wiercił mi dziurę w brzuchu nieugiętym spojrzeniem. Miał niebieskie i zimne jak lód oczy. Teraz, gdy jego włosy zostały odgarnięte przez wiatr, zauważyła przystojną twarz mężczyzny w średnim wieku z kilkudniowym zarostem. Zwężone oczy, prosty nos, pełne usta i kwadratowa szczęka. Gdyby nie był łotrem to mógłby uchodzić za przystojnego. Wtem moją uwagę zwróciły głośne kroki i kolejny świst strzały. Jeden bandyta z grupy spróbował uciec, jednak grot strzały, tkwiący w kolanie, skutecznie mu to uniemożliwiał. Dobrze, że Victor miał na nich oko.

・ Widzę, że hrabia już zdążył wezwać posiłki. Ilu was jest, moja piękna? - Ostatnie dwa słowa niemalże zamruczał. Moje dłonie z nerwów zrobiły się śliskie.

・ Nie zostaliśmy wezwani przez niego, w każdym razie nie po to, żeby zatrzymać oblężenie jego domostwa przez bandę oprychów. I to nie w ilości tkwi siła. - Jedynie taka odpowiedź przyszła mi do głowy. Nie chciałam być nieszczera, ale też nie mogłam wyjawić, że jest nas jedynie dwójka na już jedenastu. Brunet parsknął śmiechem.

・ Normalnie pozwoliłbym ci odejść. Jednak jeden z moich ludzi nie żyje, a drugi jest ciężko ranny. - W tym momencie zwrócił twarz w stronę lasu, gdzie schowany był mój przyjaciel. - Chłopcze, mimo tego, że to ty pozbawiłeś życia mojego kompana, to dla nas wystarczającą zapłatą jest ta oto dziewczyna. Odejdź, a nie spotka cię nic złego.

Dopiero teraz pojęłam powagę sytuacji. Victor mógł się odwrócić i zostawić mnie na pastwę losu. Zaczęłam się poważnie zastanawiać nad słowem przyjaciel. Przecież ja go nie znałam. Moje ciało zesztywniało, oblał je zimny pot. Wielkimi oczami wpatrywałam się w przywódcę. Z wrażenia rozchyliłam usta. Może to i lepiej, wciąż sprawiałam wrażenie niepozornej. Wciąż pozostawało jedno, ważne pytanie. Skąd on wiedział, że jest nas tylko dwójka?

・ Nie powiedziałam ci, ile nas jest. - Rzekłam, dumnie podnosząc podbródek.

・ Owszem, powiedziałaś. Twoje słowa miały być niby zagadkowe, jednak były bardziej przejrzyste niż woda w górskim strumieniu, panienko. - Zrobił kolejny krok w moją stronę, podniosłam ostrze miecza jeszcze wyżej i zmrużyłam oczy.

・ Nie lubię się powtarzać. Ani kroku dalej. Następnym razem nie będę ostrzegać. Czego chcecie od Pisko? - Groźnie zwęził powieki, ale rozluźnił postawę. Z lasu wciąż cisza. Żeby tylko mnie nie zostawił. Żeby tylko mnie...

・ Zapłaty za krzywdę, którą komuś wyrządził. Teraz też zapłaty żądam również od was. - Uśmiechnął się. Było w tym uśmiechu coś obleśnego i mrocznego. Nie spodobał mi się. Potem zaczął na mnie szarżować. Gwizd przeszywanego powietrza rozwiał moje wątpliwości odnośnie Victora. Wciąż tam był i osłaniał. Kolejne strzały poleciały w stronę reszty oprychów. Przy zderzeniu z ziemią wybuchły. Jednak nie mogłam się rozpraszać. Olbrzym szarżował prosto na mnie. Wystrzeliłam strumień wrzątku w jego stronę. Przeciwnik machnął jednym mieczem, i woda go ominęła. Wojownik! Jeden z mieczy był mieczem wiatru. Nie mając lepszego pomysłu, zaczęłam się odsuwać z wyraźnym przerażeniem na twarzy. Było to ogromne ryzyko. Zapewne był potworem bez serca, który potrafiłby skrzywdzić kobietę. Poczekałam kilka sekund, aż się zbliży, ale w tym momencie jego mina złagodniała i zdawał się być zmieszany. Wyprostował się. Był wystarczająco blisko, wykorzystałam szansę. Przebiegłam pod jego ramionami, skierowałam miecz ku niemu i cisnęłam strumieniem wody pod ciśnieniem. Nie był to jednak wrzątek, prawie się nade mną ulitował. Odrzuciło go na kilka dobrych metrów przede mnie. Paroma susami dotarłam do niego, jednak przeciwnik zdążył już wstać.

・ Ty przebiegła żmijo! - W tym momencie skrzyżowaliśmy miecze. Siłowaliśmy się tak przez chwilę, ale pamiętając chwilę złamania poprzedniego miecza, szybko obróciłam się na pięcie i zaatakowałam go z boku. Walka dwoma mieczami nie należała do najwygodniejszych, jednak dawała większe pole manewru. Przeciwnik oczywiście ponownie odparł mój atak, jednak nie mógł przewidzieć, że nagle grunt pod nogami mu się osunie i ugrzęźnie w błocie. Błoto szybko zamieniło się w twardą jak kamień ziemię. Zaleta łączenia żywiołów. Chwilę się szamotał, a ja sprawdziłam dokładnie sytuację zresztą oprychów. Victor już wyszedł z ukrycia i z niewielkiego dystansu utrzymywał resztę w dobrej odległości ode mnie. Po chwili olbrzym podniósł drugi miecz, bo pierwszy ugrzązł mu w ziemi i wypuścił na mnie strumień ognia. Moja reakcja była natychmiastowa. Woda szybko zamieniła się w parę, którą wykorzystałam do szybkiego wytrącenia mu z ręki oręża. Reszta, widząc, że ich przywódca jest uwięziony, uciekła w las. Była ich zaledwie garstka, pięć trupów leżało na ziemi.

・ Ty dziewko! Dałaś im uciec! - Słowa te dochodziły z jednej z wieżyczek. Podniosłam wzrok. Stał tam brodaty mężczyzna ubrany w purpurowe, szlacheckie szaty i w kapeluszu z obszernym rondem i z piórami z niego wystającymi. Najpewniej pawimi. To musiał być Pisko.

・ Chcesz to ich ścigaj, my tu nie jesteśmy po to! - Łowca zabrał głos. Ponownie spojrzałam w dół i oniemiałam. Po mojej ofierze została jedynie dziura w ziemi! Jakim cudem? Rozejrzałam się, przerażona. Nie było ani jednego, ani drugiego miecza. Jak się wydostał?! Nigdzie nie było go widać. Zrezygnowana podeszłam do Vica, upewniwszy się, że nic mu nie jest, schowałam moje ostrza, ale wciąż pozostawałam czujna. Wyciągnęłam zlecenie i uniosłam rękę do góry, ukazując je wielce niezadowolonemu Pisko.

・ Otwórzcie bramę! - Rozkaz wydany przez hrabię spełniony został natychmiastowo. Wielkie i ciężkie, drewniane drzwi rozchyliły się na tyle, byśmy mogli wejść. Naszym oczom ukazała się piękna, wielka posiadłość, otoczona ogrodem z mnóstwem egzotycznych kwiatów.

・ Ty głupia dziewko! Baby nigdy nie powinny się chwytać miecza, wszystko psujecie! Daliście im uciec! - Krzyczał piskliwie, jak na mężczyznę, Pisko, schodząc do nas.

・ Nie ma za co. - Mruknęłam i zauważyłam rozbawiony wzrok Łowcy.

・ Pakuj dupę i jedźmy tam, gdzie mamy jechać, zanim dokończę to, czego zrobić nie zdążyli napastnicy. - Powiedział Vic.

・ Ty plebsie! Jak śmiesz się do mnie tak zwracać!

・ A jak ty się śmiesz tak zwracać do nas, skoro dopiero uratowaliśmy twój aksamitny tyłek! - Krzyknął, aż się przestraszyłam. Hrabia stanął jak wryty. - Tylko my podjęliśmy się tego zlecenia, więc nie marudź i szykuj się, zanim wrócą z posiłkami! - Nie otrzymał odpowiedzi, Pisko wsiadł jedynie do bogato zdobionej karety.

・ Jeden ma siedzieć na koniu, blisko mojego powozu. Druga osoba ma pilnować. Nie będę tracił pieniędzy na innych pachołków.

I po tych słowach ruszyliśmy w drogę. Miejsce, do którego zmierzaliśmy było oddalone o trzy dni drogi. Przez wyjątkowo niebezpieczną sytuację postoje trwały krótko. Pierwsze dwa dni przebiegły spokojnie. Trzeciego nierozważny hrabia wybrał ścieżkę prowadzącą przez las. Nie mogło, oczywiście, obyć się bez walki.

・ Driady! - Krzyknął przerażony z powozu. Ja i mój kompan od razu sięgnęliśmy po broń. Przed nami wyrosło pięć driad. Były one niebezpiecznymi istotami. Humanoidalne istoty, sylwetką przypominały kobietę. Dopiero po zbliżeniu się do nich zauważyć można, że miały one długie pazury, skórę przypominającą korę, nienaturalnie szerokie usta, wypełnione ostrymi kłami i małe, żółte oczy. Jednak byłam do tego stopnia zdenerwowana, że z głośnym okrzykiem bojowym wbiłam dwa miecze w ziemię, koncentrując na nich całą swoją energię. Nagle każdą z nich wyrzucił w powietrze gejzer strzelający wrzątkiem. Trwało to długo, ich krzyki agonii musiały wypełniać cały las. Victor stał jak wryty i gapił się na mnie.

・ Co się tak gapisz? Ten baran tak mi działa na nerwy, że muszę się jakoś wyładować! - I naburmuszona wsiadłam na konia. Po dotarciu otrzymaliśmy zapłatę. I o dziwo, Vic dostał konia. Wielki, piękny, czarny ogier. Ku mojemu zdziwieniu nazywał się Sztorm. To musiał być ten nieprzewidywalny ogier z tej samej stajni, co moja Fala! Moją teorię potwierdzały ilości ugryzień i zrzuceń z siodła biednego bruneta. Z powrotem droga nam się dłużyła. Czas spędzony w siodle wypełnialiśmy śmiechem i rozmowami, w nocy rozbijaliśmy obóz, z rana polowaliśmy. Vic chciał złączyć całość i podzielić po połowie, wtedy wyszłoby więcej pieniędzy na głowie, ale się nie zgodziłam. Uwielbiałam spędzać czas w jego towarzystwie. Był dla mnie jak brat, a ja dla niego jak siostra. Podobnie jak ja, uwielbiał się wygłupiać i bywał dziecinny. Oboje mieliśmy również ogniste temperamenty, jednak ja umiałam się bardziej kontrolować. Ostatnią noc spędziliśmy w karczmie, na jednym łożu. Jednak nie ciągnęło nas do siebie cieleśnie. On leżał w samych lnianych spodenkach. Miał wspaniałe, smukłe, ale wyrzeźbione ciało. Ja zdążyłam się wcześniej dokładnie wyszorować, namówiłam nawet karczmarza, aby odstąpił mi kilka kropel olejku z szałwii. Usiadłam na skraju łóżka, gdzie brunet już wygodnie odpoczywał i zaczęłam przeczesywać włosy grzebieniem. W świetle świecy moje pukle obijały granatowy blask. Z przyjemnym zaskoczeniem stwierdziłam, że są już długie do bioder. Muszę zacząć je wiązać w warkocz.

・ Cieszę się, że mam do kogo gębę otworzyć. - Rzekł spokojnie, ale też wyczułam nutę smutku w jego głosie. - Ty zapewne masz sporo atencji ze strony innych.

・ Wiesz przecież, że nie zawsze tak było. Czuję, że wkrótce i do ciebie los się uśmiechnie. - Westchnęłam i położyłam obok niego, odwrócona do niego twarzą. - A jak będziesz chrapał, to ci wyrwę nos. - Zachichotałam. Posłał mi łobuzerski uśmiech i zamknął oczy. Ja też więc, spokojna i zmęczona je zamknęłam. Sen szybko wziął mnie w swoje objęcia.

Nie wiem ile trwała drzemka, ale gwiazdy za oknem były wciąż w tej samej pozycji. Nie wiem co mnie obudziło. Jednak nie mogłam się pozbyć wrażenia, że ktoś jest z nami w pokoju. Subtelnie dotknęłam ramienia chłopaka.

・ Wiem. - Szepnął. Podniósł się na łokciach. - Przecież wiemy, że tu jesteś, nie ma sensu się ukrywać, asasynie. - I znowu się położył.

・ Brawo, bystrzaku. - Znany już nam obojgu głos dobiegał z prawego rogu pokoju. W tej samej sekundzie znalazł się przy ramie łóżka. - Widzę, że macie się baaardzo ku sobie. - I przysiadł koło mnie. Poderwałam się i zasłoniłam posłaniem. Byłam jedynie w długiej koszuli Hermoda, którą mi podarował, bo nie miałam u niego w czym spać.

・ A co, zazdrosny o swojego bystrzaka jesteś? - Syknęłam, urażona tym atakiem na moją przestrzeń osobistą. Ten jednak spojrzał się na mnie dziwnie, a Victor szturchnął mnie w ramię.

・ Chciałem wam pogratulować. Dobrze wam poszło i z tymi oprychami i z driadami. A ty, moja piękna, uważaj na język. Mnie takie odzywki bawią, ale kiedyś możesz srogo za to zapłacić. - Widząc moje ciskające pioruny spojrzenie dodał: - Mówię to jedynie z troski, a nie z czystej złośliwości. Jesteście dla nas bardzo cenni i mimo że już was więcej ratować nie będziemy, to nie chcemy, żeby wam się coś stało. Tymczasem, uważajcie na siebie. Zostawiam was, śpijcie, dzieciaki. - I rozpłynął się w czarnej mgle. Łowca ziewnął donośnie i zamknął ponownie oczy. Ja jednak zaczęłam rozmyślać co by się ze mną stało, jakbym trafiła w ręce tamtej bandy. Miałam bardzo mieszane uczucia co do przywódcy. I nie przez jego wygląd. Z jednej strony patrzył się na zabijanie prawdopodobnie niewinnych ludzi bez mrugnięcia okiem, z drugiej jednak strony widząc moje udawane przerażenie, rozważył ponownie decyzję o zaatakowaniu mnie. Był wojownikiem, muszę się czegoś o nim dowiedzieć. Jeszcze chwilę tak leżałam i w końcu zasnęłam. Ponownie nie śniło mi się nic, prócz bieli. Tylko biel.

Tym razem zbudziło mnie krzątanie się Łowcy po pokoju.

・ Chrapałaś! - Zawołał. Podniosłam się z grymasem na ustach. Całą twarz miałam zasłoniętą burzą loków.

・ Niemożliwe... - Burknęłam i ziewnęłam, mocno się przeciągając.

・ Jeny, dziewczyno, nie jest ci źle z takim ciężarem? - Zapytał. Z początku myślałam, że chodzi mu o włosy, jednak jego spojrzenie wisiało na klatce piersiowej. Szybko się zasłoniłam i cisnęłam w niego poduszką, rumieniąc się.

・ Nie twój interes! - Jednak miał racje. Mój obfity biust niejednokrotnie był sporym utrudnieniem w czynnościach takich jak bieganie chociażby. Poczekałam, aż wyjdzie z pokoju i ubrałam się. Dzisiaj jednak zrezygnowałam ze zbroi. Ubrałam jedynie koszulę, skórzane spodnie, buty i kurtkę. Zbroję włożę do bagażu na Fali. Zeszłam na dół i zjedliśmy oboje śniadanie. Droga powrotna przebiegła spokojnie. Sprzedaliśmy skóry z polowań, a było ich dość spora. Lasy, przez które jechaliśmy obfitowały w zwierzynę. Niestety, nie minęliśmy żadnego odyńca. Mnóstwo za to skór zajęcy i jeleni. Ostatecznie oboje skończyliśmy z dość sporą sumką pieniędzy. Vic wiele razy mi dziękował za pomoc. Przyjemnie było otrzymać taką wdzięczność. Wróciłam do karczmy. Zaczynało się już ściemniać. Odłożyłam rzeczy. Na następny dzień powinnam dostać wypłatę. Dziesięć złotych monet. W sumie miałabym ich już sto. Nie było to bardzo dużo, niemalże idealnie na przeżycie pierwszych trzech miesięcy, ale ja się zastanawiałam nad kupnem domu. Z chęcią przejrzałabym oferty. Ale to dopiero jutro... Powiedziałam sama do siebie i się położyłam.

・ Pooobuuudkaaaa... - Usłyszałam szept. Ranne światło wpadało przez okno. Obróciłam się na drugi bok. Rozchyliłam powieki.

・ CO TU ROBISZ?!- Wydarłam się, widząc asasyna, leżącego twarzą do mnie. W MOIM ŁÓŻKU. Moja prywatność po raz kolejny legła w gruzach. - To, że potrafisz wkraść się do czyjegoś pokoju, nie znaczy, że możesz to robić! - Podniosłam się jak najszybciej.

・ Przyszedłem jedynie poinformować, że wasza wycieczka w góry została przesunięta o tydzień. - Tutaj spojrzał się na mnie czarnymi oczami. - Poza tym ślicznie wyglądasz jak się złościsz. - I rozpłynął się w czarnej mgle. Cóż, tyle dobrego. Jeszcze tydzień na przygotowania. Świetnie.

Następne dni zleciały mi głównie na wykonywaniu obowiązków Gwardzisty. Dołączyłam do patroli, pomagałam w stajniach i w kuźni Hermoda. Późne wieczory spędzałam w bibliotece, ucząc się o mroźnym, zimowym klimacie gór. Nie chcieliśmy z Viciem tracić pieniędzy na ciepłą odzież, więc chłopak miał ręce pełne roboty przy polowaniu. A kowal ze skór robił nam dwuwarstwowe ubrania z futer. Nie chciał słyszeć o pieniądzach, więc zaproponowałam, że pomogę mu przy pracy. I tak dni mijały. Budziłam się wcześnie rano i późno kładłam. Robiłam przy okazji zapasy jedzenia dla koni i dla nas. Wystarczający zapas suchego chleba, jęczmieniu, owsu, kukurydzy i otrębów powinien im starczyć. Oczywiście przed podróżą jadły nader dobrze, aby miały siły na wiele dni marszu. Siebie zaopatrzyliśmy jedynie w niewielką ilość suchego mięsa i warzyw. Warzyw głównie, bo zapewne na miejscu będziemy polować. W międzyczasie zdążyłam znaleźć ciekawy dom. Jednak był on niemożliwie drogi! Niezbyt duży, drewniany. Bez mebli w środku. Domostwo doprawdy skromne. Salon z kominkiem, kuchnia, niewielka łazienka, a na górze cztery, osobne pokoje. Również niewielkie. Cena była zawyżona przez to, że w cenę wliczał się cały zagajnik dookoła niego. Wszystko chwilę poza murami Riverwood. Za domem znajdował się niewielki plac treningowy i stajnia dla koni. Cały dom kosztował sto pięćdziesiąt tysięcy złotych monet. Tylko moi rodzice mogliby za niego zapłacić ot tak. Przy okazji wzięłam dwa zlecenia od ludzi z gór. Zapewne przez odległość wisiały tam już długi czas. Oba były za sto złotych monet i dotyczyły zabicia jednego skalnego giganta. Wedle świadków był on dość młody, więc zapuszczał się do ludzkich wiosek i niszczył domostwa. Z powodu jego wieku mieliśmy z nim dość spore szanse, jednak wciąż był to przeciwnik, o którym trzeba było się sporo nauczyć. W końcu nadszedł dzień wyprawy. Hermod przygotował dla mnie długą do ziemi spódnicę z zimowego futra zajęcy i bluzkę z kapturem z tego samego materiału. Oba nakładało się na spodnią część ubrań. Prócz tego miałam jeszcze pelerynę, z tego samego materiału. Były to ubrania niezwykle ciepłe. I kozaki długie do kolan z porządnej skóry, zapewne niszczuki. Wiktor z kolei dostał tunikę długą do kolan. Futro wilka. Pięknie się prezentowała. Do zestawu również miał długie kozaki i pelerynę. Życzył nam szczęścia. Odjeżdżając, patrzył się na nas ze skrzyżowanymi ramionami. Rzuciłam mu uśmiech przez ramię i pomachałam jeszcze raz. Lubiłam go. Był dla mnie jak ojciec, ale nie tylko. W jego obecności czułam jeszcze przyjemne motylki w brzuchu.

Przez pierwsze kilka dni podróży nie nakładaliśmy zimowych ubrań. Dopiero po tygodniu, jak już byliśmy w górach zaczęliśmy ich używać. Nie wzięliśmy całych pieniędzy, jedynie trochę, na czarną godzinę. Unikaliśmy więc sypiania w gospodach, co było dość drogie. Do śnieżnej granicy dotarliśmy jak już się ściemniało. Rozbiliśmy więc obóz. Znalezienie drewna na opał ciężkie nie było, bo centralnie pod górą znajdował się las iglasty. Ze skór Victor zrobił specjalny, niewielki namiot, który zatrzymywał w miarę możliwości ciepło. Zadbaliśmy też o ciepło koni. Siedząc przy niewielkim ognisku spożywaliśmy skromny posiłek.

– Pokaż mi proszę mapę. - Rzekłam z pełnymi ustami. Podał mi więc zawinięty pergamin. Odwiązałam rzemyk i zaczęłam ją przeczesywać wzrokiem przestrzeń przerzuconą na papier.

– Znajdujemy się z pięć dni od celu. Ale wcześniej lepiej wykonać misje. Do tych wiosek mamy z osiem dni. Są położone niedaleko siebie, więc zapewne chodzi o tego samego osobnika.

– Weźmy się najpierw za skalniaka. Pieniądze nam się przydadzą. Nie wiemy od kogo będziemy musieli wziąć przesyłkę. Pewnie będziemy musieli mu zapłacić czy coś.

Vic miał trochę racji. Może żeby uniknąć walki będziemy musieli dać mu trochę pieniędzy. Położyliśmy się i zasnęliśmy. Obudziło nas poranne słońce, które mocno świeciło, jednak nie dawało nam wiele ciepła. Zapakowaliśmy rzeczy i ruszyliśmy. Rozpuściłam włosy, żeby dodatkowo mnie ogrzewały, bo chłód zaczynał pomału doskwierać.

Osiem dni minęło na podróży. Nie szczędziliśmy koni, więc byliśmy o czasie. Pierwsza wioska była położona na delikatnym i bardzo malowniczym zboczu góry. Riverwood było stamtąd widoczne doskonale, podobnie jak miasta i lasy je otaczające. Domki zbudowane z drewna, bez okien, żeby cenne ciepło nie uciekało. Jednak po pięciu budowlach zostały ruiny...cdn

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • SisterofBlood 23.02.2017
    Tekst fajny, ale trochę przydługi, ciężko mi było przeczytać wszystko na raz :) 5

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania