Poprzednie częściLucyann

Lucyann

Lucy

Wyczułam krew zanim dobiegłam na miejsce. Czyżby braciszek rozpoczął zabawę beze mnie? Może i jestem od niego wolniejszym biegaczem, ale do jasnej cholery mam prawo się zabawić! Trafiłam na krawędź skały i wzięłam rozbieg żeby zeskoczyć szykując w głowie formułę zaklęcia. Szarpnięcie mnie ogłuszyło. Krzyknęłam krótko. Coś strzyknęło mi w karku. Trzymana za rękę przez mojego brata uwieszonego na krawędzi skały zwisałam bezwładnie. Spojrzałam na niego nic nie rozumiejąc. Co on do diabła wyprawia?! Już miałam go solidnie opierdolić gdy spojrzałam w tym samym kierunku co on. Serce zabiło mi mocniej. W dolinie nad rzeką stały dwa drewniane cygańskie wozy. Zaklęłam siarczyście pod nosem. Ojciec nie wpuści nad do domu bez głów intruzów. Brat rozhuśtał mnie i wrzucił z głębokim wydechem na górę. Przeturlałam się po kamieniu brudząc ubranie.

-Żeby to kurwa strzelił szlag! – Wstałam i odgarnęłam gwałtownie włosy do tyłu niemal za nie szarpiąc. Michael wdrapał się na skałę bez większego wysiłku. Zazdroszczę mu tej kondycji, ale to nie czas na roztrząsanie niesprawiedliwości matki natury – Co oni tu robią Michael?! Ich tabory doskonale wiedzą że wjazd na naszą ziemię to śmierć!- Machałam wściekle rękami. Michael przykląkł na krawędzi skały jak dziki kot szykujący się do ataku. Westchnęłam, naciągając rękawice - No cóż, zabijemy ich szybko.

-Nie –Odpowiedź mojego brata mnie zaskoczyła.

-Dobrze wiesz że jak jednych wpuścisz to potem…

- Nie zabijesz kobiety w ciąży- Przerwał mi warknięciem. Podeszłam na krawędź skały i spojrzałam w dół. W rzece prała młoda dziewczyna. Młodsza ode mnie z dużym brzuszkiem zarysowanym pod spódnicą.

- Nie możemy być tak litościwi. Dla nas źle to się skończy.

- Wracaj do domu Lucy, zajmę się tym.

- Chyba sobie kpisz… przecież ty nie umiesz…

- Lucy… proszę – Zamilkłam. Nigdy nie prosił.

- No to chyba nie mam wyboru – Wstałam otrzepując kolana – jeśli chcesz zostawić frajdę dla siebie to proszę – Odwróciłam się i zawróciłam w kierunku domu nie oglądając się za siebie. Nie jest w stanie ocalić tych ludzi. Ojca nie można oszukać. Jak okłamać mistrza fałszu? Widząc mury posiadłości gwałtownie skręciłam w prawo. Doszłam do wąskiej ścieżki pod murem obok której rosły równe rzędy dębów. Doszłam do zardzewiałej kutej furtki. Pchnęłam z impetem ozdobny kawał złomu. Zawiasy ustąpiły z głośnym jękiem. Wkroczyłam na stary cmentarz. Nie był zbyt wielki. Wysokie kamienne nagrobki już zdążyły obrosnąć chwastami i mchem. Po środku straszył, niewielki, stary grobowiec, zbudowana z czerwonej cegły budowla miała jedno zakratowane okrągłe okno z tyłu. Z przodu na wielkość całej ściany stały piękne pomimo upływu lat drewniane drzwi. Wysokie pomalowane żółtą farbą ozdobione były kutymi różami. Nawet klamka była wyjątkowo ozdobna. Przeplatające się metalowe pnącza pięły się aż do górnej krawędzi drzwi wskazując na umieszczony nad nimi herb. Herb zupełnie inny niż nasz. To moje ulubione miejsce. Panująca tu sielska atmosfera kłóciła się z tym miejscem. Wzięłam rozbieg i wskoczyłam na nagrobek. Odbiłam się z niego i chwyciłam się grubej dębowej gałęzi. Podciągnęłam się z jękiem. Matko, jaka ja jestem stara. Wdrapałam się na górę i usiadłam na drewnianej platformie ukrytej wśród liści. Oparłam się plecami o drzewo i zaczęłam czytać księgę mimo że znam ją już na pamięć. Każdy czar, każdy ustęp i plamę na kartce. Szybko od czytania przeszłam do rozmyślań. Zaraz przed oczami stanęła mi ta zakuta gęba. Głupek z balu. Jęknęłam w duchu. Gapił się na mnie jak sroka w gnat. Przechyliłam głowę gładząc czule okładkę księgi. A gdyby tak… choć raz… choć ten jeden raz…

Eliza

- Przecież jest pani inteligentną osobą, i chyba nie sądzi pani że on… - kobieta zawiesiła teatralnie głos –członek tak znamienitego rodu, w ogóle zwróci na panią uwagę. Zagryzłam zęby. Jestem tylko dzieckiem. Dzieci nie mają głosu.

-Proszę zwrócić mi szkicownik! – pisnęła cicho moja siostra.

- ha hah – zarechotała złośliwa jędza. Spojrzałam na jej wielki zielony kapelusz z pawim piórkiem. Zatrząsł się wraz z jego właścicielką, która odepchnęła moją siostrę. Oddaj to. Oddaj jej to! Trzęsłam się gniewu. Mama i rózga stanęły mi przed oczami.

- Naprawdę! Proszę mi to zwrócić! – Klaudia się rozpłakała robiąc z siebie pośmiewisko. Nie powinna tego robić. Jej łzy niczym krew ściągnęła rekiny. Inne „debiutantki” natychmiast zwróciły na nią uwagę. Rozpoczął się atak szeptów i ukradkowych uśmieszków.

- Uwielbiam sprowadzać takie jak ty do pionu – Złapała Klaudię za rękaw i postawiła do pionu szarpiąc jej drobnym ciałem. Syknęłam przez zęby – Do szeregu! – Klaudia drżąc podreptała do szeregu, który na krzyk zielonej damy utworzył się pod ścianą. Siedziałam nieruchomo na krześle razem z innymi młodszymi. Dłonie pobielały mi od zaciskania ich w pięści. Książka na mojej głowie się zachwiała. Mama będzie zła – przeczytamy o czym tak pisze nam panienka Klaudia. Musi być szalenie interesujące skoro zajmuje jej czas w czasie lekcji. Zamknęłam oczy. Znałam słowa wierszy mej siostry. Co wieczór wzdychała do niego żarliwiej jak do bogów. Gniew ustąpił, jego miejsce uczucie napierania na ścianę. Zadawałam w nią rozpaczliwe ciosy aż ugięła się… aż pękła.

Klaudia

Huk i wiatr. Odłamki szkła obryzgały krzyczące dziewczęta. Madame Leil wypuściła z rąk mój dziennik. Pochwyciłam go z ziemi upadając. Ujrzałam jak głowa mojej siostry gwałtownie odchyla się do tyłu. Małe ciało zadrżało i osunęło się z krzesła bezwładnie. Rzuciłam się do niej z krzykiem. Wiatr nie ustępował szalejąc w pomieszczeniu. Chwyciłam ją w ramiona. Momentalnie wszystko ucichło. Wszystkie uczennice podnosiły się z ziemi przerażone. Madame osunęła się ponownie na ziemię mdlejąc. Zbladłam gwałtownie widząc jej kapelusz przybity do obrazu na ścianie odłamkiem szkła. To mogła być jej głowa. Eliza powoli otworzyła oczy. Biała jak zjawa.

- No to nam matka w domu pogrom urządzi- powiedziałam do niej starając się uśmiechnąć. Nie wolno nam było nawet myśleć o tym co się w nas kryje… a co dopiero tego używać.

Lucy

 

Trzymałam misę z wodą. Moja matka obmyła zakrwawione dłonie. Nawet w zakrwawionej sukni wyglądała zjawiskowo. Kaskady kasztanowych loków związała wstążką w kitkę. Jej bystre zielone oczy lśniły od energii a dłonie pracowały szybko i sprawnie nie wykonując nawet jednego niepotrzebnego gestu. Michael leżący na stole nawet nie poruszał klatką piersiową. Dźwięk łamanych żeber wywołał u mnie dreszcz. Markus przykładał ręce w odpowiednie miejsca łamiąc jedno po drugim.

- Dziękuję Markusie- mama stanęła nad bratem – za chwilę z pewnością wrócą na miejsce. Wyszłam za nim sali. Markus miał niezadowoloną minę.

- Nigdy się nie nauczycie – burknął niezadowolony.

- To była jego decyzja.

- Żeby wkurzyć waszego ojca? I popierasz to? – Nie popierałam. Co mogłam zrobić. Nie posiadam tak silnych umiejętności regeneracyjnych jak on. Tak naprawdę jego wybór był po prostu logiczny. Mnie matka składałaby przez tydzień jemu wystarczy kilka godzin.

- A on dziś idzie na podwieczorek… - Uśmiechnęłam się krzywo do Markusa. Znał mnie aż za dobrze. Jego oliwkowa twarz w bliznach wykrzywiła się w strasznym grymasie. Znam go aż za dobrze – przyniesiemy ci z niego coś słodkiego. Pokręcił głową i wyszedł.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania