Ludzie cienie odc.1

Rozdział 1. Dzień w którym karty zostały odkryte

 

Las Sto Dusz był miejsce ponurym i odpychający za dnia a po nocy to w ogóle człowieka ciarki przechodziły na samą myśl o nim. Korony drzew pozbawione liści ziemia pokryta metrową trawą i mgła unosząca się półmetka nad ziemia.

Ale najgorsza była cisza. Ta nienaturalna przerażająca cisza. Nikt nie chciałby spędzić w tym lesie nocy. Ale on musiał. Człowiek odziany w czerń przekradał się ostrożnie przez ten las w zimną noc. Szedł na północ już od godziny. Poruszał się cicho nie chcąc zwrócić na siebie uwagi lasu. W rankach trzymał opuszczony czarny łuk i strzałę gotowy do oddania zabójczego strzału. Ominął szerokim łukiem małe jeziorko a pół kilometra dalej zatrzymał się raptownie chroniąc się za krzakami. Pięć i pół metra przednim stały dwa czarne smoki. Były to istoty wielkości dorosłego człowieka o kształtach mniej więcej podobnych do człowieka. Chodziły na dwóch gadzich łapach ale rance miały dłuższe od człowieka sięgające do kolan zakończone ostrymi szponami. Mieli długie gadzie pyski o wąskich ludzkich oczach. Byli pokryci twardą czarną łuską dzięki którym wtapiali się w noc. Skrzydła mieli złożone. Czekał chwilę nie mając śmiałości odetchnąć. Przygotował się do oddania strzału wiedząc ze grot nie przebije twardej łuski. Ale głupio było by zginąć tak bez walki. Był ostatni miesiąc jesieni i niedługo nastanie zima. Była pora godowa smoków te dwa osobniki właśnie tworzyły nowe potomstwo. Powoli nie wstając z przykucka zaczął ich okrążać trzymając się za linii krzaków. W takich chwilach był wdzięczny swojemu darowi kociego wzroku. Ostrożnie i powoli robił kolejne kroki jednym okiem dalej obserwując smoki. Dwie godziny później był na tyle daleko od nich ze mógł przestać się chować.

Jakiś kilometr szedł dalej na północ i nagle skręcił na zachód przy pustym powalonym pniu. Szedł tak aż znalazł się przed rozpadliną skalną. Był na miejscu. Z torby na ramieniu wyciągną trzy pęki grubych lin które tak mu ciążyły do tej pory. Każda miała z pięć i pół metra długość. Znalazł solidnie wyglądające drzewo niemal na samej krawędzi rozpadliny i przywiązał do niej dwie liny a następnie obwiązał się nimi w pasie. Trzecią oplótł ciasno pod pachami. Ostrożnie i powoli zaczął schodzić w dół rozpadliny W ciemnościach i w mgle nie było to bezpieczne ale dla niego to niebyła pierwszyzna.

Zejście w dół zajęło mu więcej czasu niż się spodziewał i teraz naprawdę musiał się śpieszyć. Ruszył na północ uważnie stawiając nogi. Dno rozpadliny było kamieniste. Droga zajęła mu dwie godziny ale w końcu wyszedł z lasu i znalazł się na trakcie którym trzymając się na uboczu chowając za linią drzew ruszył na zachód. Droga zajęła mu godzinne ale w końcu trafił nad most którym łączył dwa brzegi rzeki Aven. Dziś po południu mają trendy przejść wojska lorda Edwina. Trzy i pół tysiąca konnych i pieszych przejdzie przez ten most by dotrzeć do Ostatniego Świtu i wesprzeć oblegające go siły hrabiego Sitarka. On miał sprawić żeby się spóźnili o dwa dni. Musiał brać się do roboty.

Kiedy przybywali ziemia trzęsła się a dogłos ich marszu niósł się kilometr przed nimi. Na szczęście udało mu się skończyć w samą porę by teraz ukryć się za linią drzew i obserwować. Widok trzytysięcznej armii nie robił na nim wrażenia od dawna. Służył już tak długo i wiedział wiele licznych armii. Zadufane barany niemogące się doczekać plądrowania i gwałcenia. Właśnie dla tego wstąpił do Garnizonu Ludzi Cienia. Z ukrycia obserwował jak niemal dwa tysiące piechurów w ciężkich kolczugach z tarczami i włóczniami wstępuje zwartym szykiem na most. Poczekał Pozwolił im przejść. Czekał aż wejdzie kawaleria a wraz z nią lord Edwin. Dopiero kiedy był w połowie drogi zapalił grot strzały i strzelił ją w stronę worka z prochem podwiązanej do belek nośnych mostu. Niemal całą noc zajęło mu zaminowanie mostu. Strzała poszybowała idealnie w cel. Nastąpiła wielka eksplozja która sprawiła ze most zaczął się palić i walić do wody. Ale on już uciekł znikając z miejsca "zbrodni" jak cień.

 

Max przybył do zamku lorda Ismira kiedy miał cztery lata. Jego rodzina wioska został zaatakowana przez bandytów i musiał razem z dziesięcioletnia siostrą uciekać. Spędzili tydzień w lesie aż natrafili na karawanę kupiecką która wzięła ich z sobą do zamku Duran. Zuzanna znalazła prace w zamkowej kuchni. Dostali skromny pokój i wyżywienie. Max dorastał w zamku imając się wszystkich możliwych zajęć dorabiając pieniądze. Zuzanna nie zarabiała dużo a chciała by jej brat się uczył, został czeladnikiem i miał stałe źródło utrzymania. Max robił wszystko by jej nie martwić ale problemy same się go trzymały. Zdążył popaść w konflikt z Maurycym podopiecznym lorda Ismira. Dlaczego tak się stało? Max po prostu rzucił się na Maurycego kiedy ten zaczął rzucać kamieniem w starego kalekę Alena który nic nie widział i chodził o lasce. Max nie znosił kiedy ktoś komuś dokuczał. Miał tak od zawsze choć nie był muskularny ani silny. Od tamtej pory on i Maurycy co jakiś czas bili się z sobą choć między nimi stopniowo zaczęła powstawać wież opierająca się na szacunku. Oboje darzyli się pewnym uznaniem ale i tak się nie znosili.

Lepiej było z kucharzami. Jego siostra szybko zdobyła sympatie w zamkowej kuchni tak samo jak Max. Ludzie im współczuli i starali pomóc jak mogli. Kiedy miał dziesięć lat siostra załatwiła mu nauki u posłańców. Było fajnie ale dłużej niż rok nie wytrzymał. Wywali go za zastawianie pułapek na innych uczniów i nie chcieli słuchać że to tylko wygłupy. Potem dosłał się do szkoły rycerzy lecz szybko znienawidził to miejsce. Nie podobało mu się surowa dyscyplina i nawalanie głupim drewnianym mieczem w kawał drewna. Wywali go za przedrzeźnianie nauczyciela i to że uciekł z biegu terenowego.

-Max co się z tobą dzieje? -zapytała go siostra kiedy się dowiedziała ze znów go wywalili. - Musisz zdobyć jakiś zawód i mi pomóc. Max naprawdę się starał. Kiedy udało jej się namówić mistrza łowczych do wzięcia go na ucznia pilnował się jak tylko morze. Nawet podobały mu się lekcje tropienia i poruszanie po lesie. Z łuku strzelać szybko się uczył tylko że... niemiał serca zabić dzikiego zwierza. Specjalnie pudłować i przeszkadzał łowczemu. Po niecałym roku go wywalił a siostra się na niego wydarła jak nigdy. Nikt już nie chciał go wsiąść w zamku na czeladnika. Wieść się rozeszła.

Wszystko się zmieniło kiedy miał trzynaście lat i został wezwany do gabinetu lorda Ismira. Po Max'a przyszedł Borch. Był on szambelanem lorda i jego przyjacielem. Zaprowadził przestraszonego chłopaka prosto do przytulnego gabinetu gdzie lord raczył pracować.

Lord Ismir był człowiekiem smukłym o długich włosach koloru siana. Wąskie ciemnobłękitne oczy, twarz pokrytą zmarszczkami. Nosił przewiewną niebieską tunikę sięgającą ziemi. Było to dziwne bo zbliżała się zima a poza tym to nie był struj odpowiedni na audiencje. Lord siedział wygodnie za biurkiem i wertował spokojnie kartki książki. Kiedy weszli zapowiedziani przez służącego lord dalej czytał książkę. Odprawił tylko gestem ranki Borch'a. Ten wyszedł posłusznie zostawiając ich samych.

-Usiądź proszę i poczekaj chwile -poprosił lord wskazując Max'owi jeden z foteli po drugiej stronie biurka.

Chłopak posłusznie usiadł wpatrując się uważnie w hrabiego. Doszedł do wniosku że Lord jest bardzo przystojnym mężczyzną. Wąsy i kozia brudka dodawały mężczyźnie wyrazistości. Czekał w milczeniu patrząc jak lord czyta książkę kiedy po pięciu minutach Ismira odłożył książkę i spojrzał na chłopaka.

-Max Gordon -westchnął opierając głowę na rankach. -Jesteś bratem Zuzanny Gordon która pracuje w kuchni. Co ja mam chłopce z tobą zrobić? Masz niezłą reputacje wśród moich mistrzów. Mówią że jesteś zdolny ale nie znosisz rygorystycznej dyscypliny. Mówią też że nie lubisz robić rzeczy które wydają ci się bez sensu. Roderyk mój mistrz szkoły rycerskiej powiedział: chłopak ma podstawy by być dobrym szermierzem ale brakuje mu masy mięśniowej. Szczerze mnie też dlatego używam Kharijskiej szabli. Lżejsze od tych którymi walczy większość rycerzy. Markus natomiast powiedział że byłby z ciebie świetny łowczy gdybyś zaczął strzelać do zwierząt. Tak po prawdzie uważam go za barbarzyńcę. Polowania nigdy mnie nie bawiły a mięso mi nie smakuje chyba że rybie. Flint mówi że jesteś szybki w nogach ale zbyt lubisz psikusy. Między nami dwoma -zbliżył swoja twarz w stronę Max'a. -Naprawdę zastawiałeś na nich wnyki? -Max z krótkim wahaniem przytaknął a cień uśmiechu pokazał się na jego twarzy. Lord Ismir oparł się wygonie o oparcie fotela. - Widzę twoją przyszłość chłopce w ciemnych kolorach. Masz dwie opcje jak przejść przez życie: a) znajdujesz byle jaką prace i żyjesz nudnie b) idziesz na moja propozycje. Wiec jednak że ja proponuje ci życie w niebezpieczeństwie, groźną przygodę i kilka lat nauki. Decyzja należy tylko do ciebie.

-A o co chodzi z tą drugą opcja? -zapytał z wahaniem po krótkiej chwili myślenia.

-Musisz najpierw podjąć decyzje -odparł lord.

Max nie chciał nudnego życia. Pragnął przygód jak każdy młody chłopak w jego wieku. Wyobrażał sobie wielokrotnie że jest wielkim wojownikiem a piękne damy padają mu u stup. Nie chciał tak jak siostra pracować w kuchni albo na roli. Marzył o zastaniu kimś wielkim. A "niebezpieczeństwo"? Pluć w twarz niebezpieczeństwu! On Max nie boi się! Ale co powie Zuzanna? Ona chciała by znalazł spokojną prace i ustatkował się. Ledwie przełknęła tą szkołę rycerską!

-Zgoda - odparł patrząc w oczy lorda.

Lord Ismir się uśmiechnął.

-Wyjdź Loki!

-Już wyszedłem - oznajmił spokojny głos tuż obok Max'a.

Chłopak krzyknął zaskoczony. Kiedy on? Spojrzał na mężczyznę stojącego obok. Był niski i dosyć kościsty. Miał wściekle rude włosy i zielone oczy. Mógł mieć chyba z trzydzieści parę lat. Nie był ani brzydki ani przystojny. Było w nim coś co sprawiało że w ogóle nie zapadał w pamięć. Max był pewien że za godzinne nie będzie w stanie sobie przypomnieć jak wyglądał. Nosił struj o kolorze zeschłych liści i kaptur teraz zsunięty na plecy. Na plecach wsiał mu krótki miecz bez jelca z prostą rękojeścią.

-Max od tej pory będziesz uczniem Loki'ego -oznajmił Lord Ismir uśmiechając do Loki'ego. Chłopak spojrzał z zaciekawieniem na Loki'ego a on na niego.

-Witaj w garnizonie chłopce.

 

Jeszcze tego samego dnia Loki kazał mu spakować rzeczy pożegnać z siostrą czekać przy głównej bramie.

-Że co?! -Zuzanna spojrzała na brata z niedowierzaniem.

Złapał ją w kuchni kiedy ugniatał ciasto. Był w kuchni lubiany dlatego pozwalano mu tu chodzić. Szybko opowiedział siostrze ze lord znalazł dla niego mistrza - oczywiście nie zdradził jakiego to ma zostać tajemnica.

-Nie jestem pewna. Nawet mi nie powiedziałeś jakiego zawodu będziesz się uczył.

Będę Cieniem chciał jej powiedzieć ale mu zabroniono. Garnizon Ludzi Cieni był jednostką która utrzymuje się ukryciu i wiedzą o niej najbardziej zaufani ludzie króla. Sam dobrze nie wiedział czego ma się uczyć. Loki powiedział tylko że: Nauczę cię być cieniem. I tylko tyle.

-Zuza proszę cię. Mam już trzynaście lat i trzy razy mnie wywalano. Jeżeli teraz nie dam radu to już nie nauczę się dobrego zawodu.

Ten argument podziałał. Spakował swoje rzeczy do skórzanej torby którą mu siostra kupiła na targu dwa lata temu. Dostał jeszcze trochę sera i chleba od szefa kuchni. Biegiem dopadł do bramy gdzie czekał na niego Loki.

-Gotowy? -zapytał patrząc na chłopaka.

-Tak -przytaknął pełen entuzjazmu.

-Dobra -powiedział i ruszył w stronę lasu rosnącego obok zamku. Miał szybki rytmiczny krok za którym trudno mu było nadążyć.

-A gdzie my idziemy w ogóle? -zapytał. Musiał niemal biec by zanim nadążyć.

-Zasada numer jeden: żadnych głupich pytań - oznajmił nawet na niego nie spoglądając. - Nie znoszę głupich pytań.

-Ale... -chciał coś powiedzieć ale Loki uciszył go krótkim spojrzeniem.

Weszli do gęstego lasu. Loki cały czas szedł szybkim krokiem omijając drzewa. Max trzymał się z tyłu z całych sił próbując nie wypluć płuc. Jak można się tak szybko poruszać? Szli tak przez godzinne aż między drzewami nie ukazał mu się chata. Ledwie ją dostrzegł przez porastające je wysokie pędy i drzewa tworzące naturalną zasłonę. Max miał wrażenie że ta chata w pewnym sensie stapia się z lasem stajać się na pierwszy rzut oka niewidzialny. Loki bez skrępowania otworzył drzwi chaty które nawet nie skrzypnęły i wszedł do środka. Max po krótkim wahaniu poszedł jego śladem. Było ciemno. Przerażająco ciemno a powietrze było zatęchłe jakby ktoś dawno z tego budynku nie korzystał.

Max usłyszał skrzypienie klepek podłogowych i ciche syczenie po którym pomieszczenie wypełniło słabe światło świecy trzymanej w kaganku przez Loki'ego. Max'owi kiedy go zobaczył w bladym świetle świecy jawił się jak "mroczny żniwiarz" o którym opowiadał zamkowy kapłan. Przeszedł go dreszcz.

Loki nie patrząc na chłopaka przeszedł się po pokoju zapalając wiszące na ścianie lampy gazowe. Max rozejrzał się uważnie. Znajdowali się w dużym pokoju. Zauważył kwadratowe okna będące zaryglowane, prostokątny stuł, mały kamienny komin, prostą kuchenkę, kilka krzeseł i stojące pod ścianą kukłę oraz cztery tarcze strzeleckie różnych wielkości. Wszystko pokrywała warstwa kurzu. Max zauważył nawet pajęczynę. Loki zgasił świece i odwrócił się do swojego nowego ucznia.

-zamknij drzwi -polecił Max'owi a kiedy ten to zrobił wskazał mu ranką cały pokój. -Witaj w miejscu w którym spędzisz duży czas swojego życia. Ten budynek będzie nam domem przez cały pierwszy etap twojego szkolenia. -wskazał drugie drzwi których chłopak wcześniej nie zauważył. - Tam będzie twój pokój. Jest tam łóżko i kufer na twoje rzeczy. Jakieś pytania?

-Tak -Max wbił uważne spojrzenie w Loki'ego. -Czego w ogóle będę się uczyć i czym jest ten cały "garnizon"?

Loki niespodziewanie się uśmiechną. Wziął jedno krzesło. Starł z siedzenia warstwę kurzu i siadł na nim. Max też wziął sobie krzesło choć Loki nie powiedział mu że morze usiąść.

-Czy wiesz coś o Garnizonie Ludzi Cieni? -zapytał pochylając się w stronę chłopaka.

Max chwile się zastawiał starając sobie czy przypadkiem czegoś nie słyszał ale w końcu musiał pokręcić głową.

-Nigdy -przyznał. -A powinienem?

-Gdybyś cokolwiek wiedział to by oznaczało że nie jesteśmy aż tak dobrzy za jakich się mamy -powiedział całkowicie serio. -O nas wiedzą w królestwie tylko kilka osób: król i jego najbardziej zaufani ludzie. Reszta nawet niema pojęcia o naszym istnieniu. Jesteśmy cieniami na kartach historii. Jesteśmy jak trzecioplanowi bohaterowie w książkach ale tylko na pozór. Garnizon Ludzi Cieni to elitarny odział ludzi którzy osiągnęli najwyższy poziom w dziedzinach szpiegostwa, skrytobójstwa i zawiadowstwa. -Max zauważył że w oczach Loki'ego zapłonęły ogniki. -Cienie oficjalnie nie istnieją i nigdy nie istnieli. Ale nieoficjalnie? -Loki zrobił krótką pauzę i przyjrzał się dyskretnie swojemu nowemu uczniowi. Widział w oczach chłopca rosnące zainteresowanie. - jesteśmy najbardziej elitarną jednostką w królestwie. Szpiegujemy naszych lordów i hrabiów oraz monarchów obcych królestw. W razie potrzeby kiedy rozkaże król pozbywamy się ludzi zagrażającym królestwu. Zdobywamy informacje gdziekolwiek się udamy. Zawsze jesteśmy przed armią na polu walki by nanieść istotne poprawki na mapach dowódców lub przygotować dla wroga jakąś brzydką niespodziankę. Kiedy zachodzi taka potrzeba działamy za linią wroga wywołując chaos a kiedy taka zajdzie konieczność to zabić dowódcę wrogiej armii. Ścigamy najgroźniejszych przestępców i chronimy życia ludzi. -Loki zamilkł na chwile nie spuszczając spojrzenia z swojego nowego ucznia. -Czego będę cię uczył? Ja chłopcze nauczę cię jak być cieniem. Zniszczę cię i ulepie na nowo. Zabije w tobie wahanie a sprawie ze w niebezpiecznych sytuacjach górę weżnie instynkt.

 

Szkolenie cienia trwa cztery lata. Młody uczeń przez ten czas uczy się jak poruszać się po trzech "światach". Przez pierwszy rok uczeń i jego mistrz siedzą w lesie. W czasie tego czasu uczeń ma opanować takie umiejętności jak tropienie, ciche chodzenie, jazdę konna oraz strzelanie z łuku i walkę bronią oraz bez broni. Następnym etapem przebiega w jakimś dużym mieście. Przez kolejny rok uczeń uczy się zasad miasta. Poznaje bogate i biedne dzielnice. Uczy się wtapiania w tłum, kradzieży i zdobywania sobie przychylności miasta a także cennych informacji. To bardzo niebezpieczny okres nauki. Uczeń musi szybko się uczyć i wykazać pomysłowością i sprytem. Ten rok dzieli się na dwa okresy podczas który uczeń poznaje zasady a następnie mistrz wyrzuca go na ulice i karze przeżyć do końca roku. Uczeń nie posiada nic poza ubraniem na sobie i dwoma nożami. Jednym długim i drugim krótszym idealnym do rzucania. Mistrz rzecz jasna obserwuje postępy ucznia i trzyma rankę na pulsie. Jeżeli życie jego podopiecznego znajdzie się w poważnym zagrożeni mistrz interweniuje. Kończy się to tym że uczeń musi powtarzać rok szkolenia w innym mieście.

Trzeci rok to rok spędzony na dworze i nie jest tu powiedziane na jakim. To lekcja jedna z najważniejszych ucząca zasad bezwzględnej polityki. Uczeń musi wykazać się elastycznością i ostrożnością. Ten rok też dzieli się na dwie połowy. Mistrz zapoznaje go z zasadami panującymi na dworze i wprowadza w tajniki polityki i dyplomacji. Potem mistrz daje uczniowi zadanie a on musi je wykonać w wyznaczonym czasie. Często każe się uczniowi skłócić z sobą dwóch hrabiów, albo ich pogodzić. To zależy tylko od pomysłowości nauczyciela a jak poradzi sobie z zadaniem uczeń to jest już jego sprawa. Ostatni rok jest powtórką wszystkiego czego nauczył się uczeń wciągu tych trzech lat. Specjalnie przybywają wtedy trzej egzaminatorzy którzy - uczeń niema bladego o tym pojęcia - którzy w praktyce wystawiają umiejętności młodzieńca na próbę w fałszywej misji - uczeń niema o niczym pojęcia i myśli że jest prawdziwa. Misja jest tak zaplanowana by można ja było wykonać w rok i wystawiła wszystkie umiejętności ucznia na poważną próbę. Mistrz już nie morze ingerować i pomagać swojemu uczniowi.

W zależności jak ocenią go egzaminatorzy zależy to czy uczeń zostanie pełnoprawnym cieniem. Jeżeli nie da sobie rady zostaje "strażnikiem". Strażnicy są rozrzuceni po królestwie i mają za zadanie pomagania cieniom gdzie tylko się znajdą. Wynajdują kryjówki i zdobywają potrzebny sprzęt.

 

Max leżał na śniegu. Był uczniem Loki'ego od miesiąca. Ćwiczył dzień w dzień pod czujnym okiem swojego mistrza. Radził sobie nieźle ale Loki nigdy go nie pochwalił. Czasem tylko coś mrukną i skinął głową. Teraz leżał na śniegu w białym ubraniu służącym za kamuflaż. Jego struj składał się z skórzanej kurtki pomalowanej białą farbą, białą pelerynę z kapturem, rzecz jasna biały szal którym zakrywał połowę twarzy, grube wełniane spodnie też białe i ciepłe buty również pomalowane na biało. Dłonie miał skryte w ciepłych rękawiczkach z kreciej skóry oczywiście białych. Był niewidzialny na tle śniegu.

-Dziś bawimy się w podchody -oznajmił Loki budząc ucznia głośnym waleniem drewnianej łyżki o mały garnek.

Było jeszcze ciemno na dworze i piekielnie zimno. Niedawno spadł śnieg przykrywając cały las grubą warstwą białej pierzyny. Max pamiętał jak jego mistrz obudził go wtedy nagle w nocy kazał się ubrać w biały struj zimowy i wyszli na dwór na zamieć śnieżną. Śnieg sypał intensywnie sprawiając ze nic niemal nie było widać. Loki złapał go za rankę i zaprowadził niecały kilometr od chaty. Następnie go puścił i kazał wrócić samemu do domu.

To był koszmar.

-Jakie podchody? -zapytał kiedy siedzieli w kuchni. W kamiennym kominku palił się ogień a na kuchence gotował się mięsny bulion.

-Nie wiesz? -zapytał go mistrz unosząc w udawanym zdziwieniu brwi do góry. Siedział przy kuchence i pilnował bulionu. -Nigdy nie bawiłeś siew podchody? Co z ciebie za dziecko skoro nigdy nie bawiłeś się w podchody! Ja kiedy byłem w twoim wieku cały czas się w to bawiłem.

Max przyzwyczajony już po miesiącu przywykł do sarkazmu i specyficznego humoru mistrza. Doszedł do wniosku że ten gość kocha się z człowiekiem drażnić. Usiał przy stole ziewając przeciągle. Był strasznie nie wyspany po tym jak wczoraj cały dzień Loki uczył go jak poruszać się nie zauważony po śniegu i maskować za sobą ślady. Spodziewał się że mistrz chce sprawdzić co Max pamięta po wczorajszym.

Kiedy bulion się ugotował Loki rozlał go do dwóch kubków i jeden postawił przed Max'em. Max uniósł go w obie dłonie i podmuchał. Mimo palącego się ognia w kominku było mu zimno.

-To na czym zabawa będzie polegać? -zapytał bez cienia entuzjazmu. Chciało mu się spać, było mu zimno i w ogóle nie znosił zimy.

-Zabawa polega na tym że ty będziesz musiał przedostać się do starego pnia nad jeziorkiem a ja będę próbował cię ustrzelić z łuku -wyjaśnił Loki siadając naprzeciw ucznia.

Max wziął łyk bulionu. Od razu mu się zrobiło ciepło w środku.

-Jakie są zasady? -przywykł już ze mistrz do niego strzela i rzuca różnymi rzeczami. Z reguły robił to tak by go nie zabić.

-Masz po prostu się przekraść do pnia i zawołać: Zwycięstwo! -tłumaczył Loki z złym błyskiem w oku.

Ja rzecz jasna będę cię tropił z łukiem -nie martw się grot będzie stępiony. Dostaniesz trzy minuty forów a następnie ja ruszę. Jeżeli uda ci się dotrzeć do starego pnia to w nagrodę dostaniesz cały jutrzejszy dzień wolny i będziesz mógł odwiedzić siostrę w zamku.

Max ożywił się nagle. Od miesiąca nie widział siostry i bardzo się za nią stęsknił. Loki nie zabronił mu widywać z siostrę ale nie miał czasu. Treningi wypełniały cały jego dzień razem z nauką jeżyków co rano. Loki uczył go jednocześnie czterech języków: Khadijski, Vikadejski, dialekt Mosanu i Leefanski. Max który miesiąc temu nie miał pojęcia o istnieniu tych języków musiał poświęcać czas miedzy treningami a nauką tych języków. Loki mówi że znajomość tych języków na poziomie zaawansowanym jest wymagane od cienia. Oczywiście znajomość więcej języków niż tych czterech jest mile widziane.

-Ale musisz najpierw się przebić -zaznaczył Loki. -A ja ci tego nie ułatwię.

Dlatego teraz leżał skulony na śniegu pod śniegiem kryjąc się pod białą peleryną. Gra trwa od godziny a on omal dwa razy nie wpadł na mistrza. Raz były to wnyki w które omal nie wpadł. W ostatniej chwili je zauważył i ominą. Drugi raz zapatrzył się na lecącego ptaka i niechcący nadepnął na leżącą na śniegu gałąź która pękła z głośnym trzaskiem. Teraz się krył. Czuł podskórnie ze jego mistrz gdzieś tu jest i czeka aż pełni kolejny błąd i się zdradzi. Instynktownie wyczuwał jego czujne spojrzenie szukające go. Nie podnosił się mimo że zimno zaczynało przebijać się przez ciepły struj. Czekał aż instynkt powie mu że Loki sobie poszedł. Zawsze ufaj instynktowi powtarzał sobie słowa mistrza w duchu nie mając odwagi otworzyć ust.

Kiedy poczuł się jakby ciężar spał mu z serca zaczął się ostrożnie podnosić z ziemi rzucając nerwowe spojrzenia te i wewte. Spokój! warknął na siebie w duchu nerwy ci nie pomogą. Wrócił do skradania tym razem znacznie wolniej. Mimowolnie wypatrywał śladów mistrza i niemal się wzdrygną zauważając je niemal dwa metry od swojej kryjówki. Nie zaciera śladów pomyślał przyglądając się śladom butów w śniegu. Ostrożnie stawiając kroki by śnieg nie zaskrzypiał pod jego butami ruszył po śladach mistrza. Szły one na północ w stronę zamrożonego jeziorka i starego pnia. Chce tam urządzić zasadzkę, doszedł do wniosku zastanawiając się co ma robić. Niecały kilometr od celu skrył się za drzewem. Spojrzał w górę. Niebo było poznaczone szarymi chmurami ale co jaki czas pojawiało się słońce. Wziął kilka wdechów i zaczął się przekradać za drzewami. Zakreślił szeroki łuk chcąc znaleźć się po drugiej stronie jeziora. Postanowił zaryzykować i przebiec później po lodzie licząc ze mistrz będzie go wypatrywał po tamtej i dzięki temu uda mu się go zaskoczyć. Zajęło mu to prawie godzinne ale dotarł na drugą stronę. Zamarznięte jezioro miało kilka metrów szerokości i ze wszystkich stron otaczały go drzewa. Tam gdzieś był Loki z łukiem gotowy do oddania strzału.

Wziął kilka rozluźniających wdechów i jeszcze raz przebiegł spojrzeniem. Nie widział mistrza ale to wcale nie znaczyło że go tam niema. Zebrał się w końcu na odwagę i ruszył przed siebie ostrożnie by się nie przewrócić na lodzie. Lód nawet nie zaskrzypiał kiedy stawiał pierwsze kroki. Ostrożnie stawiał stopy tak jak pokazał mu mistrz. Starał się rozsądnie rozłożyć ciężar. Kiedy poczuł że lud jest cięższy położył się na brzuchu i zaczął się czołgać. Nie mogło to trwać więcej niż pięć minut ale miał wrażenie ze trwało to wieczność. Z trudem kontrolował oddech i bicie serca.

Widział już stary pień drzewa pozostały po drzewie w który rok temu walna piorun. Był już prawie przy nim samym kiedy zza drzewa wyskoczył loki i posłał w jego stronę strzałę. Max instynktownie przeturlał się na bok unikając strzały która uderzyła w lud. Szybko stanął na nogi i rzuciło się biegiem w stronę drzewa. Zrobił dwa kroki kiedy głowica noża rzuconego przez Loki'ego uderzył go w goleń powalając na lud. Max chciał się podnieść ale coś docisnęło go z powrotem do lodu.

-Zginąłeś -oznajmił Loki głosem tłumionym przez biały szal. -Koncepcja byłą niezła ale wykonanie jak zwykle do dupy. Ten manewr jest znacznie skuteczniejszy kiedy wykonują go dwie osoby a nie jedna. Pochwała za pierwszy unik ale nie zapomniałeś przypadkiem o nożu? -Zabrał nogę z pleców Max'a pozwalając mu wstać. -Wracamy do chaty.

W chacie wzięli się za naukę. Codziennie poświęcali ile tylko się da na naukę języków. Często jeżeli Max swoją wiedzą nie zadowalał mistrza ten dawał mu mniejszą porcje obiadu. Dziś skupili się na Vidakejskim. Omówili czas teraźniejszy i przeszły i poznali jego budowę. Loki powiedział parę prostych zdań które brzmiały jak chrząknięcia i kaszlnięcia. Max powtórzył zanim a następnie samemu powiedział kilka naprawdę prostych zdań.

Dwie godziny później zrobili obiad. Słońce zaczynało się chować za horyzontem.

-Możesz jutro pójść odwiedzić siostrę -oznajmił nagle kiedy Max posprzątał po obiedzie.

-"Ale" powiedziałeś mistrzu że... -zaczął nie wierząc własnym uszom ale Loki uciszył go gestem dłoni.

-Wiem co powiedziałem ale uznałem że skoro i tak mam jutro pojechać do zamku to lepiej żebyś się nie pałętał po chacie -oznajmił i poszedł do swojego pokoju dając do zrozumienia ze koniec rozmowy.

 

Rozdział2.

 

Garet przyjechał do Leefanu miesiąc po ostatnim roku swojego szkolenia razem z nowo wyznaczonym ambasadorem Gilanem Greenem. Oficjalnie miał być jego osobistym asystentem ale nie oficjalnie miał robić to co cienie robią najlepiej. Zbierać informacje. Gilan zajął ambasadę w Viszu mieście leżącym na szlaku handlowym. Było to miasto korupcji i złota.

Garet czuł się jak w domu. Nigdzie indziej niż tutaj nie widać różnic społecznych. Albo masz drach jak lodu i mieszkasz w dzielnicach dla bogaczy albo w slumsach gdzie sam diabeł boi się zajrzeć. Cześć dla bogatych jest pełna przepychu i ekstrawagancja kiedy w slumsach niektóre zamieszkane budynki sypią się w oczach. Miasto było durze otoczone wysokim kamiennym murem. W mieście stacjonował na stałe garnizon strzegący miasta. Szlakiem zajmowali się najemnicy których opłacani byli przez miasto.

Garet podczas swojej pierwszej nocnej wyprawy po ulicach miasta czuł się jak dziecko w sklepie cukierniczym. Było tu wszystko. Drogie tkaniny, prostytutki, egzotyczne przyprawy, prostytutki, wyroby rzemieślnicze i oczywiście: prostytutki. Najbardziej spodobała mu się różowa dzielnica pełna burdeli i jeszcze raz burdeli.

Ale największą frajdę miał z zwiedzania slumsów. Tam nawet strażnicy bali się chodzić i tylko utrzymywali posterunku wzdłuż murów oddzielającego tą część od tej przyzwoitej. Już pierwszej tam nocy cztery razy chciano mu sprzedać kose w plecy. Aż sobie przypomniał swój drugi rok nauki kiedy jego mistrz wywalił go na ulice z dwoma nożami i kazał sobie radzić. Ta brzydka blizna przecinającą jego klatkę piersiową zastała mu po starciu z grupą ulicznych bandytów kiedy dopadli go w ciemnym zaułku. Było ich czterech a on jeden ale to on wyszedł z tego zaułka o własnych siłach.

Jako cień miał za zadanie zbierać informacje i dbać by jego ambasador przypadkiem przedwcześnie nie zginął. Ale przeważnie to słuchał plotek i je weryfikował. Nic nadzwyczajnego dopóki ambasadorowie w mieście nie zaczęli nagle padać jak muchy. Zaczęło się to cztery lata po ich przybyciu. Trwała pora deszczowa w królestwie i większość czasu padał deszcz. Pierwszy zginął Kchu-Tan ambasador Khadijski. Człowiek tak bardzo niepodobny do swoich ziomków jak tylko się da. Khajidowie żyją na dzikich stepach a ich wojsko składa się z konnych. Wszyscy są niscy i chudzi natomiast Kchu-Tan był dosyć wysoki i dosyć puszysty. Kochał sobie pojeść a na koniu to on na pewno nie jeździł od lat. Nikogo wiec nie zdziwiło kiedy zmarł na atak serca na schodach "Róże i płomienie" bardzo popularnego burdelu wśród ambasadorów.

Dwa dni później zginął Uberlt ambasador "Stowarzyszenia wolnych północnych wysp". To już było dziwne. O ile mu było wiadomo ten mężczyzna był czysty jak łza. Żadnych nałogów. Nie pił, nie objadał się, dotrzymywał wierność żonie i co tydzień składał ofiarę swoim bogom. Był zdrowy i wysportowany. Lubił ruch i nie znosił lenistwa. Dlatego to że zginał przez "nadużycie alkoholu" nie trafiło do Gareta.

Tak samo jak śmierć w następnym tygodniu Vidakejskiego ambasadora Saito. Teraz to Garet miał pewność że to cos jest nie w porządku. Dlaczego tak nagle umierając ambasadorowie którzy dzień wcześniej byli zdrowi jak ryba?

Garet zaczął się bać ze jego ambasador będzie następny dlatego zawsze starał się być przy nim nawet jak szedł do burdelu. Starał się wszystkiego dopilnować lecz nie miał złudzeń. Nie morze być wszędzie. Dlatego trzeba zbadać tę sprawę.

Zlecił swojemu "strażnikowi" będącemu właścicielem jednego z renomowanych burdeli by załatwił mu kilku zaufanych ludzi do pomocy i nadstawił uszu na wszystko co morze mieć wspólnego z tymi zabójstwami. Następnego dnia Garet dostał czterech leefanskich młodzieńców. Oliwkowa karnacja, ciemne oczy krótko ostrzyżone włosy koloru węgla. Żaden z nich niemiał więcej niż dwadzieścia lat. Byli "żołnierzami" czyli ludźmi wyszkolonymi przez ?strażników? do użytku cieni. Zbierano ich z ulic i szkolono jako wsparcie dal cieni.

Garet załatwił im fuchy w ambasadzie jako służący. Dwóch dał do kuchni a resztę uczynił swoimi asystentami. Gilanem nie musiał się przejmować. Był dobrym dyplomatą hołdujący zasadom "wojna jest zła" i "dobry sex jest zawsze dobry". O ile orientował się w pracy ambasadora to o tyle pana domu w ogóle. Nawet nie zauważył nowych pracowników w ambasadzie.

W piątek Gilan został zaproszony na przyjęcie w posiadłości bogatego kupca Eta-Per. Garet jako jego asystent miał towarzyszyć Gilanowi na przyjęciu. Starał się nakłonić Gilana by jednak nie szedł na ten bal ale on go zignorował. Udał się więc z swoim panem wcześniej każąc swoim ludziom śledzić po kryjomu cała trasę. Musiał przyznać ze dobrze ich wyszkolono. Przez cała drogę ani razu nie rzucili mu się w oczy ale instynktownie wiedział że są przez nich obserwowani.

Bal był taki jak większość bali. Garet nazywał je: snobistycznymi pokazami mody i bogactwa. Ludzie byli ubrani w drogie najmodniejsze szaty Panie wyglądały jak drzewka dekorowane w Disword na święto zimy. Złodziej poczułby się tu jak w raju. Ta cała galanteria i przepych była męcząca ale ci zadufani idioci lubią się chwalić swoim bogactwem.

Garet jak cień podążał za Gilanem. Nikt z zebranych bogaczy nie obdarzył go spojrzeniem. Był dla nich niewarty uwagi. Przemierzał tak cała sale balową rzucając uważne spojrzenia. Nosił skórzaną kamizelkę z marynarką pod którą ukrywał małe dziesięciocentymetrowe noże do rzucania i dwa flakoniki uniwersalnych odtrutek na najbardziej popularne trucizny. Zawsze kiedy Gilan brał z tacy kieliszek z napojem lub był nim częstowany wstrzymywał oddech. Ale jak na razie nikt nie próbował go otruć.

Bal ciągnął się chyba w nieskończoność bez żadnych ekscesów. Do czasu.

-Wyzywam pana na pojedynek! -krzyknął jakiś podpity młodzieniec rzucając kieliszkiem w Gilana.

Garet zareagował instynktownie odpychając w bok ambasadora. Znał wiele substancji które się zapalały w kontakcie z materiałem. Kiedy rozbił się kieliszek o kamienną podłogę i nic się nie stało Garet odetchnął niezauważalnie z ulgą.

Rozmowy wokół umilkły a muzykanci przestali grać. Kilkaset par oczu zwróciło się w ich stronę.

-Słucham? -zapytał Gilan patrząc na młodzieńca. Wyglądał na trzeźwego choć według szacunków Gareta wytrąbił pół litra wina.

-Ja cię nawet nie znam człowieku- Podpity młodzieniec zdjął rękawiczkę z dłoni i cisnął ją w twarz ambasadora uśmiechając się nieprzyjemnie. To oznaczało wyzwanie i Gilan musiał podjąć wyzwanie inaczej wystawi się na pośmiewisko.

-Jesteś pijany -oznajmił spokojnie Gilan. -Nie będę pojedynkować się z pijanym człowiekiem.

-Tchórzysz? -młodzieniec miał zamglone spojrzenie i lekko się chwiał jak każdy człowiek który trochę wypił. Ale coś w tym chłopaku Garetowi się nie podobało.

-Słyszycie wszyscy?! Nasz drogi ambasador tchórzy! Niema odwagi podjąć wyzwania bo boi się skaleczyć! -młodzian posłał szyderczy uśmiech w stronę Gilana który milczał ale Garet widział jak cały się spina.

-Garet -zawołał nawet nie na niego nie patrząc. -Miecz.

-Panie on jest pijany -oponował. -Zabicie go nie przyniesie panu chwały.

-Właśnie -poparł go podpity młodzian. -Słuchaj się swojego sługi.

-Daj mi miecz! - syknął przez zaciśnięte zęby Gilan. Wściekłość wykrzywiała jego twarz. Garet z ciężkim sercem zdjął z pleców podłużny pakunek. Nie wypada na balach nosić broni ale nigdy nikt nie powiedział że broń nie morze chodzić za swoim panem. Dlatego Garet nosił za swoim panem jego broń.

Zdjął go z pleców i zwrócił rękojeścią w stronę Gilana który bez wahania wysunął go gładko z pochwy. Był to piękny rapier o rękojeści rzeźbionej w kości słoniowej wysadzanej klejnotami i jednosiecznym ostrzu. Według Gareta była to zabawka na pokaz. Musiał przyznać ze rapier jest dobrze wyważony ale on jak każdy cień wołał "żądło" i norze. Ewentualnie Videkajska katana.

Spojrzał uważnie na podpitego chłopaka. Poczuł niepokój kiedy wziął od swojego niskiego sługi swoją broń. Był to prosty miecz bardzo lubiany przez "Stowarzyszenie wolnych północnych wysp". Prosta rękojeść obwiązana skórzanym rzemykiem. Okrągła głowica w kształcie zaciśniętej pięści. Średniej długości klinga o obusiecznym ostrzu. To niebyła broń na pokaz ale do walki na śmierć i życie.

-Moi drodzy -stanął miedzy nimi gospodarz przyjęcia. Był to niski dhakijczyk w średnim wieku z długą brodą przetykana siwizną a na głowie zaczynało mu ubywać włosów. Mówił w wspólnym z wyuczonym akcentem. -Czy to naprawdę konieczne- Nie możemy po prostu o tym zapomnieć i nie psuć reszcie gości zabawę?

-Proszę odejść mój przyjacielu -odezwał się Gilan nie spuszczając nienawistnego spojrzenia z podpitego chłopaka. -Ten młokos musi mi zapłacić za obrazę. Obiecuje że szybko to załatwię.

Garet cały czas patrzył dyskretnie na chłopaka. Młodzian dalej uśmiechał się tak jakby był światkiem tylko sobie rozumianego żartu. To bardzo go niepokoiło.

Gospodarz szybko się poddał a wokół Gilana i młodzieńca powstało duże koło zaciekawionych bogaczy łaknący wrażeń. Garet z niechęcią osunął się na bok. Gilan był dobrym szermierzem i Garetowi nie zostało nic więcej poza nadzieją że da rade podpitemu chłopakowi. Jego nadzieja umarła chwile później.

Gila rzucił się na podpitego chłopaka. Garet zauważył jak młodzian nagle trzeźwieje a uśmiech nie znika z jego twarzy. To podpucha, zrozumiał nagle Garet w tej samej chwili kiedy młodzieniec bez problemu sparował cięcie pod żebra Gilana. Specjalnie sprowokował Gilana by ten przyjął wyzwanie a udawał podpitego by uśpić jego czujność.

Młodzian zaczął nadawać tempo walce. Atakował jak fale sztormu statek na morzu. Atak następował zaraz po kolejnym ataku spychając Gilana do tyłu i zmuszając go do biernej obrony. Garet dostrzegł malujące się niedowierzanie na twarzy ambasadora. Okrąg odsuwał się od walczących a z tłumu gapiów wydarły się okrzyki zdziwienia i zachwytu. Durnie nie są świadomi co tak naprawdę się dzieje, pomyślał z złością instynktownie wsuwając rankę pod poły marynarki wymłacając rękojeść małego kunai.

Już wsuwał palec w mały okrąg kiedy poczuł jak coś ostrego naciska mu na punkt między łopatkami

-Nie radze -szepnął mu ktoś do uha. Chciał odwrócić głowę i spojrzeć mu w twarz ale nacisk się nasilił. -Stój spokojnie i patrz uważnie.

-Kurwa -zaklął Garet patrząc na dramat przed jego oczami. Gilan próbował wyjść z obrony i przejść do ataku. Sparował cięcie z góry i miał zamiar wyprowadzić kontrę kiedy miecz młodzieńca w błyskawicznym cięciu rozciął mu lewy policzek. Zaskoczony odskoczył do tyłu a młodzieniec skoczył za nim znów sprowadzając Gilana do obrony. Garet patrzył na to zaciskając zęby i pięści z wściekłości. Dalej czuł nacisk między łopatkami.

Musiał coś zrobić.

Gilan omal nie przewrócił się o własne nogi kiedy spadło na niego silne cięcie z góry. Garet skoczył przed siebie. Jednocześnie sięgnął po kunai. Zanim ktokolwiek zrozumiał co się dzieje Garet wyrzucił rankę przed siebie a kunai z świstem poleciało przed siebie.

-Kurwa - usłyszał za sobą kiedy kunai z brzdękiem uderzyło w ostrze młodzieńca wybijając mu broń z ranki.

Garet nie czekając na nic doskoczył do chłopaka i powalił solidnym ciosem w szczękę. Wszystko trwało tylko kilka sekund.

-Garet! -krzyknął zaskoczony Gilan patrząc na sługę z niedowierzaniem w oczach.

-Ten chłopak to oszust -oznajmił Garet zapominając o tym drugim który jeszcze chwile tę przyciskał mu nuż do pleców. Czuł że już się ulotnił. Podszedł do nieprzytomnego chłopaka i przeszukał go. Znalazł po chwili jego zaproszenie. -Czy ktoś z was zna "Wolfa Flanagana"? - zapytał odczytując imię i nazwisko z zaproszenia.

Wśród tłumu przeszedł szmer.

-Garet na boga co ty wyrabiasz? -Gilan podszedł do niego i patrzył dziwnie na sługę.

Garet ukłonił się nisko ambasadorowi.

-Panie ten człowiek chciał pana zabić -oznajmił głosem pod tytułem: wierny sługa. -Musiał pan zauważyć ze musiał tylko udawać pijanego a poza tym nigdy nie słyszałem o kimś takim jak Wolf Flanagan.

Gilan skinął głową.

-Tak zauważyłem -przyznał obrzucając nieprzytomnego chłopaka wrogim spojrzeniem.

Nagle pojawił się gospodarz patrzący z zaciekawieniem na nieprzytomnego chłopaka.

-O ile mnie pamięć nie myli nie zapraszałem nikogo takiego. -oznajmił.

Niecałą godzinne później siedzieli w karecie i wracali do ambasady. Gilan patrzył na swojego sługę podejrzliwie. Garet potrafił sobie wyobrazić co sobie myśli.

-Ojciec był myśliwy -zaczął sprzedawać Gilanowi kłamstwo wymyślone na poczekaniu. -Dobrze sobie radził z łukiem ale o wiele lepiej rzucał nożami. Kiedy byłem mały nauczył mnie jak nimi rzucać.

Gilan skinął głową.

-Widziałem -Gilan zmarszczył brwi. -Ale dlaczego nosiłeś z sobą nóż?

-Przyzwyczajenie -wyznał rozkładając w bezradnym geście rance. -Bez noża przy sobie czuje się nagi. Ojciec też tak miał i chyba po nim to odziedziczyłem.

Garet kłamał wspaniale. Wiedział że w jego fałszywych dokumentach ma wpisane że był synem myśliwego wiec wiedział że trudno będzie podważyć jego słowa.

-Bić też się nauczyłeś? -zagadnął Gilan po krótkim milczeniu.

-Byłem kiedyś konfliktowym chłopcem -powiedział spuszczając zawstydzony oczy. -Często się biłem.

Kiedy dojechali do ambasady było już ciemno. Ambasador poszedł do swoich pokoi natomiast Garet zlecił swoim "żołnierzom" robotę.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (14)

  • Jak się spodoba to morze dodam odcinek drugi.
  • Grz 30.07.2014
    daj mi trochę czasu na przeczytanie :) ale jak na razie mistrzostwo. jest klimatycznie. opisy trafiają prosto do wyobraźni, widzę wszystko oczami wyobraźni :-) lubię takie
  • Sorry za błędy wczoraj to napisałem pod wpływem weny twórczej i zapomniałem dobrze posprawdzać tekst.
  • Grz 30.07.2014
    napisałeś to za jednym podejściem?? wow!
  • Po przeczytaniu "Zwiadowców" zachciało mi sie napisanie czegoś podobnego ale bardziej dojrzałego. Cały dzień mnie to męczyło aż siadłem przed komputerem i przelałem to wszystko na tekst. Często tak mam.
  • Dobra wiadomość dla tych co spodobał się rozdział pierwszy! Kończę drugi rozdział! Prawdopodobnie opublikuje go w ten piątek :)
  • Cave 16.08.2014
    kiedy traci się całe opowiadanie to musi być ból? czy doczekam się?
  • Jak boga kocham! Postaram się do niedzieli wyrobić. Przepraszam wszystkich którzy czekali i proszę o cierpliwość.
  • Cave 16.08.2014
    spoko, nie chodzi o to, żeby się spieszyć, bo musi być dobre :) ważne, aby się w końcu pojawiło
  • OlkaM 31.08.2014
    Fajne, klimat jest , strasznie podobne do Zwiadowców
  • Miło że jeszcze ktoś to czyta!Czuję się szczęśliwy.
  • Prue 29.11.2014
    Cześć jestem tutaj nowa ale od razu gdzieś przykuwasz uwagę swoim opowiadaniem. Pozdrawiam.
  • Ja też i zapraszam na forum ;)
  • Prue 29.11.2014
    Dzięki

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania