Pokaż listęUkryj listę

Opoowi *** D i a l o g *** Ɱɑłżҽńsƙɑ Ƙօղաҽɾsɑϲjɑ

Tak po prostu coś mnie pikło i wrzuciłem powtórkę z 2017.

 

                                                                                    ––?/––

– Nie mówię Ci, że masz nie kochać twoich z domu, twojego kota, twojej ryby i kogo tam jeszcze chcesz. Nie mówię ci, żebyś o nich nie myślała, nie odwiedzała, żeby oni nie odwiedzali nas... ale do ciężkiej cholery... żeby aż tak. Wyszłaś za mąż za mnie czy za swoją idealną rodzinę. Nie mam nic przeciwko nim. Nawet ich kocham i szanuję. Są chwile, że na sen mi przychodzą. Ale na litość boską, nie chcę ich mieć wciąż na naszej głowie. W ten sposób zaprzepaścimy…

– Uspokój się skarbie. Obiecaj, że nie będziesz taki nerwowy, gdy przyjdą twoi ulubieńcy…

– A cholera by cię.

– Co… by cię.

– Wzięła.

– Aha. Bądź tak dobry i włóż majonezik do sałatki.

– Jeszcze czego.

– Dołóż pomidorków.

– Mniemam, że jeszcze coś powiesz.

– Uprasuj moją bluzeczkę. Tylko nie popaćkaj majonezikiem.

– Sama sobie uprasuj i popaćkaj majonezikiem.

– Kaprysisz skarbie.

– Gdzieś mam żelazko.

– Nie zauważyłam.

– Pranie, sprzątanie, łażenie za ciepłymi bułeczkami i te paskudne pudełka białego świństwa.

– Nie krzycz tak, bo rybkę spłoszysz.

– Przynajmniej tak głupio nie gada jak ty.

– Chciałabym ci przypomnieć, o krawacie w paski. Obiecałeś przecież. A nasze rybki nie mówią.

– Obiecałem, że założę raz na miesiąc. To byłby drugi raz.

– Mamy już drugi miesiąc.

– Akurat! Trzydziesty listopad dwudziesta trzecia pięćdziesiąt pięć, to jeszcze nie grudzień.

– A widzisz. Dobiega północ.

– Postawię płot i nie dobiegnie, paskud jeden.

– A ja temu płotu z bucika przywalę.

- No dobrze. To kiedy mają zamiar przyjechać? Wczesnym bladym świtem. A może nas na ryby wyciągną. Z ciepłego łóżeczka, z ciepłego jaśka, z cieplutkiej żony. Stanowczo się na to nie godzę. Mówię przecież.

– Cholera też mówię!

– Co? Co powiedziałaś? Od kiedy się wyrażasz tak jak ja? Od kogo się tego nauczyłaś? Mów mi zaraz!

– Chciałam cię tylko wyzwolić z transu, żebyś nie był taki spięty, uparty, zestresowany, tolerancyjny…

– Co ja słyszę? Uparty, tolerancyjny... śniadanie z nimi, obiad z nimi, kolacja – zgadnij z kim – wycieczki rowerowe. W końcu do łóżeczka nam wejdą, żeby bacznie obserwować, czy za bardzo nie miętoszę ich ukochanej córeczki. Albo ja albo żaden, psia mać.

– Chcesz sznekę od wczoraj?

– Znowu z glancem?

– Oj świntuszek. Ty byś wolał gołą

– Już wolę z glancem.

– Smakuje ci?

– Czy mi smakuje? Stara i twarda, ale pożeram wzrokiem.

– Myślałam, że tym co zwykle

– Tym co zwykle, robię co innego. Powinnaś o tym wiedzieć, będąc moją żoną. Chciałbym ci też nadmienić, że zapomniałaś o jakimkolwiek obiedzie. Nie wspomnę już kota. Oraz śniadania. Zjadłem starą bułkę namoczoną w wodzie a kot zdechł

– A widzisz. Wodę uszykowałam.

– Akurat. Wypiłem kotu.

– To się nie dziw, że zdechł z pragnienia.

– Jak mu brałem, to już był trup. Żywemu bym się nie odważył. Swój rozum mam.

– Kochanie! Przestań się tak unosić. A kiedy spadniesz, to sobie wreszcie uświadom, że nie będę żadną kurką domową, co spełnia wszelkie urojenia, swojego ukochanego kogucika. A tak w ogóle, to od kiedy jesteś taki małostkowy?

– Od dzisiaj. Od dzisiaj jestem taki małostkowy. Po stokroć małostkowy

– Czy ty wiesz, o czym ja mówię.

– Wiem kochanie. I wiem, że dostałem apetyt na rosół.

– To sobie złap i przestań marudzić

– Nic nie leci obok mnie. Czy tego nie widzisz?

– Jak mogę widzieć, coś czego nie ma?

– Ty zawsze obrócisz kota ogonem. Tym bardziej, że teraz łatwiej.

– Możemy iść do baru.

– Możemy iść do baru. Wczesnym szarym świtem, całą kupą do baru. Żeby ludzie sobie pomyśleli, że to stado obudzonych duchów, krąży głodne po mieście i straszy rosoły i pół śniętych kelnerów. A później wszamać, wypluć kości i po sprawie. Zachłanny ludojadek z ciebie.

– „Pod Kowadłem’’ jest zwykle pusto.

– To niebezpieczne.

– To tylko nazwa.

– Ale ciężka.

– Czepiasz się!

– A tak. Żebyś wiedziała.

– Wiesz co ci powiem.

– Nie jestem ciekaw.

– Zamknę się w sypialni.

– Słucham.

– Moi rodzice nie przyjadą. Zadowolony?

– Jak mogą być tacy bezczelni. Za kogo się oni uważają. Oczywiście rozumiem! Nie chcą odwiedzać takiego zięcia. To jest świńskie świństwo, z ich strony. Po co się tak wystroiłem jak wariat. Jak głupi fircyk. Na co rozpaliłem w kominku i poparzyłem małego, tym cholernym pogrzebaczem. Po co tytłałem łapy w sałatce i ukradłem kotu jedzenie? To miało być wszystko dla nich. Z dobroci serca…

– Powiedziałeś, że kot zdechł.

– Ale tylko w połowie.

– Co ty gadasz?

– Chyba kot wie lepiej, czy zdechł czy nie.

– Oczywiście kochanie. Co tam ja. Kot wie lepiej. Ciąg dalej te swoje… wzwody.

– Chyba wywody?

– No nie. Mojemu mężowi, na uszy padło.

– …

– Dlaczego tak głośno milczysz? Głowa mi pęka!

 

  

I tak by można bez końca...

Średnia ocena: 4.2  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

  • Shogun 05.04.2020
    Powiem, że w bardzo Dekaosowym stylu tekst :). Obraz małżeńskiej rzeczywistości z humorem i subtelną nutą chaosu :D. A wszystko połączone w ciekawą całość.
    Szkoda trochę męża. Tak się poświęcił dla teściów, a tu klops, nie przyjadą :)
    Pozdrawiam :)
  • Dekaos Dondi 05.04.2020
    Shogunie↔Dzięki:)→Ważne , by nie zatracić poczucia humoru:)
    To ważne, jak szklanka wody na pustyni:))→Pozdrawiam:)
  • Targówek 05.04.2020
    Instytucja małżeństwa to piękno i dobro, miłość to normalność, która wpuszcza światło do ponurego świata. Dlaczego więc sprowadzasz to do takiego debilizmu?
  • Szpilka 05.04.2020
    Dekaos, świetne przekomarzanie, ekstra satyra ??
  • Dekaos Dondi 05.04.2020
    Szpilko↔Dzięki:)→Lubię pisać dialogi. Najlepiej bez narracji:))→Pozdrawiam:)
  • Piotrek P. 1988 05.04.2020
    Zabawna, wesoła, udana komedyjka. Wyobraziłem sobie wiosnę albo lato, oraz dużo słońca i koloru. 5, pozdrawiam :-)
  • Dekaos Dondi 05.04.2020
    Piotrek P.1988→Dzięki:)→No to fajnie, że tak rzekłeś:)↔Pozdrawiam:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania