Poprzednie częściŁzy Elaine — Wstęp

Łzy Elaine — Rozdział 2

Ich pierwsze dłuższe spotkanie było uroczo nieporadne. Odbyło się pod koniec września, trzy miesiące od wymiany spojrzeń w galerii. Przez ten czas, codziennie rozmawiali z sobą telefonicznie. Jednak pierwszy krok, wcale nie należał do tych najłatwiejszych. Osoba pewna siebie i znająca swoją wartość, z pewnością wykonałaby połączenie, nie tak bardzo bojąc się odrzucenia lub żartu z niej. Elaine drżała na samą myśl o wciśnięciu zielonej słuchawki obok numeru, który zapisała pod nazwą „piękne oczy”, albowiem nie zdążyła poznać imienia mężczyzny.

 

Spędziła prawie dwie godziny w małej, przytulnej, urządzonej w chłodnych kolorach łazience i rozważała wszystkie za oraz przeciw. W końcu zdecydowała się wysłać mu wiadomość tekstową:

 

„Dałeś mi swój numer na ulotce, mógłbyś też podać imię:) dobranoc, Elaine”.

 

Z bijącym jak młot sercem, wyciszyła dźwięki, zablokowała telefon i wybiegając z łazienki, odrzuciła go gdzieś w kąt łóżka, zapominając o tym, że przecież mogła nie trafić, a na nowy musiałaby bardzo długo zbierać. Z emocji zachowywała się nierozważnie, była roztrzepana i zamiast posłodzić wieczorną herbatę, dodała do niej cztery łyżeczki soli.

 

Pierwszy raz od dawna ktoś zwrócił na nią uwagę.

 

Tamtego chłodnego dnia, spotkali się u niej, w Aberdeen. Elaine mogła szczerze przyznać, że była zakochana. Tak, zakochała się w głębokich, zielonych oczach i głosie, który słyszała każdego dnia, w późnych godzinach — ponieważ Arthur pracował — i nic nie było w stanie zminimalizować tego uczucia. Poprzez rozmowy się poznawali. Nie mieli wielu tych samych zainteresowań, ponieważ mężczyzna uwielbiał motoryzację, a ona książki i projektowanie, lecz rozumieli siebie bez słów. Mieli również to samo podejście do życia i związków. Oboje chcieli w przyszłości — Elaine mimo młodego wieku również — założyć rodzinę, w której szczęście dzieci będzie na pierwszym miejscu, w której ciepło i miłość będą najważniejsze. Zależało im również na tym, by osoba, której oddadzą serce, była już tą ostatnią. Nie tolerowali kłamstwa, a zdrady nie wybaczyliby nigdy.

Dziewczyna powiedziała mu kiedyś, że nawet jeśli z cierpienia nie potrafiłaby oddychać, nie mogłaby pozwolić na to, by żyć z kimś, kto jest zdolny do takiego świństwa.

 

Teraz była w stanie błagać taką osobę o odrobinę uwagi.

 

Każdy delikatny dotyk, uścisk, czy głaskanie po włosach napawało Elaine radością i uczuciem ciężkim do opisania. Pragnęła, by Arthur pocałował ją na ławce w parku, gdy tak patrzyli w bezchmurne niebo, ale nie miała na tyle odwagi, by go o to poprosić. Arthur zaś nie chciał zrobić niczego wbrew niej. Poznał ją na tyle, by wiedzieć, jaka jest krucha i czekał na, chociażby mały znak. Wtedy z wielką przyjemnością zasmakowałby jej bladych ust, wtedy tak pięknie wygiętych w uśmiech.

 

Zdążyli sobie wyznać miłość już w drugim miesiącu samych rozmów. Byli pewni, że pasują do siebie idealnie. Wspierali się we wszystkim, choć tak naprawdę to Arthur wyciągał wiecznie zdołowaną przez matkę Elaine z dna, na którym myślała, że się znajduje, że z niczego nie ma już odwrotu.

 

Dlatego, gdy spotkali się po tak długim czasie, dziewczyna odżyła. Jakby ktoś podał jej magiczną tabletkę uszczęśliwiającą. Nie byli parą, jednak posiadali już wspólne plany. Osiemnastolatka obawiała się, że dla wybranka jej wrażliwego serca to jedynie zwykłe snucie marzeń, które nigdy się nie spełnią.

 

Obawa ta nasiliła się, gdy ujrzała na jego telefonie wiadomość z portalu randkowego. Mówiła sobie, że to na pewno nic takiego. Zaciskała dłonie z całej siły, żeby się nie rozpłakać. Nie mogła zrobić z siebie histeryczki i głupiej zazdrośnicy, i to podczas pierwszego spotkania!

 

Mężczyzna zauważył, gdy nie przytulała się do niego, a odsunęła na parę centymetrów i uśmiech znikł z jej bladej twarzy.

 

Wytłumaczył, że od bardzo dawna nie korzystał z tego typu portali, zapomniał odinstalować.

 

Uwierzyła, choć gdzieś głęboko w podświadomości wiedziała, że powinna zapalić się jej czerwona lampka.

 

***

 

Obudziła się w środku nocy. Łzy już dawno zdążyły wyschnąć na policzkach. Czuła pustkę, pustkę tak wszechogarniającą, że nie miała nawet siły, by przewrócić się na prawy bok. Bolała ją szyja, zasnęła w złej pozycji, aczkolwiek cieszyła się, że tabletki nareszcie zaczęły pokazywać swoje działanie. Nie myślała o niewysłanej do Arthura wiadomości. Teraz w jej głowie przeważała jedna idea; musiała wziąć jeszcze więcej pigułek, by zaznać spokoju. Nie chciała zrobić sobie krzywdy. Potrzebowała jedynie dużej ilości snu, ale zwykły nie wystarczał. Podczas takiego, wciąż się zamartwiała. Musiała odpłynąć, gdzieś daleko, chociaż na chwilę zapomnieć o tym, jak bardzo cierpi po stracie.

 

Drżącą dłonią sięgnęła po opróżnione do połowy opakowanie. Trzymała je na parapecie. W ten sposób nie musiała nawet się podnosić. Wystarczyło, że delikatnie wyciągnęła rękę ku górze.

 

Ponownie zachciało jej się płakać, gdy przypomniała sobie moment, w którym ten cudowny mężczyzna po raz pierwszy potraktował ją jak przedmiot bez uczuć.

 

— Co ja ci zrobiłam? — załkała cicho, jakby bojąc się, że ktoś ją usłyszy. Wysypała całe opakowanie, nie odkładając go na miejsce, a rzucając beznamiętnie na podłogę. — Dlaczego nie zostawiłam cię, gdy miałam tyle okazji?! — Bardziej podniosła głos. Rozejrzała się po ciasnym pokoju, w wynajmowanym w niebezpiecznej dzielnicy mieszkaniu i stwierdziła z ulgą, że jest sama. Nie myśląc dłużej o niczym, tylko o wydarzeniu sprzed ponad czterech lat, kiedy była w niczym niedoświadczoną nastolatką, która nawet pocałunek traktowała jak świętość, zażyła wszystkie lekarstwa. Nie policzyła ich, jednak, rzucając okiem, stwierdziła, że może być ich około dziesięciu.

Martwiła się, że to za mało.

 

***

 

— Jesteś pewna skarbie? — zapytał, kiedy Elaine poprosiła Arthura, by ją pocałował. Marzyła o tej chwili od bardzo dawna. Siedzieli na tylnych siedzeniach jego samochodu, wtuleni do siebie najmocniej na świecie. Dziewczyna często wieczorami wyobrażała sobie ten moment. Była zestresowana i jednocześnie podekscytowana. Zostali parą w listopadzie. Nie spotykali się często, ponieważ Arthur pochodził z Edynburga. Mimo tego nie było w ich wspólnym życiu dnia, kiedy nie porozmawialiby z sobą. Komunikacja była dla nich priorytetem.

 

— Proszę — szepnęła, zaciskając palce na jego ramionach zniecierpliwiona. Pocałunek zawsze był dla niej czymś bardzo ważnym — co wiele osób może uznać za śmieszne — dlatego, gdy wreszcie się odważyła, chciała go przeżyć od razu. Patrzyli sobie w oczy przez chwilę. Arthur również odczuwał pewnego rodzaju stres. Nie chciał spieprzyć jakże ważnej dla nich chwili. Był w związku wcześniej przez cztery lata. Elaine zawsze czuła się przez to trochę gorsza. Być może była za mało dojrzała, a może po prostu, przez to, że nigdy nie zaznała prawdziwej miłości, odczuwała pragnienie, by czuć się wyjątkową.

 

— Chodź do mnie — powiedział i stanowczo przyciągnął ją do siebie. Jedną dłonią gładził jej rozpuszczone ciemne włosy, a drugą smyrał po ręce. Elaine westchnęła wprost w jego usta. Muskał jej wargi delikatnie, z pasją i czułością. Nie potrzebowała ani chwili, by wpasować się w jego tempo. Całował ją w taki sposób, że wszystko było wręcz idealnie. Arthur czuł ogromną satysfakcję, był również pod wrażeniem, że pierwszy pocałunek Elaine jest tak udany. Przemknęło mu również przez myśl, by dłoń z ręki przenieść na jej uda zakryte przez czarne rajstopy i obcisłą spódniczkę tego samego koloru. Dziewczyna podobała mu się, jednak nie odważyłby się zrobić niczego bez jej wcześniejszej zgody.

 

Brunetka chciała bardzo, żeby mężczyzna przejął inicjatywę, wtedy miałaby pewność, że go pociąga. Byłaby z siebie w jakiś sposób dumna. Spodobała się starszemu o pięć lat mężczyźnie, rozkochała go w sobie, ale wciąż czuła, że to za mało.

 

Pocałunek zadziałał na nią pobudzająco. Miała ochotę na jeszcze więcej. Zdjęła dłoń ukochanego ze swojego ramienia i położyła wysoko na nodze, ówcześnie subtelnie ją rozchylając. Oddychała szybko i wiedziała, że jeszcze chwila a zaleje ją prawdziwa fala gorąca.

 

Arthur był szczerze zaskoczony tym malutkim, jednak odważnym, jak na Elaine, gestem. Schodząc pocałunkami niżej, na jej rozpaloną szyję, głaskał i ściskał jej udo. Na początku chciał robić to tylko w jednym miejscu, jednak gdy dziewczyna rozsunęła nogi jeszcze bardziej, dając mu tym samym większy dostęp do siebie, robił to od kolana w górę. Nie czuł wyrzutów sumienia, ponieważ sprawiał jej przyjemność, co dało się wywnioskować po cichym pojękiwaniu i mocniejszym wbijaniu paznokci w jego ciało. Zastanowił się, czy będzie mógł ujrzeć nogi bez tych rajstop, ale nie miał tyle śmiałości, by o to zapytać. Samo to, że Elaine odpłynęła gdzieś daleko, dzięki samemu dotyku i pocałunkom podniecało go.

 

— Arthur. — Niemalże zachłysnęła się powietrzem, gdy palce zielonookiego wylądowały pod spódniczką, krążąc tak cholernie blisko jej niewinności.

 

— Chcesz przerwać? — zapytał całkowicie poważnie, patrząc jej w oczy. W żadnym wypadku nie byłby zły. W odpowiedzi pokręciła tylko przecząco głową. Podobało jej się, była gotów ściągnąć rajstopy, pod którymi ukrywała mnóstwo blizn. Mężczyzna wiedział o tym, że zanim się poznali, samookaleczała się, ale nigdy nie widział śladów, dlatego też nie zdawał sobie sprawy z tego, jak okropnie wyglądają.

 

Cieszyła się, że jest ciemno. W samochodzie nie było wygodnie, a atmosfera zrobiła się tak gorączkowa, że na czole zaczęły im się pojawiać kropelki potu.

 

— Potrzebuję więcej — rzekła pewna swojej decyzji. Odsunęła się od niego i bojąc spojrzeć mu w twarz, uniosła się lekko i zsunęła materiał za kolana. Usłyszała głośne syknięcie. Przestraszyła się, że zauważył każdy szkaradny ślad.

 

— Jesteś tak piękna, Elaine. — Tym razem nie musiała prosić o pocałunek. Zaatakował dziewczęce usta zachłannie. Ugniatał jej sporej wielkości uda i z każdą sekundą oraz jęknięciem wędrował palcami wyżej. Serce wyrywało się z piersi. Pragnęli siebie nawzajem.

 

***

 

— A potem powiedziałeś, że było miło, ale się skończyło! — krzyknęła sfrustrowana tym, że ponownie, jak dzień wcześniej bolała ją głowa. Co prawda minęła krótka chwila, miała cięższe powieki niż zwykle, ale nie potrafiła zasnąć. Czuła się oszukana i upokorzona. Nie powinna wspominać. Zdawała sobie z tego sprawę, lecz było to silniejsze od niej. Arthur był pierwszą i jedyną osobą, która dotykała ją w taki sposób w tak intymnych miejscach. Czuła się wtedy, jakby była jedyną istniejącą na świecie kobietą. Najpiękniejszą, najważniejszą i najseksowniejszą dla niego. A potem, kiedy oboje byli samotnie w swoich mieszkaniach, usłyszała tak raniące słowa. — Nie, nie, nie, nie dam rady — wyrzucała z siebie pośpiesznie, szarpiąc swoje zniszczone włosy. Zgięta wpół wstała z łóżka i jakimś cudem doczłapała się do kuchni. Bolało ją wszystko.

Po kilku minutach kolejne pastylki wylądowały w jej żołądku.

Zatraciła się w swym smutku tak bardzo, że nie chciała się z niego wydostać.

Wysłała wiadomość. Nie do Arthura, a do swojej przyjaciółki:

 

„Victoria, ja nie dam rady. Mam nadzieję, że dziś uda”.

 

Pomimo wcześniejszych przekonań zapragnęła zrobić sobie krzywdę. Życie bez niego to niekończące się cierpienie. Traktował ją źle, bardzo źle i to prawie od samego początku, wtedy jednak tłumaczyła to sobie tak, że każda para się przecież kłóci.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania