Mała wojna cz. 1.

Opowiem wam moją historię, która jest chyba ciekawa, przynajmniej tak mi się wydaje. Raczej wypadałoby się przedstawić tak, więc jestem Dawid i urodziłem się 6 listopada 1922 roku w Toruniu. Chętnie bym opowiedział dzieje mojego dzieciństwa lecz to nie jest teraz na to czas. Mój ojciec zginął w bitwie warszawskiej, więc byłem wychowywany tylko przez mamę, ale miałem wujka w Ameryce, który często nam pomagał. Nie miałem raczej ciężkiego dzieciństwa, byłem wtedy taki jak reszta dzieciaków w moim wieku.

Żyłem beztrosko nie wiedząc co przyniesie jutro. Dzisiaj tęsknie za tamtymi czasami gdy oglądam je przez pryzmat późniejszych wydarzeń.

Historia, którą chcę opowiedzieć zaczyna się w 1936 roku w Toruniu. Miałem wtedy 14 lat i byłem zwyczajnym dzieckiem. Były wtedy wakacje, więc miałem dużo wolnego czasu i całe dnie spędzałem na dworze. Często wraz z kolegami chodziliśmy do kamionu, tak nazywaliśmy jezioro Kamionkowskie. Dzięki temu potrafiłem bardzo dobrze pływać co mi się bardzo przyda w przyszłości, ale nie wybiegajmy aż tak daleko. W jakim stopniu opanowałem tą umiejętność? Zaraz wam opowiem i sami ocenicie. Był bardzo gorący dzień, więc spędzałem go wraz z kolegami nad jeziorem. Jeden z moich towarzyszy powiedział, że przepłynie na drugi brzeg, ale nikt mu nie wierzył ponieważ nie potrafił dobrze pływać. Po przepłynięciu chyba trzydziestu metrów zaczął się topić, ale myśleliśmy, że udaje i nikt nie zwracał na to zbytniej uwagi. Jednak gdy już się nie wynurzył to wiedziałem, że jest coś nie tak. Szybko wbiegłem do wody i popłynąłem do niego. Zanurkowałem i wyciągnąłem nieprzytomnego kolegę na brzeg. Byliśmy przerażeni i myśleliśmy, że już po nim. On jednak po chwili otworzył oczy i wypluł wodę. Moje umiejętności pływackie uratowały mu życie, tak samo jak uratują mi w przyszłości.

Byłem również wysportowany gdyż takie były czasy. Ciężko było spotkać chłopaka, który ma nadwagę. Dlaczego? Całe dnie spędzaliśmy na dworze się bawiąc. Grą, w którą często graliśmy była zabawa w wojnę. Chodziliśmy do lasu i braliśmy patyki, które zastępowały nam karabiny a szyszki granaty. Było nas bardzo dużo bo chyba ponad pięćdziesięciu, więc zawsze bawiliśmy się do wieczora i nigdy nie brakowało chętnych. Dzieliliśmy się na dwie drużyny, w których wybieraliśmy generałów i innych dowodzących. Takie małe wojsko. Nigdy jednak nie zostałem generałem chociaż zawsze chciałem, ale za to często byłem dowódcą małego oddziału. Dowodziłem dwoma osobami. Zawsze to coś, przynajmniej nie siedziałem w bazie z flagą. Bym zapomniał powiedzieć o co chodzi w tej zabawie. Każda drużyna ma generała, który ma flagę, często była to przywiązana szmata do ramienia. Celem drugiej drużyny było uprowadzenie generała lub samej flagi. Często budowaliśmy bazy aby chronić dowódcę, więc pierwsze godziny zabawy spędzaliśmy na budowaniu.

Opowiem wam jedną z takich zabaw. Ponownie zostałem dowódcą dwóch osób. Baza przeciwnika była oddalona od naszej o jakiś kilometr przez las. Zebraliśmy się i obmyślaliśmy plan, ale nikt nie miał pomysłu. Nagle wpadłem na pomysł aby wszyscy poszli prosto na wroga odwracając ich uwagę, a ja z swoim oddziałem obszedłbym ich i zabrał flagę. Wszyscy się zgodzili i tak zrobiliśmy. Wraz z moimi ludźmi byłem na tyłach i czekałem na to aż nasi zaatakują. Leżeliśmy w krzakach przykryci liśćmi tak aby nas nie zauważyli. Nagle ujrzałem dwóch wrogich ludzi, byli chyba zwiadowcami. Stali od nas jakieś dwadzieścia metrów, byłem bardzo szybki, więc wpadłem na pomysł aby do nich podbiec i ich zlikwidować. Spokojnie nie chciałem ich zabijać, wystarczyłoby, że dotknąłbym ich ramion. Kazałem moim zaczekać, a sam ruszyłem w ich stronę. Byłem już prawie przy nich, ale naglę wszedłem na patyk, który się złamał. Nie miałem wielu opcji, więc rzuciłem się do rowu, który był obok mnie. Oni podeszli do mnie i słyszałem ich jak rozmawiają. Chyba byli oddaleni o jakieś dwa metry, gdy nagle jeden powiedział aby sprawdzić co jest w rowie. Podeszli bliżej i zauważyłem ich nogi i bez wahania chwyciłem za nie i pociągnąłem do rowu. Stracili równowagę i wpadli do rowu. Zostali schwytani, więc zawołałem moich, jednemu kazałem zaprowadzić ich do naszej bazy, a z drugim poszliśmy w stronę ich bazy. Mój plan się sprawdzał gdyż generał był tylko z jednym ochroniarzem. Podsieliśmy chyba na jakieś pięć metrów do niego i rzuciłem granat czyli szyszkę i zabiłem wszystkich. Szybko wbiegłem do bazy i zabrałem flagę i pobiegliśmy we dwoje w kierunku naszego generała. Dzięki mnie wygraliśmy tą małą wojnę. Wszyscy usłyszeli o tym co zrobiłem i zaczęli nazywać mnie ,,cichy porucznik".

Następne częściMała wojna cz. 2. Mała Ojczyzna

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • elenawest 25.12.2015
    Fajne :-D widzę, że zdecydowałeś się na dłuższe teksty ;-) choć było dużo powtórzeń i błędów stylistycznych, to zostawiam 5
  • KarolaKorman 25.12.2015
    Lubie takie opowieści o zabawach dzieci. Podoba mi się też bezpośredni przekaz do czytelnika. Są powtórzenia, powinieneś ich unikać, ale nie jest źle. Ja też zostawię 5 :)
  • zaciekawiony 10.02.2016
    "urodziłem się 6 listopada 1922 roku w Toruniu. (...) Mój ojciec zginął w bitwie warszawskiej," - Bitwa Warszawska miała miejsce 15 sierpnia 1920. Jeśli bohater urodził się na jesień 1922 to albo jest bękartem, albo ciąża trwała niezwykle długo.

    "Często wraz z kolegami chodziliśmy do kamionu, tak nazywaliśmy jezioro Kamionkowskie." - jezioro Kamionkowskie leży 17 km od Torunia. Nielichy spacerek.

    "On jednak po chwili otworzył oczy i wypluł wodę." - aha, czyli jednak udawał (bez udrożnienia dróg oddechowych nieprzytomny który zachłysnął się wodą nie odzyska przytomności ani nie wypluje wody z płuc)

    Takie drobne sprawy, ale zwracają uwagę.
  • D4wid 10.02.2016
    Haha :D Dawno to napisałem :P

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania