Poprzednie częściMałe miasto część 1

Małe miasto część 12

Gdy docieramy pod mój dom, mam ochotę zatrzymać Daniela przy sobie siłą. On jednak całuje mnie tylko na pożegnanie i odchodzi.

Jak mogłam narzekać na świat? OK, może nie zawsze jest wobec nas w porządku, ale to w końcu świat. On nas nie kocha, więc dlaczego miałby się o nas troszczyć? Musimy robić wszystko, by żyło nam się na nim jak najlepiej.

Biorę gorącą kąpiel i przebieram się w czyste ubrania. Mamy jeszcze nie ma. Zamawiam pizzę, choć wcale nie jestem głodna. Gdy wrócą rodzice, wystarczy, że się ją podgrzeje.

Nie mam już nic do roboty, więc siadam przed telewizorem. Włączam jeden z moich ulubionych kanałów. Młoda kobieta ma problem z obwisłym brzuchem. Boże! Jak mogłam niedoceniać wcześniej swojego wyglądu?

Ania przychodzi około piętnastej trzydzieści.

- Wiem, że ty miałaś przyjść, ale stwierdziłam, że skoro u ciebie nikogo nie ma, to ja wpadnę. Co robiłaś przez cały dzień?

– Rano posprzątałam w pokoju Amelki. Chyba widziałaś te wszystkie worki…? – Ania jest wyraźnie zmieszana. – A potem… Potem byłam na spacerze z Danielem.

Ania wybałusza oczy.

- Nie wierzę! – niemal krzyczy. – Ale jak? Poco? Dlaczego? Jak to się stało?

Streszczam jej całą historię, przemilczając sporo szczegółów. Ania z pewnością to wyczuwa, ale pewnie rozumie, że chcę zostawić je tylko dla siebie.

Kseruję od niej wszystkie notatki, razem odrabiamy prace domowe, a potem urządzamy wielką bitwę na śnieżki. Naprawdę, dawno się tak świetnie nie bawiłam. Ania wykazuje się lepszą celnością, za to ja robię większe kulę, więc pojedynek jest raczej wyrównany. W każdym razie obie mamy przemoczone ubrania.

Rozstajemy się o osiemnastej, gdy zaczyna nam już burczeć w brzuchu. Okazuje się, że Ania też nie jadła obiadu.

- Mamy pizzę. Możesz zostać, jeśli chcesz. – proponuję jej.

- Nie, dzięki – odmawia, strzepując śnieg z niedawno jeszcze niebieskiej kurtki. – Jutro będziesz już w szkole?

Wyobrażam sobie jak pod obstrzałem zazdrosnych spojrzeń połowy dziewczyn spaceruję po korytarzach za rękę z Danielem i odpowiadam bez wahania:

- Na pewno.

Gdy wracam do domu i znowu się przebieram, mama woła mnie do kuchni. Od razu widzę, że nie jest zadowolona.

- Jadłaś coś w ogóle dzisiaj? – pyta ostro.

- Tak – odpowiadam szczerze. – Poza tym za chwilę coś jeszcze przegryzę.

Mama nie musi wiedzieć, że mam na myśli śniadanie.

- Co to są za worki?

- To… - odpowiadam trochę niepewnie – to są rzeczy Amelki.

- Dziękuję, że je spakowałaś – mówi mama niespodziewanie i mocno mnie przytula. – Chyba nie byłabym w stanie tego zrobić.

Przez większą część nocy nie mogę zasnąć. Próbuję wszystkiego, ale i tak mi nie wychodzi. Poza tym czy ja w ogóle chcę spać? Przecież na jawie jest tak przyjemnie. Zerkam na godzinę w komórce. Jest pierwsza zero jeden. Uśmiecham się do siebie. Siadam na łóżku i po omacku szukam lampki nocnej. To dziwne. Jest księżyc, a ja tak mało widzę. Trącam coś ręką i okazuje się, że to właśnie lampka. Zapalam ją, podchodzę do półki z książkami, zdejmuję z niej ostatni tom „Igrzysk śmierci” – „Kosogłos” i wracam z powrotem do łóżka. Próbuję czytać, ale już po kilku stronach zaczynają mnie boleć oczy, więc z żalem odkładam książkę na biurko. Wiercę się jeszcze przez jakiś czas, rozpamiętując z najdrobniejszymi detalami końcówkę spaceru z Danielem, aż w końcu zasypiam.

Gdy następnego ranka budzi mnie moja ulubiona piosenka, a ja zaczynam ją nienawidzić, potwornie boli mnie głowa. Nie jest to pierwszy raz, jednak, by nie martwić rodziców, wstaję z wysiłkiem i zaczynam się ubierać. Mam w pokoju kupione przeze mnie tabletki przeciw bólowe. Zjadam, więc pospiesznie śniadanie, wracam do swojego pokoju i połykam dwie w nadziei, że do rozpoczęcia pierwszej lekcji mi przejdzie.

Niestety w szkole okazuje się, że na razie muszę pożegnać się z wizją Daniela i mnie spacerujących po korytarzach, bo po pierwsze: migrena nadal mi nie mija, a po drugie: Daniel dziś także jest nieobecny.

- Dlaczego go nie ma? – pyta ze złością Ania, prześwietlając wzrokiem klasę. – Znowu go nie ma!

- Może ma jakąś sprawę rodzinną – bronię go.

- Wczoraj też miał. Na cmentarzu.

- Może ktoś mu umarł?

- Przecież nie jest ubrany na czarno – zauważa Ania szeptem, bo pani Kwiatkowska – nasza nauczycielka angielskiego – postanowiła właśnie rozpocząć lekcję.

- Nieważne, dlaczego wczoraj go nie było – mówię szybko. – Mogę mu wszystko wybaczyć.

Uśmiecham się z rozmarzeniem.

- Umiecie coś? – pyta nas na przerwie Patryk – pulchny, mały chłopak z płomiennorudymi włosami.

- Na co? – dziwi się Ania.

- One też nic nie wiedzą. Cała klasa buty! – cieszy się Patryk.

- Ale z czegoś sprawdzian dzisiaj mamy?

- No z bioli. Coś o oczach i w ogóle…

- Co?! – jęczę. – Ja mam sprawdzian dzisiaj pisać?

- A co ty taka blada? – pyta Patryk takim tonem, jakby dopiero teraz mnie zauważył.

- Głowa mnie boli – wyjaśniam.

Czuję, jak całe śniadanie podchodzi mi do gardła, więc pędzę do łazienki, żeby zwymiotować.

Ania podtrzymuje mnie, bo nogi mam jak z ołowiu, gdy myję twarz zimną wodą i poprawiam fryzurę. Na szczęście zdecydowałam się dzisiaj związać włosy.

- Chyba teraz musisz jechać do domu – zauważa Ania, gdy siadam na podłodze i opieram głowę o zimne kafelki.

- Chyba tak – mamroczę.

Pewnie złapałaś jakiegoś wirusa.

- Ale wtedy to chyba by mnie tak głowa nie bolała. Poza tym nie wiem. Mam gdzieś, co to jest. Byleby przeszło.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Naha 24.08.2014
    Czekam na dalszy ciąg :)
  • Ant 24.08.2014
    Ja również ;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania