MAŁY BŁĄD WIELKĄ KONSEKWENCJĄ cz. 3/3

Robert szedł tak jeszcze przez długi czas, wręcz nieludzko długi czas, opadając coraz bardziej z sił. Każdy kolejny krok przychodził mu z większym trudem. Przestał myśleć, nogi niosły go samego. Czuł zmęczenie fizyczne i psychiczne, jakiego nigdy wcześniej nie doświadczył.

W końcu dał za wygraną, zamiast wykonać kolejny krok do przodu, upadł bezwładnie przed siebie. Miał popękane usta, słońce poparzyło jego skórę, był odwodniony i wyczerpany. Każdy ruch sprawiał mu ogromny ból. Może to jest kara za coś co zrobił, pomyślał.

Teraz leżał twarzą do ziemi. Była twarda, kamienista. Ostatkiem sił obrócił się na plecy. Zrobił to z niechęcią. Nie chciał już oglądać tego cholernego słońca. Pragnął zobaczyć nocne niebo, a na nim przyjemne światło jasnych gwiazd, nieodłącznych kompanów księżyca na nocnym niebie. Marzył o chłodnym wietrze, a przede wszystkim o tym, by to wszystko już się skończyło. Nie ważne jak, ale żeby dobiegło końca.

Leżał tak w bezruchu, aż w końcu zamknął oczy.

Opatuliła go utęskniona ciemność, dając mu wytchnienie, lecz tylko na moment.

Nie mógł załapać oddechu, nawet najmniejszego. Jakby odcięto mu wewnętrzny zawór z tlenem, jakby ktoś założył mu worek na głowę i go związał. Chciał otworzyć oczy, ale nie był wstanie tego zrobić. Tracił świadomość po raz drugi. Nie było to tak przyjemne, jak za pierwszym razem, kiedy napawał się ciemnością zamkniętych oczu.

Umierał, i był pewien tego, że tym razem tak się stanie.

Jeszcze chwilę tonął w ciemności, aż odpłynął w głębiny, z których już nie dało się wydostać. To była jego ostatnia myśl. Potem nie było już niczego. Niczego oprócz bladego światła, gdzieś daleko na końcu. Ucieszył się na ten widok, bo jednak okazuje się, że istnieje coś po śmierci.

W tym momencie nie czuł bólu, strachu, złości. Liczyło się tylko owe nieśmiałe światełko. Powoli stawało się ono coraz większe, zbliżał się do niego. Nie stąpał po ziemi, unosił się nad nią swobodnie. Nie widział jej, ale wiedział, że ona tam jest, jak wie się, że ma się dwie nogi i głowę na karku.

Trwało to chwilę, i światło pokazało swoje źródło. Robert dotarł do końca drogi, o której kiedyś od kogoś słyszał. Nie pamiętał od kogo. Teraz wyraźnie czuł, że stoi na płaskiej powierzchni, nadal jej nie widząc. Przed nim widział za to dwoje czarnych drzwi. W dziurce od klucza z jednych wydobywało się światło, widoczne z tak daleka. Było teraz jaśniejsze od słońca, nieskazitelnie białe. Drugie drzwi były lekko uchylone, nie więcej jak na wciśnięcie dłoni. Nic się z nich nie wydobywało, poza ciemnością, która jakby chciała pochwycić swoimi szponami każdego, kto zbliży się zbyt blisko.

Czy Robert musiał kiedykolwiek mierzyć się z takim wyborem? Oboje drzwi jakby go przywoływały, zachęcały, przyciągały do siebie. Drzwi ze światłem w dziurce od klucza, błogością, spokojem, które może trwać w nieskończoność. Drzwi z ciemnością po drugiej ich stronie, intrygowały nieznanym, mówiły - to nie koniec, nie czas na spokój i wieczny odpoczynek. Mrok nie wydawał się złowieszczy dla mężczyzny. Raczej kojarzył mu się z powrotem do tego, co było kiedyś. Jakaś część niego, podpowiadała mu, że by wrócić do dawnego świata, będzie musiał świadomie dokonać gorszego wyboru, pójść drogą nieznanego przeznaczenia, przyszłości zagadki, która czeka na niego po drugiej stronie tej czerni, ze światem z którym będzie musiał się zmierzyć. Bardziej miał nadzieję, niż był pewny, że on tam jest.

Wybrał, nie bez lekkiego żalu, z powodu podjętej decyzji. Skierował się w stronę tych ciemnych. Chwyciła za czarną klamkę i lekko pchnął drzwi. Wszedł bez namysłu w morze mroku. Drzwi z niesłyszącym przez Roberta trzaskiem, zamknęły się za nim, jakby z triumfem po pochwyceniu zdobyczy w paszczę.

Od tego momentu Roberta ogarnęła ciemność, Nie widział, ani nie słyszał niczego oprócz własnego spokojnego oddechu. Nie czuł strachu, raczej niepewność przed jutrem, czy trafi tam gdzie trafić chciał, i czy dokonał odpowiedniego wyboru.

Czerń zaczęła zmieniać się powoli w szarość, szarość w biel. W końcu otworzył oczy, jednocześnie ból głowy przywitał go mówiąc głośno, dzień dobry. Leżał na łóżku w białej sali. Miał wrażenie, że wokół niego było tłoczno, choć zobaczył tylko trzy osoby. Dwie z nich bardzo dobrze znał, poznał je od razu. Nie pamiętał czy kiedykolwiek cieszył się tak bardzo na czyiś widok. Przed łóżkiem stała jego żona Sylwia i syn Marcin. Pamiętał go mniejszego.

W tym momencie poczucie dezorientacji mocno nim wstrząsnęło. Gdzie był, jak się tu znalazł? Co się stało? Dlaczego jego mały synek jest już taki duży? I kim jest ten człowiek w białym ubraniu?

- Gdzie ja jestem? - z trudem zdołał wydobyć te słowa. Nie był pewny czy ktoś w ogóle je usłyszał.

- Jesteś w klinice kochanie - odpowiedziała od razu Sylwia.

- Co ja tu robię? Co się stało?

- Miałeś wypadek samochodowy

- Wypadek - odpowiedział w zamyśleniu

Żona podjęła dalej. W każdym jej słowie było słychać nieskrywaną ulgę.

- To jest doktor Yussef, bardzo nam pomógł. Doktor jako jedyny widział nadzieję, na powrót do twojego zdrowia.

- Do powrotu do zdrowia jeszcze bardzo długa droga, ale najtrudniejsze już za nami, to prawda - wtrącił z satysfakcją w głosie doktor.

Teraz Robert pierwszy raz przyjrzał się dłużej doktorowi. Był to czarnoskóry mężczyzna w okularach. Dosyć wysoki, wysportowany. Miał kontrastujące z kolorem skóry białe uzębienie, łudząco podobny do osoby, którą już kiedyś spotkał. Nie mógł sobie przypomnieć gdzie, i przy jakiej okazji.

- Proszę spędzić chwilę z rodziną. Na wszystkie pytania chętnie odpowiem, ale nie spieszy się z odpowiedziami na nie. Teraz proszę odpoczywać, a państwa proszę o krótką wizytę, piętnastominutową.

- Dobrze doktorze - odpowiedziała Sylwia

Doktor spojrzał w bok na aparaturę, do której podłączony był pacjent, po czym zwrócił się do mężczyzny z szerokim uśmiechem - proszę odpoczywać, jutro do pana przyjdę zobaczyć jak pan się czuje.

Robert miał wrażenie, że chwilę po tym słowach, murzyn mrugnął do niego prawym okiem prawie niezauważalnie, po czym wyszedł z sali, zostawiając go samego z rodziną.

- Skarbie ile ja tu leżę?

Nastał chwila ciszy. Chłopak spojrzał na matkę, później z powrotem na ojca leżącego na łóżku. Odpowiedział cicho

- Sześć lat tato.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania