MAŁY BŁĄD WIELKĄ KONSEKWENCJĄ cz.1/3

Ciężko usiadł na fotel swojego auta, odetchnął głęboko z ulgą. Jest po trzynastu godzinach pracy przy biurku, na dziewiątym piętrze biurowca, w samym centrum miasta. Włączył silnik ruszając zdecydowanie z osobistego miejsca parkingowego w podziemiach betonowego molocha, mijając ochroniarza wychodzącego z budki stróża. Pozdrowił go lekkim, ale zauważalnym skinieniem głowy.

Ten prawą ręką odmachnął automatycznie - zapewne robił to dziesiątki razy każdego dnia.

Kiedy wyjechał z podziemnego parkingu, od razu włączył się do ruchu, ale nie bez problemów - o tej porze dnia przypadał początek wieczornego szczytu na ulicach dużych aglomeracji. Stanął na czerwonym świetle jako drugi w kolejności - niezły wynik.

W aucie zaczęło robić się naprawdę duszno, był środek lata i nawet wieczorną porą, pogoda potrafiła być uciążliwa, dlatego włączył klimatyzację na osiemnaście stopni - idealnie żeby się schłodzić, i jednocześnie żeby nie nabawić się przeziębienia.

Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślał - cicho powiedział do siebie. To pewnie sprawka przebywania w chłodnym pomieszczeniu przez cały dzień, w porze obiadowej było mu nawet zimno.

Dalej rondo, krzyżówka w lewo, zielone prosto, i już był na przedmieściach - bardzo dobry wynik.

Myślał o ciepłym posiłku przygotowanym przez żonę, nikt nie gotuje tak dobrze jak ona. Wraz z dwunastoletnim synem, pewnie czekali już na niego, by uściskać z radością ciężko pracującego żywiciela rodziny, męża i ojca.

Teraz nie było już korków, tylko on, auto i pusta droga. Przechodniów nie było zbyt wielu. Nie ma się co dziwić, to spokojna dzielnica, z nietanimi domami i jeszcze mniej tanią ziemią pod ich budowę.

Robert, tak ma na imię ów finansista, jechał bardzo szybko, co najmniej dwa razy za szybciej, jak pozawalały na to przepisy.

Nigdy nie spotkał tutaj policyjnego patrolu. Nie przekonywał sam siebie, wiedział o tym. Jeszcze chwila i za moment będzie

na miejscu, w przytulnym, bezpiecznym domu.

W tej samej chwili, gdy kalkulował czas, który pozostał my by dotrzeć do domu, dostrzegł coś w oddali na prawym pasie -

na swoim pasie. W oddali, ale zbliżało się bardzo szybko, przytłaczająco szybko. W takiej sytuacji nie da się odsunąć od siebie myśli, że to ten pewien obiekt, przemieszcza się z zawrotną prędkością do ciebie, nie ty do niego.

Mężczyzna zaczął gwałtownie hamować, sprawdzając stopień zużycia klocków hamulcowych, jak i sprawność samych hamulców dziesięcioletniej toyoty RAV 4. Robi to w tej chwili lepiej, jak niejedna stacja kontroli pojazdów, podczas rutynowych badań technicznych. Czuł jak jego tylna oś dosłownie unosi się nad ziemią. Rejestruje przeraźliwy pisk opon i stojący obiekt przed nim.

Sto metrów, pięćdziesiąt - dlaczego wszystko dzieje się tak szybko - krzyczy w swojej głowie. Już wie, że nie będzie wstanie zatrzymać się przed przeszkodą. W ostatniej chwili, gwałtownie zjeżdża na lewy pas, jakby miał jeszcze nadzieję, że jakimś cudem uda mu się ominąć trudność. Prawdopodobieństwo kolizji z samochodem z naprzeciwka było bardzo małe.

Udało mu się wyminąć bezczelną przeszkodę. Zatrzymał się dwadzieścia metrów dalej po lewej stronie ulicy. Czuł jak adrenalina działa. Zastanawiał się, czy za moment organizm będzie kazał mu walczyć, czy uciekać gdzie pieprz rośnie. Odczuwał ciepło

w nogach, przechodzące od ud po same palce stóp. Patrzył przed siebie, na swoje trzęsące się dłonie, od nacisku białe palce trzymające kurczowo obręcz kierownicy.

Teraz słychać było tylko cicho pracujący motor toyoty i działającą klimatyzację w systemie nawiewu wprost na twarz kierowcy. Twarz jak i głowa Roberta bardzo teraz tego potrzebowały.

Pierwszy raz znalazł się w takiej sytuacji. Jego umysł jakby na moment przestał funkcjonować, później próbując ruszyć ociężale

z miejsca.

Siedział tak bez ruchu jeszcze chwilę. Uświadomił sobie, że nawet nie ma pojęcia jaką barierę przyszło mu ominąć. Nie zwrócił

na to uwagi, nie miał czasu.

Z zaskoczeniem stwierdził, że na szosie stoi rower. Kto zostawia rower na środku drogi, zastanawia się. Dzieciaków kręcących

się tym środkiem transportu nie brakowało, zwłaszcza teraz w wakacje. Nie wierzył w to, co zobaczył w lusterku wstecznym.

Jeżeli już został zmuszony stanąć, poświęci chwilę i przyjrzy się rowerowi z bliska - może uda się złapać jakiegoś dzieciaka

i przetrzepać mu skórę za ten występek, który mógł kosztować kogoś co najmniej zdrowie.

W końcu wysiadł z auta i powoli obrócił się w stronę samotnego roweru, mając nadzieję, że jednak go tam już nie znajdzie.

Sam nie wiedział skąd ta myśl.

Mężczyzna zapomniał o ciepłym obiedzie w domu i o tym, że prawdopodobnie uniknął wysokich kosztów napraw blacharskich. Przeczucie mówiło mu, że chwila ta, może nieć wielkie znaczenie w jego życiu, oraz w jaki sposób to życie potoczy się w przyszłości.

Podchodził do roweru, dostrzegając coraz więcej szczegółów. To chyba był model przystosowany do jazdy w warunkach górskich, koloru mandarynki. W pozycji pionowej, praktycznie idealnej, utrzymywała go strasznie cienka czarna nóżka. Stojąc przy aucie mógł pomyśleć, że rower stał w ten sposób bez żadnej pomocy.

To na tyle jeżeli chodzi o techniczną wiedzę Roberta na temat jednośladów. Wydaje się zgrabny, stwierdza z nieudawanym zachwytem.

Jak na zawołanie, zimny dreszcze przeszedł go po plecach, nieprzyjemne uczucie. Nie zawracał sobie tym długo głowy.

Teraz kiedy znajdował się niecały metr od niego, jeszcze bardziej nie mógł pojąć, dlaczego ktoś pozostawił bez opieki taki egzemplarz na samym środku drogi.

Rower wydawał się być nowy, bez zarysowań na ramie, z czystymi oponami, jakby po drugiej stronie ulicy stał sklep rowerowy

w którym ów rower został kupiony. Jednak coś było z nim nie w porządku. Wydawał się kompletny, ale jednocześnie czegoś mu brakowało. Biurokrata jest pewny, że nie będzie wiedział czego. Za to jest pewny jednego, że jeżeli zabierze ten diament ze sobą

do domu - nie trzeba być specjalistą, żeby stwierdzić wysoką wartość tego konkretnego egzemplarza - biedzie dla swojego syna, najlepszym człowiekiem na świecie. Żona też bardzo ucieszy się z prezentu dla dziecka - radość syna, radością rodziców.

Nikt nie musi wiedzieć, że rower został zabrany z ulicy, przecież znalezione nie kradzione.

Rozglądał się wokół siebie. W polu widzenia nie było nikogo, brak żywej duszy. Słyszał tylko śpiew ptaków w pobliskim parku, wróble po upalnym popołudniu zaczęły wieczorne koncerty.

Po raz pierwszy od wyjścia z biura poczuł zimno. Od północy zaczęło mocniej wiać - pewnie przychodzi zimny front - myśli.

No Robercie, męska decyzja. Bierzesz wszystko w tej chwili, czy zostajesz z niczym? - gorączkowo rozmyślał.

Jeszcze raz obejrzał się za siebie, na pustą drogę i chodniki przed sobą. Czyste pole. Chwycił rower za kierownicę, szybkim krokiem prowadząc go obok siebie, skupiony na tym by znaleźć się jak najszybciej przy aucie. Jednocześnie opiera kierownicę o karoserię auta i otwiera bagażnik. Sprawnie składa tylną kanapę, robiąc miejsce dla swojego znaleziska. Miejsca jest o wiele więcej jak potrzebuje. Trochę niedbale, byle szybko, wsadził rower do auta. Był on zdumiewająco lekki. Robert oszacował, że waży nie więcej jak pięciokilogramowy worem ziemniaków. Zamknął bagażnik toyoty, i w mgnieniu oka, był już przy drzwiach kierowcy.

Z gracją usiadł na swoje miejsce. Zastygł w bezruchu, być może czekając, aż ktoś zapuka w szybę i oznajmi, że przedmiot schowany przed chwilą do auta, jest czyjąś własnością.

Nic takiego się nie dzieje. Nie pozostaje mu nic innego, jak znów ruszyć w drogę do domu. Teraz miał jeszcze lepszy humor. Perspektywa smacznego obiadu, odpoczynku od pracy, niespodzianki którą zgotuje synowi i radość żony, co za tym idzie,

szansa na coś więcej z jej strony wieczorową porą. Nie pamiętał, kiedy ostatnio czuł się lepiej.

Robert nigdy nie lubił słuchać radia, ciągle w kółko puszczano to samo. Zdecydowanie wolał włączyć swoją składankę blisko pięciuset piosenek, skompletowanych w jego prywatnym laptopie. Dzisiaj zrobił wyjątek i nastawił pierwszą stację jaką udało

mu się znaleźć, bez zaskoczenia słysząc stary "hit" Martina Solveiga. Nie przeszkadzało mu to, nie dzisiaj. Zaczął nawet cicho

nucić pod nosem.

Sto dziesięć kilometrów na godzinę to "lekka" przesada w terenie zabudowanym, ale Robert chce jak najszybciej dotrzeć do domu,

i tak już był mocno spóźniony. Dziwił się, że Sylwia jeszcze nie wykonała do niego telefonu. Kiedy zostaje dłużej w pracy,

nigdy nie dzwonił z wiadomością o późniejszym przyjeździe do domu. Zawsze Sylwia robiła to pierwsza, z lekkim wyrzutem

w głosie "Gdzie ty jesteś? Obiad już dawno gotowy, będzie już zimny jak przyjedziesz"

Trzy przecznice przed celem jego podróży, mężczyzna zaczął czuć duszności. Klimatyzacja ustawiona na osiemnaście stopni, zaczęła mu nie wystarczać. Zmniejszył temperaturę do czternastu, sprawdzając także, jak mocno związany jest jego krawat. Poluzował

go mocno, w ten sposób na pewno nie mógłby pojawić się w pracy. Nie dało to jednak spodziewanego rezultatu. Zaczęły dopadać

go zimne poty. Wpadł w panikę - byle dojechać do domu - myśli. Ciemne kropki zaczęły pojawiać się mu przed oczami.

Było ich coraz więcej, aż nie widział już nic, jakby zamknął oczy i nie był wstanie ich otworzyć

Poczuł jak coś gwałtownie zatrzymuje auto. Usłyszał ogłuszający trzask, jakiego nie chciałby słyszeć nigdy żaden kierowca.

Gdzieś ulotnie przeszła go myśl, że właśnie uległ wypadkowi. W ostatnich chwilach utrzymania resztek świadomości, jakie udało

mu się zachować, myślał o czekającej na niego rodzinie i obiedzie.

W kolejnych sekundach już nic nie słyszał, nie widział, ani nie poczuł.

Nastolatek wyprowadzający swojego psa na spacer, zobaczył auto zjeżdżające z osiedlowej drogi na trawnik, uderzające z impetem

w wielkie drzewo, stojące na skraju jednego z wielu parków, znajdujących się tu licznie w okolicy. Na oczach chłopca, samochód został skrócony co najmniej o połowę. W ułamku sekundy maska jak i cała przednia część wozu przestała istnieć, zwijając się jak harmonijka. Mężczyzna uderza głową w przednią szybę z wielka siłą, a raczej w to co po niej zostało, po spotkaniu z drzewem.

W promieniu jednego kilometra hałas zbudził mieszkańców z późno popołudniowej sjesty. Wielu wyszło na ganki, by zobaczyć

co się stało. Chłopaka, jedynego świadka makabrycznego zdarzenia, sparaliżowało. Stał w odległości stu metrów, wpatrzony

na przepołowione w pół drzewo, z górną jego częścią leżącą na pojeździe.

Nastała idealna cisza, nawet ptaki w parku zamilkły, jakby czuły, że stało się coś niedobrego. Ciszę przerwało melodyjne Sweet Child O'Mine, dzwonek połączenia komórki umieszczonej w bocznej kieszeni marynarki Roberta. Trzy sygnały i komórka milknie.

Minutę później słychać syreny pogotowia ratunkowego i straży pożarnej, zaalarmowanych przez mieszkańców osiedla.

Rozpoczęła się akcja ratunkowa i walka z czasem o życie mężczyzny.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania