Małżeństwo

- Do diabła, Liz, co ty tutaj robisz? – zapytał zaskoczony Mike, kiedy zobaczył ją w kuchni po powrocie z pracy.

- Czemu się dziwisz, głuptasie, przecież jestem twoją żoną – odparła, uśmiechając się do niego kobieta.

Mężczyzna westchnął głęboko, zdjął buty i odwiesił kurtkę na wieszak. Następnie wszedł do kuchni i usiadł przy stole, przez dłuższą chwilę zastanawiając się nad tym, od czego powinien zacząć.

- Liz… nie jesteśmy już małżeństwem.

- Co ty mówisz, Miki? Przecież braliśmy ślub, nie pamiętasz? Była moja mama i tata, i twoi rodzice też byli. To był najpiękniejszy dzień w moim życiu!

- Liz, dwa lata temu wzięliśmy rozwód… Nie pamiętasz?

- Jaki rozwód? O czym ty mówisz?

Promienie słońca, padające dotychczas na blat stołu, przy którym siedział Mike, gdzieś zniknęły, chowając się zapewne za jakąś gęstą chmurą. Nagle w pomieszczeniu zrobiło się ciemno i mężczyzna poczuł się we własnej kuchni jak obcy.

- Dwa lata temu podpisaliśmy papiery rozwodowe. Rozeszliśmy się.

- Ale… ale Miki… ja ci zrobiłam obiad… zjedz, póki ciepły, a później… później zrobię ci kawę i będziesz mógł popracować przy biurku…

- Liz, do diabła! – Kobieta podskoczyła przestraszona. - Zacznij mnie słuchać! Nie możesz tutaj przychodzić, to moje mieszkanie. Gdyby Ann wiedziała, że tu jesteś, byłaby zła…

- Ann? Miki, kim jest Ann?

- Ann jest moją żoną.

- Ale przecież to ja nią jestem…

- Nie, Liz. Nie jesteś moją żoną. Musisz wreszcie to zrozumieć, nie wiem… zapisz się do psychologa, idź do szpitala, zapisz sobie to na czole… nie jesteśmy małżeństwem od dwóch lat…

Mike zobaczył w jej oczach pierwsze kryształki łez i westchnął. Za każdym razem to wyglądało tak samo. Przychodziła do jego mieszkania podczas kiedy on i Ann byli w pracy i była przekonana, że nadal jest jego żoną. Wyproszenie jej natomiast zawsze kończyło się potokiem łez.

- Miki, nie rób mi tego. Nie zostawiaj mnie dla innej…

- Liz, proszę cię. Wyjdź już, nie każ mi znów dzwonić na policję, nie chcę tego robić.

- Ale…

- Do diabła! – wrzasnął Mike nieco za głośno. Liz stanęła z otwartymi ustami i łzami cieknącymi z oczu. – Przepraszam – powiedział po chwili – wiem, że nie lubisz, kiedy się krzyczy. Przepraszam cię, Liz, ale musisz wyjść. Musisz odejść z mojego życia. Od dwóch lat staram się poukładać wszystko od początku i nie mogę, bo ciągle włazisz w buciorach do mojej rzeczywistości i psujesz to, co uda mi się zbudować. Odejdź, Liz, błagam cię.

- Miki, ja… ja przepraszam. Nie chciałam robić ci źle… To ja… ja już pójdę. Tylko wyjmij mięso z piekarnika za dziesięć minut, bo się spali… mam nadzieję, że będzie ci smakowało… i tej Ann też… ja przepraszam… Nie będę już przychodziła tutaj…

- Do widzenia, Liz. Wróć do domu, połóż się i przykryj kocem tak, jak zawsze robisz po ciężkim dniu. Poznaj jakiegoś miłego faceta, milszego niż ja i bądź szczęśliwa.

Kobieta ubrała się pospiesznie, nie zauważając nawet, że szalik prawie dotyka ziemi i że w każdej chwili może on spaść na ziemię. Mike podszedł do niej i pomógł założyć go na szyję. Następnie otworzył drzwi i zamknął, kiedy chuda sylwetka kobiety przekroczyła próg. Czuł się podle, ale nic nie mógł na to poradzić. Nie mógł przecież pozwolić jej zostać…

Po chwili wzruszył ramionami i spojrzał na zegarek.

- Za chwilę będzie pieczeń – powiedział pod nosem. – Do diabła, zapach jest świetny!

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 7

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (12)

  • ausek 17.09.2016
    Nie wiem czemu, ale Twój tekst skojarzył mi się z sytuacją, kiedy próbuje się zapomnieć i wyprzeć pewien fakt ze swojego życia, a to dziadostwo ciągle powraca. Zasłużona 5. :)
  • Takie wrażenie właśnie miał wywrzeć :) Dziękuję bardzo!
  • Lucinda 17.09.2016
    Krótki tekścik, ale bardzo przyjemny. Dawno już nie było takich scenek w Twoim wykonaniu, bardziej przerzuciłeś się na fantastykę, ale fajnie coś takiego od czasu do czasu przeczytać. Chociaż ostatni Twój tekst bez elementów fantastyki, to Paryż, a więc opowiadanie spoza opowi, które zresztą nasunąłeś mi na myśl, nadając bohaterowi takie a nie inne imię, przez to, że parokrotnie Marka przerabiałeś na Mike'a :D Ale do rzeczy, szkoda mi się zrobiło trochę tej Liz, w końcu nie zrobiła nic złego. Niby Mike niewiele mógł zrobić, aby jakoś łagodnie ją wyprosić, widząc, jak tamta się zachowywała. To też nie jest jej wina, zresztą gdyby była, to pewnie nie byłoby takie rażące wyrzucenie jej z domu krzykiem. Sytuacja w każdym razie niezbyt przyjemna...
    ,,Promienie słońca, padające dotychczas na blat stołu, przy którym siedział Mike (przecinek) gdzieś zniknęły" - byłoby dobrze, gdyby wtrącenie, jakie zastosowałeś, nie zawierało przy okazji zdania podrzędnego, bo przez to rozpocząłeś je, później dałeś to przed "które" wprowadzające zdanie podrzędne, a końca wtrącenia już nie zaznaczyłeś;
    ,,Ale… ale Miki… jak ci zrobiłam obiad…" - tak naprawdę nie wiem, czy miało tu być "jak" czy "ja", dlatego na wszelki wypadek wypisałam;
    ,,Liz, do diabła! – kobieta podskoczyła przestraszona" - "kobieta" z wielkiej litery;
    ,,Gdyby Ann wiedziała, że tu jesteś (przecinek) byłaby zła…";
    ,,łzami cieknącymi w oczu" - "z oczu";
    ,,wiem, że nie lubisz (rzecinek) kiedy się krzyczy";
    ,,Miki (przecinek) ja… ja przepraszam". 5 :)
  • Tak mnie jakoś naszło na teksty bardziej realistyczne... Dziękuję, już poprawiam za moment ;)
  • LinOleUm 17.09.2016
    Błędy i lekkie niedomówienia wyjaśniła koleżanka wyżej.
    Bardzo mi się spodobało, takie bardzo życiowe - a jednocześnie przyjemnie odrealnione. 5
  • Bardzo dziękuję! :)
  • Angela 18.09.2016
    Nie wiem, ale zrobiło mi się żal Liz, odniosłam wrażenie, że ma jakieś problemy psychiczne. A facet zyskał gotowy obiad. : ) 5
  • I to całkiem niezły obiad! Dziękuję bardzo :)
  • Rasia 18.09.2016
    "- Czemu się dziwisz, głuptasie, przecież jestem twoją żoną" - tutaj rozdzieliłabym to na dwa zdania, żeby gdzieś jednak wcisnąć ten znak zapytania co do pierwszej części
    "że szalik prawie dotyka ziemi i że w każdej chwili może on spaść na ziemię." - usunęłabym "on", bo wiadomo kto, a im mniej zbędnych słów, tym lepiej
    Wiem, słabe to moje nadrabianie, ale postanowiłam wpaść chociaż na chwilę. Co do tekstu mam mieszane uczucia - zaznaczyłeś w nim wyraźnie smutek, ale stłumiony jednak taką nutką humoru. Może nie powinnam, ale zrobiło mi się wesoło przy wzmiance o tym, jak Liz tłumaczyła się, że zrobiła obiad. Ona sama nie wygląda na zdrową psychicznie - może depresja, a może najzwyczajniej w świecie jest jedną z tych zdesperowanych kobiet, które nie potrafią pogodzić się ze stratą. Mimo wszystko mi jej szkoda, bo najwidoczniej ciężko jest jej żyć bez kogoś, kim może się opiekować. No a facet, jak to facet, grunt, że ma obiad gotowy :) Piątka.
  • Jakże miło mi znów Cię widzieć! A słabością nadrabiania się nie przejmuj, bo jak to mówił mój nauczyciel od łaciny: Słonia należy zjadać po kawałku. :)
    Dziękuję bardzo!
  • Billie 22.09.2016
    Dzień dobry :) Nie mam zbyt wiele czasu wciąż, ale musiałam choć na chwilę wpaść :)
    Dosyć smutny ten tekst, chociaż zakończenie wywołało u mnie uśmiech. Szkoda mi się zrobiło kobiety, a z drugiej strony Mike miał prawo się rozzłościć skoro sytuacja się powtarzała. Przygnębiające, ale podoba mi się 5 :) i wpadnę po resztę za jakiś czas :)
  • Miło znów Cię ugościć pod tekstem! Dziękuję bardzo! :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania