Mam zapomnieć? - #1

„Płomienie palą mój dom. Stoję przed nim cały osmalony. Ktoś ciągnie mnie za ramię. To mój nauczyciel. Nie potrafię się ruszyć. Słyszę krzyki ludzi uwięzionych pod gruzowiskiem. Nikt inny tego nie słyszy, ale ja wiem, że właśnie giną bliscy mi ludzie, moi rodzice i młodsza siostra. Łzy płyną po moich policzkach, a ja ocieram je ręką brudną od popiołu. Żar bucha mi w twarz. Czuję co raz silniejsze ciągnięcie. W końcu udaje się mojemu nauczycielowi mnie odwrócić i pchnąć w stronę karetki. Sanitariusze biorą mnie na nosze i ruszają do szpitala. Ostatnią rzeczą, którą widzę są spalone ściany mojego rodzinnego domu. Czuję mrok ogarniający moje serce. Od tamtej pory nic już nie jest takie samo.”

 

Cztery wysokie postacie szły szerokim korytarzem Zakonu. Między nimi można było zobaczyć piątą, niższą postać. Twarze całej piątki były skryte w obszernych kapturach. Mijani ludzie kiwali im głową z szacunkiem. Mała postać rozglądała się, ale ostre spojrzenie jednego z czterech osobników zmusiło go do spuszczenia wzroku. Zatrzymali się przed ogromnymi drzwiami. Najwyższy z nich otworzył je ogromnym kluczem i wszedł, a cała reszta za nim. Gdy zatrzasnęły się za nimi drzwi wreszcie zdjęli kaptury. Tylko najmniejszy wciąż trwał nieruchomo. Jeden z mężczyzn podszedł do niego i zsunął mu kaptur z głowy. Ręce chłopca, bo był to chłopiec, były związane mocnym sznurem. Teraz rozwiązali go i wskazali chłopcu, by stanął pod ścianą. Uczynił to bez wahania. Zebrani, trzej mężczyźni i jedna kobieta, pochylili się ku sobie i zaczęli coś szeptać. Chłopak poczuł pieczenie na skórze w okolicy karku i sunącego w dół ciała. Skrzywił się, a zebrani przestali szeptać. Najmłodszy z mężczyzn przywołał czternastolatka ruchem ręki.

- Który to dzień twojego pobytu tutaj? – zapytał beznamiętnym tonem.

- Tysiąc czterysta sześćdziesiąty pierwszy dzień, Kluczniku – chłopak odezwał się jeszcze bardziej bezbarwnym głosem. Jego spojrzenie było utkwione w jeden punkt nad ramieniem Klucznika. Patrzył mianowicie na twarz swojego dawnego nauczyciela, a teraz jedną z osób odpowiedzialną za odseparowanie go od innych podopiecznych Zakonu – Minęły równo cztery lata od mojego pojawienia się tutaj. Napawa mnie to radością i optymizmem – wyrecytował formułkę, której nauczył go jego były nauczyciel, Adagio. Jego twarz wyrażała obojętność. Oczy miał podkrążone. Nie spał od czterech dni. Zachwiał się i upadł na bok. Kobieta stojąca po jego lewej złapała go chroniąc przed upadkiem.

- Altan potrzebuje odpoczynku Kluczniku – odezwał się Adagio niespodziewanie – dajmy mu choć chwilę na odpoczynek. Katujemy go i jak tak dalej pójdzie jego organizm tego nie wytrzyma – Klucznik obdarzył Adagio kpiącym uśmieszkiem.

- Niech ci będzie. Zaprowadźcie go do kwatery – znów związali chłopcu nadgarstki i nasunęli na głowy kaptury. Wyszli z wielkiej sali i odprowadzili chłopca. Po drodze minęli młodą kobietę prowadzącą chłopca mniej więcej w wieku sześciu lat. Altan czuł spojrzenie dzieciaka na sobie. Nie spojrzał jednak w jego stronę. Ten odezwał się cichutkim głosikiem:

- Cześć. Co tu się dzieje? Czy możesz mi powiedzieć gdzie ja jestem? – Altan nie odezwał się i ruszył dalej za opiekunami. W małym pokoiku, który mógł być kwaterą kobieta uwolniła nadgarstki chłopca i wraz z mężczyznami opuściła pomieszczenie. Drzwi nie zostały zamknięte na klucz, ale chłopak wiedział, że nie wolno mu opuścić kwatery. Usiadł na łóżko i spojrzał na swoje dłonie naznaczone czarnymi plamami, piętnem. Zdjął habit i powiesił go na oparciu krzesła. Stał teraz ubrany w długie brązowe spodnie i zielonkawy kaftan. Położył się na pościeli i przymknął oczy. „ Co tu się dzieje? - mruczał sam do siebie – „ Dlaczego to wszystko jest takie dziwne?”. Ziewnął i przewrócił się na drugi bok. Usłyszał jakieś kroki na korytarzu. Drzwi jego kwatery otworzyły się gwałtownie. Stał w nich ten sam mały chłopiec, którego mijał na po drodze.

- Przepraszam – rzekł cichutko nowy – Zgubiłem się. Czy możesz mi powiedzieć, gdzie są kwatery nowicjuszy? – jadowicie niebieskie oczy chłopca przeszyły sześciolatka na wskroś. „ nie powinno cię tu być.” – usłyszał chłopczyk w umyśle – „ To jest skrzydło starszych, doświadczonych uczniów. Znikaj, zanim ktoś cię zobaczy, bo gorzko tego pożałujesz.” – Tylko, że ja nie wiem gdzie mam iść – Altan nałożył habit i złapawszy nowicjusza za rękaw pociągnął go za sobą przez korytarz. Przebiegł przez patio i wszedł do południowego skrzydła. Chłopczyk uśmiechnął się – Dziękuję ci. Nazywam się Seilon, a ty?

- Altan – rzekł szorstkim tonem czternastolatek.

- A więc Altanie, zostaniemy przyjaciółmi? – zapytał bez wahania chłopczyk. Starszy uczeń skrzywił się, jakby coś go zabolało i odezwał się obojętnym tonem:

- Lepiej będzie jak zapomnisz, że w ogóle ze sobą rozmawialiśmy – odwrócił się i chciał odejść, ale Seilon złapał go za dłoń. Coś zasyczało i dzieciak cofnął dłoń. Palce miał poparzone – Nie dotykaj mnie – mruknął chłopak – To niebezpieczne – w oczach Seilona pojawiły się łzy i dziwna iskierka. „ Płomienie palą mój dom.” – usłyszał chłopak. Przed oczami mignął mu obraz płonących zgliszczy – Co to było? – położył dłoń do nosa i powąchał – Pachną dymem – szepnął. Spojrzał po raz ostatni na Seilona i odbiegł do skrzydła północnego gdzie mieściła się jego kwatera. Zatrzymał się przed wejściem. Deszcz padał ze zdwojoną siłą, lecz Altan stał tam i czekał na coś. Strugi wody spływały po jego habicie. Zakon od czterech lat był jego domem, ale wciąż powracały dziwne przeczucia, że wcześniej było coś jeszcze. Dlaczego tego nie pamiętał? Może nie chciał pamiętać? – Co się wydarzyło tamtego dnia? Czy to było coś ważnego? Na brodę Demona Kirri! Po co ja w ogóle myślę o czymś co już było?! Przez tego chłopaka przestaję normalnie funkcjonować! Uspokój się Altanie. Nie przejmuj się byle dzieciakiem – wszedł do budynku i zaszył się w swojej kwaterze. Przemoczony habit powiesił na lince i pozwolił mu wyschnąć. Położył się na łóżku i przymknął powieki. Sen spłynął na niego jak wodospad. Nigdy nie miał snów. Spał twardo, bez marzeń. Tym razem było inaczej. Płomienie! Dookoła niego unosiły się pomarańczowo żółte jęzory ognia, które za wszelką cenę starały się go dosięgnąć. Gdy próbował ich dotknąć, jego ręka przechodziła przez nie na wylot. Krzyki! Tak! Ciągle słyszał niewyraźne jęki na skraju swojej podświadomości. Były tam i on o tym wiedział. Dlaczego? Kto wołał o pomoc? Czy to jakaś wiadomość, ostrzeżenie? Zastanawiał się nad tym przez sen, lecz ten zakończył się równie szybko co się zaczął.

- wstawaj Altanie! – Adagio spoglądał na niego spod obszernego kaptura – Przespałeś całą noc. Mam nadzieję, że odzyskałeś nieco sił. Teraz czas do łaźni, a potem posiłek. Twoje ćwiczenia zostały dziś skrócone. Klucznik uznał, że przyda ci się dzień przerwy – Altan domyślił się, że Adagio długo namawiał drugiego mężczyznę, by ten pozwolił mu, Altanowi, zrobić sobie dzień odpoczynku.

- Przyjąłem do wiadomości – Adagio związał jego dłonie. Robili tak, bo chłopak z jakiegoś powodu w towarzystwie każdego z całej czwórki dostawał często napadów agresji, a sznury były zabezpieczeniem. Ostatnio co raz rzadziej tracił nad sobą kontrolę. Szli teraz do Refektarza. Zawsze siadał z dorosłymi, lecz tym razem postanowił usiąść z innymi uczniami. Kilka miejsc dalej zauważył sześcioletniego nowicjusza, którego odprowadził wczoraj do południowego skrzydła. Jak on miał na imię? Seilon. Uświadomił sobie nagle. Dłoń Seilona była owinięta bandażem, czy to z powodu tego, że dotknął go i poparzył się? Bardzo prawdopodobne. Chłopiec też go zauważył. Podszedł uśmiechając się od ucha do ucha. Altan przyglądał mu się nie wiedząc co robić. Zsunął kaptur habitu ukazując rozczochrane blond włosy.

- Witaj, Seilonie – odezwał się. Nagle wszyscy umilkli. Nigdy nie słyszeli, by Altan odezwał się do kogoś prócz pięciu nauczycieli, których widziano często w jego towarzystwie. Altan czuł się dziwnie pod spojrzeniami ich wszystkich – Później porozmawiamy – mruknął i spuścił głowę dając nowicjuszowi do zrozumienia, że nic więcej nie powie. Ten skinął lekko głową i wrócił do swojego stołu. Altan wpijał wzrok w swoje naznaczone bliznami i piętnem dłonie. Zacisnął je w pięści i wstał. Nie był głodny. Wyszedł z refektarza nie patrząc na nikogo. Deszcz wciąż lał. Wyszedł spod dachu i przeszedł na środek patio. Strugi wody spływały mu po twarzy i za kołnierz. Mimo to chłopak czuł się wspaniale. Spokój, w uszach tylko szum wody. Wiedział, że ta chwila nie będzie trwała wiecznie, lecz cieszył się nią póki mógł. Usłyszał czyjeś kroki. Odwrócił się spodziewając się ujrzeć Seilona. Za nim stał Klucznik z marsową miną. Altan skulił się ze strachu. Postać Klucznika od zawsze budziła w nim niepokój. Dopiero teraz przypomniał sobie, że od kilku minut powinien być już u niego w celi.

- Przepraszam najmocniej Kluczniku. Ja… - nie zdążył dokończyć, bo mężczyzna złapał go za kołnierz i pociągnął za sobą. Nie ważne jak bardzo chłopak się wyrywał, nie miał szans wyswobodzić się spod mocnego uścisku dłoni przywódcy Zakonu. Klucznik wepchnął go do swojej celi i zatrzasnął drzwi. Czternastolatek spojrzał na posłanie mężczyzny. Siedział na nim Seilon. Z nosa ciekła mu krew, a na policzku miał ogromne sińce. Czyżby Klucznik go uderzył? W Altanie zawrzało. Zacisnął pięści, wokół których pojawiły się lodowe igiełki gęsto ułożone wokół przegubów i po wewnętrznej stronie jego dłoni.. Zazgrzytał zębami. Mężczyzna zapomniał o sznurze, więc nic go nie chroniło. Był w prawdzie dość dobrym magiem, lecz jego moc w porównaniu do tej Altana nie mogła się równać. Czternastolatek oparł dłonie na podłodze i zasyczał. Małym nożykiem zrobił nacięcie na ramieniu. Gdy kropla krwi spłynęła w dół ramienia, chłopak w jednym momencie zmienił się w dość sporą jaszczurkę i rzucił na Klucznika. Pazurami drapał go po twarzy. Jego gadzie oczy lśniły zaciekle – Co on ci takiego zrobił?! Przez tyle dni byłem wam uległy. Wierzyłem, że jesteście sprawiedliwi. Za co więc mu się dostało? – syczał. Mężczyzna leżał na ziemi, a nad nim pochylała się jaszczurka wysuwając różowy rozdwojony język. Szykowała się, by splunąć toksyczną śliną w twarz Klucznika, ale coś go powstrzymało. Coś złapało go za ogon i odciągnęło. Za nim stało coś podobnego, do misia koala.

- Zostaw go! – na uszach koali zatańczyły płomienie. Zwierzak zmienił się na powrót w człowieka. Seilon zbliżył się do Altana. Jaszczurka zasyczała i podcięła go długim ogonem. Chłopiec runął na plecy. Starszy chłopak na powrót zmienił się w człowieka. Łypnął nieprzychylnie na młodszego i zmarszczył brwi. Wysunął rozdwojony język i zasyczał. W następnym momencie upadł, gdy coś ciężkiego uderzyło go w głowę. Potarł obolałe miejsce i z furią rzucił się z powrotem na Klucznika.

- Myślisz, że nie jestem gotów, by zabijać?! Nie zdziw się! Uważaj, bo kiedyś mogę się nie pohamować i stracisz życie! Nie próbuj mnie przechytrzyć! Jesteś tylko słabym, wypalającym się magiem! – Klucznik podniósł się ostrożnie. Na ustach miał tajemniczy uśmieszek. Zaśmiał się i powiedział tylko jedno słowo. „Płomienie”.

- Płomienie palą mój dom – szepnął Klucznik – Skąd ja to znam? – w oczach chłopca przez chwilę coś się iskrzyło, ale potem zgasła iskierka i znów patrzył zimnym okiem na mężczyznę. Wyminął go i warknął na odchodne:

- Będę w łaźniach. Nie próbujcie mnie powstrzymać. Odejdę z Zakonu, jeśli będę chciał. Nigdy mnie nie złamiecie – trzasnął drzwiami. Prawda była taka, że już to zrobili. Zmiażdżyli jego duszę. Jedno słowo powodowało, że stawał się rozkojarzony i podatny na sugestie podszeptywane z boku. Stał się marionetką w rękach Klucznika i jego towarzyszy. Gdyby Adagio nie powiedział im o jego przeszłości, nie mieliby tej przewagi. Drugim problemem było to, że Altan zapomniał dlaczego tak reaguje. Wymazał z pamięci wspomnienie, które targało jego umysłem. Jednak wspomnienie powracało przy tym jednym słowie. Chłopak wszedł do łaźni i zrzuciwszy ubranie wszedł do gorącego źródełka. Ciepła woda obmywała jego obolałe ciało. Ktoś wszedł do pomieszczenia. Altan poczuł, że ktoś dotyka jego ramion. Odwrócił się i zobaczył Miki, swoją przyjaciółkę z Zakonu. Dotknęła jego pokrytego łuskami policzka. Ucałowała go w czoło i wskazała mu kogoś stojącego za nią. Do źródełka podszedł Seilon. Dziewczyna wycofała się posyłając przyjacielowi uśmiech pełen pocieszenia. W tym czasie Seilon także wszedł do źródełka. Siadł obok starszego chłopaka. Z tej odległości dobrze widział jego blizny i piętna. Pod wodą widać było także wystające żebra. Altan był chudy, niedożywiony. Mimo to biła od niego łuna siły i zawziętości. Coś przez co trzeba się było liczyć z Altanem.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Margerita 23.07.2017
    Pięć nie rozumiem czemu ich nie ratował tylko tak stał i patrzał
  • Cichotek 23.07.2017
    Dzięki.
    Altan nie rozumie czemu nikt inny nie słyszy głosów i jest przerażony, bo nie potrafi ich uratować. Ma rozterkę. Poświęcić życie próbując ich ratować, czy też poświęcić bliskich, by ocalić własne. Altan jest w niewielkim stopniu egoistą i tchórzem. Dopiero przy Seilonie coś w nim pęka. Nie będę więcej mówić, bo zaspoileruję. Pozdrawiam, Cichy.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania