Poprzednie częściMarchew wigilijna cz.1

Marchew wigilijna cz.4 ostatnia

20 grudnia (on)

No to jestem ciekaw twoich ostatecznych wniosków, Calineczko. Jeśli rzeczywiście odgrywałem w twoim życiu taką wyjątkową rolę i jeśli rzeczywiście uważasz, że zewnętrzność się nie liczy, to powinnaś mnie zaakceptować i przyjąć do swojego życia w postaci tego menela, za którego mnie masz. Żeby podmalować sytuację, przestałem się myć i zmieniać bieliznę. Mam nadzieję, że to czułaś, w środku marchwi było w każdym razie dość duszno. W porównaniu z latami sześćdziesiątymi tolerancja wobec innych stylów życia zrobiła postępy, ale czy rzeczywiście wzięłabyś do siebie takiego śmierdzącego obiboka i broniła go przed światem? I przed swoimi własnymi drobnomieszczańskimi wyobrażeniami? Czy jako rekompensata wystarczyłaby ci moja miłość? Musisz zakładać, że miałem trzydzieści lat, żeby znaleźć się tam, gdzie jestem: jako wypełniacz kostiumu ogromnej marchwi, śmierdzący alkoholem i potem, człowiek tak samotny, że idzie za pierwszą lepszą osobą, która go zagadnęła. Nie masz pojęcia, jak bardzo się mylisz. Gdy tak słucham historii twojego życia, myślę sobie z odrobiną schadenfreude, że los ukarał cię za krzywdę, którą mi wyrządziłaś. Z powodu tej schadenfreude jeszcze trochę poczekam, ale nie za długo, bo tęsknię za tobą, Calineczko. Nasz związek nie poszedł na marne. Twoja ucieczka nie złamała mnie. Przeciwnie. Czas spędzony z tobą i z twoją rodziną dał mi narzędzia, którymi z powodzeniem budowałem potem własne życie. Żadnej kobiety po tobie już aż tak nie kochałem, z żadną nie czułem się już aż tak związany, ale sam byłem i kochany, i upragniony w dużej mierze za wartości, które rozwinąłem dzięki tobie. Teraz, podobnie jak ty, jestem wolny i chcę, żebyśmy odważyli się, zacząć znów od początku. Tym razem dojrzale i prawdziwie.

 

23 grudnia (ona)

Stał się cud! Drżę tak, że ledwo mogę utrzymać długopis. Naprawdę, coś takiego może się wydarzyć tylko w tym okresie i tylko jako opowiastka bożonarodzeniowa. Wydarzyło się. Mnie. Nam.

Dziś, gdy znów mówiłam o Lechu, o tym, że zaakceptowałabym go w każdej postaci, marchew przysunęła się do mnie bliżej, pochyliła się do nade mną i usłyszałam szept: „Nie chce cię dłużej dręczyć. To ja, moja słodka Calineczko. Spróbujmy jeszcze raz.” Zerwałam się zaskoczona, ale on mówił spokojnym, przytłumionym przez kostium głosem: „Usiądź przy mnie, Calineczko. Uspokój się. Niech ta wiadomość znajdzie sobie miejsce w twoim sercu. Mamy czas.” Usiadłam więc i teraz to ja słuchałam, a on mówił. Opowiedział mi, że prawie od samego początku mnie rozpoznał i jaki był szczęśliwy, gdy dowiedział się, że go nie zapomniałam. Potem milczeliśmy razem, mogłabym tak spędzić wieczność. Jutro jest Wigilia. Powiedział, że nie musi iść jutro na bazar. Zamiast tego przyjdzie do mnie już bez tego idiotycznego kostiumu. Nazywał mnie Calineczką...

 

23 grudnia (on)

Koniec maskarady. Calineczka wie już, kim jestem. Mój zmysł literacki nie pozwolił mi jeszcze pokazać się jej i powiedzieć jej całej prawdy o sobie. Chcę zaaranżować wielki finał, happy end tej opowieści wigilijnej tak, jak by sobie tego życzyli moi czytelnicy. Wczoraj, zanim się rozstaliśmy, Calineczka wsunęła mi przez ustnik zwinięty banknot i powiedziała: „Kup sobie coś do ubrania”. Potem podała mi swój adres i swoje aktualne nazwisko i poprosiła mnie, żebym nacisnął dzwonek dwa razy długo i raz krotko. Cieszę się już na jej zaskoczenie, gdy zajadę swoim BMW ubrany w garnitur od Armaniego, ogolony i bez śladów nałogu wyrytych na twarzy.

Do jutra, Calineczko...

 

26 grudnia (ona)

W Wigilię, gdy już się ściemniało, stałam przy oknie i czekałam na Lecha. Pogoda była jak zamówiona na tę okazję – płatki śniegu spływały z nieba gęsto i cicho, widziałam je w żółtym świetle latarni; ulica i chodnik pokrywały się coraz grubszym, białym dywanem. Patrzyłam w napięciu w stronę, z której spodziewałam się Lecha, powinien nadejść od stacji metra. Mimochodem zauważyłam, że jakieś auto zatrzymało się przed moją kamienicą. Wysiadł z niego mężczyzna z bukietem kwiatów i, jak mi się zdawało, z płaszczem przewieszonym przez ramię, i zbliżył się do bramy. Nie przyglądałam mu się, nie zastanawiając się nad tym uznałam go za gościa moich sąsiadów. Nadal wpatrywałam się w gęstniejący mrok. Nagle zaskoczył mnie dźwięk dzwonka przy moich drzwiach – dwa razy długo i raz krotko, dawny sygnał Lecha.

Pobiegłam do drzwi i otworzyłam je z rozmachem.

...

Przede mną stał obcy mężczyzna!

Nie miałam najmniejszych wątpliwości, że to nie Lech, niektórych cech wyglądu nawet czas nie jest w stanie zmienić. Tysiąc myśli przebiegło mi przez głowę. Co to miało znaczyć? Czego chciał ode mnie ten obcy człowiek? Wykorzystał moje naiwne marzenia, żeby dostać się do mojego mieszkania? Chciał mnie zamordować? Był zboczony? Przyniósł swój kostium... Mężczyzna najwyraźniej zamożny, który w przebraniu marchwi pęta się po świątecznym bazarze musi być zboczony. Jednak najokropniejszą myślą było uświadomienie sobie, że Lech nie powrócił do mojego życia. Stałam jak słup soli, niezdolna odezwać się, aż wreszcie zauważyłam, że i on, ten obcy, stał oniemiały i skonsternowany.

- Ty nie jesteś Calineczką – powiedział wreszcie, a w jego głosie brzmiało tyle szczerego smutku, że wszystkie tamy puściły i zaczęłam płakać.

Wziął mnie w ramiona.

Łkałam coraz rozpaczliwiej.

Zaprowadził mnie w głąb mieszkania, a ja tylko ryczałam.

Zamknął za nami drzwi, wszczepiłam się w jego marynarkę i szlochałam bez opamiętania.

Gładził moje włosy, przemawiał do mnie uspokajająco, tak samo, jak by to zrobił Lech, a ja smarkałam mu w krawat.

 

styczeń

To było dwa tygodnie temu. W tej chwili siedzę przy biurku w drewnianej chatce w górach Harzu. Domek należy do mojego Marchwiarza, tu tworzy swoje powieści i opowiadania. To, które czytasz drogi czytelniku, złożyliśmy z naszych zapisków. I to już koniec. Koniec? Nie, początek! Jesteśmy parą w fazie różowosiódmoniebnej...

A Calineczka i Lech? Wierzymy, że i oni doczekają się swojej wigilijnej opowieści.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Blanka 12.12.2017
    Odetchnęłam z ulgą, o jakże się bałam marchewkowej bajki... Tej miłości na pstryknięcie paluszkami. Co to się odradza i coś tam -bllle... Koniec zaskakujący, całość bardzo mi się podobała. Pzdr:)
  • Alijar 14.12.2017
    Dziękuję. :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania