Poprzednie częściMarchewkowa Księżniczka -01-

Marchewkowa Księżniczka -02-

Lepsza, fajniejsza wersja Google Docs:

https://docs.google.com/document/d/17b8fedFPaBAbhrcAhnTU0AaK0KgtCdYcWsinXlCWuEk/edit?usp=sharing

 

Mam nadzieję, że zdążyliście ją choć trochę poznać. Marchewkową księżniczkę, oczywiście. Pamiętacie ją jeszcze, prawda? Uznam, że pamiętacie, bo historia musi toczyć się dalej. Jeżeli zaś nie pamiętacie, to trudno, widocznie nie jest zbyt ciekawą boginią. Zawsze są inni bogowie, ale nie gwarantuję, że epizody z ich życia są ciekawsze lub bardziej dynamiczne.

Tak czy siak, dziś będę opowiadał o pomarańczach, bo Kirya boginią pomarańczy jest i to im poświęca najwięcej uwagi. Nie będę kwestionował jej priorytetów, ale jej miłość do tych owoców jest godna podziwu. Jest to całkiem zrozumiałe i akceptowalne, ale dla człowieka takiego jak ja nadal dość szokujące. Zapewne inni owocowi bogowie przykładają taką samą wagę do owoców, których są patronami i otaczają je taką samą, niemalże fanatyczną, miłością. Pewnie tak jest i tak pewnie działa ten dziwny świat, który nadal jest mi tak mało znany. Jednakże w tej opowieści najważniejsze są pomarańcze i od nich zaczyna się cała ta historia.

- Sprzedajemy dziś pomarańcze - rzuciła Kirya, ni stąd ni zowąd, przy śniadaniu pewnego dość ładnego ranka.

Jedliśmy razem, bo sługa i pan razem jedzą. Zrobiłem jajecznicę i zaparzyłem dwie herbaty. Kirya nie potrafiła gotować, więc przed zwerbowaniem mnie żywiła się głównie w restauracjach, czasem w punktach dla bezdomnych. Zdziwiło mnie to nieco, bo, jak mi się wydaje, większość bogów to jednostki samowystarczalne, ale nie dociekałem zbytnio przyczyny takiego stanu rzeczy. Wiedziałem, że źle się to skończy, a śniadanie chciałem zjeść w spokoju, więc póki co milczałem. Po chwili herbaty były już zalane, dosypałem cukru i podałem jedną Kiryi. Ta jednak odmówiła i odsunęła kubek na skraj stołu. Spytałem, czemu nie wspomniała wcześniej, że nie chce herbaty, mógłbym po prostu jej nie robić. Ta odrzekła, że rano pije tylko sok, a jakże, pomarańczowy, a herbatą gardzi. Innymi gorącymi napojami też gardzi, a ogólnie pije tylko sok pomarańczowy lub czasami zwykłą wodę, choć za nią też nie przepada. Spytałem, czy ma to związek z jej owocowym posłannictwem, a ta odpowiedziała lekko, że sok pomarańczowy utrzymuje kolor jej włosów.

- To co, jakbyś nie piła soku z pomarańczy, włosy by ci zbielały? - kontynuowałem temat.

- Można tak powiedzieć - odrzekła, jakby czegoś unikając i zaczęła pić wspomniany już sok z całkiem gustownej filiżanki. Nawet nie zauważyłem skąd ją wzięła, nie widziałem też, żeby nalewała sok. Wypiła całość duszkiem i odłożyła filiżankę delikatnie, jakby odkładała piórko. Porcelanowe naczynie spoczęło obok kubka z niewypitą herbatą, na rogu stołu.

Nie zwróciłem za bardzo na to uwagi, ale włosy Kiryi przez chwilę lekko błyszczały. Widocznie to co mówiła było prawdą i mogłem ujrzeć na to dowód. Przez wpatrywanie się w moją niezbyt ogarniętą mistrzynię, właścicielkę lub, jak ktoś woli, panią zapomniałem kompletnie o jajecznicy, która stygła będąc cały czas pod moim nosem. Kirya już ją pałaszowała, więc spytałem kulturalnie, czy jej smakuje. Ta odrzekła, że "jadała lepsze", więc uznałem, że jej smakuje i jedliśmy wspólnie w milczeniu poranka.

- Umiesz zmywać naczynia? - spytałem, gdy talerze, kubki i filiżanka były już w zlewie. Kirya kiwnęła głową z prawa na lewo i z powrotem sygnalizując, że "nie", po czym dodała:

- Nigdy nie musiałam nabywać tak durnej umiejętności. Od zmywania są sługusy.

- Przecież jestem twoim pierwszym sługą. Musiałaś coś robić z naczyniami wcześniej - odpowiedziałem rozbijając jej słabą wymówkę.

- Miałam kiedyś zmywarkę... - powiedziała odwracając lekko głowę, jakby szukała dawnych wspomnień. Wyczułem, że zmierza to donikąd i mycie naczyń dołączy do mojej już i tak długiej listy obowiązków domowych, więc zmieniłem temat wyciągając zdanie, od którego rozpoczął się ten poranek:

- Wspominałaś coś o sprzedawaniu pomarańczy...

- O, o, o! - powiedziała zwracając się w moją stronę i zbliżając się lekko. Poczułem buzującą w niej ekcytację. - To bardzo ważna sprawa i dobrze, że mi ją przypomniałeś. Czasami do czegoś się przydajesz, sługusie.

- Ta, dzięki - powiedziałem bez większego entuzjazmu - I mam na imię Robert. Jakoś nie pytałaś mnie jeszcze o imię, więc - Zacząłem się lekko gubić w tych wyjaśnieniach i pewnie wyszłoby coś niezręcznego, ale Kirya w porę to przerwała:

- To teraz nieważne. Teraz liczą się pomarańcze. Pomarańcze, słyszysz?

- Pomarańcze - powtórzyłem mechanicznie.

- Tak czy siak, pozmywaj najpierw naczynia. Będę czekać w salonie - I się skończyło drążenie tematu.

Kirya odeszła do wspomnianego pokoju i tyle ją widziałem tego poranka, bo niebezpiecznie zbliżała się godzina dziesiąta. Jak przystało na sługę, polecenie wykonałem, a wykonanie go nie zajęło zbyt długo i ruszyłem do salonu, by wysłuchać wszelkich pomarańczowych rewelacji, które Kirya ma dziś do zaoferowania. Ta siedziała na kanapie, oczywiście jeszcze w stroju nocnym (do czego zdążyłem się już przyzwyczaić) i oglądała telewizję. Usiadłem obok niej sygnalizując, że jestem już gotów jej wysłuchać. Ona momentalnie wyłączyła telewizor przez co nawet nie zauważyłem co ogląda i zaczęła:

- Widzisz tę stertę papierów w rogu pokoju? - zapytała wskazując palcem na punkt gdzieś za moimi plecami. Odwróciłem się i faktycznie, cała sterta papierów, a raczej ulotek, których dziwnym trafem wcześniej nie zauważyłem - To wszystkie ulotki, których nie udało mi się roznieść. Nieco mnie poniosło i zrobiłam ich "odrobinę" za dużo - powiedziała z uśmiechem, który maskował jej błąd. Owszem, ulotek było dużo za dużo, na moje oko nawet około tysiąca.

- Tak czy siak, wiedziałam, że muszę coś z nimi zrobić. Myślałam długo, aż wczorajszej nocy wpadłam na genialny pomysł. Zgadnij jaki! - powiedziała wyciągając ręce, żeby dodać mi animuszu.

- Nie wiem, może ty powiesz - odrzekłem unikając wplątywania się w durne zgadywanki. Poczułem się trochę jak ojciec, który rozmawia z rozemocjonowaną córką, bo Kirya była dzisiaj wyjątkowo dziecięca i być może taka jest jej prawdziwa natura skrywana za gniewem i pewnością siebie.

- Tak się składa, że prowadzę stragan z pomarańczami, więc uznałam, że mogę rozdawać ulotki klientom i w taki sposób się ich pozbyć - I wszystko się już wyjaśniło.

- A jaka w tym...

- Zapewne zapytasz "A jaka w tym jest moja rola?". Ja ci zaś odpowiem, że będziesz mi pomagał w sprzedaży, żeby zwiększyć naszą efektywność - Przerwała mi wpół zdania, ale nie miałem jej tego za złe, bo chyba w końcu skończyła.

- I to cały misterny plan? - zapytałem, żeby się upewnić, czy wszystko jest już jasne.

- Tak, to wszystko - powiedziała wstając z kanapy - Pójdę się ubrać, a ty zapakuj ulotki do jakiegoś wora - Kolejny rozkaz, mogłem się tego spodziewać.

Kirya udała się na górę, gdzie zapewne był jej pokój, choć to tylko domysły, bo jeszcze mnie na górę nie wpuściła. Ja już byłem ubrany, bo człowiek ze mnie zorganizowany, więc ruszyłem na poszukiwania jakiegoś worka. Po przeczesaniu całej kuchni worek już miałem i zacząłem pakować ręcznie robione broszurki. Nie było to aż tak trudne i czasochłonne jak myślałem, więc wyrobiłem się przed zejściem Kiryi. Ta zeszła ubrana, jak na siebie, zwyczajnie, czyli z przewagą kolorystyczną pomarańczowego.

- Nie za zimno ci będzie? - zapytałem lekko troskliwie.

- Głupku, bogowie nie odczuwają czegoś takiego jak mróz. Poza tym jest środek lata, więc z choinki się urwałeś z tym pytaniem - odpowiedziała przechodząc obok mnie i nawet nie zatrzymując wzroku. Mój błąd, mogłem nie pytać.

- Weź ulotki, ja biorę skrzynkę z pomarańczami - powiedziała i podniosła drewnianą skrzynkę wypchaną po brzegi soczystymi owocami. Chyba słabo z moim wzrokiem, bo skrzynka stała na podłodze obok kanapy, a ja nic nie zauważyłem. Musiałem widocznie dostać w głowę w chwili śmierci przez co ciągle mam jakieś zaburzenia widzenia. Albo to po prostu skutki uboczne przebywania z boginią; kto to może wiedzieć?

- To gdzie ten twój stragan? - zapytałem, kiedy byliśmy już na zewnątrz.

- A gdzie może być? Na rynku, głupku - odpowiedziała nie ustając w swoim marszu. Kirya szła przodem, ja za nią. Pokonywaliśmy kolejne metry chodnika, a mi ciągle nie brakowało pytań.

- Te ulotki mogą być takie pogniecione?

- Póki tekst jest czytelny mogą. Nie dbam o estetykę, tylko o przekaz.

Trochę później.

- A skąd w ogóle masz te pomarańcze?

- Nie twoja sprawa - odpowiedziała hardo.

- Nie widziałem, żebyś miała jakichś sad, albo, żebyś je gdzieś kupowała...

- Nie twoja sprawa! - powtórzyła, lecz znacznie głośniej.

Potem już milczeliśmy, aż dotarliśmy do rynku. Ludzi było dużo. Wszystkie stoiska były mocno oblegane i panował niezły zgrzyt i wrzawa. Znajdowaliśmy się teraz w nieco starszej części miasta i było to wyraźnie czuć. Tak tętniące życiem rynki to rzadkość w nowoczesnych i stawiających na przemysł miastach.

- I to jest nasz stragan? - zapytałem Kiryę, kiedy stawiała swoją lichą skrzynkę z pomarańczami na równie lichym stole pod równie lichym daszkiem.

- Jak ci się nie podoba możesz załatwić lepszy, cwaniaku - odpowiedziała sprawnie marchewkowa księżniczka.

- To po ile sprzedajemy te pomarańcze? - zapytałem stojąc już obok niej, za ladą naszego stoiska. Krzeseł nie było.

- Cztery Jednostki za sztukę.

- To nie jest trochę za drogo?

- Konkurencja ma droższe.

- Niech ci będzie - Zgodziłem się na tę cenę i mogliśmy już zacząć działalność.

- Ja będę reklamować, ty sprzedajesz i dajesz ulotki - wydała jasny rozkaz i nie zdążyłem zadać już żadnego pytania, albo chociaż cokolwiek powiedzieć, bo Kirya była już pochłonięta swoją pracą. Wrzeszczała na cały głos, nawoływała, reklamowała. Była w tym całkiem niezła, jak zaprawiona w boju przekupka. Klienci zjawiali się co jakiś czas kupując chętnie i przyjmując lekko pogięte broszury. Trochę wcześniej Kirya wręczyła mi pudełko, w którym składowałem powiększający się zasób gotówki. Pracowaliśmy osiem godziny, praktycznie bez większych przerw, od godziny jedenastej. O osiemnastej już wszystkie pomarańcze były wyprzedane, ale marchewkowa księżniczka nalegała by zostać jeszcze godzinę, bo może ktoś się jeszcze skusi na ulotki. Nie skusił się nikt i o godzinie dziewiętnastej wracaliśmy zmęczeni do kwatery głównej lub po prostu domu Kiryi. To mogło być nudne i spokojne osiem godzin, ale paru klientów przysporzyło nieco wrażeń. Niektórzy czytali treść ulotki od razu, pewnie z ciekawości i w swojej pewności siebie nie wahali się przed komentowaniem jej zawartości. Odzywki typu "I ty chcesz pokonać Kiena?" lub "Czemu ci tak bardzo zależy na pokonaniu tych bogów?", albo, co gorsza, "Nie sądzisz, że to trochę dziecinne?" sprawiały, że Kirya gotowała się w wściekłości. Jako osoba impulsywna była gotowa do rozszarpania tych delikwentów, przez co musiałem ją w porę zatrzymywać. Większość z nich widząc jej dziki szał przepraszało i szybko czmychało, ale trafił się taki jeden co postanowił się droczyć z tą wybuchową pomarańczą. Gorzko tego pożałował, bo wracał do domu nie tylko z pomarańczami, ale też złamanym nosem. Kirya, kiedy byliśmy już w domu, powiedziała, że było to całkiem satysfakcjonujące i chętnie by mu przyłożyła raz jeszcze. Ja tylko przytaknąłem, bo nic innego mi nie zostało.

Na kolację, lub raczej obiadokolację, zrobiłem spaghetti i Kiryi całkiem smakowało. Talerz zostawiła na skraju stołu i uznałem, że taki już jej nawyk i nic na to nie poradzę. Nie udało nam się pozbyć wszystkich ulotek, ale mimo wszystko jej plan odniósł sukces. Przy okazji udało się zarobić trochę pieniędzy, więc korzyść była podwójna. Spytała mnie później, gdy oglądaliśmy telewizję, czy myślę, że ktoś przedzwoni, ktoś za nią podąży. Odpowiedziałem, że pewnie, to tylko kwestia czasu. Kirya odpowiedziała uśmiechem, bo pewnie taką odpowiedź chciała usłyszeć. Wykorzystałem okazję i ja też zadawałem jej pytanie.

- To skąd w końcu wzięłaś te pomarańcze?

- Zrobiłam je - odpowiedziała sennie i po chwili zasnęła.

- Dobranoc marchewkowa księżniczko - powiedziałem jakby do siebie i zostawiłem ją pogrążoną w śnie.

Następne częściMarchewkowa Księżniczka -03-

Średnia ocena: 4.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Karawan 24.03.2018
    Z pomarańczy najbardziej lubię śledzia marynowanego ;) 5 panie BB !
  • Pan Buczybór 24.03.2018
    się wie. Dzięki za przeczytanie
  • Canulas 25.03.2018
    "- Pomarańcze - powtórzyłem mechanicznie." - gra słów zajebista.

    W kilku miejscach jest niezgodność czasowa. Wyjmę jeden przykład.
    "Kirya udała się na górę, gdzie zapewne jest jej pokój, choć to tylko domysły," - gdzie zapewne był jej pokój.

    "Po za tym jest środek lata, więc z choinki się urwałeś z tym pytaniem" - poza


    "Albo to po prostu skutki uboczne przebywania z boginią; kto to może wiedzieć." brak znaku zapytania.

    "- Ja będę reklamować, ty sprzedajesz i dajesz ulotki - Wydała jasny rozkaz i nie zdążyłem zadać już żadnego pytania" - wydała z małej lub wcześniej kropka.

    "To mogło być nudne i spokojne osiem godziny, ale paru klientów przysporzyło nieco wrażeń" - godzin

    "Przy okazji udało się zarobić trochę pieniędzy, więc korzyść jest podwójna." - w myśl jednostajności czasowej. "była podwójna"


    OK. Od strony treści całkiem spoko. Tacy American Goods - Gaimana połączeni z Joe Blackiem.
    Surrealnie, ale strawnie.
  • Pan Buczybór 25.03.2018
    dzięki, już poprawione :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania