Marność istnienia – Koncert Śmierci
Słyszę.
Czarne, przerażające macki
uśmiechają się do mnie i
oplatają wokół narządu słuchu.
Zrodziłem się z bezdenności.
I teraz bezczynnie siedzę
i
hasam.
Stanąć nie mogę –
cztery kolumny drogę blokują.
Widzę.
Delikatne paseczki nieskończoności
niosące mi na liściach czasu,
kolory pustoszące umysł i
obdarzam szkarłatem moje dzieci.
I po prostu stoję.
Przykuty do Zniszczenia –
przez dwie wieże.
Czuję.
Samotne zmartwienia wyrywają się
z pudeł nicości i
wwiercają w półmartwe Naczynie
ocierające się o ukojenie.
Więc stoję, ale stać nie mogę.
Trzecią podporą rzucili we mnie.
Ledwo pochylony –
ktoś pomyśli – „nogi
pozbawiony”.
Pusta dziura drga i
czeka, aż wypełni się
nutami odrodzenia.
Czołgam się.
A-moll dobiegł końca.
Komentarze (11)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania