Marność istnienia - macki rzeczywistości
Energicznie szuram po papierze. Teraz postanowiłam się zabawić, uknułam spisek. Zapisałam miliony kartek, zużyłam dziesiątki długopisów. Porysowałam dłonie niebieskim atramentem – bawiłam się jak dziecko, które powoli zaczynało odczuwać przytłaczającą ciemność. Śmiałam się powoli przez łzy. Powoli, to działo się strasznie wolno, tak, jakby ktoś usilnie zaczął burzyć bariery za moimi plecami.
Miliony sekund przede mną, jeszcze chwilę, jeszcze tylko tę jedną chwilę! Ona musi być tą ostatnią, pragnę chronić tę ostatnią. Ona da mi wolność, ona sprawi, że zachłysnę się niebieskim niebem. Zamknę się w nim, wyrzucę kluczyk. Nikt mnie nie znajdzie, nie zobaczy, nie dotknie, nie zrani. Zostanę tam, opatulona kłębkami wyobraźni.
Idealne miejsce dla niewinnego serca, które boi się stracić ten pierwowzór. Nie zagnieżdżę się w ciemności, odepchnę ją ze wszystkich sił. Zawalczę małymi dłońmi, pokopię nóżkami – usilnie udowodnię, że dam radę. Zostanę buntownikiem, który ucieknie w zupełnie inny sposób. Zaraz? Buntownik ucieka?
Lekko odwracam głowę. Ciemność powoli stawia swe pierwsze kroki. Tak bardzo powoli sunie w moją stronę, tak, jakby dawała mi czas. Czas na podjęcie tej poważnej decyzji, która miała zmienić przebieg kruchego życia. A przecież nie chcę cierpieć. Dotykam dłonią pięknego niebieskiego nieba. Przesuwam po wypukłościach nieba narysowanego długopisem.
Idealne miejsce dla zaginionej duszy, idealny wykreowany świat, do którego dążę. Czuję śmierdzący oddech tuż za sobą, mgliste macki zasłaniają lampę. Światło znika, ukryta w ciemności zaciskam dłoń na kartce. Chcę tam być. Chcę tam zostać! Oddajcie moją dziecięcą niewinność! Ciemność mozolnie otacza moje ciało.
A ja już wybrałam. Ukryta w stercie papieru, pozwalam swe ciało zanieść ciemności do kąta. Położyć przy ścianie, zamknąć szeroko otwarte oczy. Ułożyć wygodnie głowę i pozwolić mi zasnąć. Ciemność nie będzie bawiła się kukłą.
Widzę swoją sylwetkę, gdy spoglądam w dół. Zaciskam dłonie na puszystej chmurze, kryję nos w obłokach. Wyglądam strasznie, chciałabym być piękna i urocza. Pragnęłabym widzieć siebie bez worów pod oczami.
I spokojnie czekać na nadejście wymarzonej historii.
Tylko to nie takie proste. Za chwilę stąd zniknę, moje ciało rozpadnie się a drobne kawałeczki. Spadnę, mocno uderzając o metalową pokrywę budzika. Uruchomię alarm, zbudzę rzeczywistość. Ciemne macki mnie ogarną.
A ja tylko wieczorem będę mogła wrócić do malowania długopisem. Znowu popiszę sobie dłonie, znowu minie milion sekund, znowu stworzę niebo. A potem ciemność zaniesie mnie do kąta.
Komentarze (20)
(nie pisałem powyższego)
60seconds? Jakoś też nie.
Mój strzał na Emilię.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania