Marność istnienia - marność istnienia

I na co to wszystko?

Żona zapakowała mi do pracy śniadanie, kanapki z topionym camembertem jak zawsze, jak zawsze i tak nie zjem, pójdę do baru mlecznego, ale nie powiem jej, o nie, jeszcze się obrazi i z obiadu nici, a nie lubię jak jest zła. Biorę posłusznie pudełko, uśmiech uśmiech, buziak buziak, kocham kocham, poprawia mi krawat, zakochana po kolczyki na uszach, ja też zakochany, tylko jakoś tak mniej entuzjastycznie, pa pa.

Wsiadam do samochodu, wdycham zapach świeżości, nowiutkie BMW, wdycham i wzdycham, jak mi się nie chce nim jechać nigdzie, niech sobie postoi, niech zdobi garaż, a ja sobie poleżę w hamaku, chociaż nie, hamak taki niewygodny, no i się rozmyśliłem.

Jadę do tej pieprzonej pracy.

Wieżowiec szklany, biuro przeszklone, wszystko przezroczyste, szkoda, że spódniczki sekretarek takie nie są, nie można mieć wszystkiego, ale można próbować, tak mi mówili, tak jest w tym biznesie, trzeba próbować. No i próbuję, siadam za biurkiem, stos papierów, demotywacja mnie dopada, marazm jakichś jak patrzę na piętrzącą się biurokrację, ja pierdolę, za co ja to robię, za marne dwanaście tysięcy miesięcznie, jak można tak harować w korpo siedem godzin pięć dni w tygodniu, gdzie tutaj czas na życie, na dzieci, na ambicje jakieś, tak się żyć nie da, tak mi się żyć nie chce.

To nie, pierdolę, nie robię, jutro sobie porobię te dokumenty, dzisiaj sobie poćwiczę jojo, popatrzę na panią Jolę, pani Jola ma duże cycki, to sobie przyjemnie popatrzę, jakoś przesiedzę te siedem godzin, trudno, dzień stracony, po pracy nic mi się nie będzie chciało, telewizję pooglądam, dzisiaj serial mój leci, trzeba obejrzeć.

Kiedy tu żyć, chryste, kiedy tu żyć, kiedy ambicje jakieś mieć, marzenia spełniać, tak się nie da, tak się nie godzi.

Wpada szef nagle, wpada tak z pyskiem, tak z furią, wpada i mnie opierdala, a raporty gdzie, a kiedy, na wczoraj miały być (zawsze na wczoraj), co się w tym wydziale dzieje, nic nie robimy, darmozjady pieprzone (przecież jestem w pracy, o co mu chodzi?), rzuca mi tekstem, że mnie zwolni jak na dzisiaj nie zrobię, taki chuj, nie da pożyć, nie da pooddychać, tylko praca i praca.

No to siadam, biorę długopis, ciąży w dłoni, niewygodny, atrament się pewnie zaraz skończy, pewnie zaraz sobie kciuka zwichnę przez to pisanie po tych dokumentach. Tu podpisać, tam wypełnić, to dać pani Joli do wysłania, zderzaki pani Joli pięknie by się komponowały z moją BeeMką, z długopisem, dłońmi moimi i kutasem. I jak tu marzyć, jak tu żyć, nawet kobiety już wyrwać nie można, bo się żonę ma. Pies by to jebał.

Przerwę robię, idę do baru, na wynos biorę, bo robota, jak tak żyć, nawet chwili spokoju na drugie śniadanie. Siadam, otwieram schabowego, ziemniaki, surówka, pyszności no i wpada żona, wpada, taka jej kurwa mać, wpada by mi niespodziankę zrobić, a tu patrzy, kanapki z camembertem w koszu, a ja wcinam schabowego. Winny. No i drze ryja, bije mnie torebką, ty chuju niewdzięczny, tak krzyczy, paznokci dla ciebie nie maluje, ręce marnuje, byś ty sobie schabowego jadł, więcej ci kanapek nie zrobię, obiad też sobie kup, bucu jeden, ja tu przyszłam dla ciebie w stringach i miniówce, a ty gardzisz moją kuchnią, to chuj ci w dupę, lepszego sobie znajdę.

No i sobie znajdź, przynajmniej panią Jolę wyrucham, tak sobie pomyślałem, ale pani Jola patrzy, taki wstyd, taki wstyd, cmoka z niesmakiem. No to nie porucham.

Żona sobie poszła, szef wpadł, że co to za cyrki, że mam wypierdalać, że on zaraz lepszego znajdzie za mnie, że bezużyteczny, do niczego, co z ciebie za skurwysyn.

To się zdenerwowałem. Poszedłem na dach wieżowca, słoneczko świeci, niebo bezchmurne, dzień taki piękny, można by pożyć, można by pooddychać, a nie w robocie siedzieć, za dwanaście tysięcy miesięcznie, dla kogo ja to robię, po co, marnuję się tutaj.

Zeskoczyłem sobie z wieżowca.

I na co to wszystko?

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 7

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (16)

  • TeodorMaj 05.05.2016
    Arysto, tak myślę.
  • Shiroi Ōkami 05.05.2016
    Też mi pachnie tutaj Arysto.
  • Karthus 05.05.2016
    Okrpny. Zaczyna się od kanapki. Kanapka Okropnego
  • Okropny 05.05.2016
    Taaa, kurwa, Okropny i camembert
  • Sky300 05.05.2016
    Okropny i President xD
  • NataliaO 05.05.2016
    to nie Arysto za mało dopracowane.
  • Neurotyk 05.05.2016
    Teodor? Nawiasy to jego specjalność, a tu są, ale mało jak na niego... może specjalnie.
  • TeodorMaj 05.05.2016
    Nie przyznaję się.
  • Kociara 05.05.2016
    Mi też coś wydaje się że to Teodor
  • Kociara 05.05.2016
    TeodorMaj nikt się nie przyzna przed terminem :D
  • TeodorMaj 05.05.2016
    Kociara Wiadomo. Ale to serio nie mój tekst :)
  • Kociara 05.05.2016
    TeodorMaj hmm nie wiem czy wierzyć :D ale jeśli nie twój to ja nie mam innych pomysłów :D
  • KarolaKorman 06.05.2016
    A mnie Szczyr przyszedł do głowy, nie wiedzieć czemu :)
  • Lucinda 07.05.2016
    Pasuje mi tu chyba Arysto, albo może nawet Akwus...
  • ausek 07.05.2016
    Podejrzewam Akwusa :)
  • Akwus 08.05.2016
    Że jak człowiek lubi schabowego, to od razu ja? Bo ufam, że nie przez świńskie myśli o pani Joli ;p

    Obalę Waszą teorię, kanapeczkę z camembertem bym wciągnął ze smakiem - to nie mógłbym być ja :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania